Wydawało mi się, że Renny Harlin wie co tygrysy lubią najbardziej. Swego czasu stworzył dwa świetne filmy akcji "Szklaną pułapkę 2" i "Na krawędzi". Były to produkcje sensacyjne typowe dla kina przełomu lat 80 i 90, ale trzeba przyznać, że nieźle wytrzymują próbę czasu. Potem jednak Harlin nie stworzył nic równie dobrego. Więcej: zaliczał same klapy. W filmie "12 rund" pokładałem spore nadzieje. Schemat znany, bohater sztampowy, formuła oklepana, ale może po latach posuchy w tego typu filmach akcji czas na come back. No i to formuła filmowa wymarzona dla Rennego. Niestety. Wszystko to co miało być zaletą lub wadą okazało się tym drugim. I Cena nie przekonuje jako twardziel-troglodyta rodem z czasów Regana i Busha seniora (gdzie mu tam do Stallona czy Schwarzenegera). I bandyta jakiś taki znajomy (przypomina badguya z "Pasażera 57"). I rozgrywka między nimi niezbyt pasjonująca. Mielizny scenariuszowe to standard, ale czemu akcja niezbyt efektowna. Podobało mi się, że oparto się na starej dobrej kaskaderce i efektach pirotechnicznych zamiast tych generowanych komputerowo. Zakończenie też takie jak cały film: pozbawione "jaj". A to w męskim kinie jest nie do wybaczenia. Szkoda mi Harlina. Nie wiem czy to jego koniec kariery reżyserskiej, ale tym filmem na szczyt nie powróci. Czyżby widz dwudziestegopierwszego wieku nie dla niego...