Artykuł

Pornografia cierpienia

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Pornografia+cierpienia-105448
Barański, Nasfeter, Kluba, Królikiewicz i wielu, wielu innych... Razem z Łukaszem Maciejewskim przypominamy polskie filmy zasługujące na ponowne odkrycie. Prześwietlamy alternatywny kanon polskiego kina.

Najlepszy z najmniej znanych filmów Agnieszki Holland. Dużo winy ponoszą w tym przypadku czynniki zewnętrzne – "Kobieta samotna" została nakręcona w 1981 roku, premiera na festiwalu w Gdyni odbyła się dopiero w 1988 roku, film otrzymał kilka wyróżnień (Nagrodę Specjalną Jury, nagrody aktorskie dla Marii Chwalibóg oraz Bogusława Lindy), wcześniej – podobnie jak choćby "Przesłuchanie" Bugajskiego – krążył w obiegu wideo. Wkrótce po festiwalu "Kobieta samotna" została pokazana w telewizji, jednak premiera pełnej wersji filmu, poszerzona o szereg usuniętych scen, odbyła się dopiero w kwietniu 1999 roku na antenie TVP Polonia. 




Na palcach jednej ręki można policzyć tytuły, w których udałoby się równie przejmująco opowiedzieć o czasach, które były brudną ścierką, i kobiecie samotnej (Maria Chwalibóg stworzyła jedną z najwybitniejszych kreacji w dziejach polskiego kina), która tylko jeden raz w życiu chciała wytrzeć tą ścierką kurz własnego życia, brud byle jakich marzeń, znużenie nocnych koszmarów. Nie wytarła. Bo to nigdy nie był kraj dla kruchych ludzi. Bo już za chwilę, i to na bardzo długo, to nie miał być kraj również dla Agnieszki Holland.

CZARNO NA CZARNYM


Skrajny pesymizm "Kobiety samotnej" jest pochodną nie tylko czasów, ale także charakterów. W udzielonym Marii Kornatowskiej wywiadzie-rzece "Magia i pieniądze" z 2002 roku Holland mówiła: Później zrozumiałam, że tak czarno nie można, że jak czarno na czarnym się maluje, nikt tego nie zechce obejrzeć.

Dzisiaj można potraktować "Kobietę samotną" również jako swoisty pogrobowiec kina moralnego niepokoju, szlachetnego (dostrzeżonego na świecie) pokoleniowego zrywu, w którym Holland i jej starsi koledzy związani głównie ze studiem X Andrzeja Wajdy dezynwolturą i szczerością próbowali detonować schemat rodzajowego kina. Moralny niepokój miał być niepokojący i amoralny, brzydki i szary – jak Polska; ale także prawdziwy, uczciwy i dotkliwy. Ideologicznie projekt się sprawdził, artystycznie okazał się jednak pomyłką. Z małymi wyjątkami: tam, gdzie indywidualny talent rozsadzał kierat wymyślonej konwencji, rodziła się prawdziwa sztuka – i ona przetrwała. "Kobieta samotna" jest tego dowodem.



W pierwszych, nakręconych w kraju filmach, również w "Kobiecie samotnej", Holland opowiadała o Polsce, jakby filtrowała smutny cynizm Gombrowicza z profetycznym niepokojem Wyspiańskiego i depresyjnym "czekaniem" Czechowa. To była jednak jej własna Polska: kraina sprzecznych interesów, złych namiętności, dwuznacznych gestów. Przeklęta kraina: ukochana.

W "Kobiecie samotnej" ważne jest także tło. Wprawdzie akcja filmu rozgrywa się w pamiętnym 1981 roku, ale polityczne wydarzenia nie dotyczą bohaterów udręczonych codziennością, nie aspirujących nawet do czynnego udziału w życiu publicznym. Holland nie portretuje przy tym społecznego marginesu, nie neutralizuje przekazu portretem zachowań patologicznych będących usprawiedliwieniem dla wadliwego systemu. Protagonistami są typowi "skrzywdzeni i poniżeni": poczciwa listonoszka, Irena Misiak oraz Jacek Grochala, niegdyś górnik, dzisiaj inwalida, ofiara wypadku w kopalni.  Najpełniej profil Jacka opisała sama Holland: Ofiara, która staje się katem, nie przestając być ofiarą.
 
