Film podobał mi się mniej więcej do połowy. Gdy do akcji wkroczyła trójka wspaniałych, było jeszcze ok. Wygląd „Jezusa” zbliżony do historycznego, a genderowaty „Bóg” jako czarnoskóra kobieta spokojnie mógł symbolizować, że ten prawdziwy jest w każdym z nas, bez względu na naszą rasę i płeć. Jazda zaczęła się z chwilą ogłupiania głównego bohatera poprzez perswadowanie mu, że musi wybaczyć mordercy córki i swojemu sadystycznemu ojcu. Sposób, w jaki to uzasadniano, zepsuł mi cały film, pranie mózgu level hard. Gwoździem do trumny (nomen omen) były motyle na trumience, New Age jak nic :-P Poza tym ukazane w filmie wizerunki Trójcy Świętej (witraże) stoją w sprzeczności z Dekalogiem. Jak pokazują źródła, z pierwowzoru usunięto drugie przykazanie, zaś ostatnie podzielono na dwa. Kiedyś kpiłam ze Świadków Jehowy, ale teraz wiem, że akurat w tym mają rację (jednak absolutnie nie polecam tej sekty).