PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=469476}

Diuna

Dune
7,7 157 571
ocen
7,7 10 1 157571
7,3 54
oceny krytyków
Diuna
powrót do forum filmu Diuna

Paul jest piękny, Jessici też bym z łoża nie wyprosiła, Duncan uroczo nijaki. Nawet zdegenerowani Harkonnenowie są na swój pokręcony sposób pociągający. Kostiumy i modele CGI też ładne – efekty poszły mocno do przodu. Tylko, że suma tych całkiem atrakcyjnych elementów nie składa się na żadną ciekawą opowieść o wielkiej polityce, zemście, dojrzewaniu do roli przywódcy, konflikcie powinności, wreszcie religijnym szaleństwie. Wszystko nużąco wtórne, przeładowane. Dla nastoletnich fanek Chalamet i jego sny o koleżance. Dla nastoletnich fanów Warhammera i podobnych nawalanek – pojedynki. Dla oporowych fanów Herberta – efekciarski remake. Dla widzów poszukujących ciekawej fabuły i oryginalnych kreacji – nic, prócz zgrzytania piachu między zębami. Obie poprzednie wersje poza zasięgiem Villeneuve’a. Baronowie Iana McNeice’a i Kennetha McMillana nie do pobicia. Feyd-Rautha Stinga wciąż najseksowniejszym wariatem w tej części Galaktyki... i tylko kosmicznej kasy szkoda.

użytkownik usunięty
Kandara

W porządku. Nie wracajmy do tego. Powodzenia, cokolwiek zamierzasz.

ocenił(a) film na 9

Nie no, jeżeli ty oceniasz kreację świata w zestawieniu z rzeczywistością, to dej spokój, nie czytaj więcej książek.
Herbert KREUJE ŚWIAT WG WŁASNEJ WYOBRAŹNI, a nie wg proroczych wizji, jak za 20 tys lat będą wyglądać ludzie i technologia xD

użytkownik usunięty
Cin_Cin_fw

To może przestań czytać komentarze, których najwyraźniej nie ogarniasz.

ocenił(a) film na 8

masz taki dar pisania, że nawet jak ktoś się z tobą nie zgadza to i tak doczyta do końca i powie w myślach "ok"

użytkownik usunięty
Ush

Dziękuję. Pan/Pani natomiast posiadł/a dar uprzejmości, rzadko spotykany na tych stronach.

Zgadzam się z opinia, nudziłam się na filmie, a kilka osób wyszło w trakcie seansu :D

użytkownik usunięty
lana1990

Z kolei staram się spojrzeć na produkcję oczami osób, które wystawiają filmowi bardzo wysokie noty. Nie jestem bezrefleksyjną fanką Lyncha, ale właśnie jego ekranizację uważam za jeden z kamieni milowych kina SF. Choć film okazał się finansową klapą, podobnie jak „Blade Runner”, to po latach stanowi punkt odniesienia, również dla Villeneuve’a, który nie potrafił się uwolnić spod czaru pierwowzorów. Pomimo lepszej technologii i olbrzymich budżetów, jedynie małpuje. Nie jestem uprzedzona do Kanadyjczyka. „Pogorzelisko” uważam za dzieło wybitne. Odchorowałam ten film, jak kiedyś „Idź i patrz” Klimowa. Jednak w mojej subiektywnej opinii Villeneuve nie czuje fantastyki, nie traktuje materiału źródłowego poważnie; dla niego to tylko okazja do fajerwerków, hulanki z wielkim hajsem. Ludzie, którzy nie znają powieści Herberta, niewiele wyniosą z projekcji, nawet jeśli twierdzą, że to rewelacyjny film. Nie mam powodów, żeby nie wierzyć w szczerość takich opinii. Po prostu często szukamy w kinie zupełnie odmiennych spełnień. Tak jest dobrze, zdrowo. Homogenizacja gustów prowadzi do całkowitego uwiądu sztuki.

ocenił(a) film na 6

Blade Runner i Nowy poczatek mu wyszły.

użytkownik usunięty
aronn

Z wizjami Obcych przybywających w pokoju mam taki problem, że nie potrafię w nie uwierzyć. Uważam, że z im bardziej zaawansowaną technologicznie cywilizacją dane byłoby nam się zetknąć, tym mniejsze prawdopodobieństwo, iż w ogóle zostalibyśmy potraktowani, jako warci uwagi. Najgroźniejsi mogliby się okazać Obcy wyprzedzający nas zaledwie o kilka stuleci – pytanie, czy kilka stuleci wystarczy, aby osiągnąć poziom umożliwiający międzygwiezdną ekspansję? Wątpię. W „Arrival” to kompletnie nie nasza liga. Oni potrafili manipulować czasoprzestrzenią na poziomie wykraczającym poza najdalsze horyzonty ludzkiej wyobraźni. „Łowcę androidów” od Villeneuve’a opisałam z mojej perspektywy dosyć solidnie i trochę się za to fani obrazu po mnie przejechali. Jeśli Cię to interesuje, to mogę pogrzebać i może uda mi się to jeszcze skądś wydobyć.

