To jest ten film po którym czuje się ciężar gdzieś głęboko w duszy przez kilka dni. Uwielbiam takie filmy. Czy tylko ja tak mam?
Też na to zwróciłam uwagę, bo przed wyjściem do kina przesłuchałam "Shallow" kilka razy i myślę, że jak najbardziej masz rację
Każdy marzy o miłości (do) człowieka, który bardzo się stara, ale z góry wie, że się nie zmieni i prędzej czy później ze sobą skończy? Ta poranna scena, która zaczyna się wyciąganiem go z krzaków, a kończy spontanicznymi oświadczynami, to jakiś podręcznikowy przykład uzależnienia - raz, że głównego bohatera od używek, a dwa: głównej bohaterki od niego. Naprawdę marzysz o takim uczuciu?
Tu nie chodzi o spłycanie psychologii - przecież nikt tu nie twierdzi, że to był jakiś grubo ciosany prostak. Chodzi o romantyzowanie i mitologizowanie figury złamanego życiem artysty (bo przecież na miano artysty zasługuje tu tylko postać grana przez Coopera, wartościowanie w zestawieniu pop-country wjeżdża tu na pełnej od samego początku - moje pytanie brzmi: co w tym złego, że postać Gagi specjalizowała się w łatwych i skocznych kawałach i dlaczego wszyscy kolektywnie uznali, że główny bohater miał prawo być na nią za te wybory artystyczne zły? - i pytam jako ktoś, kto nie znosi tej popowej papki, ale zwyczajnie rozumie czyjąś potrzebę tworzenia i słuchania właśnie takiej muzyki). Złamanego życiem artysty, którego ambitna sztuka rozgrzesza ze wszystkiego, co robi sobie i innym. Gość odbiera sobie życie, pozostawiając ukochaną z prawdopodobnie dożywotnim poczuciem winy (bo w przedostatniej scenie obserwujemy jeszcze jej samobiczowanie za kłamstwo, które miało sprawić, że on poczuje się lepiej), czyli dokonuje wyboru maksymalnie egoistycznego, a ona na koniec wyśpiewuje nam o tym, że już nigdy nikogo. Też mi się takie historie kiedyś podobały, kiedy miałam naście lat i pierwszy raz w życiu czytałam literaturę spod znaku Sturm und Drang. Ale z tego się wyrasta i z czasem jednak zaczyna pragnąć związków dużo bardziej zrównoważonych pod każdym względem. Bo już naprawdę potrafię zrozumieć, że ten film można docenić od strony formalnej - za realizację dźwiękową, napisaną doń muzykę oryginalną i aktorstwo (Cooper i Gaga wypadli bardzo przekonująco). Ale tu największe zachwyty dotyczą strony fabularnej i "wielkiej, pięknej miłości" - to jest co najmniej niepokojące. :D
Nie chodziło mi tu akurat o miłość do człowieka uzależnionego tylko o prawdziwą miłość....Porozmawiaj kiedyś z osobą uzależnioną lub chorą na depresję. Tacy ludzie myślą dokładnie odwrotnie niż napisałeś, że bez nich komuś będzie lepiej, że tylko są ciężarem itd., ale to trzeba przeżyć czego oczywiście Ci nie życzę. Zazdroszczę racjonalnego i zrównoważonego podejścia do związków. Czasami po prostu nie masz wpływu na to w kim się zakochujesz i według mnie nie jest to kwestia wyrastania.
Miłość bez elementów destrukcyjnych nie jest prawdziwa? Widzisz, o depresji wiem akurat wiele, i to z autopsji, podobnie jak o tym, jak fatalne mogą być wybory (a raczej niewybory) miłosne. I właśnie dlatego nie mogę się nadziwić, że w XXI wieku tak inteligentni ludzie jak Cooper i Gaga tworzą film, w którym gloryfikuje się i romantyzuje toksyczne związki (bo postać Coopera jest napisana tak sympatycznie, że na wszystkie jego problemy po prostu przymyka się oko -depresja jest chorobą, nie piękną i godną pozazdroszczenia bajroniczną postawą życiową), przy okazji przeprowadzając jakąś ambitno-muzyczną krucjatę. Bo "Narodziny gwiazdy" zachwycają tu większość widzów relacją głównych bohaterów, nie tym, jak problematyzują zagadnienie autodestrukcyjnych skłonności wynikających z bólu egzystencji, traumy i tym podobnych. Nikt tego filmu nie ogląda jak studium smutku i uzależnienia, które jest paradoksalnie największym motorem napędowym sztuki jak i największą trucizną relacji (tymczasem to ten dualizm jest tu najciekawszy, na Zeusa - ale to w filmie nie wybrzmiewa wystarczająco mocno, o czym najlepiej świadczą wypowiedzi na forum), wszyscy zachwyceni oglądają go jak wielkie, godne pozazdroszczenia love story. No nie pojmę, przykro mi. Ale pozdrawiam.
