Witam wszystkich
właśnie skończyłam oglądać Siedem Lat w Tybecie w telewizji po raz bodajże piąty lub inny raz.
Wciąż ta sama magia na mnie odziaływuje, nie mogę wrócić do realnego świata, do miejsca i czasu w jakim się znajduje. Film ma na mnie wielki wpływ, to co stanowi historie zmarłego już Henricha Harrer'a i to jak Chiny zaczęły okupować Tybet. To wszystko po prostu nie da mi o tym zapomnieć do czasu kiedy usnę, chociaż będzie trudno. Co z tego że ten człowiek był w SSS? sami słyszeliście kiedy oglądaliście - kiedyś myślałem tak jak Chińczycy.
Film to prawdziwy majstersztyk, niektórym może wydawać się nudny, ale wciągnął nawet mojego tatę, który był nastawiony na ten film niezbyt dobrze kiedy zobaczył pierwsze 2 minuty.....ale jednak oglądał do końca.
Myślę że magia tego filmu opiera się na tym, co opowiada, jak bardzo jest smutny, przejmujący, a także piękny. Jak bardzo pozwala poczuć to co czuje i opisuje na ekranie Harrer. To wspaniałe uczucie. Muzyka John'a Williams'a to po prostu arcydzieło. Można go słuchać tak długo ile się tylko da. Naprawdę nie ma zbyt dużo filmów które wywierają na mnie taki wpływ. Myślę że niektórzy z was odczuwają to samo po dzisiejszym obejrzeniu go, albo kiedy obejrzeliście go dawniej.
Ostatnie sceny filmu są najlepsze, wtedy chce sie tylko płakać. A gra aktorska jest wspaniała, ze strony Brad'a Pitt'a i David'a Thewlis'a jak i ze strony młodego aktora który zagrał Dalai Lamę. Szkoda że się skończył film...a także że nie zbyt dużo się zmieniło w Tybecie, a Henrich Harrer już nie żyje i nie będziemy mogli oglądać Jego dalszych losów, no ale cóż wszystko ma swój koniec. Mam nadzieję tylko, że to co dzieje się w Lhasie i w całym tamtym kraju, też będzie mieć swój koniec.
Trochę się rozpisałam, sorka, ale trudno wyrazić słowami co o tym wszystkim myślę i mogłabym pisać dalej i dalej....
A jakie są wasze wrażenia????