Rak jest straszną chorobą.Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę.Wiele osób chorujących na niego strasznie cierpi, często wyczekując z tęsknotą śmierci, niektórzy stawiają mu dzielnie czoło.Ale często zapominamy, że nie tylko oni się męczą.Rak dotyka także osób bliskich chorych, czasami nawet bardziej. Siedem Minut po Północy( w oryginale A Monster Calls, kolejne szałowe tłumaczcenie) dotyka tego problemu właśnie od tejże strony, a konkretnie portretuje zmagania młodego chłopca o imieniu Conor, który mieszka ze swoją chorą matką.Ojciec za granicą, z babcią się za bardzo nie lubią, w szkole go biją, na dodatek mama umierająca.Chłopak przeżywa męki, ale nie mówi ani słowa na ten temat.Dusi to wszystko w sobie.To zmienia się z chwilą, kiedy pojawia się tytułowy potwór(z oryginalnego tytułu, któremu głosu udziela wielki Liam Neeson), który opowiada mu 3 historie, teoretycznie bez związku ze sowbą, ale jeśli się przyjrzeć dokładnie, to odzwierciedlają one jego problemy, jego walkę z tym całym cierpieniem.Historie przedstawione nam są w konwencji animacji, nie jest to poziom dzisiejszego Disneya ani nic podobnego, ale to nie ma być takie.Liczy się przekaz.A przekaz z tych prostych historyjek jest o wiele mądrzejszy niż niejeden ambitny traktat filozoficzny.Reżyser mocno inspiruje się tutaj Labiryntem Fauna Guillermo Del Toro, który również poruszał problem radzenia sobie przez dziecko z wielkim problemem(w tamtym wypadku była to wojna domowa w Hiszpanii) w otoczce baśniowo-fantastycznej. W tym roku pojawiła się produkcja polska o nazwie Za Niebieskimi Drzwiami, które miało podobne założenia a także podobny koncept pomieszania prawdy z fantasy, ale wyszło jak to zazwyczaj bywa z rodzimymi filmami – chęci i pomysł był, ale wykonanie tragiczne.Siedem Minut po Północy nie jest to co prawda tak ambitny film jak arcydzieło meksykańskiego reżysera, ale spełnia swoje założenia w 100%.Jest to film skierowany do młodzieży, ale wydaje mi się że to dorośli więcej z niego wyniosą.I co najważniejsze, nie jest tanim wyciskaczem łez.Tutaj dostaniemy oczywiście dużą dozę smutku, a pod koniec nawet najwrażliwszej osobie powinno coś polecieć z oka, ale fabuła i jej przedstawienie przez reżysera bronią się same i to wszystko jest uzasadnione.Nie jest to taki film jak chociażby Siedem Dusz, gdzie byliśmy ładowani tragedią za tragedią tylko po to żeby było nam smutno i nic za tym nie szło.W Siedmiu Minutach po Północy są zawarte pewne przemyślenia, wyjdziemy z seansu bogatsi duchowo.Jedyną rzeczą do której mógłbym się przyczepić to ostatnia scena, moim zdaniem niepotrzebna – tak jakby reżyser nie ufał swoim widzom i musiał wszystko wyjaśnić(prawdopodobnie przez to że film jest skierowany do młodszych), ale tak jak mówię, z całości filmu przecież jasno wynika wszystko, więc lepiej było zakończyć sceną poprzedzającą.Ale nawet z tym, film jest wart polecenia i nikt się nie powinien zawieść.
Co do tłumaczenia tytułu - ma duży związek z treścią i jest bardziej trafny niż oryginalny, który sugerował, że mamy do czynienia z horrorem. Dobrze, że dystrybutor filmu wybrał dokładnie ten sam tytuł, jaki ma wydana w Polsce książka.
Nie zgodzę się, oryginalny tytuł można by czytać wprost, albo jako metafora.Zresztą, to nie jest minus, tylko nadmieniłem.
Polski tytuł jest błędny, bo potwór pojawiał się nie tylko siedem minut po północy, ale i siedem minut po południu. Oryginalny lepszy.