Z tą destrukcją też bym nie przesadzał bo z tego co pamiętam Ally przed poznaniem Jacksona była samotną, niespełnioną artystką z beznadziejną robotą i szefem. Ja akurat rozkminiam wiele wątków tego filmu, a nie tylko love story. Jak choćby to - Jackson nie pytał nikogo czy Ally może z nim zaśpiewać na scenie. Wtedy był fajny dobry itd. A jak już ona się dorobiła to mąż alkoholik stał się niezbyt "wygodny" bo panu managerowi nie pasował. Taki teraz panie mamy klimat w szołbiznesie i nie tylko.
Poza tym w tym pięknym modern world gdzie ludzka głowa sluzy do potakiwania niedługo zabraknie miejsca na uczucia bo apka powie Ci że ktoś jest nieodpowiedni, pije za dużo więc musisz związać się z kimś kto da Ci gwarancję domu na przedmieściach dwójki dzieci i labradora. Według mnie film jest bardzo dobry bo rozbudza emocje patrz to forum a postać Jacksona jest bliska dla ludzi stawiających innych ludzi przed własną kariera a kwestii związków uczucia przed tzw rozsądkiem. Ps nie mówię że takie podejście do życia jest jedyne słuszne
Muszę napisać jeszcze jedną rzecz, która mi się nasunęła. Bradley tak dobrze zagrał Jackosna, że po wyjściu z kina miałem wrażenie iż powiesił się mój dobry kumpel albo co najmniej muzyk którego słuchałem i którego byłem wielkim fanem (podobnie miałem jak Kurt palnął sobie w łeb w 1994)
Byłam wczoraj i nie mogę przestać o nim myśleć i jeszcze długo, długo nie przestanę. Dla mnie najlepszą "miarą " filmu jest to, że zaraz po wyjściu z kina chce go zobaczyć ponownie. Emocje niesamowite, a muzyka jeszcze lepsza. Film o tym, że życie jest brutalne i niestety nie można mieć wszystkiego...
Też chcę go zobaczyć ponownie ale tylko w kinie bo muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Dodam, że w życiu kupiłem tylko dwie kasety i jedną płytę z soundtrackami z filmów, gdyż nie lubię mieszania stylów. Urodzeni mordercy, Pulp Fiction i płyta CD A star is born. Recenzentom filmu też chciałbym zwrócić uwagę, że Jackson jest raczej gwiazdą bluesa i southern rock niż country. Zresztą Jackson mówi, że jego ojciec po pijaku słuchał bluesa, a to że nosi kapelusz nie znaczy, że gra country patrz jeden z moich ulubieńców Lemmy Kilmister .
Też o tym pomyślałem oglądając. Miała być przebrzmiała gwiazda country, a w filmie dostałem klasycznego rockmana. Jedynym utworem z nutką country była ta ballada, którą śpiewał na początku w pubie, gdy czekał na Ally. Na koncertach, przed publicznością, to był typowy rock (czy southern, czy hard, czy jeszcze inny to już kwestia dyskusyjna, do rozstrzygnięcia dla ekspertów). Wspólne utwory z Ally na scenie też bardziej podchodzą pod bluesa lub rodzaj popu niż country.
Chociaż według mnie film jest trochę przewidywalny, to baaaaaardo cieszę się, że powstał. :D Od wielu lat zaczytuję się w biografiach gwiazd i powiedzmy że już wiem, że "nie wszystko złoto co się świeci", ale fajnie że powstał film który trafi do szerszego grona a nie tylko fanów konkretnej osoby. Zapraszam też na moją pełną recenzję. https://www.youtube.com/watch?v=ZkF1MHCBL0g
Mam tak samo .Oglądałem ten film 3 dni temu i ciągle o nim myślę,śledzę wywiady z głównymi aktorami i wiesz co? oni siedząc wszyscy razem nawet w wywiadach płaczą ,przytulają się ! widać ,że ten film ich scalił i zjednoczył . Oni wszyscy się pokochali przy tym projekcie. Ten film ma trzy płaszczyzny . Narodziny Lady Gagi jako wyśmienitej aktorki i zmieniającej styl piosenkarki coś w stylu Adel (dojrzałej ) i uczuciowej . Narodziny Baradlya Coopera jako reżysera ,scenarzysty i narodziny filmowej Ally. Lady Gaga ma tak cudowne spojrzenie w oczach w tym filmie ,że naprawdę emanuje miłością do Jacka.Chemia taka szczera między nimi i potem ta śmierć to najbardziej rozwala po filmie .Końcowy utwór ściska za gardło .
