o ile uwielbiam pierwszą część, Desperado oglądałam z ogromną przyjemnością, film miał swój charakterystyczny
klimat,przy czym był spójny, wszystko się działo tam "naturalnie", jedno prowadziło do drugiego na swój własny sposób-
film jest po prostu bardzo dobry, tak Pewnego razu w meksyku to jakaś duża pomyłka. Akcja jest chaotyczna, sceny
przeskakują od jednego absurdu do drugiego, pomysłu na film brak, mam wrażenie, że posklejano losowe sceny. Od
połowy filmu się męczyłam, nudziłam i czekałam końca.
Rodriguez nie bardzo ma rękę do segueli. Machete tez mi się super oglądało, jednak druga część do żenada, nie
wiedziałam czy wyłączyć, czy płakać, bo nawet nie dało się śmiać.
Szkoda.
Mówi się, że wyjątek potwierdza regułę ;)
Tak czy inaczej jeśli chodzi o te dwa konkretne tytuły (Pewnego razu w meksyku i macheta zabija) były bardzo, bardzo słabe. Moim zdaniem oczywiście.
Oglądałam mniej więcej początek, trochę środka i koniec. Ten film jako następna część El Mariachi i Desperado to dno i wodorosty. Jedynie końcówka z tym chłopcem na rowerze i Deppem mi się podobała.
Pewnego razu w Meksyku to był początek obrotu o 360 stopni Pana Roberta niestety nie w dobrym kierunku lecz w kierunku absurdu, idiotycznego humoru. Tarantino jak Rodriguez zaczęli tworzyć gówniane shity które aż kolą w oczy.