Otóż w tym temacie chciałbym zmierzyć się z problemem skąd takie powodzenie filmu. Na pewno nie uda mi się znaleźc wszystkich przyczyn, ale licze na to że choć trochę przybliże zjawisko. Styl będzie jaki będzie - sformalizowany, neutralny, lekko popadający w dydaktyzm (tu podkreślam słowo lekko). Zacznijmy od prostego spostrzeżenia jakiego dostarcza przegląd watków na tym forum - otóż zdecydowana większość oceniających nie jest w stanie merytorycznie udowodnić swojej oceny. Przeważają posty ekspresywne, często nie przemyślane.Świadczy to, że ocena wystawiana jest intuicyjnie, pod wpływem emocji jakie film wywołał na konkretnym odbiorcy. Biorąc to pod uwagę zasadnym wydaję się zmierzenie .z przyczyną takiego zjawiska.
Osobiście jestem świeżo po seansie i film wywarł na mnie korzystne wrażenie. Ze spokojnym sumieniem wystawiłem mu ocenę 6. Zasłużył na nią. Jest sprawnie zmontowany, fabularnie nic się nie kłóci, posiada solidne zdjęcia (szczególnie wnętrz), porządny podkład dźwiękowy. W tej materii nie mu co zarzucić, wszystko zasługuj co najmniej na szkolną czwórkę. Postać grana przez Cluzeta jest wiarygodna (mimo wielu zastrzeżeń jakie się wysuwa) i naturalna w swoich reakcjach. To nie była łatwa rola bowiem pełna sprzeczności. Należało być odrobinę ekscentrykiem, ale też zachowującym się ściśle wedle norm narzuconych w społeczeństwie. Introwertykiem, ale i estetą,poetą, krytykiem. Kaleką jak i człowiekiem aktywnym, et cetera. W ten sposób można jeszcze parę zdań nakreślić. Podsumowując: bardzo dobra rola Cluzeta. Troche gorzej z Omarem Sy. Wypadł zdecydowanie mniej wiarygodnie, czasem wręcz sprawiał wrażenie karykaturalne. Parę scen było też zbędnych, bądź niedopracowanych (jak kto woli), niemniej nie wpłynęły negatywnie na fabułę czy ciągłość akcji. Są to raczej drobnostki. Wadą jest postać córki inwalidy. Zdecydowanie nie wykorzystana, sprawiająca wrażenie umiejscowionej jedynie dla symetrycznego zestawienia z bratem Drissa. To poważna wada. Przechodzę teraz bezpośrednio do cech obrazu, które wpłynęły na tak wysoką średnią ocenę, a które w większości wprawiły mnie w niesmak.
Po pierwsze - sprawdzona formuła. Dwie postacie, posiadające odmienne charaktery współgrają ze sobą tworząc tzw. komizm charakterów (geneza aż u Arystotelesa), stąd też pochodzi humor. Humor raczej niewyszukanych lotów trzeba otwarcie powiedzieć, bazujący w głównej mierze na kontraście zewnętrznym. Do tego dochodzi kiepskawy komizm językowy (Driss) oraz lepszy sytuacyjny, choć akurat ten z kolei często pełni rolę obrazoburczą i to w dość niewyszukany sposób. Najzabawniejszą sceną zapewne jest moment kupowania obrazu Drissa. Nie dość, że b. dobry k. sytuacyjny, zestawienia to jeszcze świetna gra Cluzeta nadała mu lekkości i ogłady. Do tego dochodzi wiele patosu (o czym za moment), powrót głównego bohatera (ach jak my je kochamy!), wątki romansowe dla płci pięknej (główny i poboczny w stosunku 1:1), happy ending. Koniec, końców wychodzi cukierkowo i hollywódzko. Kolejna sprawa to gładkie i bezproblemowe przejście nad stereotypami. To, iż podoba się nam ono świadczy bardzo negatywnie o nas samych. Zgadzamy się na oszukanie samych siebie i na zapomnienie. Więcej - sprawia nam to przyjemność (2 powód dlaczego film jest tak przyjemny w odbiorze). W filmie mam te czy inne poruszenie następujących stereotypów: emigrantów z wyszczególnieniem problemu blokersów, życia biedoty, stosunków społecznych, obrazu kaleki, bogacza, Francji. Proszę zauważyć, że wszystkie są pozytywne, tzn. : negatywne stereotypy są obalane, pozytywne zachowywane. I tak: każdy widzi jak żyją Francuzi i jak to jest zgodne ze stereotypami, to samo z bogaczem. Bieda ukazana jest w sposób co najmniej neutralny. Ok, driss kłóci się z rodzeństwem, ale przecież on jest "inny". Mieszkanie, choć małe, to przecież schludne. Na podstawowe potrzeby starcza pomimo całej gromady dzieciaków. Wspólne posiłki, brak narzekania na swój los, wszyscy w miarę zadbani. itd. Nawet gdy brat Drissa wchodzi do auta handlarzy to jest to luksusowe auto. Tacy nie sprzedają 30 gram nastoletniemu dzieciakowi. Środowisko blokersów też przesłodzone. Nie będę się rozpisywał bo wyjdzie referat. Cel jeden: uśmierzyć niepokój i sumienie widza. Pompować mydlaną bańkę. Coś takiego jest dopuszczalne na potrzeby komedii, ale nie dramatu, czy nawet komediodramatu. Proszę o tym pamiętać. Trzecia rzecz: zbicie autorytetów. Driss usilnie profanuje wszystkie elementy kultury wyższej. Co więcej, morał jest jasny: kary za to brak, bowiem jest to zbędne i nieprzydatne. Taka degradacja przynosi zadowolenie, uśmiech, dystans. My jako odbiorcy zapominamy o porażkach, powinnościach w społeczeństwie, składamy hołd lenistwu. Wszystko również ulega semantycznemu uproszczeniu. Nawet relacje damsko-męskie są sprowadzane do jak najniższej formy. Ewidentnie proces zostaje pokazany, od najbardziej poetyckiego ukazania, do tego najprymitywniejszego. Nie muszę mówić jak został postawiony znak wartościowania. Czwóreczka: No tak jest 4, zapomniałem. Wiem: pozytywne postacie są uśmiechnięte, negatywne odpychające, czyli uproszczenie. To uproszczenie występuje również na innych płaszczyznach, z których uwagi na porę, nie wymienię. Jak będziecie chceili mogę potem dopisać gdzieś. Przy dwóch ten zabieg jest zaletą: uproszczenie stosunków w rodzinie imigrantów (ludzie prości czy wręcz prymitywni posiadają mniejszy wachlarz emocjonalny), oraz emocjonalny stosunek Phillipe do Eleonory. Reszta to nadużycia. Piątka: Amerykański sen, czyli od pucybuta do milionera. Driss jest ewidentnym zobrazowaniem tego powiedzenia. Aczkolwiek milionerem nie został, to jednak stał się szefem firmy i ojcem dwójki córek, a startował nawet niżej niż pucybut. Jak pięknie oglądać filmy, które utwierdzają wiarę, że wszystko się może zdarzyć, wystarczy chcieć prawda? Szóstka - najgorsza. Film jest oparty na prawdziwych zdarzeniach. W ten sposób wierzymy w niego, nasz odbiór staję się intensywniejszy, emocje wzbudzane - głębsze, trwalsze. No i wszystkie elementy wymienione wcześniej nabierają rzeczywistości. Parę rzeczy jeszcze by się znalazło, ale już padam na pysk.
Gwoli podsumowania: film ten, który określacie mianem nie-hollywódzki, czy wręcz (o zgrozo) awangardowości, w istocie taki nie jest. Wszystkie powyższe elementy są typowe dla obrazów kręconych w fabryce snów. To, że odbieracie go inaczej świadczy bądź to o kiepskiej intuicji, bądź o naiwności, bądź też o małej wiedzy filmowej.. No tak już niestety jest. Nie każdy musi się znać na filmach, nie każdy musi być krytykiem. To nic złego. Natomiast niewłaściwe będzie gdy taki stan rozumienia tego filmu przejdzie do społeczeństwa. Mamy już przykład filmu z top 10 bazującego na prawie identycznych zabiegach formalnych: zielona mila. Ten film naprawdę nie zasługuje na tak wysoką ocenę. Nie sugerujcie innych, dajcie im okazje zaniżyć ocenę. Nasłuchają się ochów i achów, a potem głupio będzie im wystawić mniej niż 9. Apeluję również o refleksje nad własną oceną. Jeśli występuje ocena inna niż 10 to nie ma strachu, posiadamy pewną dozę krytycyzmu, niezależności, umiejętności oceny. Natomiast bezkompromisowa 10 świadczy bardzo negatywnie o oceniającym. Proszę to rozważyć.
Przepraszam za błędy i serdecznie wszystkich pozdrawiam.
