PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=804561}

Pewnego razu... w Hollywood

Once Upon a Time ... in Hollywood
7,3 202 521
ocen
7,3 10 1 202521
7,7 61
ocen krytyków
Pewnego razu... w Hollywood
powrót do forum filmu Pewnego razu... w Hollywood

Przeciętnego niedzielnego widza nowy obraz Quentina Tarantino może znudzić. Tak, nie boję się użyć tego słowa: znudzić. To co jednak może wymęczyć przeciętnego widza będzie nie lada gratką dla wszelkich kinomanów i kinofilów. Efekt znużenia jednak nie bierze się z kosmosu. Pierwsze dwie godziny to leniwe zapoznawanie się z bohaterami. Podobny efekt Tarantino osiągnął w "Jackie Brown". Quentin daje nam czas na poznanie bohaterów i zżycie się z nimi. Ze sceny na scenę będziemy traktowali bohaterów jak naszych znajomych, przecież wiemy o nich już tak dużo. Ekspozycja postaci jest tu rozciągnięta do rozmiarów pełnometrażowego filmu. Tarantino nie uniknął tu też kilka prostych dłużyzn. Mamy tu sporo scen gdzie postacie jadą samochodem przez miasto lub po prostu idą. W ten sposób jednak reżyser daje nam jeszcze więcej czasu na spędzenia go z bohaterami oraz buduje nastrój. To co również może znudzić polskiego widza podczas seansu to nie wiedza na temat przemian w historii kina i telewizji od lat 50 aż do końcówki lat 60'. Tarantino sam się do tego odnosi w swoim filmie. Brak wiedzy na ten temat może skutecznie utrudnić odbiór filmu. Kinomani zaś w sekundę umiejscowią Ricka Daltona na miejscu Clinta Eastwooda. Co by jednak nie mówić o tempie akcji Tarantino pokazał swoim dziełem jak bardzo kocha kino. Ba, poza miłością pokazał on, że potrafi się kinem bawić. O ile we wcześniejszych filmach tego reżysera widz szukał co tam on nie "podkradł" od innych, tak tutaj Quentin zabawił się bardziej przemysłem filmowym, produkcją i techniczną stroną filmów. Jeśli mamy fragment serialu telewizyjnego obraz jest w proporcjach taśmy 16 mm, jeśli to film kinowy 45 mm. W "Pewnego razu... w Hollywood" zobaczymy fragmenty prawdziwego filmu, fikcyjnych, wymyślonych na potrzeby produkcji czy fantazje na temat prawdziwych filmów z postaciami z tego obrazu. Choć tutaj brzmi to niebywale i może przyprawić o mętlik to w filmie jest to serwowane umiejętnie i jak przystało na Tarantino ze smakiem. Dla wielu widzów może to być też okazja by zobaczyć jak kręcono seriale czy filmy. W jednej z lepszych scen w tym obrazie zobaczymy jak postać Leonardo DiCaprio radzi sobie z nieudaną sceną. Duble następują natychmiast, a widz jest dzięki temu w stanie zobaczyć jak wyglądało kręcenie filmów. Quentin coś podobnego zrobił w Pulp Fiction tłumacząc widzom oraz Vincentowi czym jest pilot serialu. Tarantino pokazuje też wszechstronną wiedzę na temat różnych produkcji, a jego kreatywność i wiedza objawiają się chociażby w stworzonych przez siebie fikcyjnych produkcjach i plakatach do nich. Tarantino skorzystał tutaj z tych dwóch atrybutów i tworzy tutaj np. western z Telly'm Savalas'em w reżyserii Joaquina Marchent'a. Ile osób by na coś takiego wpadło? Reżyser jest w stanie stworzyć nawet własne przewodniki filmowe specjalnie na potrzeby tego obrazu. Przeciętny widz może nawet nie posiadać wiedzy o takich podgatunkach jak eurospy. Ale nawet osoby o naprawdę szerokiej wiedzy filmowej (ja się do nich nie zaliczam) będą miały sporo kłopotów w znalezieniu wszystkich nawiązań i smaczków. O ile w scenie z "trzema George'ami" prawie każdy uśmiechnie się na nazwisko Pepprada, tak przypomnieć sobie kim był i w czym grał Maharis będzie problemem. Ja sam przyznam, że pierwszy raz usłyszałem to nazwisko właśnie tutaj. Amerykański widz będzie miał z tym prawdopodobnie mniejszy kłopot. Tarantino przypomina i odtwarza takie seriale jak: "Zielony szerszeń", "Lancer" czy "F.B.I.", a także "okleja" miasto całą masą plakatów i afiszami kin, które czasem dosłownie migają widzowi przed oczami. Przejdźmy jednak do analizy samego filmu. Film rozpoczyna się na początku lutego roku pańskiego 1969. W tym momencie Rick Dalton grany przez DiCaprio jest aktorem, którego kariera zawodowa znajduje się na równi