Cooper wciela się w rolę Jacksona Maine’a, gwiazdora muzyki country, którego kariera chyli się ku upadkowi, kiedy odkrywa utalentowaną, nieznaną nikomu piosenkarkę Ally (w tej roli Lady Gaga). Kiedy między tą dwójką wybucha płomienny romans, Jack nakłania Ally do wyjścia z cienia i pomaga jej osiągnąć sławę. Jednak gdy kariera Ally w szybkim tempie przyćmiewa dokonania Jacka, jest mu coraz trudniej poradzić sobie z własną gasnącą gwiazdą.
To jest ten film po którym czuje się ciężar gdzieś głęboko w duszy przez kilka dni. Uwielbiam takie filmy. Czy tylko ja tak mam?
Ten film jest o wszystkim i o niczym. W żadnym z wątków nie dostrzegłem głębi. Nie wiem czy to o narodzinach, metamorfozie, czy upadku gwiazdy? Nie wiem czy o uzależnieniach czy może problemach z dzieciństwa? A może o relacjach braterskich? A może o miłości? Tania, średnia, ckliwa historia.
Jestem z rocznika 1980, więc parę lat życia za mną i z wojen w necie o mojszą rację zwyczajnie wyrosłem. Dlatego postanowiłem wrzucać jeden post per film - jako głos przedstawiciela „starszyzny” ;)
Narodziny gwiazdy to film dla mnie szczególny. Głównie dlatego, że jestem muzykiem-amatorem więc sporo rzeczy, które w...
Zdaję sobie sprawę, że jestem w przytłaczającej mniejszości, ale... ten film jest przeraźliwie słaby. Obejrzałem go 2 dni po Bohemian Rhapsody, będąc nastawionym na kino znacznie bardziej ambitne, opus magnum Coopera, solidny występ Gagi i naprawdę dobrą muzykę, a nie otrzymałem żadnej z tych rzeczy. Ba, na BR bawiłem...
więcej