ocenił(a) film na 6

A to prosze.A odnosnie Arrival to na podstawie opowiadania i wyszło mu to wysmienicie.

użytkownik usunięty
aronn

„Androidy wciąż śnią o dobrych scenariuszach”

Blade Runner 2049 to typowy przykład filmowego przerostu formy nad treścią. Scott ma oczywiście rację, że produkcja jest za długa, jednak to nie tu, moim zdaniem, tkwi główna słabość obrazu (nade wszystko obrazu, bo spójnym scenariuszowo dziełem nowy Blade Runner nie jest i chyba być nie miał). Największy mankament owego filmowego tworu, to jego powierzchowność, którą twórcy scenariusza, a za nimi reżyser, usiłują, zresztą bardzo niekonsekwentnie, skrywać za sennymi pocztówkami z przyszłości.

Wątek K vel Joe, jest źle poprowadzony, dzieje się tak, ponieważ: 1. K próbowano zbyt mocno wzorować na postaci wypalonego pracą, trapionego rozterkami moralnymi Deckarda. 2. Owo całkowicie zbędne podobieństwo postanowiono wzmocnić równie zbędnymi przebitkami z przeszłości (płaszcz, mieszkanie, komendy wydawane tym samym zmęczonym tonem, wreszcie próby naśladowania przez Ryana Goslinga mimicznego patentu Forda na postać Deckarda). 3. Rozwój wypadków stopniowo spycha K na margines śledztwa, które dodatkowo okazuje się jeno wydmuszką, nie tylko scenariuszową, lecz także w ramach świata przedstawionego.

Podobieństwo K do Deckarda można rzecz jasna zrzucać na ich sugerowane pokrewieństwo, co jednak zostaje podważone przemową przywódczyni replikanckiego ruchu oporu. Kwestię prawdziwości jedynego wspomnienia K, w zasadzie powinien rozstrzygać drewniany konik, jednak u Villeneuve'a to tylko scenariuszowy konik trojański, więc niczego nie wyjaśnia. Córka Deckarda potwierdza prawdziwość obrazu przechowywanego przez Joe, ale co do tej ekspertyzy nie ma pewności. Tak więc K kręci się w miejscu, niby coś odkrywa, jednak nie wiemy, czy jest wściekły, bo wspomnienie i zabawka okazały się częścią misternego planu mylenia tropów, a on zwykłym androidem (czyli z powodu zawiedzionych nadziei na bycie kimś więcej), czy może dlatego, że wątpliwości rujnują jego, dotąd całkiem poukładane, życie z wirtualną dziewczyną. Oczywiście psychologiczna głębia postaci nie wyklucza równoczesnego wpływu obu ewentualności, tyle, że dla obrazu ma to znaczenie marginalne. Tak czy siak, protorodzinne, zalążkowe rozterki, K rozwiązuje chwytając się myśli podrzuconej przez rebeliancką matronę: Nie ma nic bardziej ludzkiego, niż poświęcić życie w słusznej sprawie. Skoro tak, to faktycznie, kwestia posiadania mamy, taty i siostry przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

Podobnych mielizn jest zresztą więcej. Cała długa scena pościgu i mordobicia w opuszczonym mieście jest kompletnie pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia. Czemu Deckard próbuje zabić K? Dlaczego tłucze go po twarzy, kiedy jest już pewny, że nic mu z jego strony nie grozi? Co wnosi scena miłosnego trójkąta w mieszkaniu K? Nawet jeśli jej finał, pogardliwa uwaga prostytutki (tu znowu namolna stylizacja na Pris) pod adresem Joi, może być interpretowana jako zarzewie kolejnego potencjalnego konfliktu – czym replikanci dla ludzi, tym AI dla replikantów? Całe to pogłębianie wizji oryginału, prowadzi do jednego prostego wniosku: Androidy nie tylko śnią o elektrycznych owcach, ale też o miłości (we wszelkich jej możliwych odmianach), o wolności i sprawiedliwości; potrafią też być zazdrosne, współczuć i nienawidzić. Ergo, z psychologicznego punktu widzenia nie różnią się niczym od ludzi, a to już niestety rozkłada cały scenariuszowy konflikt.

Obraz świata Blade Runner 2049 jest logicznie niespójny. Występują w nim co najmniej trzy strony konfliktu, z których jedna, prawdopodobnie najpotężniejsza, w ogóle nie reaguje. Mamy zatem diaboliczną korporację (monopolistę?) tworzącą replikantów. Jest i zorganizowane podziemie wolnych androidów, które przygotowują rebelię (należy domniemywać, że na skalę globalną). W końcu jest też zapewne jakiś rząd centralny, ośrodek władzy nadrzędny w stosunku do sił korporacyjnych, i właśnie ta strona sporu (scenarzyści jedynie sugerują jej istnienie) powinna odgrywać rolę dominującą, a jest w zasadzie nieobecna.