Irka i Jacek spotykają się nie tyle na rozdrożu, co bezkresie. Nie ma już dokąd uciekać, zewsząd beznadzieja. Politowania godne, zupełnie niefotogeniczne uczucie, którym siebie obdarzą, wydaje się resztką nadziei, w którą i tak nie bardzo wierzą. Ale ja pana nie odganiam – mówi Irka. Niech mnie pani pocałuje – zawodzi Jacek. Pokraczne wyznania w pokracznym świecie.



A przecież zwłaszcza w Irenie widać ślady dawnej urody, desperacką walkę, żeby do końca się nie zaniedbać albo chociaż przez chwilę poudawać małą stabilizację. Chce być dobrą matką dla dziesięcioletniego synka, Bogusia (Paweł Witczak). Opiekuje się nim najlepiej, jak potrafi. Z kolei Jackowi wydaje się, że jest inteligentny, czyta prasę, słucha radia, filozofuje.
Gdyby Irena urodziła się gdzie indziej, pod lepszym adresem, pewnie byłaby szczęśliwa. Gdyby Jackowi udało się wyjechać do sanatorium, znaleźć pracę, byłby innym człowiekiem. To jednak utopia. Holland portretuje ludzi skazanych na drugą albo trzecią kategorię. Nie widać światełka w tunelu.

HOLLAND MNIE ZJADA

W wywiadzie-rzece z Kornatowską Holland wspomina, że w okresie karnawału "Solidarności" zależało jej na zrobieniu filmu "o ludziach biednych, którzy sami siebie nie umieją wyrazić". Przez jakiś czas bliski realizacji był inny projekt reżyserki przygotowywany na podstawie scenariusza Jerzego Stefana Stawińskiego. Akcja filmu miała rozgrywać się w warszawskim getcie. Pomysł został zawieszony, ale skompletowana wówczas ekipa – łącznie z Bogusławem Lindą – przeszła do następnego filmu. Ostatecznie scenariusz "Kobiety samotnej" powstał na podstawie pamiętników dwóch kobiet, które trafiły w ręce Holland, oraz współautora scenariusza, Macieja Karpińskiego. Irka – tytułowa kobieta samotna – stała się zatem swoistą reprezentantką zapomnianej części pokolenia.

Miałam dość konkretne wyobrażenie tego, co chcę zrobić – mówiła HollandWiedziałam, jak ma wyglądać, jakie mają być postacie, jaki rytm, jakie wpiszą się w nią znaczenia i jakich użyję środków technicznych. Wszystko się dokładnie sprawdziło.



Maria Chwalibóg, fenomenalna odtwórczyni roli Ireny, w rozmowie z "Sukcesem" z 1994 roku wspominała: Początkowo drażniło mnie, że ona mnie używa, np. jak talerz, że jest strasznie konsumpcyjna, że mnie zjada, że wyciąga ze mnie to, co potrzebne, a resztę odrzuca. Stwierdziłam jednak, że to nieprawda. (...) Agnieszka wie, jak chce zrealizować scenę, wie, jak ona ma wyglądać, wie, jak ma wyglądać film, a gdy wybierze aktora, wie, czego od niego oczekuje. Wydusza z człowieka wszystko. Ze mnie wycisnęła wszystko, co się dało.

Montaż wcześniejszych filmów Holland trwał nawet przez kilka miesięcy, pracę nad "Kobietą samotną" zamknięto raptem w tydzień. Wzorcowa praca, wszystko się ułożyło tak jak trzeba – podkreślała reżyserka. Montażystą był Roman Kolski, wybitny specjalista w swojej dziedzinie, ojciec Jana Jakuba Kolskiego, muzykę skomponował Jan Kanty Pawluśkiewicz.