Szczerze, na niczym się nie znam, choć wszystko mnie interesuje. Nawet zbierałem swego czasu literaturę do pogłębienia tematyki komizmu, ale niespodziewanie zniechęcił mnie Alosza Awdiejew, który od dłuższego czasu jest pracownikiem naukowym na UJ (o ile sie nie myle) i zajmuje się mechanizmami "śmiechu" - w pewnym wywiadzie chyba dla Charakterów powiedział, że teoretyczne zajmowanie się komizmem to robota dla nieuleczalnych nudziarzy, którzy nie mają za grosz poczucia humoru. W każdym razie spłoszył mnie w tej mierze. Natomiast może jest krzta racji w tym - dużo powstaje tego typu opracowań (autorstwa nie byle jakich ludzi): filozofia komizmu, filozofia głupoty, filozofia filozofiii - jakieś takie potworki, ogarnia mnie szczery opór wobec tego typu syntez, bo może przekornie przeglądając to widzę tylko felieton, na który człowiek czasem się zgodzi, czasem pokręci głową. są bowiem dziedziny ludzkiej aktywności, które najlepiej wyrażają się w tym, że są, a próba ich opisu może być tylko usprawiedliwiona chęcią zabicia czasu. Wracając do komizmu. Jeżeli przyjąć, że Hume ma rację, że żyjemy na orbicie "przyzwyczajeń" co do wszystkiego, a drugiej strony przyjąć, że formy komunikacji opierają się na konwencjach, to komizm stanowi pewną demaskację tych przyzwyczajeń (zwłaszcza co do metod kojarzenia i co do układów przyczynowo skutkowych) czy dialog z nimi - i resp. demaskację konwencji i dialog z nimi. I teraz kwestia seksu wydaje się dość prosta. Seks jest czymś tajemniczym i targanym najdzikszymi sprzecznościami, z jednej strony jest w nim coś kapłańskiego, nieuchwytnego, coś świętego, owa platońska spoude athanasias (uprawa nieśmiertelności), z drugiej strony niemalże nurzanie się w błocie, najniższa zwierzęcość, jakieś kompletne zaćmienie intelektu. I ta tajemnica seksu wpłynęła na to, że aparat komunikacyjny jaki posiadamy z trudem w ogóle rejestruje sprawy okołoseksualne. Zauważyłem, że dy mowa o tym z użyciem słów prącie, wargi sromowe, czyli użycie jakiegoś bardziej neutralnego języka - trafia się jakby kulą w płot, jest jakiś dysonans. Mniej tego dysonansu jest, gdy sięużyje języka obscenicznego, on się nam wydaje bardziej stosowny, bo uwzględnia tę drugą część tajemnicy, niemniej słowo np. "piz da" nie chwyta tej pierwszej części tajemnicy, tej świętości i znowu w akcie komunikacyjnym pozostaje pewne wybrakowanie, niesmaczne dla wrażliwszych. Niemniej to właśnie ta dwuznaczność - przyziemność i niebotyczność - sprawia, że seks w komunikacji jest czymś tak atrakcyjnym. Z jednej strony można wywołać niesmak, z drugiej pobudzić do obleśnego rechotu, a z jeszcze innej uderzyć w tony romantyczno-miłosne.
„Potrzebuję wyjaśnienia zjawiska dlaczego seks uprawiany bez jakichkolwiek emocji nas nie śmieszy” - niestety nie potrafię uwzględnić dorobku "doktryny" w tym zakresie, ale moje kanapowe "filozowanie" mnie w tej mierze o jednym upewnia: pokazanie seksu uprawianego bez żadnych emocji (np. Dom zły, to niedawno widziałem z czymś takim), ukazanie go nawet tak, że z kompozycji nie wynika dramatyzm czy komizm, po prostu pokazanie czystego seksu bez emocji nie może nas śmieszyć, bo zostajemy sam na sam z aktem seksualnym i jego głębio-płycizną, z jego czymś słodko-gorzkim, z całym upiornym tabu (a dziś raczej jego cieniem). Po prostu NIC ŚMIESZNEGO... Nie stawiam tu żadnych sądów stanowczych, to tylko moje przeczucia, nie czytałem wypocin Foucaulta na ten temat i innych podobno ciekawych pozycji.
Dałeś mi trochę do myślenia. Sądzę, iż twoją opinią szłoby skategoryzować w postaci obostrzenia teorii komizmu o myśl Arystotelesa, głosząca jako że śmieszne nie są ani ułomności wyrządzające szkodę, ani też zło moralne. Jakby nie patrzeć, można tu odnaleźć tu w większym czy mniejszym stopniu "zło moralne" kryjące się w dychotomii aktu seksualnego. Ta niesmaczna, dysfunkcyjna część kryje w sobie pustkę, która wybrakowuje pełne pojęcie stosunku, czy też spełnienia miłości (jak kto tam woli). W ten sposób odbieramy tak pojętą czynność jako "złą moralnie", a akceptację jej jako nieetyczną. Stąd też cały niesmak i wewnętrzny bunt.
Cóż... Sądzę, że takie wyjaśnienie powinno być satysfakcjonujące. Szukałem w tych rejonach, ale będąc z natury rzeczy moralistą starałem się odstawić wartości moralne, tak by nie być stronniczym w przeprowadzanym wywodzie. Dzięki wielkie za tą wypowiedź.
P.S Też nie wiem co pisał Foucault na ten temat i nie interesuje mnie to prawdę powiedziawszy. ograniczam się jedynie do wcześniejszych teorii komizmu, nie podejmując tych powstałych po latach 50-tych. Jeszcze raz dzięki.
Nie wiem czy zło moralne, nawet niekoniecznie. To że ta druga strona seksu jest mniej ludzka, że jest jego ciemną stroną, nie znaczy że jest zła moralnie. Np. pobożni żydzi odmawiają modlitwę podczas wydalania kału (czyli srania): "Dzięki Panie, że dałeś mi ten otwór, że mogę się wyzbyć zbędnych odpadków". Cielesność nawet w swej zwierzęcej postaci jest piękna. Natomiast, że można ją zamieszać w postępki moralnie złe, to druga sprawa
Foucault pewnie pisał coś komizmie, bo czego on nie pisał, ale akurat mówię o jego Historii seksualności. Ponadto teraz takie coraz pełniejsze rozmachu wydawnictwo słowo/obraz terytoria wydało pierwszy tom Historii ciała, moja narzeczona dostała to na gwiazdkę, nie czytałem tego, ale i tak polecam. Bo wiesz, jeżeli zajmujesz się komizmem, to chyba masz (sit venia verbo) przeje bane. Bo coś mi mówi, choć nie upieram się przy tem - sam to zweryfikujesz, że komizm jest czymś zupełnie zespolonym z swym przedmiotem. Tzn nie da się ująć globalnie komizmu jako zespołu formalnych prawideł nie popadając przy tym w tautologię. Tzn, można mówić o komizmie seksualności, , o komizmie niskiej inteligencji, o komizmie charakteru. Ale żeby dojść do sedna tych komizmów, trzeba by poświęcić trochę czasu samym zagadnieniom seksualności itd (tu Foucault może być przyjemny, żeby nie wyważać otwartych drzwi). A to już jest nieskońćzona kazuistyka, choć płodna intelektualnie
No nie wiem, dlaczego... Może dlatego, że jest to wybitny, superpozytywny film, jakiego dawno nie było w kinie zalanym gównem typu American Pie i Transformers? A ty się zastanów nad swoją kondycją emocjonalną, skoro ocena 9 jest ok, a 10 "bardzo negatywnie" świadczy o oceniającym. Jak na razie za ocenianie - i to nie filmu, tylko widzów - wziąłeś się ty. Co ci mam wystawić zgodnie z twoją filozofią? 4/10?
10 jest negatywne bo pozwala sądzić, że nie zauważyło się wymienionych przeze mnie elementów. 9 jest "ok" bo pozwala sądzić, że się je zauważyło, po czym określiło ich ważkość na "zaledwie" 1 pkt. Nie oceniam widzów, oceniłem jedynie pewną ich grupę (patrz żartobliwą odpowiedź na post Bera, 5 wyżej), a i to w specyficzny sposób. Oceniać mnie i tak musisz, więc jeśli chcesz to wystaw 4.
ja wiem że to jest pozytywny film, ale przecież kinematografia nie przeżywa wyłącznie zalewu gówien. Jak okiem sięgnąć np. ostatnie 5 lat to bylo całkiem sporo dobrych filmów
Dzień dobry. Na wstępie chciałbym Ci podziękować BushidoBeliever - założyłem konto na filmwebie, a jakoś nigdy nie mogłem się zebrać. Pozwól, że postaram się odpowiedzieć na Twoje argumenty.