Spójrzmy na LA Anno Domini 2049. K służy w czymś, co można podciągnąć pod odpowiednik policji. Dysponuje odznaką, bronią, opancerzonym pojazdem (skrzyżowanie samolotu z samochodem) wyposażonym w sztuczną inteligencję (w tym bojowego drona, zdolnego niszczyć inne pojazdy). Z pewnością przyznano mu również prerogatywy, pozwalające swobodnie likwidować nie tylko ścigane androidy, ale i ludzi (scena walki na złomowisku). Obowiązują go też jakieś procedury (zostaje odwołany, musi się meldować, przechodzi okresowe badania, podejmuje go inny radiowóz itd.). Wszystko to nie tylko może, ale musi funkcjonować w ramach jakiegoś nadrzędnego systemu administracji, którym na pewno nie zarządza korporacja produkująca androidy. Ukazano też wiele innych elementów, które niedwuznacznie wskazują, iż otoczenie K jest częścią znacznie bogatszego i bardziej złożonego świata: gigantyczne złomowisko i operujące na nim potężne maszyny, pojazdy odśnieżające ulice, holograficzne tablice informujące o granicach administracyjnych miasta, przebogaty świat reklam (wśród których wypatrzyłam też napis SONY - zatem i inne korporacje), tytaniczne mury, chroniące przed atakami żywiołu, a być może i przetwarzające energię fal morskich etc. Ktoś musi to wszystko nadzorować, reperować, modernizować, a to przecież tylko jedno miasto, pośród zapewne setek podobnych metropolii rozsianych po całym globie. Ekspansja ludzkości jest już dosyć zaawansowana (dziewięć kolonii pozaziemskich). Kto i w ramach jakiego systemu administracji kontroluje te przedsięwzięcia? Dlaczego ludzie Wallace'a pod dowództwem (sic!) Luv, nie napotykają żadnych przeszkód. Android morduje policyjnego patologa. Porucznik Joshi o tym wie i nic z tego nie wynika. Potem Luv wchodzi do siedziby policji, włazi do gabinetu Joshi i rozpruwa jej brzuch, ot tak, bo jest od Wallace'a. Nikt o nic nie pyta, naszpikowane sztuczną inteligencją budynki nikogo nie chronią, brak monitoringu, straży. Luv nie tylko wydaje rozkazy ludziom, ale też swobodnie steruje bojowym dronem, dzięki któremu bombarduje złomiarzy i tym też nikt się nie interesuje? Zatem androidy (K zabija zarówno kilku złomiarzy, jak i członków eskorty) koszą ludzi bez żadnych konsekwencji. Gdzie rząd centralny? Gdzie nadzór nad policją? Nikt nie wie o przygotowywanej rebelii? Nic, korporacja Wallace'a plus zawieszona w administracyjnej próżni, bezradna policja, której funkcjonariusz szuka potwierdzenia prawdziwości swych wspomnień, rodziców, siebie samego. Joshi martwi się, że informacja o tym, iż (przynajmniej niektórzy) replikanci są zdolni do rozrodu, może podpalić świat, jednocześnie Wallace popisuje przed Deckardem, przekonując, że ma miliony dzieci. W tym układzie priorytetem replikantów przygotowujących rebelię, powinno być pozyskanie nowych członków, infiltracja środowiska nowszych modeli (takich jak Luv), posiadających dostęp do informacji mogących pomóc w odtworzeniu linii rozrodczych/produkcyjnych, względnie opracowanie technologii przedłużającej życie starszym typom androidów (w oryginale mowa była o ograniczeniu do zaledwie 2-4 lat). Tu, zamiast politycznych intryg i starcia skrajnie odmiennych ideologicznie wizji świata, dostajemy jakiś sentymentalny stek niedorzeczności.