"Kobieta samotna" była ostatnim tytułem zrealizowanym przez Holland w Polsce przed kilkudziesięcioletnią przerwą. Anne Insdorf komentowała to w kwietniu 1987 na łamach "Los Angeles Times": Film, choć zrobiony dla polskiej telewizji w 1981, nigdy nie był oficjalnie pokazywany w Polsce, aczkolwiek kopia przedostała się stamtąd nielegalnie. (...) Kiedy film został ukończony, ogłoszenie stanu wojennego sprawiło odłożenie tego dramatu na półkę. W tym czasie Holland była przypadkowo poza Polską i ze względu na swe słowne poparcie "Solidarności" zorientowała się, że nie może powrócić do swego kraju bez narażenia się na kłopoty (...): rozpoczęła życie emigrantki. (...) A "Kobietę samotną" obejrzało dzięki podziemnemu obiegowi wideo kilkaset tysięcy Polaków.



W recenzji Mary Brennan opublikowanej w "Art and Leisure" czytamy: Oto opowieść z feministycznym przesłaniem – samotna kobieta staje się symbolem zniewolenia wszędzie. Przez całe dekady stosunkowo mało znany wśród szerokiej publiczności film Holland cieszył się wielką estymą krytyki uznającej obraz za jedno ze  szczytowych osiągnięć reżyserki. Z właściwą sobie bezwzględnością i przekorną swobodą wobec wszelkich opcji politycznych autorka przedstawiła przepaść dzielącą perspektywę swoich bohaterów od euforii wielkiego sezonu "Solidarności" – dowodził Tadeusz Lubelski.

Dopiero stosunkowo niedawno pojawiły się pierwsze głosy krytyczne. W odkrywczym eseju o "Kobiecie samotnej" zamieszczonym w poświęconym Holland "Przewodniku Krytyki Politycznej" Kazimiera Szczuka pisała: Reżyserka posunęła się w swoim traktowaniu postaci gdzieś za daleko, tam, gdzie permanentna ofiara budzić może w widzach już tylko bezwiedny odruch utożsamienia z katem. (...) W swojej pornografii cierpienia zagubiła się w dramaturgii i formie opowieści, w istocie zbyt "czarnej na czarnym", aby mogła rzeczywiście wzruszać.

U KRESU SIŁ

Przed premierą znakomitego filmu "Nic" Dorota Kędzierzawska udzieliła mi wywiadu, w którym podkreślała, że w kinie interesują ją jedynie ludzie słabi. Profile których nie zauważymy na wspólnej, zbiorowej fotografii. Szarzy, przygaszeni, wyalienowani. Bohaterowie, którzy nie potrafią się zbuntować, nie wiedzą nawet, że bunt jest możliwy. Podobny cel przyświecał Holland w "Kobiecie samotnej". Wychodząc od gazetowej sytuacji "z życia wziętej" obrazującej charakterystyczne dla tamtych czasów kłopoty mieszkaniowe dużej części Polaków latami czekających na przydział oraz dekadami na podłączenie telefonu, reżyserka nakreśliła ponurą parabolę kondycji społeczeństwa u kresu sił.



Bohaterów rozczarowały wszystkie ścieżki ludzkiej i społecznej solidarności. O ludziach takich jak Irena i Jacek zapomniało państwo, rodzina, znajomi. W relacji bezbronna jednostka kontra zbiorowość zawsze przegrywa samotny człowiek. Egzystencja listonoszki przypomina wegetację skażoną ciągłym strachem: o dziecko, mieszkanie, przetrwanie kolejnego dnia.

Słabość bohaterów wynika stąd, że nikt za nimi nie stoi – pisał w "Kinie" Janusz Wróblewski – Irena i Jacek stają się szaleńcami samych siebie, umrą tak, jak żyli – w pośpiechu, przytłoczeni ciężarem codzienności. (...) Stosunek Holland do rzeczywistości jest nacechowany etycznie. Wspólnota, jak pokazuje reżyserka, rozpada się wprost proporcjonalnie do procesu zobojętnienia ludzi na żądanie wartości i sensu.

Koherentne z opowiadaną historią posępne zdjęcia Jacka Petryckiego dodatkowo ogołacają świat przedstawiony z jakichkolwiek złudzeń. Nawet cienia przedwojennej świetności Wrocławia, miasta, w którym toczy się akcja filmu. Wszędzie syf, sypią się tynki, brud, smród i ubóstwo. Zaniedbani ludzie mieszkają w ruderach, gnieżdżą się pokotem za przepierzeniem, wychodek na ulicy. Dominuje animalizm, instynkty. W tej rzeczywistości trzeba zrobić wszystko, żeby poszerzyć lichy stan posiadania, nawet kosztem innych, jeszcze biedniejszych, bardziej bezbronnych. Zawsze znajdzie się przecież ktoś, kto ma jeszcze gorzej.

