Oglądam sobie film, zabili go i uciekł, wszystko spoko, nie nastawiałem się przecież na nic sensownego tudzież ambitnego. Godzina dwadzieścia przesadzonej sieki dla odmóżdżenia i poprawienia sobie humoru. Jest nawet jakaś fabuła- no fajnie. Akcja się zawiązuje, film zbliża się ku końcowi i nagle niedowierzanie- statham nie żyje. Myślę sobie, bez jaj, tego jeszcze nie grali, może coś nowego w końcu. Druga myśl, ale by było jakby jednak on przeżył... nieee niemożliwe, to nie może być aż tak żałosne, ten wybuch był serio kozacki. Myślę sobie: kurczę, wreszcie reżyserzy filmów akcji wymyślili coś ciekawszego niż statham odchodzący z tą swoją żałosną miną milczącego niszczyciela wszystkiego co się rusza, zostawiający za sobą skasowane bryki, płonące budynki i osierocone rodziny agentów specjalnych. Może w końcu ruda pała, która była cały film w jego tle, młodszy brat w dziedzinie zabijania i bycia prze chłopem, marna imitacja bożyszcza panienek w barze i postrachu wszystkich mężczyzn na świecie, da radę, dopnie swego, wymierzy sprawiedliwość, będzie górą, stanie na miejscu swoje mistrza... niee to chyba zbyt skomplikowane dla bandy głąbów oglądających filmy akcji. Stawiam flaszkę i wyrażam dozgonny podziw dla kogokolwiek, kto przytoczy mi film, w którym pan jason dostaje w pape i odchodzi z podkulonym ogonem albo chociażby ginie. Żałosne, pozdrawiam :)