Już 7 stycznia do kin trafi nowy film legendy światowego kina
Paula Verhoevena, znanego polskim widzom z takich przebojów, jak "
Nagi instynkt", "
Żołnierze kosmosu" czy "
Elle". "
Benedetta" to oparta na faktach historia siostry Benedetty Carlini, silnej i bezkompromisowej kobiety, która wspięła się po szczeblach kariery poprzez swój talent, upór, manipulacje i kreatywność, a za swoją miłość do innej zakonnicy poniosła surową karę.
Reżyser filmu opowiada o przygotowaniach do filmu, historii największej skandalistki kościoła katolickiego oraz aktorach, którzy brawurowo zagrali w jego najnowszej produkcji.
Jak poznał pan historię Benedetty?
Dzięki mojemu holenderskiemu scenarzyście,
Gerardowi Soetemanowi, który podarował mi książkę Judith C. Brown: "Immodest Acts: The Life of a Lesbian Nun in Renaissance Italy", napisaną około trzydziestu lat temu. Zaczęliśmy pracować nad adaptacją książki, ale nie zgadzaliśmy się w kwestii seksualności, zakończenia, innych sprawach. W czasie pięćdziesięciu lat wspólnej pracy zdarzało nam się nie zgadzać, lecz w tym przypadku nie mogliśmy znaleźć złotego środka. Gdy
Gerard odpuścił, zwróciłem się do amerykańskiego scenopisarza,
Davida Birkego, który napisał "
Elle". David przyjechał do mojego domu w Hadze, byśmy przegadali książkę Brown i zdecydowali, co przeniesiemy na ekran. Wtedy to postanowiliśmy dodać scenę linczu, której nie było w książce, a która kończy film. David napisał scenariusz, po mistrzowsku znajdując wyważenie między religią, seksualnością i politycznymi szachrajstwami Kościoła, co z pewnością nie było łatwe.
Co ponad wszystko inne zainteresowało pana w tej historii?
Jej unikalność. Judith C. Brown natknęła się na tę historię, pracując nad innym projektem, we florenckich archiwach. Otworzyła skrytkę i znalazła zapis procesu Benedetty, który miał miejsce na początku siedemnastego stulecia. Zrobiło to na niej wrażenie, zaintrygowało. To rzadki dokument. Nie ma żadnych innych procesów lesbijskich w historii chrześcijaństwa.
Co więcej, uderzyło mnie, jak dosłowny był sam proces – książka także – w opisie seksualności. W dokumencie oryginalnym skryba sądowy był tak zszokowany seksualnymi szczegółami podawanymi przez Bartolomeę – zakonnicę, która sypiała z Benedettą – że ledwie potrafił pisać! Zostawiał puste pola, zamazywał słowa, potem je przepisywał... Bartolomea była bardzo dosadna w przedstawieniu, jak językami pieściły nawzajem swoje intymności. To naprawdę bardzo interesujące.
Trzecim aspektem mych motywacji była sama Benedetta – siedemnastowieczna kobieta, która zdobyła realną władzę, zarówno w zgromadzeniu Teatynek, jak i w swoim mieście, Pescii. Benedetta była znana zarówno jako święta, jak i jako przeorysza zakonu. Zdobyła tę władzę dzięki swemu talentowi, wizjom, manipulacjom, kłamstwom i kreatywności. Bez względu na środki, dokonała tego w społeczeństwie i czasach całkowicie zdominowanych przez mężczyzn. Kobiety w ogóle się nie liczyły, wyjąwszy sferę seksualną i przedłużanie gatunku. Nie miały żadnej władzy.
Czy w tej historii zamierzał pan pokazać konflikt między wiarą jako czymś bardzo osobistym a klerem – jako koło zamachowe walki o władzę?