Irena mieszka w umownej budce przy torach. Nie ma bieżącej wody, brakuje jej elementarnych środków potrzebnych do przyzwoitej egzystencji. "Nikt za mną nie stoi" – mówi wielokrotnie. Ani partia, ani kościół, ani rodzina. Nikt.



Polska A.D. 1981 nie jest krajem, w którym można żyć uczciwie. Tutaj się oszukuje, zagryza nawzajem. Podczas zakrapianej wizyty w mieszkaniu Irki podminowany alkoholem Jacek zaczyna wykrzykiwać, że nienawidzi Polski, nic dobrego go tutaj nie spotkało i nie spotka. Marzy o wyjeździe daleko, za granicę. Irena nie wie, jak na to zareagować. Nigdy nie zadała sobie pytania, czym dla niej jest Ojczyzna, czy znaczy cokolwiek.

Holland ostro polemizuje z sielankową wizją karnawału "Solidarności" sportretowaną przez Wajdę w "Człowieku z żelaza". Strajki, Papież i Wybrzeże są  daleko, samotne kobiety nie zauważyły nawet, że coś się może zmieniło. Być może coś tam usłyszały, ale niewiele. Problemem jest dla nich zachowanie mizernego status quo, a nie walka na barykadach i Wałęsa w stoczni.

Reżyserka opowiadała Marii Kornatowskiej: "Człowiek z żelaza" wydawał mi się nazbyt socrealistyczny, koniunkturalny. Może z racji moich czeskich doświadczeń, a może z przyczyn generalnych irytowało mnie to zachłyśnięcie klasą robotniczą, ten hurraoptymizm, naiwny entuzjazm, egzaltacja. Chciałam zrobić coś na przekór. Pokazać, że "Solidarność" "Solidarnością", a biedni ludzie są biednymi ludźmi. To miała być trochę prowokacja.

***

Bohaterkami nakręconych przed "Kobietą samotną" filmów Holland również były kobiety. Celem Anny (Barbara Wrzesińska) w "Coś za coś" była początkowo jedynie kariera naukowa, Barbara (Zofia Grąziewicz) w "Niedzielnych dzieciach" z 1976 roku  marzyła o macierzyństwie. Portret Ireny z "Kobiety samotnej" to niejako antyteza postaw bohaterek jej poprzednich filmów. Synek Ireny jest kochany przez matkę, ale nieakceptowany nawet przez rodzinę – wiadomo, nieślubne dziecko. Cała kariera zawodowa listonoszki to dobry rejon doręczycielski z długą listą adresatów rent i emerytur. Źli ludzie nawet i to chcieliby jej odebrać. Dom jest ruiną, na którą dybie sąsiad pijak, a spadek po umierającej na raka ciotce (wybitna rola Sławy Kwaśniewskiej) okaże się taką samą mrzonką jak wszystko inne.



Maurice Blanchot pisał: Okrucieństwo nie jest niczym innym jak zanegowaniem samego siebie, zanegowaniem posuniętym tak daleko, iż wreszcie przekształca się ono w eksplozję destrukcji. Irena zanegowała siebie do ostateczności. Świadomie zabrnęła w autodestrukcję, ponieważ w jej przypadku oznaczała namiastkę lichego szczęścia.

"Kobietę samotną" otwiera scena zapowiedzi słonecznego poranka. Obietnica będzie złudna. Nadchodzi świt. Za chwilę zobaczymy więźniów zbierających miał węglowy z torów kolejowych. Przejeżdża pociąg, dzwoni budzik. Irena w swojej norze budzi się ze snu. Ten sen to znowu koszmar. Trwa przez całe życie. Ale czasami naprawdę nie można dłużej tego wszystkiego wytrzymać. Remedium jest ucieczka w szaleństwo albo w śmierć. Nawet krzyk musi być przyduszony, poduszką lub kneblem. Ostatnie tchnienie rozpaczy.