Nie sposób nie zgodzić się z odczuciami większości - "Zakochany Szekspir" w porównaniu z "Elizabeth" to wysokobudżetowa dobranocka, krótko mówiąc - do pięt jej nie dorasta. "Elizabeth" doskonale opisuje dramat ludzkiego sumienia, konflikt między zobowiązaniami wobec państwa a potrzebami własnego serca. Od czasów "Henryka V" (Branagh) żaden film tak świetnie i przekonywująco nie udowadniał, że sprawy publiczne są nie mniej ważne od naszych, choćby nie wiem jak szlachetnych, prywatnych zachcianek.Obawiam się tylko o jedno - w naszych czasach, gdzie dominuje tendencja, że wszystkim wybacza się wszystko, film może być kompletnie niezrozumiały. Pozostaje tylko nadzieja, że jego siła jest tak wielka (a jest!), że parę osób spojrzy na rzeczywistość trochę inaczej. To już byłoby coś.