Chcieli zrobić film z uwzględnieniem różnorodności kulturowej, a wyszło na to, że Meksykanie są po prostu idio**mi.
Przykład? Twój syn idzie na rozmowę do firmy, nie masz pieniędzy na spłatę czynszu, co robisz? Drzesz się przed wejściem do budynku i ogólnie robisz mu trzodę.
Syn/brat dostał coś bliżej nieokreślonego zapakowanego w pudełko po burgerze, co robisz? Oczywiście, że otwierasz, dotykasz a potem drzesz japę, bo to zaczyna świecić i atakuje Ci syna/brata.
Syna "porwała" sztuczna technologia, co robisz? Dzwonisz na policję, bo przecież na pewno pomogą go szukać z dobroci serduszka, a nie dlatego, że wykradł prawdopodobnie tajny rządowy projekt.
Idiotyzm goni idiotyzm i naprawdę ja się zastanawiam, czy jakikolwiek Meksykanin się pod tym podpisał z myślą "o super, pokażemy światu, że jesteśmy fajni".
Jedyna scena, która podniosła mnie trochę na duchu to scena doktora Sancheza na temat nazwiska, ale tu już bez spoilerów.
W pełni się zgadzam z Twoim komentarzem, pokazuje to szerszy problem jakim jest amerykańskie spojrzenie na świat. Tak jak dla przeciętnego 'Murican cała Afryka to jeden kraj (vide Black Panther, albo netflix Queen Cleopatra), tak cała Ameryka Łacińska to jedno państwo, prześmiewcze ukazanie meksykańskiej rodziny jest typowym amerykańskim stereotypem. Ten trend jest widoczny od dawna, nawet tak stare filmy jak Moje wielkie greckie wesele pokazywały, że dla przeciętnego walmartowca na wózeczku świat jest strasznie prosty, a jedyne co oni tam widzą to stereotypowe ujęcia na ludzi z innych krajów.