Słuchając wywiadów z Żukowską i Barczykiem, udzielonych przez nich dla kinematografu, przekonujemy się, jak opłakane w skutkach mogą być działania ludzi o wygórowanych ambicjach, którzy myślą, że mogą zrobić dobry film "inspirując się" prawdziwymi mistrzami kina. Tyle że inspirować się, a zżynać pomysły, to dwa zupełnie różne określenia i poza zerżnięciem właśnie identycznych niemalże scen, głównie z "Blue Velvet" Lyncha w "Nieruchomym poruszycielu" nic więcej nie dostajemy. Seksafera, mająca miejsce jakiś czas temu w samoobronie? Równie dobrze reżyser mógłby wykorzystać temat czerwonego kapturka, jako punkt wyjścia dla swoich fantazji, ale przecież nawiązanie do skandalu w polskiej polityce jest bardziej na czasie. I do tego jeszcze powoływanie się na Arystotelesa... Tylko po co?
Mówiąc krótko, Barczyk nie pokazał niczego nowego i jak widać polskim filmowcom nadal nie pozostaje nic innego, jak tworzyć tylko dobijające człowieka dramaty oraz seriale dla gospodyń domowych, bo to jednak im najlepiej wychodzi.