pochyłej. Dalton kojarzony jest głównie z roli Jake Cahill'a. I choć wszyscy określają/określali go jako gwiazdę serialu Bounty Law tak teraz jego gwiazda błyszczy bardzo blado. I choć zagrał on w kilku innych westernach czy filmach wojennych (14 pięści McCluskey'a to prawie Parszywa dwunastka) to teraz zmuszony jest on przenosić się od jednego serialu do drugiego. Tylko, ze wyłącznie w epizodach i jako postacie negatywne. Już w jednej z pierwszych scen wyjaśnia to Rickowi i widzom Al Pacino jako Marvin Schwarz. W kilkunastu zdaniach nakreśla on widzowi z czym musiał się mierzyć aktor w tamtych latach. Z drugiej strony mamy Sharon Tate i Romana Polańskiego czyli jedne z najgorętszych nazwisk w ówczesnym świecie filmowym. Tate oraz Polański będą przez cały film w kontrapunkcie do historii Ricka oraz Cliff'a. I od teraz Tarantino da nam mnóstwo czasu na spędzenie czasu z bohaterami, kreśląc przy tym ich charaktery. Wiedza którą zdobędziemy na ich temat nie tylko pozwoli nam ich polubić ale przyda się również w dalszych częściach filmu. Brad Pitt i DiCaprio zagrali chyba najlepsze role w swoim życiu i to właśnie im reżyser poświęcił najwięcej ekranowego czasu to nie można pominąć świetnych postaci drugoplanowych. Jest to jednak słowo na wyrost gdyż te postacie występują tu w epizodach i na ekranie można je zobaczyć w jednej czy dwóch scenach. Jest tak m.in. z postaciami Bruca Lee, Steve McQueen'a, George'a Spahn'a czy rolami Kurta Russell'a, Zoe Bell, Ala Pacino czy Luke'a Perry'ego. Wszystkie te sceny są naprawdę dobre, niektóre wręcz genialne i charakteryzują się wyśmienitymi kreacjami aktorskimi. Nie znajdziemy tutaj też zbyt wiele charakterystycznych dla filmów Tarantino elokwentnych i trafiających w punkt monologów postaci. Oczywiście znajdziemy je, jak choćby w monologu Bruce'a Lee na temat walk, jednak ma się wrażenie, że nie są one tak zintensyfikowane. O ile postacie epizodyczne budowane są na dialogach, tak Rick i Cliff są budowani na podstawie różnych zachowań, postaw, przyzwyczajeń. Ich postacie zbudowane są na mocnym fundamencie. Nie są to wygadani gangsterzy z "Wściekłych psów" czy dziewczyny z "Death Proof". Rick i Cliff nie walczą ze sobą o palmę pierwszeństwa w byciu najbardziej wyszczekanym i elokwentnym gościem. To postacie wewnętrznie kruche, które mają w sobie ogromną ilość człowieczeństwa. DiCaprio pokazał tu swój kunszt aktorskim jak w żadnym innym filmie. Jego Rick Dalton to postać bardzo złożona. DiCaprio pokazał całą gammę emocji od smutku, żalu, rozgoryczenia do humoru i absolutnie "najlepszego aktorstwa jakie kiedykolwiek widziałem". Dalton to właściwie dwie postacie. Rick jako człowiek oraz Rick jako aktor. Nikt chyba nie posiada tak oddanego dublera jak Rick. Cliff jest postacią równie złożoną co Rick. To co najbardziej rzuca się w oczy to absolutne przywiązanie do swojego przyjaciela i lojalność. Jednak Cliff potrafi też pokazać pazur co niejednokrotnie udowadnia w filmie. Margot Robbie jako Sharon Tate to również wrażliwa osoba, które sukces nie przewrócił w głowie. Jednego wieczory imprezuje w rezydencji Playboy'a z Stevem McQueen'em i Mamą Cass a drugiego podwodzi przypadkową hipiskę. Wrażliwość i niepewność Sharon widać w scenie seansu "Wrecking Crew". Tate długo waha się czy w ogóle pójść na seansu, a następnie z przejęciem oczekuje reakcji publiczności na własny występ. Nasi protagoniści mają swoje ludzkie słabości i popadają w kryzysy. W "Pewnego razu..." dostaniemy najbardziej ludzkie i głębokie postacie spośród wszystkich filmów Quentina. Jednak Tarantino nie był by sobą gdyby nie umieścił w swoim najnowszym dziele charakterystycznych dla całej swojej twórczości elementów. Nie zdziwi nikogo nagły wybuchów przemocy, ale dziwi już kontekst. Quentin sam sobie robi przyjemność i umieszcza w filmie zbliżenie kobiecych stóp. Sa też podteksty seksualne czy popularne zwłaszcza w ostatnich filmach reżysera ataki na jądra(Bękarty wojny, Django, Nienawistna ósemka), sceny w restauracjach i wiele wiele innych nawiązań. Tarantino wciąż potrafi zaskoczyć widza. To co niespotykane