Całą tę wizualnie wysmakowaną sieczkę, upstrzono absurdami, takimi jak czysto efekciarska scena malowania paznokci, czy gigantomania opustoszałego miasta, w którym ukrywa się Deckard. Ponoć teren jest śmiertelnie skażony, a jednak żyje tam nie tylko były łowca wraz z psem, dają też radę liczne pszczoły, które, nawet jeśli modyfikowane genetycznie, nie karmią się przecież powietrzem; ludzie Wallace'a korzystają z jakichś maseczek, ale poza tym łażą z odkrytą skórą. To dziwaczny pomysł, zwłaszcza, kiedy obrazy z LA sugerują spore przeludnienie – potworne marnotrawstwo przestrzeni zdatnej do podtrzymania życia. Kompletnie od czapy jest także idea sierocińca na złomowisku, ponieważ przeczy wszystkiemu, co próbuje się wmówić widzowi. Kto pozwoliłby więzić setki dzieci, zastępujących już dziś istniejące, zautomatyzowane linie segregacji odpadów, jednocześnie (co sugeruje opiekun) udostępnianych okazjonalnie lokalnym pedofilom? Nie mam tu na myśli względów humanitarnych czy etycznych (wszak aktualnie miliony ludzi, w tym dzieci, żyje na wysypiskach), a jedynie czysto ekonomiczny wymiar pokazanego nonsensu. Z jednej strony jednostka (córka Deckarda) robi za wielką specjalistkę od wspomnień wdrukowywanych androidom, jest podwykonawcą wielkiej korporacji (kręcąc jakimś śmiesznym aparacikiem), z drugiej zaś potencjał intelektualny setek pracowników marnowany jest w tak głupi sposób. Nie lepiej kształcić małych sortowaczy na przyszłych informatyków, medyków, pracowników administracji, mechaników? Przecież ludzkie dzieci to spadkobiercy świata tworzonego m.in. przez Wallace'a, to one mają kiedyś odziedziczyć Ziemię i jej kolonie. O to ten cały raban, o przyszłość ludzkości, która nie tylko pragnie, ale jest wręcz zmuszona ekspandować. Po to powstały AI i androidy, żeby uwolnić ludzi od losu poniewieranych biedą i brakiem wykształcenia niewolników. Nawet jeśli większość z dzieciaków nie osiągnęłaby tak wybitnego stopnia specjalizacji jak córka Deckarda, to przecież np. w policji, czy choćby służbach oczyszczania miasta, nie mogą i nie pracują wyłącznie androidy. Na cholerę tworzyć miliony replikantów (którzy, co pokazano, też muszą jeść, mieszkać, zarabiać), by potem pozwalać na istnienie takich miejsc, jak ów kuriozalny sierociniec? Toż to ekonomiczna utopia i świadome popychanie spraw w kierunku faktycznej dominacji androidów, której się rzekomo próbuje zapobiec.

W produkcję władowano ponoć gigantyczne pieniądze, za które można było nakręcić co najmniej kilka lepszych filmów, które w sumie mogły przynieść wyższe dochody. Obraz przekombinowany, przereklamowany. Smutne marnotrawstwo sił i środków.

Taki elementów, różnych "baboli" scenariuszowych można wymieniać dużo, gdyby tylko treść dorównywała formie. Poza tym, samej fabuły było zdecydowanie zbyt mało.

użytkownik usunięty
ikcibaZlewaP

Gdyby tak było, to byłby zupełnie inny film. Teoretycznie, im mniej fabuły, tym mniejsza szansa, że coś się rypnie. Jak pokazuje praktyka, to tak nie działa.

ocenił(a) film na 1
ikcibaZlewaP

Dużo rzeczy dzieje się na zasadzie "bo tak było w książce", a nie że czujemy, że postać coś zrobiła

ocenił(a) film na 3

Porządna analiza. Mi najbardziej rzuciła się w oczy ta niewydajna sortownia śmieci i Las Vegas dla jednego klienta.

ocenił(a) film na 1
aronn

To są filmy dla bardzo wąskiego grona widzów. Zresztą dlatego Blade Runner nie zarobił, bo po prostu nie ma tylu fanów powolnego s.f.

ocenił(a) film na 1

Porównanie do piaskownicy jest idealne. Bo jak elementy Diuny przeszczepić w inne uniwersum to radzą sobie świetnie. Tak jak w Star Wars jest wiele rzeczy zaispirowanych Diuną.
-Przyprawa
W Star Wars głównie jako po prostu narkotyk, ale służył do przesłuchiwań i chyba Kevin J Anderson w swoich książkach też nadał jakieś właściwości odnośnie pilotowania Zresztą towar, który wyrzucił Han i za który wisiał hajs Jabbie to byla przyprawa właśnie
-Tatooine inspirowana mocno Arakiss
-Ludzie pustyni inspirowani Freemanami, zresztą w jednej z niewydanych książek (Heart of the Jedi pokazywano trochę bardziej ludzką twarz ludzi pustyni usprawiedliwiając ich najazdy tym, że Tatooine było ich planetą, a ludzie wkroczyli i zabrali im ziemię)
-Czerwie, oprócz bycia jakąś inspiracją sarlacca, miały też swój odpowiednik w Jedi Academy. Jaden Korr musiał unikać takiej czerwi by naprawić swój statek. Jedna z ciekawszych misji owej gry.
-A co do motywu z tym, że Paul widział tą freemankę to trochę mi przypomina Luke'a Skywalkera na "Oku Palpatine'a" gdzie rozmawiał z dziewczyną, której dusza uwięziona była w komputerze owego statku. W sumie nawet urocze były ich dialogi, ale to było w książce Dzieci Jedi, która była ogólnie słaba (chociaż autorka miała wiele ciekawych pomysłów na fabułę czy planety).

użytkownik usunięty
MistrzSeller

Dziękuję za ten komentarz. Akurat uniwersum SW znam słabo, poza pierwszymi trzema odsłonami serii. Mówiąc wprost, po prostu nie trawię SW. Rozumiem, że to taki sam towar, jak np. bajki o bałwanku Bouli, czy smoczku Tabaluga – po prostu produkt kierowany do konkretnej grupy wiekowej, poza którą jego odbiór jest marginalny. Tym cenniejsze Twoje uwagi, ponieważ pokazują, jak łatwo pewne treści ukryć przed publiką, np. taką, dla której jej ulubione uniwersum staje się ostateczną miarą wartości. Często wychodzę tu na czepialską nudziarę, która psuje tubylcom zabawę, polegającą głównie na rytualnych zachwytach.

