Ostatnio, skuszony pochlebnymi opiniami internautów (internautek?) skusiłem się na Keith w reżyserii Todda Kesslera. Skłamałbym mówiąc, iż popełniłem błąd w doborze repertuaru na piątkowy wieczór. Choć obraz Kesslera nie jest jakoś szczególnie oryginalny (przez cały seans nie potrafiłem pozbyć się odczucia, iż scenarzyści wręcz na ślepo podążali ścieżką utartą przez Szkołę uczuć), a momentami wręcz naiwny, to ma w sobie to „coś”. Ten specyficzny magnetyzm, dzięki któremu historia (skądinąd tragicznej) miłości dwójki nastolatków Natalie (Elisabeth Harnois) i Keith (Jesse McCartney), trafia prosto w serce. A to jest w tego typu produkcjach najważniejsze. Dlatego też z ręką na (skołatanym) sercu chciałbym Wam Keith jak najbardziej polecić. To naprawdę znakomita pozycja, tym bardziej warta uwagi, że dziś walentynki.
Więcej na moim blogu --> http://h4vret.voodooguild.com/wpmu/2009/02/14/bo-opowisc-nie-zawsze-konczy-sie-i -zyli-dlugo-i-szczesliwie/