u tego amerykańskiego twórcy to łamanie czwartej ściany. Tarantino robi to jednak bardzo subtelnie. Odbicie Rick'a w lustrze, który prowadzi monolog w swojej przyczepie wydaje się mówić do widza, ale nie jest to bezpośredni zwrot do nas. Nie należy się jednak tutaj spodziewać nagłej rewolucji i zwrotu o 180 stopni. To wciąż stary dobry Tarantino tylko dojrzalszy. Ta dojrzałość objawia się zarówno w historii i prowadzeniu akcji jak i technicznej stronie filmu. Tarantino wciąż jednak świetnie bawi się z widzem serwując mu prawdziwą huśtawkę nastrojów. Reżyser przeplata tu humor, strach, wzruszenie itd. Przeplatanie krwawych lub pełnych napięcia scen z humorem po przecież jego znak firmowy. Prawdziwą szaloną karuzelę emocji Tarantino dostarcza nam dopiero w finale, który wyciśnie z widza wszystkie emocjonalne soki. Tarantino w świetny sposób buduje i rozładowuje napięcie. Widać to dobrze w scenie przybycia Cliff'a na ranczo Spahn'a. Początkowo widz nie jest pewnie czego można się spodziewać, co się wydarzy i czy w ogóle wydarzy. Z każdą chwilą napięcie coraz bardziej rośnie. A widz i Cliff mają coraz większe poczucie zagrożenia i osaczenia. To uczucie potęguje niemal horrorowa muzyka w tle. Tarantino potrafi jednak w charakterystyczny sposób rozładować to napięcie w postaci rozmowy Cliff'a ze Spahn'em by chwilę później zaserwować nam wybuch przemocy, znów przejść do humoru by za chwilę znów rozładować napięcie. Pod tym względem widz nie ma szans się znudzić. Film można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Można go rozpatrywać jako satyrę na Hollywood A.D. 1969 i cały przemysł filmowy, jako leniwe buddy movies czy jako zabawę kinem z licznym wyłapywaniem nawiązań. Tarantino odniósł się też tutaj do kwestii, która dotykała go przez całą jego karierę zawodową. Wielu krytyków filmowych i nie tylko zarzucało mu nadmierne epatowanie przemocą. Zarzucano mu to, że jego filmy demoralizują młodzież. Tarantino wkłada tutaj kij w mrowisko. Wkłada on w usta bohaterki to co chyba sam chciał zawsze powiedzieć. W filmie będzie się to odnosić do lat 50' i 60' ale tak samo można to przełożyć na współczesne czasy. Jedna z bohaterek mówi, że to telewizja karmi nas przemocą. Prawie każdy serial opiera się na morderstwach. Ludzie wchłaniają to od lat więc nie ma się co zatem dziwić, ze ludzie mordują. Z tym, ze Tarantino wkłada to w usta członkini bandy Manson'a, która te wnioski wyciągnęła podczas kwasowego tripu. Jedni będą mówili, że ta postać ma absolutną rację, inni zaś, ze do morderstwa popycha nie przemoc w kinie i telewizji ale podatność na wpływy innych i brak wykształconego kręgosłupa moralnego. Nad całym filmem unosi się atmosfera nostalgii i tęsknotą za dawnymi czasami, które już nie wrócą. Tą nostalgię widać w niemal każdym kadrze przez co ciężko było Tarantino pozbyć się choćby fragmentu swojego filmu i trwa on 160 minut. O ile wysiedzenie takiego czasu w kinie, choćby ze względu na niewygodne siedzenia może być męczące tak już oglądanie tego filmy w zaciszu domowym będzie samą przyjemnością. Zarówno Tarantino pracując nad swoim dziełem tak i widz będzie chłonął klimat tych lat samym sobą. Poczucie tęsknoty potęguje muzyka. Równie powolna jak cały film ale bardzo esencjonalna i emocjonalna. Piosenki płyną w tle i umilają czas i budują klimat. Tarantino zrobił film dla siebie. Taki jaki zawsze chciał zrobić i chciał oglądać. Nigdzie mu się nie spieszy, nie próbuje niczego udowodnić, nie chce się wpasować w jakiś szablon czy schemat. Quentin był niepokornym twórcą już od swojego debiutu jednak z ostatnimi filmami ma się wrażenie jakby starała się trafić do jak największego grona odbiorców. Były to prawdopodobnie spowodowane różny naciskami ze strony braci Weinstein. Zmiana producentów wyszła Quentinowi raczej na dobre. "Nowy" Tarantino zdaje się mówić "albo oglądasz film na moich zasadach i w tempie jakie ja ustalam albo w ogóle się do niego nie zabieraj". Tarantino w "Pewnego razu... w Hollywood" pokazał jak bardzo kocha kino. My zaś powinniśmy kochać go za to, że jest częścią tego świata.