Już na początku piszesz, że Cluzet zagrał rolę "trochę ekscentryka, ale też zachowującego się ściśle wedle norm narzuconych w społeczeństwie". Nie wiem, czy oglądaliśmy ten sam film, ale Philippe mówił, że Driss jest silny, duży i potrafi o niego zadbać, reszta go nie interesuje w jego sytuacji. Ponadto wybrał Drissa dlatego, że odstawał od sztywnych norm i klasycznego "pielęgniarza".
Piszesz o postaci córki, rzekomo niewykorzystanej, co jest "poważną wadą". Cóż, ja uważam, że więcej córki w filmie by go zepsuło. Kto ma rację? Ty, bo studiujesz filologię i lubisz filmy Bergmana?
Piszesz o cukierkowości i gładkim przejściu nad stereotypami - cóż, ten film nie jest o problemach asymilacyjnych czarnych imigrantów we francji. Nie jest też o złym traktowaniu kalek, handlu narkotykami itp. Jestem dorosłym i inteligentnym człowiekiem, zdaję sobie sprawę z problemów, które zostały w filmie pominięte. Ten film skupia się na sile dobra, przyjaźni, optymizmu. Jeśli "gładkie" pominięcie nieprzyjemnych problemów uważasz za "ogłupiającą" wadę, to szczerze Ci współczuję. Z takim podejściem pewnie w trakcie seksu dyskutujesz o głodzie w Afryce.
Wywód na temat nieposzanowania kultury wyższej... Driss dostaje pracę bo rozmawia o Dalim. Niech to zdanie wystarczy. Nie zamierzam Twoim sposobem pisać wydumanych referatów, jednym zdaniem obnażam fałsz.
Argument nazwany "piątką". Cóż, po Twojej szkole milionerem raczej nie zostaniesz, będziesz mógł najwyżej dalej wylewać swoją frustrację strofując "nieczułe masy", które stawiają niesłuszne 10. Rzeczywistość jest taka, że jeżeli chcesz i konsekwentnie dążysz do celu, milion złotych przed trzydziestką staje się rzeczą zwyczajnie osiągalną. Ze zwykłym startem, od zera. Oczywiście nie jako humanista (choć tacy pewnie też się zdarzają), więc pozwól, że ponownie wyrażę współczucie.
Oparcie na faktach - 5 minut przed końcem filmu trzymałem kciuki, aby nigdy się nie kończył. Potem się skończył, ja smutny zbierałem się do wyjścia i zobaczyłem, że film jest oparty na faktach. Pomyślałem sobie: "o, fajnie". I wyszedłem. Jeśli na Tobie wywiera to takie wrażenie, jak opisałeś to w pierwszej wypowiedzi, to widocznie w swoim życiu nie doświadczyłeś jeszcze niczego ciekawszego, niż wygrana potyczka w pseudointeligentnej dyspucie podpieranej greką, łaciną, filozofią i przerośniętym ego.
To nie 10 świadczy źle o wystawiającym. To kłótnia na 3 strony, w której negujesz każdą opinię inną od Twojej, źle świadczy o kłócącym się.
Moją pierwszą oceną, którą tu wystawię, będzie dziesiątka dla Nietykalnych. Dlaczego?
Ponieważ Couzet, który grał tylko twarzą, za pomocą jednego półuśmiechu nad morzem potrafił poruszyć moje serce, w 2-sekundowym ujęciu, bez słów, wyraził najszczerszą przyjaźń do Drissa, nieopisany smutek za czasem, który nigdy nie wróci i radość z ponownego spotkania. Nieczęsto widuję takie obrazy.
Bo ma świetny humor. Bo całe kino się śmiało. I przykro mi, rozczaruję Cię, nie jesteś żadnym autorytetem w kwestiach poczucia humoru. Poczucie humoru to rozbawienie dziewczyny do łez, podtrzymanie żartu w dyskusji towarzyskiej, szybkie kojarzenie językowe, rozładowanie atmosfery na spotkaniu biznesowym. To coś, co rozbawia tłumy, mądrych i mniej mądrych. To nie jest coś, nad czym może rozwodzić się studencina w swoich filozoficznych wypierdach, nie zauważając przy tym, że jego topowy tekst razi błędami interpunkcyjnymi, powtórzeniami, średnią składnią, a miejscami i "ortami". Możesz mi wypomnieć, że moja wypowiedź też nie grzeszy ideałem - prawda, tylko ja nie staram się udowodnić całemu światu, jaki jestem mądry. Ja staram się udowodnić Tobie, jaki jesteś śmieszny starając się zawłaszczyć sobie monopol na rację.
Wracając do filmu - postawię mu 10, bo wyszedłem z kina wzruszony, naładowany pozytywną energią, bo podczas seansu nie raziła mnie sztuczność, robienie czegoś na siłę, nuda. Tych rzeczy po prostu tam nie było. Ocena jest moja i tylko moja i wara od niej. A Ty, w swej akcji uświadamiającej pamiętaj, że nie było jeszcze na świecie dwóch uczonych (wśród tych, których przytaczasz, też nie), którzy mieliby identyczny gust. Uszanuj to, szanuj innych ludzi, bo Twoje zachowanie i wypowiedzi tutaj, odbierają mi możliwość szanowania Ciebie. Przepraszam.
Ja szanuję ciebie, szkoda że nie mogę powiedzieć tego o Tobie. Nie posiadam monopolu na rację, ale i Ty również go nie posiadasz, zatem skąd tak agresywna wypowiedź? Nie neguję, każdej opinii różnej od mojej, bo jak możesz dostrzec nie raz zgadzałem się z innymi wypowiedziami (szczególnie Tomka). Zauważ, że szanuję Cię pomimo tego, iż mnie obrażasz. Wiesz dlaczego? Z prostego powodu: zechciałeś włożyć wysiłek by mnie skrytykować, co znaczy że potrafisz bronić swojej opinii. Dalej uważam, że jest błędna jeśli chodzi o samych "Nietykalnych". A co do ortów, składni itp... Spojrzałeś na godzinę publikacji wypowiedzi? Dałbyś radę o tej porze błyszczeć gramatycznie? ;)
Poza tym to forum, błędy nie dyskwalifikują w żaden sposób wypowiedzi. Czasem nawet po napisaniu, na gorąco postu, nie sprawdzam go. Wtedy o godzinie 4 (sic!) również tego nie zrobiłem, bo nie miałem siły. Obrona filmu przez ciebie nic nie wnosi. 40 wersów wypunktowanego pie...szczenia kotka za pomocą młotka. Ataki personalne i nie wiadomo z jakiej przyczyny wtrącanie wątku o pieniądzach. Nie masz pojęcia skąd biorą się Twoje opinie, więc i nie możesz odeprzeć moich ataków - to zrozumiałe. Podobał mi się tak naprawdę jedynie wątek o poczuciu humoru. Tu trafiłeś w sedno. Jednak co ma komentowanie komizmu do błędów stylistycznych czy ortograficznych? Mogę ci udowodnić, że Twoja wypowiedź nie grzeszy ideałem, więc za Twoim pozwoleniem to robię. Tylko zastanawia mnie skąd ta pewność, że Twoja wypowiedź jest lepsza? Jeśli jestem śmieszny uważając, że mam monopol na rację to jakim prawem stwierdzasz, że w moim poście nie ma jej ani odrobiny? Czy tym samym nie przywłaszczasz sobie również monopolu na władzę? Jesteś (tu bym napisał pewne słowo, które niestety jednak nie przechodzi przez filtr) hipokrytą, ale i tak Cię szanuję bo nie boisz się konfrontacji i wierzysz, że swoją wypowiedzią coś możesz zmienić. Gdybym Cię nie szanował to z kolei ja byłbym hipokrytą. Ja nie przepraszam(bo i nie ma za co), ale za to serdecznie pozdrawiam.
P.S Znów nie czytam ponownie wypowiedzi, więc jeśli się coś pojawi to wybacz.
Zgadzasz się z wypowiedziami Tomka, ponieważ on zgadza się z Twoimi.
Wtrąciłem pieniądze, bo napisałeś coś w stylu "od pucybuta do milionera" a dalej o utwierdzaniu w pięknym przekonaniu, że można osiagnąć wiele. No więc na podstawie własnych doświadczeń, doświadczeń mojego otoczenia mówię Ci, że tak właśnie może być, dlatego Twój argument jest żaden.
Napisałem już, że nie mam żadnego przekonania, że moja wypowiedź jest lepsza. Natomiast wypunktowałem parę zdań ewidentnie fałszywych, to wszystko. Aż tak Cię to zabolało, że musisz wmawiać mi rzeczy, których nie mówię? Zobacz, przyznałeś mi rację o poczuciu humoru, co skrzętnie zamaskowałeś 3 zdaniami pseudooratorskim mądrzeniem się.
powtórzę wielkimi - NIGDY NIE TWIERDZIŁEM, ŻE W TWOJEJ WYPOWIEDZI NIE MA ANI ODROBINY PRAWDY. Jeśli tak było, zacytuj to przeproszę. Jeśli nie, to przeproś bo upada połowa Twojego postu.
