Świeżo po oglądnięciu "Five Nights Maine" zabrałem się do - wydawałoby się - pokrewnego tematem filmu: świat po stracie żony. Nic bardziej mylnego. Szwedzi przygotowali mało strawną papkę przyrządzoną z ulubionych składników lewicy: prosty robotnik żeni się z czytającą Bułhakowa nauczycielką, gdy zostaje z czasem coś jak cieciem w osiedlu, jego naczelną zasadą jest "nie wolno" wypisywane na wszędzie rozwieszanych tabliczkach; on jest złotą rączką, taką emerycką, a pozostali faceci to cieniasy, nie potrafiące zmienić opony w rowerze czy nastawić mikrofalówki. Cała reszta też jest zbudowana na czarno-białej opozycji, a idzie to tak: nie lubi uchodźców, ale ich polubi, źle się wyraża o homoseksualiście, ale on właśnie idzie do niego, bo tatuś wyrzucił go z domu, nie lubi zwierząt, ale kota przyjmie, nie znosi dzieci, ale je pokocha. Ufff. Przez pół filmu chce popełnić samobójstwo, ale mu przeszkadzają, tak jakby nie mógł tego zrobić nocą lub w jakimś zagajniku. Postać niewiarygodna psychologicznie, a pozostałe postacie są rzecznikami określonych idei poprawnościowych politycznie. Owszem, jest kilka niezłych scen, całość jednak mnie mierzi, nazbyt zalatuje telenowelą, w której najważniejsze jest byśmy byli zadowoleni. Ja - nie jestem. Błogosławieni ci, którzy nie zwracają uwagi na niuanse, kontekst społeczno-polityczny i psychologię sprzątacza wagonów, albowiem im film będzie się podobał.
Dziękuję. Po prostu nie lubię przegięć artystycznych (gonitwa obrazów lub myśli; artystowska nuuuda) czy ideologicznych, tak w lewo, jak i w prawo (tu jednak, przyznaję, jestem bardziej wyrozumiały). W moich ocenach (merytorycznych, nie cyferkowych) staram się kierować "zaleceniem" Norwida - "Odpowiednie dać rzeczy słowo"
Chanelek, tak się wabi, to po prostu kot Bob. Co prawda, nie ta historia, nie ten kot, ale kotowatość, czyli sposób istnienia kota w życiu człowieka, ma to do siebie, że jest ponadkotowa... pardon, chciałem napisać ponadczasowa. Trawestując powiedzonko z "Misia": "Wszystkie rudzielce to porządne chłopy."
Skóra zdarta jak z mojego Puszkina, siedzi tu i czyta jakby to co napisałeś było zupełnie oczywiste.
Brawo, świetna recenzja. Pomijam już fakt, że oglądając ten film, ciężko współczuć, czy utożsamiać się z głównym bohaterem. Wiele osób przeżywa śmierć swoich bliskich, popadają w depresje, zamykają się w sobie, tracą chęć do życia. Jednak nie stają się automatycznie chamami, burakami i gburami. A taki właśnie w tym filmie jest główny bohater. I tak jak napisałeś - jest niewiarygodny psychologicznie. I jeszcze te jego problemy z popełnieniem samobójstwa. Nawet jak jemu przeszkadzano w domu, to mógł ponownie wybrać się na dworzec i wskoczyć pod pociąg. Prawdopodobieństwo, że znów jakiś człowiek by zasłabł na peronie i wpadł na tory, było raczej niskie ;)
Krzypurze, brzydko bardzo napisane (typowo dla prawicy). Brzydko, bo epatująco lekceważeniem do rozmaitych postaw. Niemniej jednak zgadzam się z Twoimi zarzutami - trudno kupić tę historię.
Nie jest ani z lewa, ani z prawa. Jestem za myśleniem i sądzeniem (nie sądowym, rzecz jasna). Jak zawsze, mogę się mylić; czasami nawet chciałbym się mylić....
Pod ideą przemyśliwania wszelkich rzeczy podpisuję się wszystkimi czterema łapami!
Wracając do filmu, wątek z homoseksualistą bardzo mi się podobał. Chociaż zgadzam się, że trudno sobie wyobrazić, żeby w rzeczywistości ludzie właśnie tak postąpili, to jednak ten epizod ma w moich oczach istotny sens.
Pokazał, że człowiek może darzyć niechęcią homoseksualistów, ale jednocześnie traktować ich normalnie, jak kogokolwiek innego - co objawia się np. tym, że w szczególnej sytuacji odkłada uprzedzenia na bok, by zwyczajnie komuś pomóc.
To bardzo cenny głos. Zwłaszcza dla nas, Polaków, ponieważ aktualnie nasze społeczeństwo ma tendencję do ostrego dzielenia się na homofobów i homolubków. Na pośrednie stany nie zwraca się uwagi, podczas gdy oczywiste jest, że one istnieją. Filmowy epizod ładnie zwraca na to uwagę.
Jeśli chodzi o kota, również nie oceniałbym tego wątku tak prosto. Właśnie ten epizod pokazał, że to złudzenie, że Ove nie lubi zwierząt. Ove raczej nie lubi, gdy psują mu one jego uporządkowany i "otabliczkowany" świat.
Ponownie napiszę, że zgadzam się z tezą, że filmowe sytuacje są mocno wydumane.
Niemniej jednak doceniam to, co pokazano, bo dzięki nim zilustrowano nietypową (w gruncie rzeczy szalenie nieszczęśliwą) postać, której na pierwszy rzut oka nie sposób darzyć sympatią. Po czasie zaczynamy dostrzegać, że antypatyczność wynika ze stale odczuwanego nieszczęścia, a pod powłoką niewiarygodnie sztywnych zasad kryje się człowiek, na którego można liczyć jak na mało kogo.
Co do niskiej wiarygodności psychologicznej głównego bohatera - tutaj nie zgadzam się całkowicie.
Mam na to niepodważalny dowód.
Podczas prawie całego seansu miałem wrażenie, że nie patrzę na ekran, lecz w lustro.
film jest beznadziejny, kiczowaty, telenowelowaty i tandetny, watek psychologiczny leży, wiec zgadzam sie. dziwne, ze az 4 dales. wielkie rozczarowanie jesli chodzi o kino skandynawskie (moje ulubione).
ps. pisze to jako lewacki liberał
"Błogosławieni ci, którzy nie zwracają uwagi na niuanse, kontekst społeczno-polityczny i psychologię sprzątacza wagonów, albowiem im film będzie się podobał."
A próbowałeś kiedyś mniej zwracać na takie rzeczy uwagę? Nie, że nie zwracać w ogóle, ale... mniej po prostu?
Nie chodziło o to, że nie lubi dzieci, co sam zresztą wspomniał w rozmowie z żoną. Nie chodziło czy konkretnie nie lubi tego czy tamtego, taką wyliczanką wypaczasz kontekst filmu - nie wiem czy celowo czy nie. Główny problem przedstawiony w filmie to starość po stracie ukochanej osoby - gdzie nie miał dzieci i nie czuł sensu życia - to powodowało postawę na nie. Film skupia się na problemie samotności i starości i stara się tłumaczyć, dlaczego starzy ludzie mogą być agresywny czy zrzędliwi i że może dla nich również nie jest za późno aby się zmienić. Film miał elementy komediowe i część rzeczy, o których wspomniałeś - to są właśnie elementy komediowe, reszta, jasne, może być trochę propagandy czy poprawności politycznej, ale to są tylko dodatki a fabuła kręciła się wokół zupełnie czego innego.