ocenił(a) film na 7
QTJacques

za długie dla mnie, jestem w połowie filmu to może później dokończę... połowa tekstu niepotrzebnie opisuje to co oglądam i troszkę szkoda mi czasu by to dalej czytać... pewnie jednak dokończę - potem - by się zgodzić z tym tekstem lub nie - for fun ;)

na ten czas widzę dwa bug'i: ;)
"to nie wiedza na temat przemian w historii kina" - winno być "niewiedza"
"roku pańskiego" - winno być "roku Pańskiego" jak anno Domini - wg mnie ;)

QTJacques

"Tarantino nie uniknął tu też kilka prostych dłużyzn"...
Nie da się ukryć, że poszedłeś w jego ślady, bo ta "recenzja" jest jak ten film: długa, nudna i w zasadzie o niczym...
Na dodatek pełna błędów (ortografia, składnia, interpunkcja, że o literówkach już nie wspomnę). Wplatanie uczonych słówek typu "ekspozycja postaci", czy "nasi protagoniści" nie zastąpi znajomości gramatyki.
PS. Film to film, a nie obraz, Tarantino jest reżyserem, nie malarzem.

ocenił(a) film na 8
eltoro10000

Już wysłałem oficjalne pismo do Świętego Mikołaja z prośbą o nowe słowniki. Co do całej reszty to jest to Twoja opinia ale nawet internetowe słowniki synonimów mówią, że "obraz" może zastępować słowo film.

QTJacques

Językoznawcy coraz częściej kapitulują pod wpływem masowej ignorancji językowej Polaków, którzy już prawie w ogóle nie czytają książek, więc nie mają pojęcia jak poprawnie posługiwać się językiem ojczystym ( patrz choćby słowa takie jak "onegdaj", czy "spolegliwy"; czekam kiedy uznają "kobzę" za dopuszczalny synonim szkockich dud, bo tak sądzi większość "użytkowników" języka. O karnistrach, kolumbrynach, Alladynach, czy Koralgolach już nie wspomnę, albo od zaczynania zdania od "mi się podoba", "mi się wydaje").
Oczywiście wiem, że niektóre słowniki dopuszczają użycie słowa "obraz" w znaczeniu "film" i niestety wielu recenzentów nagminnie je stosuje, (jak wiele innych wyrażeń "psujących" język polski, typu "fokusowanie", "dedykowanie","targetowanie", "destynacja" itp.), co nie znaczy, że warto ich naśladować.
Nie jestem jakimś oszalałym ortodoksyjnym purystą, ale razi mnie niechlujstwo językowe, zwłaszcza panujące w Internecie, dlatego zdarza mi się nieraz kogoś poprawić lub zwrócić uwagę, co niestety zwykle skutkuje wybuchem agresji, dziękuję więc za łagodną reakcję i polecam pod rozwagę odcinek "Obcego języka polskiego", w którym jest mowa o "obrazie".
https://obcyjezykpolski.pl/film-to-film-a-nie-obraz/

ocenił(a) film na 9
QTJacques

A Antonio Margheriti który rezyserowal film Daltona :)? Ten sam Antonio był w Bekartach udawany przez jednego z nich :)

ocenił(a) film na 8
kokon123

Już wspominałem o tym w komentarzu tutaj i tak jak wszystkie wymienione filmy Daltona we Włoszech są fikcyjne tak reżyserzy są autentyczni.

ocenił(a) film na 6
QTJacques

Bardzo ciekawy wpis. Zachęcam następnym razem do robienia akapitów. Dużo przyjemniej by się to czytało.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Facet, pięknie to wszystko ująłeś. Myślę, że sam Tarantino by to docenił !

