Bardzo nie podoba mi się to, że ile razy się przedstawia czyjeś uwolnienie się z takiej nieasertywnej postawy grzecznej dziewczynki, to musi być segs drags end rokenrol. Potwornie to płytkie. Jak taka dziewczynka dorasta w filmie lub książce, koniecznie musi zacząć się puszczać na prawo i lewo, ktoś obowiązkowo musi ją poczęstować dragami z pytaniem "No co ty!?! Nigdy tego nie próbowałaś!?!" i zawsze jest to przedstawiane jako to rzekome uwolnienie się, jako jej prawdziwe pragnienia, które drzemały gdzieś głęboko w niej, ale je skrycie tłamsiła. Jakby każdy człowiek chciał tylko ciupciać się z losowymi typami i narkotyzować. A przecież takie autodestrukcyjne zachowania, to żadne uwolnienie, żaden "czarny łabędź", żadna pełnia życia. Prawdziwa wolność polega na czymś innym. A w tym filmie zostało to jakoś dziwacznie przedstawione i nie do końca wiem, co autor w sumie miał na myśli.