ale przy tym nieodparcie zabawny. ten film to kicz skondensowany, coś czemu nie oprze się żaden smakosz campowej rozrywki. przekraczające granice złego smaku aktorstwo, idiotyczny głos narratora z offu który plecie bzdurne teksty o "dekadencji" i "orgiach śmierci" oraz tandetnie wykonane scenki gore- jakoś naprawdę nie zdołałem nie polubić tego filmu, nawet jeśli z czasem ta skrajna obciachowość zaczyna już nieco nużyć. no i ten tekst o dziecku które urodziło się z tatuażem Elvisa - roznosi na strzępy. tak własnie rodzą się rzeczy kultowe. ten obraz jest nawet gorszy niż "Surf Nazis Must Die" i to jest właśnie jego największa zaleta.
Przede wszystkim ten film to jest jeden wielki zbiór idiotyzmów, za co go kocham. Ofiary uciekają, jakby stwarzali pozory, że zależy im na życiu. Blond pielęgniarka chodzi sobie z punktu a do punktu b i w mig odnajduje uciekającą ofiarę. Narrator był akurat dobry, ale jak miał pieprzyć takie głupoty, to powinno go nie być.
Nie da się ukryć, że muzyka i te pielęgniarki to największe zalety tego filmu. Sam bym chciał mieć jedną taką.