QTJacques

Za takie pierdlenie powinni banować

ocenił(a) film na 3
QTJacques

Wszystko spoko, dzięki za podzielenie się zdaniem, tylko jakbyś mógł wyedytować tekst (chociaż nie wiem czy już się da) i podzielić go na akapity. Taką ścianę tekstu, jakby najbardziej merytoryczna i trafna nie była, ciężko się czyta.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Już jakiś czas temu pojawiły się materiały wycięte z tego filmu i chciałbym tu poruszyć ciekawą kwestię dotyczącą Charliego Mansona. To co dalej napiszę może być spoilerem więc polecam przeczytać po seansie. Postać odgrywana przez Demona Herriman'a w gotowym filmie pojawia się tylko w epizodzie, natomiast rozszerzona scena przybycia na Cielo Dr. ukazała się w dodatkach na wydaniach DVD i Blu-ray oraz fragment można było ujrzeć w zwiastunie. W samym filmie gdy Manson przybywa na Cielo Dr. zostaje zauważony jedynie przez Cliff'a. Sam nie wykazuje zainteresowania mężczyzną na dachu. Zatem gdy Cliff jedzie na ranczo Spahn'a istnieje prawdopodobieństwo, że spotka tam mężczyznę, którego widział pod domem. Jak jednak wiemy do spotkania nie dochodzi. W dodatku jednak poznajemy właściwy cel przybycia Mansona na Cielo Dr. i scenę spotkania z niejakim Paulem Barabutą. W tej scenie widzimy też, że Manson zauważa Cliffa i kieruje w jego stronę obelgę. I gdyby ta pełna scena pojawiła się w filmie wzrosło by napięcie dotyczące spotkania tych dwóch panów. Widz w momencie gdy Cliff przyjechał na ranczo Spahna oczekiwałby w napięciu sceny konfrontacji tych dwóch panów, do której i tak by ostatecznie nie doszło. Wydaje mi się jednak, ze Quentin postanowił wyciąć tą scenę uważając, ze sam fakt przybycia Cliffa na niesławne ranczo wystarczająco buduje napięcie. Oczywiście możliwość konfrontacji tych dwóch mężczyzn, którzy wymienili spojrzenia również była by w moim odczuciu ciekawa.

ocenił(a) film na 7
QTJacques

100 lat temu nikt nikomu w filmie nie podrzynał gardła,nie tryskała krew na ekranie,bo to by było zbyt mocne "obrzydliwe " ludzie mieli inny poziom wrażliwości,obecnie na kim to robi wrażenie? stajemy się zezwierzęceni,ludzkość się zmienia,na szczęście mam już tyle lat że raczej nie dożyje czasów społecznego dna moralnego, mam nadzieje ;-)

ocenił(a) film na 8
dominik1980

100 lat temu nikt nikomu nie podrzynał gardła? Jest rok 1916 czyli 103 lata temu, w kinach wyświetlano "Nietolerancje" Griffith'a, w której można było zobaczyć scenę dekapitacji mężczyzny.

ocenił(a) film na 7
QTJacques

Tak doszukałeś się jakiegoś filmu tego typu co było rzadkością...... ale na pewno to robiło jakieś wrażenie na widzach a obecnie tryskająca krew,gwałty itp sceny nie robią dużego wrażenia to już jest wręcz norma w wielu obrazach...

ocenił(a) film na 7
QTJacques

Jako, że jestem przeciętnym niedzielnym widzem, to moje odczucia po obejrzeniu tego filmu są dokładnie takie jak zdefiniowałeś. Nie powalił mnie ten film, choć miejscami rzeczywiście oglądałem go z zaciekawieniem. Ostatnie sceny zrekompensowały mi poświęcony na niego czas.

ocenił(a) film na 3
QTJacques

Kinofil nie brzmi zbyt ładnie. ;-)

QTJacques

Świetny opis, oddaje moje odczucia, cieszę się że bawiłeś się równie dobrze jak ja:)

