Grand Hotel ekskluzywny, elegancki hotel, w którym splatają się losy bohaterów Edmunda Gouldinga z 1932 roku. W takim miejscu na pewno żyją ludzie, którzy nie mają żadnych problemów. Chyba, że jako problem określimy sytuację, w której mamy tyle kasy, że nie potrafimy jej policzyć..
Sytuacja ta jest jednak tylko pozorem. W filmie spotykamy barona, który jest drobnym złodziejaszkiem, bo popadł w długi, wyeksploatowaną balerinę, na której występy ludzie nie chcą już przychodzić, dyrektora generalnego wielkiej firmy, którego posada zależy od jednej zgody na współpracę, czy jego umierającego byłego pracownika, który chce korzystać w pełni z ostatnich dni swojego życia, a także młodą stenografistkę. Jeden film – 5 różnych historii. Wszystkie one oprócz łączącego je miejsca i tworzonych między nimi relacji, mają jeszcze jeden wspólny aspekt. Pieniądze. Ile znaczą w naszym życiu? Jak one mogą nas zmienić? Co dla nich potrafimy zrobić, jak nisko upaść?
Oprócz doskonałej fabuły, należy bezwzględnie wyróżnić grę aktorską. Joan Crawford, Wallace Beery, Greta Garbo, Lionel Barrymore i John Barrymore spisali się znakomicie. Szczególnie chciałbym wyróżnić niesamowitą kreację tego ostatniego. J. Barrymore grający spłukanego barona-romantyka spisuje się po prostu doskonale. Jego postać jest najbardziej interesującą i intrygującą. Mimo że jego postępowanie nie jest czyste i klarowne to czujemy jednak sympatię do granego przez niego bohatera.
Film w poszczególnych aspektach, a także całościowo wypada bardzo dobrze. Doceniony został także przez Akademię Filmową, zdobywając w 1932 roku nagrodę za najlepszy film. Obraz ten cechuje doskonały klimat, który ciężko odnaleźć w filmach 21. wieku. Warto obejrzeć, aby przekonać się, jak kształtowała się kinematografia przed równo 80 laty, a także ze względu na perypetie bohaterów, które naprawdę potrafią wciągnąć.