Wydawać by się mogło, że było już wszystko - w trzeciej części wraz z oryginalnym trio odwiedziliśmy nawet Hollywood, stąd pytanie czy Nowy Jork rzeczywiście robi wrażenie? Dynamika tego miasta i fakt, że twórcy doskonale wiedzieli jak ją wykorzystać to jeden z większych atutów szóstki. Więc tak, robi i dosłownie paraliżuje. Zatłoczone metro czy jeden spośród tysiąca osiedlowych sklepików to przemyślane lokacje na umiejscowienie akcji. Biorąc pod uwagę fakt, iż Ghostface jest poprowadzony i przede wszystkim wyreżyserowany w wielki sposób, bardziej poważnie, kamera ukazuje go jako coś ''ponad'', przez co jest zdolny do o wiele większego rozmachu, iście zatłoczone miasto w którym każdy pilnuje swoich własnych biznesów to niezła wymówka by uwierzyć i kupić to co się dzieje na ekranie. Bardzo doceniam też to, że franczyza (hehe kto oglądał ten wie) pomimo swoich dwudziestu lat i widocznych przemian, zarówno w sposobie kręcenia, opowiadania historii jak i po prostu bodźcach których ludzie oczekują jest cały czas wierna swoim zasadom i jest polem do dyskusji o kondycji gatunku. Wiadomo, wszystko jest podkręcone do granic możliwości - czasem niestety w przedawkowany sposób, nawet jak na NYC, przydałby się oddech/ Chodzi mi o trzeci akt, który owszem jest super, ma świetną scenerię ale pewne wybory, przesuwają tę granicę absurdu za daleko? Chociaż w sumie sam nie wiem czy to możliwe na tym etapie bycia meta-slasherem...A jeśli chodzi o postaci i aktorów - widać duży progres, szczególnie u nowej final girl, jednakże to Mason Gooding kradnie każdą scenę, fenomenalny a jego chemia z Ortegą to złoto i ekranowy przykład tego, że dobrze napisany wątek miłosny ma też swoje miejsce w horrorze, i to na podium. Solidna sieczka, pod której płaszczykiem znajdą się i rozważania społeczne, aktualne jak np. odwołania do ruchu me too, ale nie tylko. Ciekawe czy siódemka pójdzie tropem ustawionym przez Mindy i będzie się działa na planie jakiegoś serialu true crime? Can't wait!