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem

Nie zgadzam się z twoją opinią, wynika ona z braku zrozumiena konwecji filmu. Kanadyjczyk staje na wysokości zadania i realizuje film nieprzeciętny, pozbawiony kliszy, schematów. Denis Villeneuve robi rzecz na pozór niemożliwą, bo udaje mu się w harmonijny i nie stereotypowy sposób nakręcić adaptację książki, która jest prawdziwym uchem igielnym nawet dla najbardziej sprawnego i zdolnego reżysera. Reżyser podszedł do problemu w przewrotny sposób, mając świadomość z niezwykle karkołomnego zadania i trudów oddania treści prozy Herberta, rozwiązał to w inny sposób. Udaje się tutaj niemal z maestrią stworzyć film który oparty jest głównie na sensualizmie, doznaniach estetycznych. Historię tak naprawdę poznajemy poprzez zmysłowe wrażenia, kwestia fabularnej treści nie tyle schodzi na drugi plan co zostaje zamknięta w minimalistycznej konwencji. Podobnie zresztą wysublimowany obraz audiowizualny poddany jest identycznym zabiegom. Treść i forma jest w idealnych proporcjach, obraz zapiera dech w piersiach. Całość tworzy obłędną misterną aurę, posępną a jednocześnie zachwycającą, i magiczną w ten film trzeba wejść pełnymi zmysłami, a fabularność pozostawić książce. Niestety duża cześć uważa że to nawet nie tyle najsłabszy aspekt filmu co wręcz błąd wynikający z nieudolność reżyserskiej, identyfikują całą ideę reżyserską, jako nieudolność lub filmową porażkę, nic bardziej błędnego !. To jest wręcz kuriozalne stwierdzenie, reżyserzy takiego pokroju jak Denis Villeneuve, nie robią podobnych zabiegów przypadkiem, lub w wyniku porażki, to wszystko właśnie jest wynikiem reżyserskiego kunsztu i profesjonalizmu, i co najważniejsze również odwagi. Zrobić blockbuster za 160 mln zielonych poniekąd w konwencji kina artystycznego dla pełnego spektrum gawiedzi graniczy wręcz z ryzykanctwem. Wielkie brawa Panie Villeneuve, w końcu jakaś fantastyczna odtrutka, od marvelowkiego lunaparku.

ocenił(a) film na 5
egzik01

Nie czytałem książki i ten film mnie jeszcze bardziej do niej zniechęcił. Osobiście uważam ten film z średni. Nie dość, że uważam że te uniwersum ma masę fikołków logicznych, że śmiechu warte. Mamy podróże między gwiezdne a Ci walczą na miecze. Samo Universum wydaje mi się za słabe. Czemu główny bohater jak może rozkazywać ludziom zamiast miecza nie ma megafonu mógłby zostać jedno osobową armią. Albo jeden człowiek wyłącza ochronę całego miasta gdzie dopiero co był zamach I powinny być zwiększone straże. Pieczęć z pierścienia gdzie przy ich technologii można by w łatwy sposób podrobić a ryzykowanie podrobienia pieczęci głowy rodu jest bardzo niebezpieczne. Sama książka wydaje mi się tragiczna po tym filmie. Ale mniejsza. Film wydaje mi się bezpłciowy w sumie przez to, że te postacie są takie nijakie nie mogę nikogo polubić przez to wszystko mi jedno którą strona wygra. Arkadyjczycy czy jak im tam było niby byli lepsi od barona I jego rządów? Według filmu nie pomagali tym ludziom więc dla mnie nie ma tu dobrej strony. Dlatego nie zależy mi na wygranej żadnej ze stron. Do tego braki w szczegółach np. Na pustyni gdzie trzeba było chodzić tym specjalnym krokiem by czerwie nie zauważyły to bohaterowie normalnie chodzą. A takie szczegóły są uważam bardzo ważne w odbiorze całego dzieła.

Adrian_Zi

No to powiem Ci, że w książce wszystkie Twoje wątpliwości są wytłumaczone , zachęcam do lektury ;)

ocenił(a) film na 8
Adrian_Zi

Ok, w filmie pominięto szczegóły, które czynią ten świat spójnym... Może i tak

Nie mogłabym się bardziej zgodzić. Czekałam na ten film jestem rozczarowana. Zamiast jakiejś treści i możliwości emocjonalnego zaangażowania się w losy bohaterów, mamy ładne widoczki, pompatyczną muzykę i Zendayę równo co 5 minut

ocenił(a) film na 1
NaLi

No bo twórcy nie ogarnęli, że to jak pisze Herbert nie jest tym co ludzie oczekują od dobrej opowieści. O ile taki Władca pierścieni potrafił ulepszyć opowieść by sprzedać ją kolejnym pokoleniom, którym książka mogłaby wydawać się nudna, o tyle tu zrobiono film dla fanów książki i tylko dla nich

jako "oporowy fan Herberta" stanowczo protestuję, ten film nie jest dla mnie.