Cytuje siebie: "Piątka: Amerykański sen, czyli od pucybuta do milionera" - to nie jest kwestia zarobków, tylko formalnego zabiegu o spopularyzowanej w ten sposób nazwie. Twierdzenie, że można zarobić milion przed trzydziestką jest nie na temat. Poczytaj i sprawdź co mam na myśli, jeśli Cię to interesuje.
Wypunktowałeś parę zdań ewidentnie fałszywych, ale przy żadnym nie udowodniłeś iż w takie istocie jest. Po prostu autorytarnie orzekłeś, że nie mam racji i basta. Nie wiem w jaki sposób jest to lepsze od moich "pseudonaukowych" wywodów. Nie chcesz zniżyć się do mojego poziomu czy co?
Rację o poczuciu humoru przyznałem Ci bo to jest zgodne z moim sumieniem. Może troszkę za ostro pojechałem, ale dostosowuje dialektykę do adresata. Jeśli rozmawiamy kulturalnie , taki też będę; lecz jeśli wychodzi pyskówka to nie omieszkam spróbować zgnoić delikwenta przy pomocy tych samych środków. Poza tym język wysoki nie jest zbyt funkcjonalny w takim aspekcie komunikacji.
Nie jestem w stanie tego zacytować, bo nie zawarłeś tej myśli explicite. Natomiast z punktów wymienionych przeze mnie skrytykowałeś wszystkie. Nie zostawiłeś suchej nitki również na fragmencie podsumowującym, ani na mojej osobie. Nie zauważyłem również byś w czymkolwiek przyznał mi rację. Wybacz, ale to uzasadnia moje twierdzenie. Informacja może być zawarte między słowami i tak jest w tym przypadku. A jeśli koniecznie chcesz cytatu to oto i on: "Dzień [...] Ciebie".
Faktycznie powinniśmy zakończyć dyskusję, gdyż nie potrafisz czytać ze zrozumieniem.
Tam gdzie nie przyznaję Ci racji (córka, postać Couzeta), przytaczam konkretne momenty filmu. Pisząc że orzekam autorytatywnie kłamiesz.
Poza tym przyznaję Ci rację, że film gładko pomija pewne rzeczy. Skoro nie zauważyłeś tego, a następnie z tego samego powodu nazywasz mnie hipokrytą (bo czegoś tam nie zauważyłeś), to o czym my rozmawiamy?
Odechciało mi się, miałem takiego kolegę kiedyś, Wojtek się nazywał. Wszystko tez przekręcał, był mistrzem demagogii, ale jak zaczynało się punktować sucho jego argumenty i przytaczać jeden po drugim, to uciekał w inny temat, wracał na pole, gdzie czuł się najlepiej (urodzony mówca) i tą niby sprytną metodą sprowadzał na swój poziom. Dlatego dyskutuj sam ze sobą, tylko jak wtedy wygrasz dyskusję i komu udowodnisz, że nie ma racji?:(
"Jeśli "gładkie" pominięcie nieprzyjemnych problemów uważasz za "ogłupiającą" wadę, to szczerze Ci współczuję. Z takim podejściem pewnie w trakcie seksu dyskutujesz o głodzie w Afryce." - To jest Twoim zdaniem zgoda?
Przytoczenie scen z filmu jako udowodnienie Twojej autorytarnie orzeczonej racji nie jest dowodem w tym przypadku. Tak jesteś hipokrytą, nie da się ukryć. Jasne, że Ci się odechciało bo nie jesteś w stanie ani mnie przekonać, ani co gorsza nade mną górować w tej wymianie zdań. Zbije " na sucho" każdy Twój argument i każdą Twoją niepodpartą opinię. Nie muszę nic udowadniać, lubię dyskutować bo albo wygrywam, albo przegrywam z kimś naprawdę wartościowym i znajduję wtedy partnera do rozmowy. Poza tym mogę się też wtedy od niego nauczyć i moja porażka de facto nią nie jest. Poza tym każdy w miarę inteligentny, postronny użytkownik udowodni Ci kto w tej wymianie zdań ma więcej racji.
Studencino, nie gram tu w nic. Widzę za to, że Ty szukasz tutaj wyznaczników swojej wartości. Ktoś już Ci powiedział, że zostałeś sam na placu zabaw :D Hipokrytą? Za takie rzeczy też już ktoś Ci ładnie powiedział, jedź do Szczecina :)
Jeśli dyskusja to dla Ciebie gra to nie jesteś nikim ponad zakompleksionego internetowego mądralę :> Pozdrawiam, życzę sukcesów w potyczkach internetowych. Ubawiłeś mnie ostatnim postem. Bo sceny z filmu akurat są dowodem, skończ już kłamać.
Problem jest taki, że każdy użytkownik, który powiedziałby, że ja mam więcej racji, nie byłby dla Ciebei wystarczająco inteligentny. Zauważ, że nie ja pierwszy zniechęciłem się rozmową z Tobą. Pewnie masz na to swoją teorię, że jestesmy mało inteligentni, brak nam argumentów i "wygrałeś". Baw się klockami w swoim świecie, pa.
Tyle tego napisałeś że tak brzydko się wyraże (za co przepraszam) że gó...no mnie to opchodzi co tam napisałeś bo film jest naprawde REWELACYJNY!
Dobra, zrobiła się pyskówka. Na rozwinięcie wątków poruszonych przez markosa chyba nie mam co liczyć, tak więc rezygnuje z odpowiadania na posty, poza opiniami Jerzego i ewentualnie osób, które by chciały brać w dyskusji(jeśli do niej wrócimy) między nami.
Na wszystkie komentarze tyczące czy to mnie, czy filmu więcej nie odpowiadam.
Pozdrawiam wszystkich.
zgadzam się w pełni z opinią Bushido. mało kto (niestety) zauważa takie niuanse w filmach, jednak jeśli ktoś już widział ich sporo i na dodatek ma pewną wrażliwość, to je dostrzeże. mnie w tym filmie właśnie to przeszkadzało cały czas i nie dawało spokoju. film zrobiony sprawnie, bezbłędnie, świetna muzyka, gra aktorska, ale nawet wobec oryginalnej historii jest troszkę naciągania (jeśli Driss pochodził z Maroka to byłby zaledwie lekko śniady - jak na końcowych zdjęciach, a nie czarnoskóry jak w filmie, i to z Senegalu). ale ponieważ gross osób, widzów dobrze bawi się na historiach opartych na stereotypach, dlatego dała tak wysokie oceny. dla mnie to jest 6. kilka rzeczy mnie troszkę zaledwie rozśmieszyło, częściej poczułam się zażenowana raczej. zwróćcie uwagę na recenzncję Reviews, do której link podają na Stopklatce. to ważne, bo piszą tam właśnie o specyficznym rasiźmie. ciekawa jestem bardzo, jak w USA poradzą sobie z tym filmem, bo przecież tam jest ta kwestia dużo bardziej wrażliwa.
hmmmm ponieważ oczekuje Pan konkretnej odpowiedzi w mniej sprecyzowanym celu (myślę, że bardzo utylitarnym) postaram się odpowiedzieć jak ja widzę powodzenie Nietykalnych. Nie wchodząc w zagadnienia "epistemologiczno - ontologiczne" w pewnej mierze przychylałbym się do perspektywy Markosa. Film jest wręcz baśniowo-sielankowy, lekki i przyjemny, skrojony podobnie jak Amelia czy Czekolada. Ludzie lubią kiedy ktoś oferuje im nadzieję podaną na tacy. Jesteśmy na tym świecie bogaci i biedni, mądrzy mniej lub bardziej, wykształceni lub nie. Wszyscy jednak czujemy, kochamy, rozmawiamy, przyjaźnimy się itp. Są to "fundamentalne" przymioty ludzkiego bytu, wspólny mianownik ludzkości. Film ową różnorodność dzieli właśnie tymi "uniwersalnymi" wartościami. "Co z tego, że nie rozumiem sztuki współczesnej i uważam, że jest głupia?", W swojej ignorancji mogę poczuć się jak Driss, który przecież jest sympatycznym, fajnym gościem. Nie muszę się krępować, przecież wszystko można obrócić w żart. Wszystko można zinfantylizować i spłycić z pewnością będzie bliższe Drissowi, a przez to bardziej zrozumiałe dla każdego z nas jako homo sapiens. Jestem skłonny twierdzić, że o odbiorze danego dzieła u widza decyduje sfera emocjonalna i nabyte kompetencje kulturowe. Ponieważ film podobnie jak Amelia, Czekolada, Zielona mila 1) wymaga niewielkich kompetencji kulturowych, 2) odwołuje się do nieskomplikowanych emocji, które nie wykraczają poza kulturowe hiciory - toposy, nie łamie tabu, nie wali w egzystencjalne dzwony, 3) jest naprawdę przyzwoicie zrobiony w ramach własnej baśniowej konwencji, to w konsekwencji wszystkim się podoba. Jest jak kremówka - wszyscy lubią kremówki prawda?