Z początku nie było to moim celem, lecz ten temat jest nierozłączną częścią historii Benedetty. Jeśli przyjrzeć się jej przypadkowi, była ona osobą żarliwie wierzącą. Jej wizje Jezusa mogą uchodzić za "autentyczne", co zarazem mogło jej służyć w osiągnięciu tego, czego chciała. Benedetta szczerze wierzyła, że jest małżonką Jezusa. Za każdym razem ona "widzi" go jako pasterza prowadzącego swe stado, tak jak to przedstawia Ewangelia wg św. Jana. Od momentu gdy Bartolomea pojawia się w zakonie, prawie 60 minut filmu to stopniowe formowanie się ich lesbijskiego romansu. Gdy Bartolomea po raz pierwszy gładzi swą kochankę palcem, Benedetta ma wizję, tę z wężami. Wąż reprezentuje Bartolomeę, zagrożenie, grzech ciężki, coś, czego nie można robić. Seks między kobietami był kategorycznie zabroniony. Benedetta "widzi" Jezusa, który nakazuje jej oprzeć się Bartolomei i pozostać przy nim. W tym punkcie Benedetta wciąż jeszcze podlega ortodoksji swoich czasów. Jest posłuszna Jezusowi i jego poleceniom. Karze nawet Bartolomeę, zmuszając ją, by zanurzyła ręce we wrzącej wodzie, co ma być próbą wytrzymałości miłości. Koniec końców, pociąg seksualny jest zbyt mocny. Benedetta ma kolejną wizję, w czasie której Jezus mówi jej, że poprzednie widzenia były ukazaniem się jej fałszywego Jezusa, oszusta. Objawienia Benedetty wskazują wykluczające się drogi, zależnie od okoliczności! Później, w kolejnej wizji Jezus nakazuje Benedetcie rozebranie się do negliżu, mówiąc, że w tym nie ma wstydu.
Wizje Benedetty afirmują to, czego akurat ona potrzebuje. Ma przy swoim boku swojego prywatnego Jezusa. Oczywiście, ten Jezus to wytwór jej umysłu. To psychika Benedetty jest źródłem tych wizji, lecz ona szczerze im wierzy. Dla mnie Benedetta wyśniła sobie Jezusa, który pozwolił jej mieć stosunki seksualne z Bartolomeą.
W filmie nie rozstrzyga się, czy Benedetta jest oszalałą mistyczką czy manipulatorką, czy może i tym, i tym. Aż do samego końca zostawia pan te drzwi otwarte.
Najprawdopodobniej była po części i tą, i tamtą. Czy zdaje sobie sprawę ze swych manipulacji? Czy manipuluje w dobrej wierze? W "
Pamięci absolutnej" rzeczywistość doświadczana przez
Arnolda Schwarzeneggera to sen czy jawa? Obie interpretacje są w mocy. Tak samo z Benedettą. Dwie prawdy koegzystują, a film nie orzeka, co jest prawdą. Trzeba pogodzić się z tym, że pewne fakty mogą być widziane z innych perspektyw. W "
Nagim instynkcie" – czy morderczynią jest
Sharon Stone czy ta druga kobieta? Nie wiemy. Myślę, że w życiu możemy różnie patrzeć na rzeczy i wszyscy mamy swe subiektywne prawdy. Dlatego nie chcę mówić widowni, że Benedetta z pewnością była mistyczką czy też twierdzić, że była notoryczną kłamczuchą. Wszyscy na widowni, każdy i każda odpowie sobie samemu i samej. Dobrze widać ten dualizm w filmie wtedy, gdy szaleje epidemia: Benedetta mówi tłumowi w Pescii, że Jezus ich ocali, po czym nakazuje strażom zamknąć bramy, wprowadzając swego rodzaju lockdown! Raz jeszcze widzimy ją jednocześnie jako mistyczkę i polityczkę.
Nakręcił pan "Benedettę" przed koronawirusem, obrazując epidemię i lockdown. To niesamowite!
Takie zbiegi okoliczności to zawsze tajemnica. Plagi epidemii towarzyszyły ludzkości przez stulecia, od jedenastego do siedemnastego. W swej książce Judith C. Brown pisze, że dżuma przetrzebiła całą Toskanię, lecz omijała Pescię przez dziesiątki lat.
Wracając do relacji Benedetty i Bartolomei, czy chciał pan postawić w centrum jeden z głównych postulatów religijnych, czyli negację rozwiązłości seksualnej i cielesnych przyjemności, umartwianie ciała, szczególnie – kobiecego ciała?
