Na samym początku należy wpierw powiedzieć o Watergate. Amerykanie to zaiste dziwny, a raczej głupi naród. Zdziwieni są nadużyciami władzy, inwigilacją i długimi mackami rządu/władzy. W tak wielkim kraju jak USA, w tak bardzo przesiąkniętym komercjalizacją, biurokracją i imperializmem, mogło dojść do takiej afery? No coś podobnego! Prezydent nadużył swojego stanowiska, tak jak n władców przez cały okres historii świata!
Niestety, rozdmuchali to do rozmiarów sterowca i zrobili o tym film. I tak nielubiany Nixon jest w nim gwiazdą. On prowadzi boks słowny, niestety sam. Frost dostaje cięgi, potem zaczyna zadawać pytania i na tym kończy się słowna potyczka na ostre i giętkie języki. Wielka szkoda, bo potencjał był. Gdzieś nawet przeczytałem, że Frost to połączenie Kammela i Wojewódzkiego! Nie ma ani uroku i aparycji Kammela, ani głupkowatego charakteru Wojewódzkiego. Jest nikim w tym filmie. Postacią płaską i papierową, która nawet nie wie, po co przeprowadza te wywiady, co ma dać niejasne poczucie,że działa w sposób honorowy, dla dobra Ameryki. Koniec końców pozostaje nudziarzem, który umie zadawać pytania napisane na kartce.
Natomiast Nixon to brawurowy polityk, który już w pierwszym wywiadzie wplątuje Frosta w swoją wyrachowaną grę. No i na przekór widzom - ona też szybko się kończy z powodu poczucia winy.
Reszta filmu nie istnieje, wszystko determinowane i nakierowane jest na wywiad, który zamiast być słownym pokerem, staje się nudny spotkaniem, w którym emocje ulatują jak powietrze z przebitego balona, a wyznanie winy jest jedynie czymś wielkim dla Amerykanów i ludzi będących bardzo głęboko i bardzo mocno związanych z polityką USA.
Za Nixona i reżyserię - za to można ocalić film.
PS: Rebecca Hall - po raz kolejny stanowi niepotrzebną żeńską część obsady. Nawet ładna nie jest,eh...