Autor zastrzega sobie prawo do niezgadzania się z tym co napisał i prosi o potraktowanie wpisu z przymrużeniem oka ;)
pozdrawiam
I nastała cisza... A jak napiszę, że dam się sprowokować i będę odpisywał to coś zmieni?
Czy może już film zszedł z boxoffice'u i temat nie jest już "gorący"?
Oceniłam film na 9. I nie uważam tego za nic złego. Oceniam film jako zamkniętą całość, a nie w odniesieniu do innych filmów czy w jakichś kategoriach. I dlatego nie kłóci mi się ta 9 z z 9 za "King's Speech" czy "Love Actually". Na 10 oceniłam zarówno "The Notebook" jak i "Leon", "Schindler's List" czy "Forrest Gump". I nie sądzę aby taka sama ocena dwóch zupełnie różnych ale świetnych w swoim rodzaju filmów, któremukolwiek czegokolwiek ujmowała.
Każdy widzi film inaczej. I moja 10 dla filmu, to nie będzie ta sama 10 jeśli da ją temu samemu filmowi ktoś inny. Pomijając fakt że oceny rankingi nagrody to jakieś masakryczne uproszczenie, to na ocenę filmu składa się to co widz ma w środku, co widzi, co rozumie, co czuje, jak postrzega świat, jaki ma stosunek do kina, czego oczekuje po filmie. Po co kłócić się o miejsce w rankingu, jeśli nie ma ono znaczenia tak na prawdę?
Poza tym każdy film "ma swój czas" (albo go nie ma i mieć nie będzie, ale to już inna sprawa). I dobrze. Niektóre są wręcz nieśmiertelne, zawsze na czasie. Też dobrze. Ale to, że jeden film oglądało się świetnie i jest kawałkiem fantastycznej roboty nie ujmuje niczego innemu filmowi, który też wzbudza wielkie emocje i zapada na długo w pamięci. Po to jest kino! Aby poruszać emocje, może też aby dawać rozrywkę. Ale na pewno nie po to aby oceniać i porównywać, i bulwersować się bo obok siebie jest "Lot nad kukułczym gniazdem" i "Nietykalni". Jakieś wielkie nieporozumienie :)
A dlaczego 9? Film jest wielki w swojej prostocie. I ta muzyka. Piękna, poruszająca! Muzyka uzupełnia każdą scenę, mówi to, czego słowami wypowiedzieć się nie da. Ile daje dobry soundtrack!, i czego twórcy fimów często o tym zapominają, że widz nie tylko widzi, ale też słyszy! Film jest piękny. I piękne jest to że takie filmy się jeszcze produkuje.
/niektóre fragmenty skopiowałam z moich wypowiedzi w innych tematach/
stary, wyluzuj !
po co prowokujesz ? wypowiedziałeś się ? okey.
na co wrażliwszych osobach film z pewnoscią wywrze ogromne wrażenie i nie ma sensu dyskutować : "ale dlaczego 10 ? przecież tam było tyle niedociągnięć," jestem fajniejszy i to opiszę blablabla..."
to nie o to chodzi.
ten film jest fenomenem bo :
1. to nie jest jakaś kiczowata hoolywodzka sieka, do których ostatnio jesteśmy niestety przyzwyczajeni.
2. film, nieważne czy masz 15 czy 78 lat z pewnością cię poruszy ! rzadko kiedy film łączy osoby tak skrajnie różne pod względem wieku.
3. wierz lub nie, ale taka historia może zdarzyć się każdemu. wypadki chodzą po ludziach. ten film jest zdecydowanie inny bo facet nie uskarża się na swoją chorobę ! potrafi się z niej śmiać. i teraz chwila refleksji : czy ty też byś tak umiał, czy strzelił sobie w łeb ?
diable_bleu - muzyka strasznie przypomina mi Tiersena z czasów Amelii ! jest PORAŻAJĄCA !
Spójrz jednak, jakie prowokacja daje efekty. W momencie gdy nie epatowałem kontrowersyjnymi sformułowaniami, czekając ze stoickim spokojem na to co się wydarzy nie pojawiały się świeże posty. W ciągu 4 dni, raptem dwa. Wystarczy króciutki post, a pojawiają się kolejne dwie wypowiedzi w ciągu 2 godzin. To smutne, niemniej wiem jak to funkcjonuje i eksploatuje schemat. Z chęcią bym się ograniczył do zdystansowanych, wyważonych opinii, tylko problem w tym że to nikogo nie zainteresuje. W dzisiejszych czasach słowo musi prowokować.
Odnośnie Twojego postu: argument, że "to nie jest sieka" nie jest żadnym argumentem, aczkolwiek trafną obserwacją i owszem. Jednak klasyfikowanie jako argumentu przemawiającego za filmem jest nietrafione. Nie wiem skąd bierzesz pewność, skoro w naszej wewnętrznej rozmowie poruszył tylko jedną z dwóch osób. Jeśli prześledzisz wątek to znajdziesz z 5-6 użytkowników, którzy się ze mną zgadzają w kwestii odczuć. No i ad. 3 - Realizm w komedii nie jest wymagany, wątpię by można rozpatrywać to jako zaletę. Czy każdy by się uskarżał? Myślę, że nie. To jest raczej mocno zsubiektywizowana kwestia. Jednak podświadomie każdy zadawałby Bogu pytanie "Dlaczego ja?". Wydaję mi się, że i Philippe nie jest tu wyjątkiem. Ja, osobiście bym się śmiał do rozpuku, co nie oznacza że bym nie kropnął sobie w czerep. Ciężko mi się stawiać w takiej sytuacji. Załóżmy nawet, że jego stosunek jest absolutnie wyjątkowy. Niech i tak będzie. Dlaczego uważasz, że to zaleta? Interpretujesz to w kategorii hymnu opiewającego siłę woli człowieka? Sądzisz, że obraz daje wystarczające powody do takiej interpretacji? Pytam absolutnie poważnie.
P.S To chyba nie była choroba, a wypadek na lotni.
P.S.S Jeśli dobrze zrozumiałem odnajdujesz całą siłę filmu w warstwie emocjonalnej. Warto jednak pomyśleć skąd się biorą te emocje. To co prezentujesz to skutki, a ja szukam przyczyn.
jasne mój błąd, to nie była choroba aczkolwiek i takowe o podobnych objawach się zdarzają.
nie czytałam całego wątku, szkoda mi na to czasu.
odniosłam się po prostu do twojej wypowiedzi, bo wkurzają mnie osoby, które szukają dziury w całym i muszą, po prostu muszą wperswdawować coś komuś i przekonac ich do swojej racji.
szukanie na siłę poklasku.
no ale, każdy lubi co innego.
To nie jest "szukanie" dziury w całym, a "odnajdywanie" dziur w dziurawym. Te rzeczy, które opisałem są w filmie bezapelacyjnie, choć może trochę w innej formie niż to opisałem (kwestia zajmowanego stanowiska). Jedyne co pozostaje to ich interpretacja, która, przyznaję, nie musi być jednorodna. Moja dialektyka przejawia się tym co powyżej napisałem, nie mogę stosować wybitnie suchego języka bo większość osób by nawet nie doczytała postu do końca. Poza tym, chciałem prowokować co jak widać się udało. Niemniej nie chcę za to żadnego poklasku, a jedynie sensowną merytoryczną dyskusję z adwersarzami. Problem w tym, że ciężko to jest osiągnąć.
Zadałem Tobie sensowne pytania, na które unikasz odpowiedzi. Parokrotnie taka sytuacja już się pojawiła. Unikanie odpowiedzi, przy jednoczesnym jednak odpisywaniu na post, świadczy o próbie ominięcia pytań. Nie będę wnikał dlaczego, ale jest to także irytujące.
" Interpretujesz to w kategorii hymnu opiewającego siłę woli człowieka ?"
każdy jest inny i interpretuje to na swój sposób, nawet jeśli to co w tym złego ?
po prostu czasem warto spojrzeć na film z perspektywy "zwykłego" czlowieka, a nie krytyka bo wtedy odnajdujesz kilka szczegółów mało ważnych dla krytyka filmowego ale istotnego dla przeciętnego widza, który w tym filmie w jakiś okrutny sposób ponownie zauważa to co ma i to co stracił.
krytycy filmowi, którzy zajmuja się wyłapywaniem błędów w tego typu filmie bądź każdym innym wartościowym powinni kiedyś ruszyć swoje tyłki i sami nakręcić film. jestem ciekawa czy oni zrobiliby to tak idealnie jak oczekują od aktorów, rezyserów, scenografów, scenarzystów.