użytkownik usunięty
kamilwojcik77

To jest nas dwoje. Villeneuve próbował stworzyć remake dla każdego, tylko tak, żeby czytelnicy Herberta się nie zorientowali, że ich robi w trąbę. Trzeba też było przy okazji przebić Lyncha i jeszcze zarobić na kontynuację. Jeżeli plan jakimś cudem wypali, to będzie można chodzić w glorii artysty, który tchnął w dzieło pisarza nowe życie; otworzył drogę do portfeli wielkich wytwórni twórcom marzącym o powrocie epickich produkcji SF itp. Posypią się pomysły gier, ruszy produkcja gadżetów, kolejnych ekranizacji, być może nawet w formie serialu. Podejrzewam, że tak to przedstawiano, uzasadniając potrzebę usypania dolarowej wydmy. Wszak dutki, jak przyprawa, muszą płynąć.

Gdybyś miała jakiekolwiek pojęcie o reżyserze to zapewne wiedziałą byś, że adaptacja książka F.Herberta to zawsze było marzenie Kanadajczyka, jeszcze za młodzieńczych lat, dopiero niespełna parę lat temu ta fantasmagoria miała możliwość się spełnić. Miał on wyjątkowo osobliwe podejście do realizacji filmu, szczególnie, że jest wielkim fanem prozy Herberta. Ocena jego filmu przez pryzmat, rzekomego wyrachowania, czy też pragmatyzmu jest w tym przypadku czymś niedorzecznym. Ja rozumiem że wszechobecny analfabetyzm literacki powoduje, presję na reżyserach w prowadzeniu łopatologicznych praktyk narracyjnych, ale żeby ganić kogoś za to, że przełamał impas głupkowatych tendencyjnych filmów s-f to jest doprawdy idiotyczna krytyka oparta chyba głównie na zwykłej antypatii. Reżyser jawi mi się jako facet z ambicjami kręcenia filmów wysokobudżetowych o artystycznym zacięciu, musi lawirować i balansować między kiczem, rachowaniem zysków i strat i co najgorsza bezguściem motłochu, oraz prób przemycenia w tej miksturze czegoś co hipotetycznie nie ma szans zaspokoić bezguścia szerokiej gawiedzi. Mimo tego karkołomnego zadania jest jak widać w tym przypadku niezwykle sprawnym iluzjonistą, i potrafi zachować przy tym twarz. Chwała mu za to, doprawdy życzył bym sobie żeby każdy reżyser miał takie ambicje jak on nawet jeśli są podszyte chęcią zysku czy popularności.