QTJacques

Film nakręcono wyłącznie dla ludzi kina i fascynatów. Każda inna osoba będzie tym obrazem znudzona, zażenowana lub co najwyżej pozostanie obojętna. Tylko ci pierwsi będą się zachwycać jak to było wspaniale pod koniec lat 60' gdy byli piękni i młodzi, a miasta były pełne neonów. Swoją drogą te "wspaniałe" neony były wówczas traktowane tak samo jak dzisiejsze płachty reklamowe czyli całą masę ludzi zwyczajnie denerwowały do tego stopnia, że zdarzało się uchwalanie miejscowych zakazów ich używania. Mnogość scen nakręconych totalnie bez sensu wręcz przytłacza. Większość bohaterów została spłycona do granic możliwości czego najlepszych przykładem jest reakcja, a właściwie jej całkowity brak, dublera granego przez Pitt'a na wiadomość o zwolnieniu jaką otrzymuje od swojego wieloletniego przyjaciela. Uważnego widza denerwować będą także przemycane treści, jak w przypadku Polańskiego i jego oskarżeń o pedofilię. Powszechnie wiadomo, że został on za to skazany, ale Tarantino puszcza oczko do śmietanki Hollywood poprzez dialog Cliffa z hipiską w aucie o tym jak bardzo on chciałby z nią uprawiać seks, ale nie może bo ona nie ma dokumentu potwierdzającego że ma 18 lat, a on na słowo jej nie wierzy i do więzienia iść nie zamierza. Niby nic takiego, ale problem polega na tym że tę hipiskę gra Margaret Qualley która ma 24 lata, a nie 13, 15 czy nawet te 18 lat. Widz zatem dostaje obraz w którym pokazuje się że gdyby nie zachowawczość Cliffa to w zasadzie bardzo łatwo byłoby trafić za pedofilie do wiezienia, no bo przecież nie jedna kłamała w sprawie swojego wieku, a jak widać łatwo było się pomylić. Tyle że gdyby hipiskę grała faktycznie nastolatka a nie dorosła kobieta scena wyglądałaby zupełnie inaczej, a pytanie o dokument było czymś oczywistym, a niedziwną ostrożnością.

ocenił(a) film na 8
kinoniemaniak

Oglądałem ten film z różnymi osobami, głównie takimi które nie są pasjonatami kina i oni byli właśnie zachwyceni tym klimatem lat 60. Nie zwracali oni szczególnej uwagi na np. afisze kin ale podobał im się cały klimat. Co do kwestii neonów to nie widzę tu problemu, bo Tarantino przedstawia miasto AD 1969, takie jakie było lub tak jak je zapamiętał. To że Cliff Booth nie rzucił np. kubkiem w Ricka jest elementem jego osobowości, on nie spłyceniem postaci. A co do kwestii aluzji do Romana Polańskiego uważam to za nadinterpretacje.

ocenił(a) film na 1
QTJacques

Piękne dni???No,zwłaszcza dla Polańskiego i jego rodziny...

ocenił(a) film na 8
juditha_2007

Ale oglądałaś film? :D

ocenił(a) film na 9
QTJacques

Fajna wypowiedź. Nie jestem wielką fanką Tarantino, ale ten film mnie wciągnął, ujął i najzwyczajniej oczarował.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

James Stacy. Założę się, że 95% osób oglądając Pewnego razu... nie miało większego pojęcia kim był Jim Stacy. Ja też się zaliczałem do tych osób. Jak widać na tym portalu nie jest on specjalnie rozpoznawalną osobą. 7 ocen jako aktor i zero tematów na forum nawet ponad pół roku po premierze. To co jednak można wyczytać w ciekawostkach to fakt, że w 1996 roku został skazany na 6 lat więzienia za molestowanie dziecka, czego w ostatnim czasie nie omieszkała wytknąć w swoim tekście o 9 filmie Tarantino pewna amerykańska pisarka. Ja jednak nie o tym. Bo zanim w 1996 roku skazano Jamesa Stacy, w 1973 roku kierując motocyklem uległ on wypadkowi w którym stracił rękę oraz nogę. Jak to się ma do filmu Tarantino? Jima Stacy po raz ostatni w filmie Tarantino widzimy gdy odjeżdża motocyklem. Oczywiście 4 lata wcześniej ale jak widać Tarantino raczej świadomie nawiązuje do tego wydarzenia. Wypadek w którym życie straciła Claire Cox a Stacy rękę oraz nogę został spowodowany przez pijanego kierowcę. W Pewnego razu... Rick Dalton stracił prawo jazdy właśnie za jazdę po pijanemu. To co napisałem to w prawdzie fakty ale można śmiało rozpatrywać to jako nadinterpretację.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

dobrze napisane !