Oj tak, końcowy utwór jest po prostu BOSKI. Zdecydowanie kupuję Gagę w takim wydaniu. *.*
Szkoda, że naprawdę nie nagrywa takiej muzyki, tylko popowe szmiry. Głos ma fantastyczny.
Mam tak samo .Oglądałem ten film 3 dni temu i ciągle o nim myślę,śledzę wywiady z głównymi aktorami i wiesz co? oni siedząc wszyscy razem nawet w wywiadach płaczą ,przytulają się ! widać ,że ten film ich scalił i zjednoczył . Oni wszyscy się pokochali przy tym projekcie. Ten film ma trzy płaszczyzny . Narodziny Lady Gagi jako wyśmienitej aktorki i zmieniającej styl piosenkarki coś w stylu Adel (dojrzałej ) i uczuciowej . Narodziny Baradlya Coopera jako reżysera ,scenarzysty i narodziny filmowej Ally. Lady Gaga ma tak cudowne spojrzenie w oczach w tym filmie ,że naprawdę emanuje miłością do Jacka.Chemia taka szczera między nimi i potem ta śmierć to najbardziej rozwala po filmie .Końcowy utwór ściska za gardło .
Czy to ten film gdzie Gaga nie ukrywa się pod swoimi przebrankami i masą tapety jak w teledyskach ukrywając swoją twarz i chyba 1 raz tak decydując się pokazując publicznie siebie naturalną ? No i Lady Gaga to pseudonim artystyczny chyba ?
A jak dla mnie ten film wywołał o wiele mniej emocji niż wersja z lat 70 gdzie zakończenie było bardziej dramatyczne i jak dla mnie... lepsze. I relacja między bohaterami była zdecydowanie głębsza. Ale z racji tej, że film musiał być unowocześniony i niektóre tematy są na "topie", a właściwie może po prostu bardziej dostrzegalne, to poszli w takie zakończenie. Film dobry ale tylko tyle.
Jakoś nie miałam ochoty oglądać, kolejne love story, ale dzisiaj trafiłam na piosenkę "Always Remember Us This Way" i jest coś w tym filmie, coś co z pewnością przyciąga. Którejś nocy z pewnością będę oglądać. ;)
Cześć! Moje wpisy były poczynione przed tym, jak oglądnęłam film. Nie podobał mi się, ocena czysto subiektywna.
Najbardziej mnie razi tutaj kompletne pominięcie problemu gł. bohatera i jego nałogów. Zepchnięcie tego na ostatni plan, dopiero pod koniec próba leczenia i egoistyczne podejście już "gwiazdy" do męża.
Przykro mi, ale dla mnie to zwyczajna znieczulica, której efekt widzimy w końcówce filmu. Pozdrawiam.
Linki do piosenek:
https://www.youtube.com/watch?v=L0FQb3RMfPg
https://www.youtube.com/watch?v=bo_efYhYU2A
Przegladnolem ten "najpopularniejszy" post i jestem zalamany. To ze sie komus podoba czy niepodoma nie ma znaczenia. Znaczenia ma natomiast fakt is tak slabe produkcje kroluja na listach najlepszych filmow. A niestety filmy sa coraz glupsze, scenariusze nudne, dialogi dretwe, a widzowie tego NIE WIDZA !
Film sie dobrze zaczol, pierwsze 30min jest bardzo naiwne, ale daje nadzieje an fajna glupkowata rozrywke... niestety poznije historia idzie w dziwna strone a na koniec postanawia nas opluc. O czym byl ten film i po co zostal on zrobiony ? Trywialna, naiwna opowiastka ze "smutnym" zakonczeniem - takim na sile aby lezka poleciala...
Bohemiam Rapsody byl filmem srednim, ale przy "A Star is born" staje sie filmem wybitnym, celowo porownuje te dwie produkcje bowiem oba sa filmami muzycznymi. Bohemian naciagna pare faktow aby wzbogacic show - jak by slowa piosenki tytulowej podczas koncertu Live Aid - doslownie komponuja sie z choroba Frediego. W produkcji Coopera mieli wolna reke - mogli naciagnac orginala opowiesc jak tylko chciali (w koncu zaadoptowali ja do dzisiejszych czasow)... a wyszlo strasznie slabo...