użytkownik usunięty
egzik01

Film Lyncha powstawał prawie 40 lat temu, zatem porównywanie poziomu efektów specjalnych siłą rzeczy wypada na korzyść nowszej wersji. Oczywiście efekty to tylko dodatek. W takim razie przyjrzyjmy się, co tak rewolucyjnie odkrywczego pokazał Villeneuve np. w kwestii scenografii, kostiumów? Rekwizyty fajne, ale czy jakoś wybitnie przebijają starsze wersje. Ostatecznie dudniki to dudniki, tylko mniejsze i nadal robią łup, łup; ornitoptery wciąż wyglądają, jak mechaniczne ważki; noże, jak to noże – ostre i z czubkami, wersje filtrfraków nie do odróżnienia. Wnętrza to po prostu przebitki z wizji Lyncha, podobnie kostiumy. To może muzyka? Tu propozycja Zimmera to odważny krok wstecz. TOTO stworzył bardzo zróżnicowane ilustracje muzyczne, odpowiadające klimatem poszczególnym scenom. Niemiec serwuje powtórkę z „Incepcji”, a i to w zasadzie wyłącznie wokół tematu „Dream Is Collapsing” – brzmi świetnie, jakby piramida Cheopsa próbowała się poderwać do walca, tylko po kiego w co drugiej scenie? Plenery? Morze nad morzem i piasek na pustyni, czyli wszystko, czego można by się spodziewać w podobnych lokacjach. Dobór scen? Z tak zróżnicowanego materiału, jaki podsuwa Herbert, Lynch wybrał fragmenty, dające aktorom szansę zaistnieć. Żeby nie być gołosłowną w tym temacie: u Lyncha scena otwierająca film, to przybycie Pitera De Vrisa na naradę, na której Baron wyjaśni bratankom swój plan („The plan”) – przecież tam każdy gest jest dogłębnie przemyślany. Już pierwsze ujęcie pokazuje gargantuicznych rozmiarów architektoniczny koszmar, mający przytłoczyć skalą, przerazić przybysza – monstrualna stalowa twarz, a z jej rozwartych ust buchają czarne kłęby trucizny, jak z wrót piekielnych. Od razu wiadomo, że to siedziba zła. Na tym tle mknie zdający się okruchem wagonik powietrznej kolejki. Piter w nerwach chłepcze sapho, żeby podkręcić umysł przed spotkaniem z pryncypałem – widz jeszcze nie widział Barona, ale już spodziewa się diabła wcielonego. Wagonik znika w trzewiach buchającej parą góry stali. Stukot stopni, gdy mentat zbiega do komnaty, przypominającej zimną przemysłową halę, utwierdza nas, że tu wszystko twarde, ostre, niebezpieczne. Wreszcie Baron w otoczeniu oddychających przez półmaski strażników, zawiniętych w czarne kombinezony, jak rzeźnickie fartuchy. Prócz tego intencjonalnie okaleczony personel medyczny, jakby żywe manekiny, zastraszone, obłąkane. Szalony lekarz majstruje przy pokrytej ohydnymi pęcherzami tłustej, spoconej facjacie Barona. Jest rudy, rzadkie włosy, czarne paznokcie, opuchnięte chorobowo sine dłonie, stopy; zanurzony w balonie uprzęży z odciążaczami, jak w jakimś worku owodniowym – wszystko aż się lepi od brudu. Baron nie mówi – wykrzykuje, warczy, sapie, chichocze – obrzydliwy, nieznoszący sprzeciwu zaśliniony furiat – ale to dopiero przygrywka. Wiadomość o odrzuceniu propozycji rozejmu wywołuje u niego atak szału, tuba z listem ląduje w bulgoczącym czarną mazią ścieku. Gong i wchodzą – „Feyd. Rabban...”. Jeden to zwalisty sadysta, polegający na brutalnej sile. Drugi – drapieżny, lubieżny kocur, gotowy rzucić się do oczu każdemu, kto podejdzie zbyt blisko – żaden z nich nawet nie podał jeszcze linijki teksu, a my już to wiemy, również bez znajomości powieści – wiemy, bo to wyrażają ich miny, sylwetki, sposób poruszania się, gdy podchodzą do foteli – majstersztyk. Przecież aktorzy nie wymyślili tego sami, nic im samo nie wyszło, to wszystko plan („The plan”). Rabban musi jeszcze popić, więc miażdży żywe popiskujące „coś”, by wyssać przez słomkę. Opowieść o mordowaniu Atrydów tak podnieca Harkonnenów, że Baron aż drży z żądzy mordu – fru, do góry, pod sufit, ubabrać się w jakiejś skapującej spod rury truciźnie i pomalutku spłynąć ku zatyczce w sercu metroseksualnego, przerażonego sługi, przy akompaniamencie diabolicznych organowych fraz, godnych dworu Draculi. Piter niemal robi pod siebie ze strachu, Feyd też się boi, ale musi trzymać fason, Rabban rechocze, jak idiota, próbujący przekonać samego siebie, że nic mu nie grozi. Nie chce mi się sprawdzać, ale chyba nie upłynął nawet kwadrans projekcji, a my już wiemy o Harkonnenach całkiem sporo, bez rozwlekłych opowieści z offu. Czy u Villeneuve, w trakcie ponad dwugodzinnego maratonu lukrowanego patosu, pojawiła się choć jedna scena o podobnej intensywności? Nawet kiedy Paul zabija po raz pierwszy, nic się nie dzieje, bo liczy się kucający obok Stilgar, grany przez Bardema, który tylko patrzy, a i tak gasi Chalameta, mającego w zamyśle dźwigać całe show. A może nie, bo wsadzono go tam tylko dla ładnej buzi, która przyciągnie do kin rozanielone nastki?

Zatem czemu Lynch miałby chlipać? Co się tu tak bardzo udało, że trzeba to opłakiwać z goryczą? Villeneuve dowiódł, że jak masz doświadczenie i 165 mln dolarów, a też mocne przekonanie o własnym geniuszu, to na pewno uda ci się nakręcić jakiś remake ze znanymi nazwiskami, który małpuje obraz sprzed czterech dekad, ale go nie sięga, bo np. homoseksualizmu nie wypada teraz prezentować w negatywnym kontekście – choćby sadomasochistycznej relacji kazirodczej; a planetolog wygłaszający ekologiczne manifesty koniecznie powinien być czarnoskórą kobietą. Obraz na miarę czasów, czyli dokładnie odwrotnie, jak u Lyncha, który zaryzykował, proponując ambitne, brutalne autorskie widowisko SF, gdy wyobraźnią widzów rządziły Gwiezdne Wojny.

ocenił(a) film na 6

Powinienes zalozyc osobny temat i to wstawic i zatytułowac"Diuna skrojona na nasze czasy".

użytkownik usunięty
aronn

Jeśli uważasz, że warto, to proszę, zrób to sam. Mnie zaraz skopią, więc i tak niewiele osób to zauważy, bo temat zniknie gdzieś daleko. Widzę, że interesujesz się kinem i masz na tyle otwartą głowę, żeby dyskutować również z tymi, którzy myślą i czują inaczej. Na Filmweb to rzadkość.