I trzeba przyznać, że zrobili to rewelacyjnie. Czy to włoskie, czy francuskie, czy włoskie, kino nowofalowe jest wyśmienite. Słuchaj Grzesia, bo Grzesiu się zna. Dalej nie odpowiedziałaś na moje pytania. Czy myślisz, że ci wieczni krytycy nie pisują utworów? A jak upadła charakterystyczna pozycja narratora wszechwiedzącego w powieści? Też na podobnej zasadzie, gdyby nie ci "straszni" krytycy to byś nie miała do dzisiaj form monologowych w literaturze.
myślę, że owszem tak.
myślę też, że nasza dyskusja zmierza donikąd.
wypowiedziałam się tu w celu podzielenia się moją opinią i w celu konfrontacji z twoją na temat filmu a teraz zmierzamy w dość grząski grunt i nie trudno będzię o wywiązanie się burzliwej dyskusji a nie jest to rzecz, którą chciałabym kontynuowac na tym forum.
WYBACZ
Wystawiłem temu filmowi 10. Na uwagę zasługuje sprawne zmontowanie i dobrze dopasowana ścieżka dźwiękowa. Oglądając film do końca nie byłem pewien czy nie skończy się czyjąś śmiercią. Przeskakuję nad stereotypami jak środowiskowo zostali osadzeni. Żarty Drissa wydają mi się prawdopodobne, bo jak to możliwe by wśród prostaczków nie było żadnego, który potrafiłby się szybko uczyć i nie doceniłby jakoś zdobytej mimowolnie wiedzy. Film jest świetnie zrównoważony między radością, a smutkiem. Radość daje prostszy humor Drissa, smutek zgorzknienie, że Phippa jednak jest półczłowiekiem co wychodzi gdy wysyła "lepsze" zdjęcie. Ludzkie to i bardzo możliwe w rzeczywiśtości. Analiza w porządku, lecz na mój gust nadprzeanalizowana. Zresztą co się stało, że teraz zmieniłeś ocenę na 7 ? Syntezując Twoją analizę autorzy filmu zrobili wiele, by w ostatecznym odbiorze znalazł się na "światowym" podium. Bawmy się !
Spodobała mi się ścieżka dźwiękowa i sięgnąłem po odpowiedzialnego za nią kompozytora. Stąd, za naprowadzenie mnie na Ludovica Einaudi, dałem oczko wyżej. Fakt, faktem, że od początku dawałem filmowi notę 6,5. Powyższy argument skłonił mi do wystawienia 7.
Pełna zgoda. Cieszę się, że wypunktowałeś schematyczność tego filmu, a szczególnie mnie cieszy zwrócenie uwagi na obowiązkowy ostatnio aspekt antykultury. Mimo tego film mi się generalnie podobał więc dałem 7.
Zdziwiło mnie, że nie podzielasz zachwytów publiki nad Zieloną Milą, bo ja również. Z tym, że nikomu nie jestem w stanie tego wyperswadować i to zawsze ja jestem ten dziwny bo 'jak można nie lubić zielonej mili?'. a dla mnie to sztampa i kicz.
zważ, że średnia ocen pochodzi od poszczególnych osób, które jako całość tworzą społeczeństwo. Ocena, która jest na filmwebie, odzwierciedla w związku z tym opinię polskiego społeczeństwa o tym filmie. Twój apel o to, aby wystawiać niższe oceny, bo inaczej do społeczeństwa dotrze mylna opinia o tym filmie, jest więc co najmniej chybiony. Nie można się domagać, żeby społeczeństwo przez zmianę swojej opinii zmieniło swoją opinię. Absurdalne. Co do pozostałej części postu - trochę się zgadzam, ale trochę bardziej się nie zgadzam (o czym świadczy ocena) :)
Zważ, że Ci którzy obejrzeli film nie tworzą całego społeczeństwa, a jedynie jego część. Ocena na Filmwebie odzwierciedla opinie części polskiego społeczeństwa. Ocena ta jest jednak, biorąc pod uwagę popularność serwisu, opiniotwórcza w skali całego kraju. Apel o wystawianie niższych ocen, które jakoby miały wyrównać zawyżoną ocenę w odbiorze społecznym jest jedynie paradoksem z pozoru. Za każdym razem przy ugruntowaniu pozycji dzieła udział bierze tylko część społeczeństwa, a i tworzenie spójnego jego wizerunku zajmuje trochę czasu. W przypadku filmu jest to jednak relatywnie niedużo, bo zazwyczaj ocena społeczna z pierwszych kilku miesięcy nie ulega zmianie.To powoduje, że oceny wystawiane w początkowej percepcji utworu są zakorzeniane społecznie i stanowią dość szybko kanon dla następnych odbiorców. W przypadku gdy na początku zostanie wyrobiony mylny pogląd przez pewną część społeczeństwa to świadomość ta ma znaczny wpływ na późniejsze oceny pozostałych. Jak to się mówi " klasyk to klasyk" :)
A, że nie każdy pogląd wypracowany na początku jest prawdziwy to rzecz oczywista. W innym przypadku pojęcie rewizjonizmu nigdy by nie powstało. Co może powodować mylny odbiór dzieła? Ot choćby aktualnie niekoherentny kontekst kulturowy, tymczasowe czynniki geopolityczne, niekorzystny moment historyczny itp. Najbanalniejszym powodem w naszym przypadku może być tak zwany "sezon ogórkowy" - brak porównania z porządnymi pozycjami, albo na przykład szczytowa popularność pewnych środków formalnych.
Nie ma tutaj sprzeczności, choć fakt że nie doprecyzowałem tego. Przepraszam za to, ale zważ ile zajmuje w miarę sensowne doprecyzowanie pojedynczego terminu lub pojedynczej myśli.
Wybacz, ale zmęczony jestem, może być sporo niespójności. Globalnie powinieneś jednak załapać w czym rzecz.
bardzo amatorska ocena, i żaden z Ciebie krytyk (nie masz warsztatu) ale co do meritum się zgadzam - film przeszacowany.
Podobnie jak film "Cyrk motyli" film ten oddziaływuje silnie na uczucia, emocje, bardzo silny przekaz emocjonalny. Filmu tego po prostu nie sposób ocenić źle, bo za dużo ma w sobie dobrego przesłania. Choć pod względem artystycznym i fabularnym nie jest arcydziełem.
Muzyka podnosi ocene, o tak! utwor FLY ze sciezki dzwiekowej jest poza skala ocen. Co do filmu i zawyzonej oceny - mozliwe. Ale ranking nigdy nie bedzie odpowiedni dla wszystkich. Tak samo jest w muzyce czy sporcie. Jedni powiedza ze najlepszy Chopin, Miles Davis, 2Pac czy Rihanna albo Maradona, Pele, Ronaldo czy Messi - a inni powiedza kogos mniej docenianego w zaleznosci od upodoban i kazdy ma swoje powody. Cala ta dyskusja nie ma sensu. Bushido zdania nie zmieni, wiec po co dawac argumenty, ze film byl lepszy skoro dla niego nie byl. Wywnioskowac mozna po wypowiedziach, ze film na pewno nie jest slaby. Nie widzialem ani jednej negatywnej wypowiedzi, gdyz ocena 6(niezly) lub 7(dobry) nadal jest pozytywna.
Nie czytałem wszystkiego przyznam od razu i tak przelotnie wypowiem się na szybko zaliczywszy tylko podsumowanie w Twojej wypowiedzi. Ocenianie filmów pod względem tego jak i gdzie zostały skonstruowane jest lekką przesadą. Nie każdy filmy z Hollywood'u to tandeta co za tym idzie autorsko - artystyczne filmy też trącą banałami. Popatrzmy na ten film pod względem tego jaki jest. Mamy dobrą rozrywkę, świetnie zaserwowaną, podszytą lekkim dramatem, który definitywnie nie gra pierwszej roli, a więc jest to film przede wszystkim rozrywkowy. Pod tym światłem wygląda świetnie. Po pierwsze mamy dobrą narracje, żywy obraz, który zmienia się i nie zostawia chwili na ziewanie, a po drugie śmiech, który towarzysz nam bardziej lub mniej podczas oglądania nie jest pusty, bo historia bazuje na czymś co miało miejsce na prawdę i dlatego też, że właśnie jest ta nutka dramatyzmu gdzieś w tle. To wszystko sprawia, że oglądający nie czuje się jak na kolejnej głupkowatej komedii rodem z ww. krainy próżności.