QTJacques

Za długie, nikt tego nie przeczyta.

ocenił(a) film na 8
Cukiereczek007

Cukiereczek007 mały spoiler: kilka osób przeczytało :D

ocenił(a) film na 5
QTJacques

Popis snobizmu intelektualnego pierwsza klasa, ale jak każdy patałach lubiący się subtelnie wywyższać tłumacząc innym, że to nic złego, że nie podobał im się film, są po prostu za głupi żeby go zrozumieć pokazałeś swoją ignorancję. Nie ma czegoś takiego jak taśma 45mm więc cały ten pseudo intelektualny wywód możesz sobie wsadzić w buty.

ocenił(a) film na 5
Najt

Poza tym różnica między formatem kinowym a telewizyjnym nie wynika z rozmiaru taśmy filmowej.

ocenił(a) film na 8
Najt

Taśma 45 mm? Ah sh*t, here we go again :D Poza czytaniem "pseudo intelektualnych wywód" polecam też czytać komentarze pod nimi. Już kilku użytkowników zauważyło ten błąd. Ba, sam się przyznałem do tego błędu. To samo było z nawiązaniem do Eastwooda, gdzie kilka komentarzy niżej sprostowałem nie do końca trafne porównanie. W innym komentarzu napisałem, że jeśli nie podobał Ci się film nie oznacza od od razu, że jesteś niedzielnym/przeciętnym widzem ani to, że przeciętny widz jest kimś gorszym. Pozdrawiam ciepło :D

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Jak dobrze przeczytać coś, co po obejrzeniu filmu faktycznie rozjaśnia to, czego nie dostrzegłam. Lubię siadać do filmów bez uprzedzeń, nie czytam recenzji i opisów. Po seansie czytam jak najwięcej i konfrontuję swoje odczucia z odczuciami innych. Coraz częściej jednak czytam o przemyśleniach płytkich i mało spostrzegawczych. Ale w tym komentarzu znalazłam wszystko, czego potrzebowałam. Dziękuję.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Czy wiesz, że ... małżeństwo, które korzysta z wycieczki konnej na ranczo Spahna nosi takie same imiona jak rodzice Quentina Tarantino- Connie i Curtis. Matka Tarantino jak i on sam pochodzą z Tennessee, co jest wspomniane w filmie natomiast Curtis Zastoupil, ojczym Quentina poślubił Connie już po jej przeprowadzce z synem do Los Angeles.

ocenił(a) film na 10
QTJacques

Couldn't agree more!

ocenił(a) film na 8
QTJacques

zgadzam się w 100% z Twoją wypowiedzią

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Jestem przeciętnym niedzielnym widzem, ale film mnie nie nudził. Pierwsze dwie godziny były ciekawe, ale zaskoczyła mnie końcówka, bo oczekiwałem dramatu bez happy endu.

ocenił(a) film na 6
QTJacques

Mnie ten film nie znudził,ani nie wymęczył,całkiem spoko się oglądało.Ale szczerze to dupy nie urywa,spodziewałem się czegoś więcej niż tylko wyśmienitej obsady :D.Ogólnie ta cała akcja pod koniec z włamaniem,coś w stylu jak była w filmie Paradise,tylko że tam akcja działa się w ogrodzie,a tu w domu.Trochę za bardzo tandetnie to wyglądało.Ale ogólnie film ok,bez rewelacji

jazdowicz2666

Bo to miało tak "tandetnie" wyglądać. Chodziło o wyśmianie i naplucie prosto w twarz mordercom.

QTJacques

Proszę się nauczyć używać apostrofów.

ocenił(a) film na 9
QTJacques

wow, faktycznie esencjonalna wypowiedź :) ale mi się film podobał, właśnie w sposób nieoczywisty. Ale moją dziewczynę faktycznie znudził. Cóż może Tarantino trzeba po prostu lubić

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Odniesienie sie do starych czasów zawsze ma jedną kureską zalete o ile nie spiertolą tego. To scenografia, ciuchy, samochody, styl życia itd i wisienka zawsze na torcie to odtworzenie starej historii, szczególnie jeśli nie była zarejestrowana wcześniej. Tutaj tą wisienką jest stare życie w Hollywood, lata 50-60. To sie już nie powtórzy, dlatego odtworzenie nowemu pokoleniu starych czasów, wielkich czasów kina to nie tyle rozrywka co lekcja historii. Bawiłem sie dobrze, ultradobrze szczególnie oglądając żone Polańskiego.

