Nigdy nie zrozumiem fenomenu Hannibala Lectera. Dla mnie jest to kolejny okręt flagowy kinematografii [po np. Skazanych na Shawshank], który trzeba obejrzeć i wysoko ocenić, aby móc uznać siebie za kinomana. Na wiele lat postać Lectera obrzydziła mi Anthonego Hopkinsa, z którą jest utożsamiany pomimo wielu niesamowitych ról.
Ten konkretny film został spartaczony przez Ridleya Scotta. Rozumiem, że miał nadmiar materiału nagranego przy okazji 'Helikoptera w ogniu' tylko nie rozumiem co wnoszą sceny wojny na bazarku do filmu o geniuszu zbrodni, psychopacie ??? Jeszcze śmieszniejsza jest scena, w której rzeczony geniusz gra w kotka i myszkę z agentką FBI, tylko po to by w żałośnie wykonanej scenie smyrgnąć jej włosy na karuzeli z konikami i wylądować skrępowanym w vanie płatnych morderców. Do tego można dodać Lectera machającego majchrem w iście rzeźnickim stylu.
Julianne Moore w tej konkretnej roli nie dorasta do pięt Jodie Foster. Przez pół filmu gra z kamienną twarzą, tylko po to by po zrzuceniu tej maski wyglądać jak każda przeciętna aktorka w roli agentki FBI nad komputerkiem. Nie stworzyła duetu z Hopkinsem [jak Foster], nie nawiązała żadnej widocznej więzi.
Historia chłopaka z pociętą twarzą nie jest powodem, a pretekstem aby do filmu wrzucić pokraczną postać. Jedyne co można o tym powiedzieć, to wyrazić smutek, że Gary Oldman sygnuje ten twór własnym nazwiskiem.
Zdaje się, że ten film jest bezpośrednią kontynuacją 'Milczenia owiec', jednak nie dowiadujemy się w jaki sposób Lecter znalazł się na wolności [albo mi to umknęło].
Muzyka w filmie to Zimmer grający Zimmera, tego nie można już uznać za plus.
Jedynym chyba plusem filmu jest Ray Liotta, odkąd obejrzałem "Goodfellas" chciałem zobaczyć jak ktoś mu robi krzywdę :) Od tego czasu widziałem kilka świetnych ról Liotty i tą również tak muszę ocenić.