Oceny widzow sa strasznei rozczarowujace. Jak takie dna przoduja w listach popularnosci, nie dziwne ze poziom spada. Jeszcze pare lat a ogladanie filmow bedzie synonimem tepoty i naiwnosci.
Dlatego właśnie pozostanę przy oryginalnej wersji "Narodziny gwiazdy" z 1967 roku...i dam sobie jeszcze sporo czasu zanim zastanowię się czy warto spojrzeć na nową wersję.
o czym i po co ? Już ci wyjaśnię a właściwie wyjaśni ci tytuł filmu mianowicie "Narodziny gwiazdy" cała saga narodziny gwiazdy ma za zadanie przenieść jakąś piosenkarkę na rozpoznawalną aktorkę "gwiazdę". Tak się właśnie tworzy gwiazdy a co najlepiej zrobić komedię ? hmm no nie SF ? no też nie więc sobie lata temu wymyślili, że rodzące gwiazdy są najlepsze w dramatach i tak powstał film no i masz gwiazda aktualnie popularna Bradley C. obsypuję swoim gwiezdnym pyłem, żeby nie powiedzieć, że zlewa moczem czyli złoty deszczyk :D będzie to gwiadorski pył na niejaką Lady G. której to już muzyczna kariera przygasła więc wciskają ją to kina.
A ludziki mierni łykają to nawet dają 10 jestem zaskoczony, że takich idiotów nasza ziemia nosi. Ale jak powiedział Lem "Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów dopóki nie skorzystałem z internetu".
Narodziny gwiazdy Lady G. pewnie jakieś nagrody sobie przytuli za ten szajs.
Ja jednak będę w opozycji co do zachwytów nad filmem, widziałem to w kinie i wychodziłem z seansu bardzo zadowolony. Jednak kiedy kiedy po jakimś czasie myślami wracałem do filmu to tracił już w mojej ocenie....brakowało mi tam czegoś, a Shallow, przesłuchane kilka razy zaczęło mnie irytować prostotą w słowie jak i wykonaniu. Brawo dla Coopera za śpiewane partie w filmie, właściwie wtedy miałem gęsią skórkę, kiedy śpiewała Stefani, no już nie koniecznie, a zdaje mi się że to jej wykonania jako profesjonalnej piosenkarki powinny mnie w jakiś sposób dotykać. Film u mnie ma jakieś 5/10, za fajne sceny z koncertów, śpiewającego Bradleya i genialnego 2planowego Sama Elliota, gość im starszy tym lepszy :). Pozdrawiam serdecznie!
Od czasów zielonej mili , skazanych na shawshank , gladiatora itp nie widziałem dobrego filmu aż do teraz.. Mam wrażenie że wrócą od teraz lepsze czasy dla kina. Siedzi mi ten film w głowie od tygodnia. To znak że był mistrzowski . Gra aktorska muzyka zycie wiele przemyśleń itp
Nie tylko ty tak masz. Jestem po obejrzeniu i mam tak samo. To dziwne bo ten film traktowalem z góry i nie traktowalem go przed seasem na poważnie, szczególnie że widziałem już kiedys poprzednią wersję chyba z lat 70 z Krisem Kristofersem. Dobrze się znowu myliłem i się pozytywnie zaskoczylem. Film bazujacy na najprostrzych emocjach i wzuszeniach ale jak najbardziej się sprawdza, bravo panie Cooper! Jestem pod wrażeniem debiutu
Ja mam podobnie. Film obejrzałam jednym tchem, ale to było oglądanie które skłaniało do Przemyśleń, refleksji. No i koniec przepłakałam
Ja tam w duszy nic nie czuję, bo jestem bezduszny ;-) ale film mi się podobał. Jak dla mnie, większość roboty robią Cooper i Gaga. Co do tej ostatniej to jestem w sporym szoku, bo dotychczas sprawiała na mnie (medialne) wrażenie zdrowo popieprzonej wariatki i koromysła. A tu proszę ! Mam nadzieję, że dostanie za to Oskara.
ja tam czuje mocne zatwardzenie przez kilka dni, Szalała szalała ooooo szalał szalała ooo oooo piękna nuta
Obejrzałam film kilka dni temu, a nadal wyję po nocach. I to bynajmniej nie dlatego, że film sam w sobie był tak wzruszający, ale dobił mnie ten biedny pies, który warował pod drzwiami garażu.