ocenił(a) film na 3
QTJacques

Poprosiłeś kolegę żeby zablokował mój wpis czy sam mnie zgłosiłeś?

ocenił(a) film na 3
dr_weed

Zgodnie z Ustawą z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych mam prawo do wglądu, zapisywania oraz edytowania mojej własności intelektualnej, co za tym idzie, zablokowanie dostępu do mojej własności bez możliwości podglądu dla mnie jako autora jest przestępstwem. Wizzard albo odblokuje mi możliwość edytowania tekstu albo zgłaszam sprawę do sądu.

ocenił(a) film na 6
QTJacques

Zawsze mnie śmieszy jak tacy "znawcy" kina (a nie tacy niedzielni i przeciętni jak Ja XD) dorabiają sobie fabułę do filmu żeby udowodnić, że przeciętny film jest wybitny. Film ratują: gra aktorska, zdjęcia i scenografia. Ten film nie jest w żadnym wypadku wybitny, on jest ciekawy na tyle żeby oglądnąć go jeden raz i więcej nie wracać.

ocenił(a) film na 8
zimny1980

Hmm, jestem ciekaw czy gdybym dał ocenę np. 4 i napisał, że film nie jest dla przeciętnych widzów to wciąż inni by się tak oburzali? Poza tym nie dorabiam żadnej fabuły. Nie dopisuję wątków, które w filmie nie istnieją a raczej na miarę swoich jak na tamten czas ubogich umiejętności poddałem analizie to co widziałem. Ale skoro "film nie jest w żadnym wypadku wybitny" to chyba nie ma o czym dyskutować :D

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Uwaga! Komentarz zawiera spoilery! Choć oficjalnie o dalszych losach Ricka Daltona dowiemy się dopiero z zaplanowanej na czerwiec tego roku nowelizacji, to już z różnych wypowiedzi Tarantino możemy wnioskować, że po wydarzeniach z filmu nie zrobił o wielkiej kariery w Hollywood. Pracował w branży jeszcze przez wiele lat, ale nie stał się gwiazdą na miarę Eastwooda czy choćby Reynoldsa. Największy paradoks postaci granej przez Leonardo DiCaprio polega na tym, że dla nas- widzów, jest on prawdziwym bohaterem. Oczywiście razem z Cliffem. To oni uratowali Sharon Tate i jej przyjaciół przed bandą Mansona i są dla nas, osób znających prawdziwą historię bohaterami, i chcielibyśmy dla nich wszystkich jak najlepiej. Zasłużyli sobie na to. Ale w filmowym Los Angeles Rick nikogo nie uratował. Oczywiście poza sobą, swoją żoną i przyjacielem, który doskonale sam sobie poradzi, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że dla postaci istniejących w filmie Rick nie stał się bohaterem, który uratował gwiazdę kina przed śmiercią i nie dopuścił do jednej z największych zbrodni w USA w XX wieku. Wyczyn Ricka i Cliffa mógłby zająć prasę i telewizję na kilka tygodni, a Dalton miałby co opowiadać innym na planie. filmowym. Ale nie staje się hollywoodzkim i amerykańskim herosem numer 1. Sharon Tate nie była wcale zagrożona. To paradoks i tragizm postaci Ricka Daltona w filmie Pewnego razu... w Hollywood.

ocenił(a) film na 2
QTJacques

Kinomana i kinofila ten film też potrafi znudzić. Nuda, nuda...smaczki nie wystarczą.

ocenił(a) film na 9
QTJacques

Interesujący, niebanalny i prowokujący do myślenia wywód. Jestem za mały intelektualnie, by próbować konkurować z tym naprawdę świetnym spiczem. W ramach rozrywkowych nawiążę tylko do pierwszego zdania twego wywodu i sparafrazuję pana Andrzeja Sapkowskiego.
Napisałeś: "(...) obraz Quentina Tarantino może znudzić." Są też tacy, których owca może zadowolić. No cóż, tylko współczuć; i jednym, i drugim ;)
Pozdrawiam serdecznie ;)

QTJacques

Referat długi, ale sorry kolego, film wybitny nie jest. Samo nazwisko reżysera i obsada to za mało. Film jak film, nic specjalnego, spodziewałem się czegoś, co zrobi wrażenie, a co tu miało to wrażenie zrobić?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones