Idąc na film miałem duże oczekiwania, do wiadomości przyjąłem tylko obsadę, unikałem za to jak ognia zwiastunów i still photographies. Ostatecznie rozczarowałem się i to mocno. Ale jak to w ogóle było możliwe? Książka jest prostym opisem kilku dni pewnego chłopca zmagającego się z faktem, że jego matka już nie długo umrze na białaczkę. Film zaczyna się ciekawie, ale choć większość opisanych w formie literackiej zdarzeń jest przedstawiona dość wiernie, Lewis MacDougall w roli Conora gra rewelacyjnie, a cis przemawiający głosem Liama Neesona został wykreowany rewelacyjnie, a opowieści cisa to godna pochwały animacja, to są rzeczy, do których, jako osoba, która przeczytała książkę, muszę się przyczepić (już pal diabli, że babcie Conora wyobrażałem sobie zupełnie inaczej - jako siwą, pomarszczoną babę).
Po pierwsze - usunięto krótki, ale jednak ważny wątek dziewczynki, z którą Conor przyjaźnił się zanim jego matka zachorowała
Po drugie - w książce zostało opisane, że Connor już po raz któryś z rzędu (czy jakoś tak, dokładnie nie pamiętam) patrzy na łysą czaszkę swojej matki (w filmie jak na osobę nieuleczalnie chorą na białaczkę jego matka ma zadziwiająco dużo włosów)
Po trzecie - w książce ojciec był tylko wspominany, tutaj zaś, zupełnie niepotrzebnie pojawia się w kilku scenach
Po czwarte - scena czwartej opowieści została niewybaczalnie zmieniona (w książce Conor puszcza matkę dopiero po wyznaniu prawdy w obecności cisa, tutaj robi to dopiero po puszczeniu jej)
Po piąte - w przedostatniej scenie (która w książce była ostatnią) cis jest bezsensownie eksponowany.
Po szóste - jak wynika z poprzedniego punktu, w filmie dodano epilog, słodko - nie wiadomo jaki, zupełnie bez sensu
Sam nie wiem już, czy żałuję pieniedzy wydanych na bilety do kina i na tramwaj, czy też nie.