Kościół nie zakazuje stosunków seksualnych, za wyjątkiem osób konsekrowanych. Nie robiłem tego filmu z intencją, by atakować religię katolicką czy jakikolwiek inny system wierzeń. Aczkolwiek sądzę, że ludzie to zasadniczo zwierzęta, prawda? Mamy ciało i instynkt. Benedetta nie opiera się potrzebom ciała, ale w sumie dlaczego miałaby się opierać? To byłoby nierozsądne. W gruncie rzeczy istoty ludzkie to ssaki naczelne. Adam i Ewa, jabłko, wąż, drzewo poznania dobra i zła – nic z tego przecież nie istniało! Uważam, że wiedza i uczenie się to dobre rzeczy. Nauka uczy prawdy, legendy opowiadają historie. Tak to widzę. Co oczywiste, taki też jest mój film. Pokazuję, czego religia zabrania, szczególnie w aspekcie seksualności, ale nie zgadzam się z tym.
Pokazuje pan także, jak te zakazy skutkują hipokryzją, gdyż nuncjusz zdaje się sypiać z prostytutkami.
Nie pokazuję tego. Sugeruję to. Podobnie jak jego służka może być w ciąży z jego dzieckiem. Tak, pokazuję hipokryzję i zepsucie w samym sercu instytucji religijnej. Dla mnie najbardziej interesująca kwestia pada pod sam koniec, gdy nuncjusz umiera. Pyta Benedettę, czy pójdzie do nieba, czy do piekła. Po chwili ona odpowiada: "Do nieba", na co nuncjusz mówi: "Kłamiesz do samego końca". To oznacza, że nuncjusz nigdy nie wierzył w objawienia Benedetty. Podobnie jak nie wierzy w swoje odkupienie. Raz jeszcze, nie wiemy, kto ma rację, a kto się myli; kto kłamie, a kto mówi prawdę.
Bartolomea jest bezpośrednia i szczera, może reprezentować bardzo współczesną postawę kobiety względem swej seksualności. Padła ofiarą gwałtów w swej najbliższej rodzinie. Czy to było celowe z pańskiej strony, by ona wzbudzała więcej sympatii niż Benedetta?
W Europie Zachodniej, zwłaszcza w Niderlandach, gdzie nie pozostało zbyt wielu wierzących, Bartolomea prawdopodobniej wzbudzi więcej sympatii. Nie jestem pewny, jak będzie w innych częściach świata, gdzie prężnie działają wspólnoty religijne, jak ewangelicy w Stanach Zjednoczonych. Nie zapominajmy, że Sekretarz Stanu (w administracji republikanina Donalda J. Trumpa – przyp. tłum.), Mike Pompeo, to chrześcijański ewangelik. Tak jak poprzedni wiceprezydent (obecny prezydent, demokrata Joe Biden – przyp. tłum.). Ludzie tacy jak oni mogą bardziej sympatyzować z Benedettą niż z Bartolomeą. Warto zauważyć, że ewangelicyzm ma początki w wiekach średnich. Mężczyzna jest głową rodziny, żona jest na drugim miejscu, a jej rolą jest zadowalanie mężczyzny itp. Napotykać taki koncept w 2021 roku to rzecz zaskakująca. Co więcej, podobnie jest z innymi religiami.
Bartolomea i Benedetta używają figurki Maryji Panny jako dildo. To nie jest zwykły przedmiot. To w sposób doskonały ukazuje konflikt między katolickimi taboo a seksem, między duszą i ciałem, o czym także traktuje film.
Dla Bartolomei to tylko przedmiot. Dla Benedetty to przedmiot mający wartość symboliczną, który porzuca w trakcie swej miłosnej podróży. W filmie jest ujęcie, gdzie Bartolomea i Benedetta dokonują zakazanych aktów seksualnych, gdy, na drugim planie, figura Maryji Panny jest oświetlana blaskiem świecy. To ujęcie jest dobrym podsumowaniem: do licha z zasadami i taboo, róbta, co chceta.
