Na początek, co rzuciło mi się w oczy to fakt że czołówka tego filmu jest identyczna jak w
"Harrym Angelu". Napisy są takie same, to jak tytuł pojawia się na ekranie wygląda tak samo,
wszystko. Nawet muzykę do tego filmu skomponował Trevor Jones. To dziwne bo oba filmy
powstały za sprawa całkiem innych osób i między mini były 2 lata róznicy.

Jak sam film sie ma? Średnio. Zaczyna się dość nudno i nieciekawie. Wątek śledztwa w filmie
jest naprawde nużący i ... cóż, głupi. Sam pomysł w jaki sposób robią nagonke na morderce
wydaje się być dość absurdalny i raczej mało efektywny.

Tak czy owak po godzinie zaczyna się wątek romansu, który naprawde mi sie podobał. Szkoda
że trzeba czekać na niego połowę filmu. Może się on wydać też troche za szybki, ale jest dobrze
nakreślony, nie ma żadnego przerysowania, jest naprawdę dobry.

Problem w tym że film oba te wątki niezbyt dobrze łączy. Pierwsza połowa to sledztwo, potem
zaczyna się romans, zapominamy o śledztwie aż do ostatnich 20stu minut filmu i wtedy
morderca się ujawnia i to jest... dziwne. To naprawde wydało się dziwne że jest nim akurat ta
osoba...
w ogóle końcówka rozczarowuje, głównie przez na siłe upchnięty happy end. Mogli się rozstać,
byłoby to ciekawe, jednak nie.

O aktorach nie ma co mówić poza tym że są świetni. Al jak zwykle przeszedł moje oczekiwania.
Muzyka również bardzo dobra, wpada w ucho i narawde podbudowuje atmosfere.

Ogólnie, przeciętny. Dla Ala można obejrzeć, dla love story z jego udziałem warto. Jednak,
będziecie czuć niedosyt.