"Aviator" to film olbrzymi. To moloch, gigant, Hercules Hughsa. I niestety jest to wadą filmu. Takie molochy z można podziwiać na odległość, z dystansu wyglądają znakomicie. Wystarczy jednak się do nich zbliżyć, a zaczynają przytłaczać swym rozmiarem, zatraceniu ulegają szczegóły. Trudno się zbliżyć, trudno poczuć prawdziwe emocje, trudno o wiarygodność. Pozostaje tylko wrażenie estetyczne. "Aviator" jest filmem pięknym (choć miejscami montażowo niedopracowanym), lecz zimnym. Scorsese ma jednak dar wyciągania z aktorów wszystkiego co najlepsze. Dlatego też każda rola, nawet najmniejsza, zasługuje na pochwałę. Na mnie największe wrażenie zrobiła Cate Blanchett, jednak absolutnie wszyscy byli świetni. Tym bardziej szkoda, że film zupełnie nie przemawia na zwyczajnie ludzkim, uczuciowym poziomie.
"Aviator" nie jest najlepszych filmem Scorsese. Daleko mu do genialności. Jest jednak na tyle dobry, by usprawiedliwić przyznanie mu spóźnionych Oscarów. Bo też nie czarujmy się, jeśli "Aviator" (poza nagrodami aktorskimi) dostanie jakieś Oscary, to będą to tylko nagrody pocieszenia, nagrody za wcześniejsze, lepsze filmy.
Nie znaczy to wcale, że film jest zły... po prostu rozmiary, ambicje przysłaniają całą resztę. Rzucony cień jest większy od cień rzucającego.
Olbrzymi? Ja co prawda nie jestem do końca pewna czy można robić taki film o człowieku, który naprawde istniał, ale sam w sobie był genialny. Zresztą myślę, że takiego tematu nie dało się podjąć inaczej. Co do gry to jakoś Cate mnie sobą nie zachwyciła, za to DiCaprio był świetny, jego jedyna dobra rola.
radze w takim razie obejzec calkowite zacmienie chlopiecy swiat co gryzie gilberta grapea pokoj marvina a nie patrzec tylko przez pryzmat tytanica ps blanchett tez byla genialna