Christina to kolejna interesująca postać. Gdy orientuje się w manipulacjach Benedetty, donosi na nią, bo w jej odczuciu to bluźnierstwo. Felicita, przeorysza, dyskredytuje ją, bluźnierstwem określając brak wiary Christiny w objawienia Benedetty. Raz jeszcze – kto ma rację, a kto się myli? Tak wiele tych prawd.
Nie zapominajmy o pewnym ważnym szczególe: Christina skłamała. Oskarżyła Benedettę o sfałszowanie stygmatu korony cierniowej. Tyle że Christina nie była wtedy przy Benedetcie, by być świadkiem jej manipulacji. Wpadła we własne sidła, własne kłamstwo, chociaż w sumie miała rację. Władzom religijnym jest na rękę uznawać Benedettę za rodzaj medium, prorokini, a niebezpiecznym jest sprzeciwiać się sile doktryny Kościoła. Zatem Christina jest zmuszona do samobiczowania w pół-negliżu, po czym popełnia samobójstwo. W mojej opinii, do samobójstwa popycha ją upokorzenie, którego doznała przez to samobiczowanie. Nie potrafi żyć we wstydzie poniżenia. A wszystkiemu dało początek jej kłamstwo. Christina jest realistką, ona pierwsza uświadamia sobie, że Benedetta wymyśla swoje objawienia i manipuluje wszystkimi dokoła. Lecz kłamiąc, kopie swój własny grób, co jest tragiczne w skutkach. To także pokazuje, jak daleko sięga w człowieku głębia systemu wierzeń religijnych.
Przeorysza jest bardzo autorytarna, lecz – jak na tamte czasy – używa swej władzy dość powściągliwie. Jakie jest pańskie zdanie na jej temat?
W moich oczach, Felicita nie jest wierząca, wyjąwszy czas, gdy umiera. Jest polityczką, która uznaje zastane struktury władzy, bo to leży w jej interesie. Demaskuje Benedettę na końcu, lecz nie z powodu przekonań religijnych, a w akcie zemsty za śmierć jej córki. Benedetta doprowadziła Christinę do samobójstwa. Koniec końców, żadna z tych postaci nie budzi sympatii! Ale gdy obserwujemy postępki współczesnych polityków, oni także nie bardzo dają się lubić.
Czy zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że "Benedetta" to film feministyczny?
Nie było moją intencją zrobienie filmu aktywistycznego, ale prawdą jest, że ta historia może być postrzegana jako feministyczna. Nie myślę jak aktywiści, gdy zabieram się za zrobienie kolejnego filmu. Interesuje mnie, co w historii jest istotne pod względem narracyjnym czy tematycznym. W tym wypadku – Benedetta.
W wielu moich filmach, kobiety są w samym centrum.
Czy Benedetta jest dalszą kuzynką bohaterek "Nagiego instynktu", "Showgirls", "Czarnej księgi" czy "Elle"?
Tak. Po wojnie, gdy trafiłem do szkoły podstawowej, średniej i na uniwersytet, zawsze i wszędzie spotykałem dziewczęta, potem – młode kobiety, które uczęszczały ze mną na zajęcia, więc wyrosłem w przekonaniu, że nie ma żadnej różnicy między tym, co może mężczyzna, a co może kobieta, z wyjątkiem różnic biologicznych i zdolności rodzenia dzieci. W rzeczy samej, dziewczyny często były lepsze ode mnie! Cieszy mnie, że tak właśnie ze mną było, że od najmłodszych lat byłem świadom, że kobiety są równe mężczyznom, jeśli nie lepsze od mężczyzn.
Co pan myśli o pracy Jeanne Lapoire, autorki zdjęć?
Jeanne wykonana fantastyczną robotę. W większości film jest oświetlany blaskiem świec. Mieliśmy na uwadze kazus "Barry’ego Lyndona". Gdy powtórnie zobaczyłem ten film, uświadomiłem sobie, że pośród tych wszystkich kandelabrów ledwie można było dostrzec postacie! Byliśmy w dużo lepszej sytuacji niż Kubrick dzięki przepastnym możliwościom technologii cyfrowej. Tak naprawdę mogliśmy oświetlić plan jedną świecą. Światło w filmie jest w większości naturalne, ma źródło w blasku świecy bądź za oknem klasztoru. Wszystko było kręcone z ręki.
