you have to have faith for that to work, mister - jak powiadał pewien stary wampir (a są jakieś młode?) tuż po zdeformowaniu krzyżyka w pewnym filmie z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku w reżyserii toma hollanda..
skojarzeniowa referencja cokolwiek odległa, ale uprawniona, przynajmniej jeśli idzie o temat.
nienowy zresztą w dorobku pana scenazysty rezysera, bo to powtórka z rozrywki, bez mela gibsona, kosmity, pola kukurydzy, żywej córki, zmarłej żony, joaquina phoenixa i bejsbola, ale pod ten sam schemat myślenia - konieczność przepriorytetowania komputera, zmiana trajektorii, powrót do fabrycznych ustawień wieczystej filozofii moralności (idea tak zwanego wyższego dobra, które nie jest z tego świata, godzi w mądrość ludzi mądrych mądrością tego świata) - czyni z tego dziełka najciekawszą propozycję teologiczną w popkornowym kinie amerykańskim od czasu Ręki Boga billa paxtona (zarazem, niestety, jeden z najsłabiej ufilmowionych filmów w dorobku pana scenazysty rezysera).