To mimo wszystko pozytywne zaskoczenie. Nie ma tu ani milimetra oryginalności,
zaskoczenia w scenariuszu, ni też wielkich fajerwerków. Natomiast skutecznie dopieszczony
jest tu narastający niepokój - a to chyba kluczowa sprawa w filmie o rekinach. Bardzo mi się
też podobała subtelnie przemycana pokora wobec przyrody. I to właśnie "wodna" przyroda
stanowi o wartości tego filmu. Jest tu pokazana po prostu pięknie, pieszczota dla oczu.
Zaczynam też pojmować skąd miłość Berry i Martineza w realnym życiu - pomiędzy nimi tu
wręcz iskrzy. Bardzo daleko od arcydzieła, ale i bardzo daleko od totalnego niewypału.