Czuję się oszukany. Film miał mieć dobry, oryginalny scenariusz, a tak naprawdę od mniej więcej połowy łapie się tanich, mający wycisnąć łzy chwytów. Styl podobnej klasy znajdziemy niemal w każdej telenoweli. Tak jakby się skończył pomysł, a reżyser nie wiedział w którym kierunku podążyć:
może nakręcimy komedię, może dramat, a może porozmawiamy o śmierci i zrobi się smutno. Tak płaczcie, mama umarła, tata odszedł, mąż odszedł, nie ma miłości i na koniec wspólna piosenka pokrzywdzonych przez los dzieci - to się zawsze dobrze sprzedaje.
Dlatego apeluję:
Macieju Stuhrze proszę wytłumacz się z Twoich zachwytów, bo druga połowa filmu jest niczym zgniła druga połówka jabłka.
"Tak płaczcie, mama umarła, tata odszedł, mąż odszedł, nie ma miłości i na koniec wspólna piosenka pokrzywdzonych przez los dzieci - to się zawsze dobrze sprzedaje." - rzeczywiście to jest największy minus tego filmu, tanie chwyty, chociaż ogólnie film jest niezły
Ja właśnie uważam, że dzięki tym momentom film nie był głupawą komedią. Według mnie poruszał naprawdę ważne elementy życia codziennego. No nie oszukujmy się - śmierć czy na raka, czy też nie, jest elementem naszego życia i wpływa na nas na różne sposoby i pięknie jest to ukazane w filmie. Płakałam pół filmu, ale nie dlatego, że były tam sceny typu występ dzieciaków, ale dlatego, że w pewien sposób utożsamiam się z pewnymi aspektami filmu. Jedynie nie podobał mi się koniec. Zbyt przewidywalny - byłabym bardziej zadowolona, gdyby Ania jednak została z Antonim, ale no.. nic na to nie poradzę