Czy pan lub Jeanne inspirowaliście się pracami malarzy?
Nie. Po prostu poprosiłem Jeanne, by zobaczyła "Iwana Groźnego: Spisek bojarów" Eisensteina, bo ten film był kręcony z podobnym naszemu podejściem, z dwóch kamer blisko rozstawionych, których Jeanne użyła. Sceny epidemii zainspirował mój podziw dla "Siódmej pieczęci" Ingmara Bergmana. Na kształt sceny, gdy nuncjusz mija kolumnę biczowników, miała wpływ podobna scena w filmie Bergmana. Nawet utwór "Dies irae" jest taki jak w "Siódmej pieczęci", w aranżacji Erika Nordgrena, który napisał muzykę do większości filmów Bergmana.
Pracuję z Jobem od czasu "Czarnej księgi", do której – z przyczyn kontraktowych – musiałem pracować z brytyjskim montażystą. To była porażka, więc oglądałem holenderskie filmy pod kątem montażu i uznałem, że praca Joba wyróżnia się na tym tle. Przejął montaż "Czarnej księgi" i od tamtej pory pracujemy razem. Nie jestem typem reżysera, który cały czas siedzi montażyście na karku. Nie mówię mu, jak ma montować. Powierzam mu materiał, który sfilmowałem i idę w swoją stronę. Chcę, by to montażysta wybrał ujęcia i wybrał dla nich kolejność. Job jest bardziej obiektywny ode mnie i dlatego ma większą sposobność do bycia kreatywnym względem materiału i wpaść na rozwiązania, dla mnie nieoczywiste. Gdy kończy montaż sceny, oglądam ją, i bardzo rzadko zdarza się, byśmy wprowadzali radykalne zmiany. Jego praca przy "Benedetcie" dała znakomity efekt.
Anne Dudley stworzyła szytą na miarę oryginalną ścieżkę dźwiękową, spójną zarówno z tamtymi czasami, jak historią.
Pracowaliśmy już razem przy "Elle" i "Czarnej księdze". Cenimy współczesną muzykę klasyczną, dwudziestowiecznych kompozytorów. Szukaliśmy muzyki w tonie religijnym i przyszła mi do głowy muzyka religijna Strawińskiego oraz polskiego kompozytora, Karola Szymanowskiego, który napisał wiele religijnych utworów. Na etapie montażu, w pierwszej wersji, wykorzystaliśmy początek jego opery "Król Roger". Nie chodziło o kopię jeden do jeden, lecz o stworzenie religijnej atmosfery, której chciałem dla filmowej muzyki. Z Anną odbyliśmy wiele spotkań i rozmów, zanim siadła do tworzenia ścieżki oryginalnej. Wróciłem także do średniowiecznych utworów Hildegardy z Bingen, z chórem zakonnic. Przejrzałem wszystkie jej prace i wybrałem te, które Anna zaadaptowała do filmu. Choć film jest osadzony w wieku XVII, monumentalna muzyka Hildegardy pochodzi z XI wieku.
Pomówmy o aktorkach. Kreacja Virginie Efiry jest olśniewająca. Ktoś mógłby przypuścić, że wybrał ją pan po jej występie w "Elle".
Oczywiście! Byłem pod wrażeniem jej roli jako żony gwałciciela, osoby modlącej się przed posiłkami. Virginie zagrała ją tak serio i tak przekonująco, że nie miałem wątpliwości, że to moja Benedetta. I miałem rację! Jej występ jest imponujący i zuchwały. Nie jest łatwo kręcić scen seksu – to dotyczy zarówno ekipy filmowej, jak i aktorek – lecz wszyscy zrealizowali wszystko to, co znalazło się w scenariuszu. Poszło gładko, bez dyskusji i bez problemów.
