Znowu go dziś oglądałam i oczywiście nie pamiętałam jak się skończy i jak mi sie przypomniało pod koniec, to na samą myśl zaczęłam płakać. Wiem, że fakt, iż Garett umarł czyni ten film (i książkę) niezwykłymi i nieśmiertelnymi... Ale wiedzieć i godzić się to dwie zupełnie różne rzeczy. To strasznie smutna opowieść, ale z promykiem nadziei. Zawsze wydawało mi się, że każda kobieta chce być w życiu swego mężczyzny pierwszą i jedyną. Ten film jest dla mnie argumentem na to, że bycie drugą (oczywiście w sensie gdy tej pierwszej nie ma- umarła lub odeszła) nie musi być porażką. Mężczyzna, który przeżył coś takiego jest bardziej dojrzały, doświadczony, silniejszy... A kochać może równie mocno. Potęga serca. Więc kocham ten film i nienawidzę.