"Makbet" to trochę jak jednoczesna podróż w świat kina, teatru i literatury. Surowy, srogi, posępny i nadal dający wiele do myślenia.. Sam film jest dobry ale nie bardzo dobry. Ciekawy a momentami monumentalny. Piękne zdjęcia i tło muzyczne imponują ale słabości tego filmu leżą po stronie średniego aktorstwa i przeciętnej reżyserii.

Właściwie najlepsze kreacje w filmie mają Paddy Considine i Sean Harris. Sam Makbet jest bardzo pasywny. Fassbender nie jest chyba aktorem na tyle dobrym aby wydobyć z tej postaci prawdziwe szaleństwo i samotność. Lady Makbet to natomiast już zawód. Marion Cotillard na ekranie się pojawia ale (nomen omen) "nie żyje". Największym problemem jest jednak kwestia reżyserii. Justin Kurzel to po prostu nie ta półka, która uniosłaby dzieło tego formatu. I tego niestety należy bardzo żałować.

Aż westchnąłbym, wyobrażając sobie ten film z tymi zdjęciami, muzyką, postprodukcją i montażem ale w wykonaniu uznanego reżysera. Umiejącego na dodatek lepiej dobrać obsadę i poprowadzić aktorów..

Ocena - 7,5/10. Może 8/10 za samego Szekspira, zdjęcia i muzykę.