Słowem kończącym; film pod tym względem sprawdza się niebagatelnie. To prawda jest przewidywalne i znany schemat - po plakacie już wiedziałem o co w nim będzie chodzić i przeczucie mnie nie myliło. Jednak ja nie tego szukałem. Szukałem rozrywki, oderwania się od problemów dnia codziennego, pocieszenia, rozweselenia i mile spędzonego czasu. To dostałem w pięknym wydaniu, stąd też moja ocena. Nie daje mu maksa, bo głównie rozrywki w kinie nie szukam, jednak szanuje innych, ich potrzeby i charaktery. Tobie też to radze, bo Twoje słowa kończące niestety są bardzo nieuprzejme i trącą egocentryzmem.
Pozdrawiam i wypowiem się rozwleklej jak tylko znajdę minutkę na przeczytaniu wszystkiego :)
Kolego, ten bzdurny bełkot przypomina krytykę sztuki z czasów stalinowskich - takiej pseudokrytyki, która nakazuje co należy lubić, już dziś się nie praktykuje. To czy dany film przechodzi do historii, czy zostaje zaliczony do klasyki, to czy się o nim pamięta przez kolejne dziesięciolecia nie zależy od poszczególnych elementów, które można zaobserwować rozbierając film na czynniki pierwsze. To zależy od subiektywnego odczucia, odbioru filmu jako całości przez społeczeństwo. Najlepszym kryterium określającym czy film jest dobry jest nie ocena krytyków, bo ona z czasem podlega weryfikacji, ale powszechny odbiór danego filmu, który się nie zmienia. Jestem przekonany, że za 10 czy za 20 lat ten film nadal pozostanie w 100 najwyżej notowanych obrazów na Filmwebie. Bo jest autentyczny, bo porusza emocje, bo jest niesamowicie zgrabną, estetyczną całością.
Bzdurny bełkot jak bzdurny bełkot, ale do krytyki stalinowskiej go nie przyrównuj, bo to spore nadużycie. Daleko mu do tego.
To, że nie praktykuje się autorytarnej krytyki to nieprawda - poczytaj recenzje na temat naprawdę kiepskich filmów. Odnośnie Kac Wawy pojawiły się dużo mocniejsze określenia, choć oczywiście obu filmów nie ma co porównywać. Weź pod uwagę, że moja wypowiedź nie jest recenzją, a jedynie wyrażeniem opinii na forum. Mam prawo prezentować bezkompromisowe stanowisko.
Nie masz też absolutnie racji jeśli chodzi o pamięć o danym filmie. Twoja opinia jest tak idiotyczna, że aż nie będę argumentował dlaczego. P:o prostu autorytarnie stwierdzam, że się głęboko mylisz. Nie jest ani estetyczny, ani nie będzie równie wysoko notowany, ani też odbiór społeczny nie decyduje o określeniu danego dzieła w historii. Weź casus Baki - de facto za dzisiejszą pozycje autora odpowiedzialny jest rewizjonizm historyczny oraz rehabilitacja ze strony środowiska. Zarówno krytyka jak i społeczeństwo w tym przypadku nie miały żadnego znaczenia. Odbiór filmów się zmienia. Zgoda jedynie co do stwierdzenia, iż krytyka nie jest najlepszym wyznacznikiem jakości filmu.
P.S Czy np. Odyseja kosmiczna Kubricka nie jest właśnie filmem, który całą moc czerpie z rozbioru na czynniki pierwsze?
Uparty z Ciebie człowiek:) nie dajesz za wygraną jak widzę;p naprawdę tak bardzo Ci przeszkadza, że filmwebowej społeczności ten film się tak podoba czy po prostu się nudzisz się w domu? Pozdrawiam tak poza tym:)
Wtedy akurat się nudziłem, teraz już zdecydowanie mniej to i nie ciągnę wątku. Parę zdawkowych zdań i tyle. Szczerze mówiąc to nie obchodzi mnie ocena tego filmu jako taka, ale rusza mnie jej systemowa aktualizacja. Pojedynczy film to drobnostka nie warta dyskusji, natomiast sam sposób oceniania budzi we mnie zastrzeżenia. To jest zjawisko złożone i wymyka się poza ocenę filmów, a nawet sztuki do życia codziennego. Jeśli społeczeństwo nie potrafi skutecznie oceniać to przejawia się to nawet na płaszczyźnie gamy produktów spożywczych w osiedlowym sklepie. System oceny jest jednym z najważniejszych zagadnień teoretycznych, a on u nas Polaków zdecydowanie kuleje. Z tego też względu warto czasem zainicjować, nawet w sposób bardzo prowokacyjny, dyskusję na ten temat. Nic to co prawda nie zmieni, ale trzeba o takich rzeczach rozmawiać.
Przepraszam, ale nie byłam w stanie przebrnąć nawet przez jedną stronę tej bezsensownej wymiany zdań. Czasami uwielbiam forum, a w takich momentach jak ten go nienawidzę. Powód jest bardzo prosty: niektórzy wypowiadają się na zasadzie chęci zaistnienia ("o dołożę tutaj swoje trzy grosze, ktoś to przeczyta" -> wow, nie niesamowite! Niestety problem polega na tym, że te wypowiedzi są warte faktycznie te trzy gorsze jak nie mniej...). Do czego zmierzam: zobaczyłam Twoją pięknie składniowo zbudowaną krytykę, długą, rozwlekłą, szczegółową i stwierdziłam, że jest co czytać, że tu musi być jakaś warta uwagi dyskusja. Niestety przeczytałam prawie całą pierwszą stronę i stwierdziłam, że jak zawsze dałam się zwieść. Po co ktoś pisze, że dał ocenę 10, bo tak czuł, bo uważa, że na tyle zasługuje... Kogo to obchodzi?! Forum jest po to by dyskutować, ale jak każdy będzie pisał: dałem 6, bo tak czułem, a ja dałam 8, bo tak mi się podobało; to jaka to będzie dyskusja... ? Dobrze wiem po co umieściłeś ten temat, bo chciałeś poznać pogląd innych, ale pogląd uzasadniony argumentacją. Nie ważne czy byś się z tą argumentacją zgodził czy nie, ale pod wpływem spostrzeżeń innych ludzi dostrzegamy rzeczy, które nam umknęły i może właśnie jakieś rzeczy Ci umknęły, a odpowiednia wymiana zdań, by Ci je uzmysłowiła... Ale co Ci uzmysławiają Ci ludzie? No co? Rzucają się na Ciebie, bo miałeś CZELNOŚĆ wyrazić opinię średnio przychylną! Jak mogłeś! Toż to zbrodnia godna kary śmierci... Postawmy Cię przed sądem, jak za czasów komunizmu i wmówimy Ci, że Twój osąd jest błędny, bo jesteś żyrafą (hiperbolizacja czy też paradoks jak kto to odbiera), bo liczy się tylko "moja" opinia. "Jam jest pan i władca co wszystkim rządzę i wszystko narzucam". I przepraszam, że zaśmiecam to miejsce swoim jakimś rozżaleniem wywołanym już dość sporym doświadczeniem na filmwebie, ale na prawdę już czasami nie mogę znieść tej ludzkiej głupoty i nieumiejętności konwersacji.
