"The Ring" z 2002 roku to arcydzieło wśród remaków. Bodajże jeden z nielicznych remaków, które potrafiły przebić oryginał. Nie dziwota, że film, który zarobił na siebie ponad 240 mln zielonych skłonił twórców do nakręcenia sequela...

Trzy lata później na ekrany wszedł "The Ring 2" - kontynuacja będąca totalnym zaprzeczeniem części pierwszej. Z niezłym początkiem, ale resztą tak złą, że aż szkoda było tego oglądać. Na dwanaście lat dano spokój z kontynuacjami bo uznano, że dwójka pogrzebała szanse na cokolwiek dalej dla tego cyklu. Niestety - postanowiono reanimować trupa i powstała trzecia część będąca właściwie już tylko definitywnym osikowym kołkiem. Fabuła to po trosze sequel, a poniekąd finałowe dopowiedzenie historii demona z kasety VHS. Historia nie jest oryginalna, a do tego wyjaśniona w iście topornym i przewidywalnym stylu. Zero tutaj tajemnic, niedopowiedzeń czy czegokolwiek w tym rodzaju. Suspensu brak a zakończenie - szkoda gadać...