Film ten jest jak "Blow" tyle tylko ,że nie posiada jego lekkości i polotu oraz jest nudny jak
flaki z olejem...
tak na marginesie to główny bohater przypominał mi jednocześnie Alice Coopera i Ala Pacino....
dokładnie taki niedorobiony blow, spodziewałem się czegoś lepszego a film przeciętny i oklepany, piątka za temat reszta do bani...
Historie faktycznie są do siebie podobne, ale Blow to amerykańska superprodukcja z gwiazdorską obsadą, a Mr Nice to europejski film nakręcony za dużo mniejszą kasę, bez drogich samochodów, kostiumów, strzelanin i innych fajerwerków, przez co - moim zdaniem - dużo bardziej prawdziwy. Polecam.
A moim zdaniem to "Blow" jest bardziej przejmującym filmem. w "Mr Nice" właściwie wszystko kończy się happy endem. Bohater po kilkunastu latach odsiadki wychodzi na wolność i wraca jak gdyby nigdy nic do wiernej żony i kochającej rodziny, zarabiając od tej pory na życie wesołymi pogadankami na temat narkotyków. W "Blow" natomiast głównych bohater zostaje sam, opuszczony przez wszystkich, bez perspektyw na wcześniejsze wyjście. Z króla życia stał się nic nieznaczącym, pospolitym więźniem. Jednym słowem przegrał w życiu wszystko to co najważniejsze.
Mr.Nice bardziej w lekkim klimacie,prawie w każdej scenie czuć małą ironię ale mi mimo wszystko ten film podszedł.
Mnie się tam podobał. Bardzo klimatyczny. Całkiem ciekawa muzyka, zajebisty utwór podczas napisów : Don't bogart that joint, my friend. Polecam