A teraz przejdę może do rzeczy hehe :)
Tak więc moją ocenę tego filmu możesz uzasadniać tym, że oceniałam ją na świeżo, zaraz po obejrzeniu. Skończyłam oglądać ten film, nie wiem pół godziny temu... Może masz rację, może to emocjonalna zagrywka, na którą i ja dałam się złapać. Może. Jednak mam już tych filmów trochę na koncie (coś koło 650) i oceniam pełną skalą. Jest bardzo mało filmów, które mają u mnie 8, a co dopiero takich co mają 9 czy 10. W każdym razie śmiem twierdzić, że jakieś doświadczenie filmowe mam i zawsze staram się uzasadnić swoje "wybory" (przynajmniej tak od jakiś dwóch lat faktycznie zaczęłam pisać coś bardziej wartościowego na tych forach). Rzecz w tym, że dla mnie film to nie tylko technika wykonania. Patrzę na Twój komentarz i widzę wiele rzeczy, z którymi mogłabym się zgodzić. Podkreślam mogłabym. Nie znaczy, że się w pełni zgadzam. Po prostu dostrzegam skąd u Ciebie może się brać takie podejście. Mnie ten film już na samym początku "uwiódł" i kiedy mówię "początek" mam na myśli tą całą scenę bez wypowiadania żadnych słów. Miasto nocą, jazda samochodem, w jakiś sposób ujmująca muzyka, spojrzenia, które w moim pojęciu wyrażały troskę i czułość, starszy gość, który jest trochę niewyraźny, przez co czuję się już zaciekawiona. Dla Ciebie to specjalnie stworzone zabiegi i ok, niech tak będzie, ale to działa, a przecież o to chodzi żeby działało. Czy to czyni ze mnie osobą, którą się manipuluje i, którą "chwyta" komercja? Ja nie czuję się zmanipulowana magią muzyki, tej prostoty w połączeniu z ciszą (muzyka jest tak dobrana, że człowiek automatycznie się wycisza), ujęć, jakiś ledwo dostrzegalnych niuansików i szczególików. Bo taka jestem ja. Ja chłonę każdą sekundę film, każdą sekundę odczuwam całą sobą. W mózgu jest burza myśli lub właśnie tak jak w tym filmie spokojne przyswajanie obrazów, rejestrowanie ich, napawanie się ich "esencją". Film to emocje, uchwycone, "złapane"... Jak można nie oceniać patrząc na to jakie emocje film wywarł? Dla mnie takie oglądanie byłoby puste, bezsensowne. Cała idea filmowania straciłaby dla mnie sens. Film ma na mnie wpłynąć, wywołać refleksje, dać mi coś do zrozumienia, pokazać coś, może udowodnić. On ma za zadania na mnie wpłynąć. Owszem zwracam uwagę na ujęcia, na muzykę, na kostiumy, na wystrój wnętrz, na grę aktorów... Ale liczy się to co dzieje się w mojej głowie po obejrzeniu. Apropo tego: świetnie urządzone wnętrza, rewelacyjne widoki, bardzo dobra muzyka, idealnie dobrana do filmu. Mnie przekonała gra obydwóch panów... W całym filmie bardzo ceniłam sobie właśnie tę prostotę, która (przynajmniej tak mi się wydaje) według Ciebie była minusem. Zwróciłeś dużą uwagę na to jak poszczególni ludzie byli tam przedstawiani. Jednak dla mnie kluczowe były trzy postaci (włącznie z Yvonne), na nich skupiałam swoją uwagę, od nich czerpałam: energię, myśli, emocje. Oni wprowadzali mnie w ten świat. Postać matki (ciotki heh), czy pseudorodzeństwo Drissa nie odgrywało dla mnie większej roli. Ukazywali tylko z jakiej dzielnicy pochodzi Driss, w jakich warunkach się wychował przez co jesteśmy w stanie usprawiedliwić jego nieokrzesane zachowanie. Mnie jego żarty śmieszyły, może nie zawsze, ale wywoływały uśmiech. Nie zalewałam się łzami ze śmiechu, ale kurde to jest jednak dramat. Driss nadawał filmowi pozytywną energię i wprowadzał innych bohaterów w lepszy humor, w lepszy stan psychiczny, mentalny. I tu znowu pojawiają się emocje, poczucie, że tak niewiele trzeba, żeby komuś pomóc, żeby pojawił się uśmiech na czyjejś twarzy. I po raz kolejny powiem takie zagrywki działają, bo mają działać. Nie uważam się i przez to za naiwną i łatwą do "kupienia". Ta relacja tych dwóch bohaterów wpłynęła na moje serducho i na mój umysł, a to, że było to na podstawie faktów autentycznych (o ile dobrze pamiętam na początku jest adnotacja, że niektóre z historii są prawdziwe, nie wszystkie), to wpływa korzystnie na film i tego też nie uważam za minus.
Czy w trakcie oglądania zastanawiałeś się nad tym czy praca kamery jest dobra, czy nie można by było zrobić lepszego ujęcia? Czy też tak jak ja widziałeś emocje bohatera, kontemplowałeś na temat tego jak to jest tak żyć, jak to jest gdy ktoś musi Cię sadzać na krześle, karmić, myć, bo jesteś sparaliżowany; albo na tym jak musi boleć widok innej zdrowej osoby, w pełni sił, tańczącej na parkiecie, poruszającej wszystkich (a w tej scenie z jednej strony widzimy właśnie taką nostalgię, lekko malujące się ukłucie bólu na twarzy głównego bohatera, a zarazem autentyczny półuśmiech, bo ktoś inny się dobrze bawi, bo gdyby nie siedział na tym cholernym wózku to by się dobrze bawił razem z nim, bo widzisz jak ludzie reagują na jego wyczyny); czy też jak to jest się obawiać odrzucenia, pożądać, a zarazem czuć, że to jest Tobie zabronione, to nie dla Ciebie, to odeszło; albo z kolei jak to jest się opiekować taką osobą, czy w Twojej głowie wtedy malowałyby się myśli o tym jak pomóc, czy potrafiłbyś być normalny, czy potrafiłbyś się śmiać i tańczyć bez wyrzutów sumienia, że ta osoba nie może... Itd, itd... Nie przeszkadzał mi nawet ten happyend, bo co to za happyend, gdy on dalej będzie jeździł na wózku i dalej będzie trzeba się nim opiekować i on dalej będzie miał ponure myśli w głowie (typu, że jest ciężarem, czy może, że kobieta, z którą jest, jest z nim z litości...).
Tak więc to chyba cała moja ocena filmu. Nie uważam, żeby to było małe uzasadnienie, ale nie wiem czy to w ogóle uzasadnienie dla Ciebie ;)
Jejciu widać, że pisałam to już prawie śpiąc. Seria powtórzeń i w jednym nawiasie tam pod koniec "a w tej scenie z jednej strony widzimy właśnie...." nie wiem czemu pisałam w Twoim kontekście skoro omawiałam przedstawioną w filmie scenę... W każdym razie przepraszam za pomyłki i złą składnię :)
Doceniam tak długi post i bardzo szanuję Twoją opinię. Z przykrością jednak nie będę mógł się odwzajemnić równie długim postem. I tak permanentnie brakuje mi czasu ;/
Nie odniosę się do rzeczy z którymi się zgadzam, a jedynie do tych paru punktów, gdzie odnajduje rozbiegnięcie naszych opinii. Przede wszystkim happyend. Cóż, ciężko by nagle sprawa kalectwa została rozwiązana ad deus ex machina. Nie jest też powiedziane by jego sytuacja nie miałaby się odmienić. Pod tym względem zakończenie jest otwarte, przynajmniej pod względem informacji stematyzowanych. Wydaję mi się jednak, że z implikowanych informacji można wnosić o odmianie życia Philippe. Przynajmniej tymczasowym. Przyszłość Drissa też jest zapewniona. Happy end jak w mordę strzelił.
Na filmie nie myślimy o tym w jaki sposób byśmy się czuli w sytuacji bohaterów. Stąd też ta klasyfikacja jako tragikomedia jest moim zdaniem dyskusyjna. Odczucie tragizmu zawiera się między innymi także w możliwości postawienia się w sytuacji bohaterów, tutaj tego brak. Patrzymy na nich z boku, kibicujemy i owszem, ale nie utożsamiamy. Nie odnajduję tu także większych dylematów moralnych, co najwyżej niewyartykułowane myśli Philippe. W warstwie leksykalnej jednak niewiele tego - ot ,chyba jedynie wątek spotkania z ukochaną.
Ja staram się wyjść poza emocje i nie oceniam filmów pod ich kątem. Czasem jest to zdecydowanie nadużycie, niesprawiedliwe względem filmu, czasem za to niewątpliwa zaleta pozwalająca spojrzeć chłodnym okiem na pozycję. Jak dla mnie, w tym przypadku, mamy do czynienia z drugą sytuacją. Te zabiegi formalne dostrzeże nawet laik, np. taki właśnie jak ja, który nie ma wykształcenia w danym kierunku, ale za to dystans, zmysł obserwacji i pewne doświadczenie filmowe.
Nie mam nic przeciwko kiepskim filmom (oprócz tego, że są kiepskie :D ), ani oddziaływaniu na emocje odbiorców. Natomiast mówię kategoryczne "nie" filmom tendencyjnym i uderzającym właśnie w warstwę emocjonalną, a które aspirują do dzieł wysokich. Im lepiej to robią, tym gorzej dla nich, bowiem więcej ludzi da się na to nabrać. To jest najzwyklejsze w świecie estetyczne oszustwo, czy nawet estetyczna maskarada. Takie filmy są gorsze od najbardziej tandetnych produkcji typu Kac Vegas. Wprzęganie estetycznie wysokich elementów, w celu osiągnięcia dzieła o wątpliwej jakości jest gorsze od wybrania niskich elementów i stworzenia z nich fatalnego obrazu sięgającego dna. Kogo surowiej ocenisz? Chłopaka z pełnej, dobrze sytuowanej rodziny, który został kibolem, czy fanatycznego chuligana pochodzącego z biednej rodziny alkoholików? Jeśli naprawdę możesz siebie nazywać człowiekiem, to surowiej ocenisz pierwszego. Należy się wystrzegać filmów typu Nietykalni, pomimo iż technicznie są sprawne, a poszczególne elementy stoją na wysokim poziomie.