Nie lubię głupkowatych (żeby nie powiedzieć bezmózgich) filmów Sandlera, w których jest pełno nieśmiesznego i klozetowego humoru, ale akurat "Duże dzieci" są produkcją całkiem przyzwoitą. Niby dalej jest głupio, ale nie żenująco. Przyznam, że w paru miejscach się nawet pośmiałem. W ogóle fabuła jest całkiem niezła - wreszcie nie jest to coś kalekiego i upośledzonego - paru kumpli spotyka się po latach na pogrzebie trenera ich drużyny z czasów szkoły i postanawiają spędzić weekend ze swoimi rodzinami w domku nad jeziorem - jak za dawnych czasów, a przy okazji chcą nauczyć dzieci jak spędzało się dnie w erze sprzed Internetu i telefonów. Prosta, ale nie prostacka historia, z której dało wycisnąć się znacznie więcej, ale i tak jest całkiem przyzwoicie. Oczywiście humor dalej jest niskich lotów, ale można się pośmiać w paru miejscach. Wszystko jest w sumie w granicach rozsądku. No jedynie scena śpiewania na pogrzebie nie podobała mi się oraz wątek Roba Schneidera i jego starszej o drugie tyle partnerki. No, ale można przymknąć oko. W ogóle sam wakacyjny klimat ma urok i ten drewniany domek nad jeziorkiem. Ogółem - niby nic nadzwyczajnego, ale można zobaczyć bezboleśnie i nawet się uśmiechnąć. 6/10.
Film oglądałem na Polsacie, czytał Jarosław Łukomski.