ocenił(a) film na 6

A co Ci szkodzi wstawic,nic nie tracisz Mialo byc:"Diuna skrojona na miare naszych czasow",albo wymysl cos innego;)Ogolnie jestem fanem tego rezysera ale jego nowe "dzielo"w ogole mi nie podeszło.

użytkownik usunięty
aronn

Proszę, jest. Debiutuje na stronie trzeciej. Zależy Ci na różnorodności, chcesz, żeby czytali, to podbijaj, bo na razie kiepsko to wygląda - stronę zdominowali bezkrytyczni entuzjaści.

ocenił(a) film na 6

Raczej pol ma pol ;)

użytkownik usunięty
aronn

Ale to dopiero połowa tej historii, więc pół na ćwierć, z przewagą po stronie entuzjastów.

ocenił(a) film na 6

Duzo osob niezadowolonych na szczescie bo moze rezyser zweryfikuje swoje podejscie wzgledem drugiej czesci.

użytkownik usunięty
aronn

To zależy, czy cały budżet został zagospodarowany już teraz, czy ta góra pieniędzy ma pokryć koszty obu części. Jeżeli pierwsza się zwróci i coś zarobi, to na pewno żadnych istotnych zmian nie będzie. Jak się nie zwróci lub zysk będzie rozczarowująco niski, to pozamiatane i też zostanie po staremu, tylko bez kontynuacji.

ocenił(a) film na 6

Bez kontynuacji ten film to bedzie wrecz blamaz tego rezysera,ze tak powiem Krol jest nagi,bo film wrecz uciety.

ocenił(a) film na 3

Moim zdaniem dekoracje i kostiumy wyglądają gorzej niż w wersji Lyncha. Efektów specjalnych też się spodziewałem ciekawszych. A tu chyba tylko Ornitoptery mi się spodobały.
A sceny jako takie są w dużej mierze popsute. Jak dla mnie to oznaka nieudolności reżyserskiej.
Muzyka beznadziejna - bez niej film byłby lepszy.
Góra kasy urodziła mysz.

ocenił(a) film na 3

Baron Harkonnen i jego dwór u Lyncha wzbudził we mnie prawdziwą odrazę.
A w nowej wersji to takie przyciemnione nie-wiadomo-co.
Nie warto było czekać tyle lat by dostać taką wersję.

użytkownik usunięty
GunMeat

Jeżeli jeszcze nie widziałeś, to zobacz Iana McNeice’a jako Barona w wersji z roku 2000 – poezja.

O co chodzi z kazirodztwem? Raczej nie będę oglądać kolejnych części, ani czytać książek, więc poproszę o spoiler.

użytkownik usunięty
carolotta

Cóż, członkowie rodu Harkonnenów wykazywali dosyć elastyczne podejście do kwestii folgowania pragnieniom, również seksualnym. W głębokim poczuciu własnej wyjątkowości, zaspokajali je również w gronie rodzinnym.

ocenił(a) film na 3

Właśnie obejrzałem. 2/10. Odpowiedzialny za muzykę powinien dostać kopa w tyłek.
Muzyka jest włączana w złych momentach i strasznie głośno.
Nie jestem pewien czy to Zimmerman jako kompozytor czy ktoś inna za to odpowiada?
Tak jak się obawiałem - ciemne sceny dla oszczędzenia na dekoracjach.
Miało być nastrojowo, ale wyszło mętnie i nudnawo.

Im dalej tym gorzej. Sceny walk słabe chaotyczne. Statki kosmiczne - jako takie.
Tylko ornitoptery się udały. Stroje gorsze niż w wersji Lyncha.

użytkownik usunięty
GunMeat

Też się zastanawiam, ile i na co do tej pory wydano w ramach tego projektu.

ocenił(a) film na 3

Jeśli chodzi o dobrą muzykę - polecam Soundtrack do gry Gothic 3.
Myślę, że wiele kawałków pasuje idealnie do Diuny.

ocenił(a) film na 6
GunMeat

Latajace wazki byly super.

Ja obawiam się już, jaka będzie 2 część. Mam nadzieję, że pokażą tam chociaż 1 bitwę (bitew mi brakowało najbardziej w książce) i jakie wrażenie na Fremenach robiła mała Alia (w ogóle będzie to jedna z trudniejszych ról). Oby nie zniszczyli tej postaci (a może tak być).

ocenił(a) film na 6

Obraz niech sam odpowie:
https://www.youtube.com/watch?v=9mvs0pjedRY

Nie sposób nie wspomnieć o starej wersji "Diuny", w reżyserii Davida Lyncha (też poległ!). Może ta książka jest przeklęta?
Jego film z kolei jest kompletnie niezrozumiały i zwyczajnie nudny. Ale... przynajmniej zapiera dech.

autorka wątku pisze.. że Paul ok a Jessikę by puknęła jakby się nawinęła….w jakim stopniu to jest świadome bo tak ma a w jakim stereotypowe, ciekawe?
Choć w sumie mi nie zależy skoro kobieta z tym wyszła …ale na ile układ -Paul śliczny ale wyrypiemy Jessikę - przechodzi bez zauważenia ….o to już bardziej ciekawe.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones