Historia opisana w filmie ponoć wydarzyła się naprawdę. W Azji. Mając ten fakt na uwadze, trudno podczas seansu oprzeć się wrażeniu, że ta sama treść przez Azjatów podjęta zostałaby w zupełnie inny, bez dwóch zdań lepszy, sposób. Wizja Barańskiego rozbija się przede wszystkim o niezgrabną narrację i cokolwiek zabawne absurdy. Reżyser czyni ze swego protagonisty mitycznego wręcz outsidera-podglądacza, który do tego stopnia znajduje się na marginesie życia, że patrząc na jego skuloną postać przemykającą cichaczem z rolkami papieru toaletowego pod pachą, trudno się nie uśmiechnąć. Conocne odwiedziny w pokoju Anny budzą podobne rozbawienie, choć w zamierzeniu stanowić miały urokliwą kontemplacyjną pożywkę i pochylenie się nad pustką samotności. Kuriozalnego obrazu dopełniają, tragicznie jednowymiarowe retrospekcje z komisariatu. Całość broni się szczegółami: dobrą rolą Artura Steranki, pojedynczymi scenami, ale udany powrót Skolimowskiego, jak się powszechnie o 'Czterech nocach...' mówi, to to nie jest.