Do roli Bartolomei zrobiliśmy sceny testowe z około dwudziestu aktorkami i w pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że to rola dla Daphné. Polubiłem w niej lekkość, jej humory. Te cechy wydały mi się ważne z filmowego punktu widzenia. Dzięki temu sceny seksu wypadają bardziej przystępnie i dziewiczo. Wniosła do tych scen entuzjam, radość i figlarność, niczym maskotka. W książce Bartolomea jest główną świadkową w procesie Benedetty. To ona mówi inkwizytorom, że była wykorzystywana przez Benedettę, która zmusiła ją do stosunków seksualnych. To jedna z istotnych zmian, które wprowadziliśmy względem książki. Według mnie Bartolomea skłamała w swoim zeznaniu, by uniknąć kary, więc uznałem, że w filmie wypadnie lepiej, gdy to młoda kobieta uwiedzie starszą kobietę.
W obsadzie, gwiazda Charlotte Rampling błyszczy najmocniej ze względu na jej prestiżowe kreacje aktorskie. Świetnie pasuje do filmu, gdzie grana przez nią Felicita w naturalny sposób budzi posłuch.
Co oczywiste, Charlotte ma pokaźną filmografię. Widziałem co najmniej tuzin jej filmów, więc dobrze znam jej talent. W trakcie castingu, gdy pojawiło się jej nazwisko, szybko nawiązaliśmy kontakt. Odbyliśmy rozmowę, która skończyła się bardzo elegancko i subtelnie, gdy powiedziała "Nie widzę powodu, dla którego miałabym nie wystąpić w tym filmie". Na co odpowiedziałem: "Świetnie, ale czemu nie powiedzieć: Zróbmy to!". Wtedy powiedziała: "Okej, zróbmy to!". Charlotte jest tak wszechstronną, dobrą i przekonującą aktorką. Może zagrać wszystko – łagodną, wycofaną... Jest cudowna!
Czy znał pan wcześniej dorobek Lamberta Wilsona, tak sławnego we Francji?
Widziałem "Ludzi Boga" i uważam, że był tam świetny. Wiedziałem, że bardzo przekonująco zagra purpuratę. Wpadł na kilka scen testowych i szybko postanowiłem, że rola jest jego. To akurat było proste.
W "Ludziach Boga" gra on bardzo pozytywną, dobrą postać, podczas gdy w "Benedetcie" obsadził go pan zupełnie odwrotnie.
Tak, nuncjusz to postać niebezpieczna, budząca przerażenie. Po samobójstwie Christiny od wewnątrz nic nie zagraża Benedetcie. W części finałowej filmu potrzebowaliśmy innego zagrożenia, przychodzącego z zewnątrz, a ja potrzebowałem aktora, który stanie się wiarygodnym adwersarzem Benedetty. Lambert wpasował się znakomicie. Nuncjusz bywa szarmancki, obłudny, uśmiechnięty. Ale to wciąż reprezentant władzy. Lambert zamienia go w bardzo interesującą postać. Negatywną, owszem, lecz nie karykaturalną. To właśnie Lambert i nuncjusz prowadzą do dramatycznego rozwiązania na końcu filmu. Powstanie ludowe nie znalazło się w książce. Dodaliśmy je, bo wydawało się to koniecznością ze względów filmowych, i koniec końców posłużyło jako tło ostatecznej rozgrywki między Benedettą a nuncjuszem. By podtrzymać napięcie narracyjne, nuncjusz musiał być inteligentny i motywowany pragnieniem pokonania Benedetty. Lambert w sposób doskonały wcielił się w wysokiej klasy złoczyńcę.
Jest doskonała, zdecydowania przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania, szczególnie w scenie samobiczowania. Niesie w sobie to osłupienie będące konsekwencją intensywności bólu i cierpienia, którymi wypełnia postać Christiny. To naprawdę doskonała aktorka i jest bardzo prawdopodobne, że obsadzę ją w moich przyszłych filmach.
W przypadku tego – miałem wiele szczęścia. Wszystkie wybory w kwestii obsady były strzałem w dziesiątkę. Mam także wrażenie, że całej ekipie wyszło to na dobre.
Czy byłoby trafnym powiedzenie, że "Benedetta" to film o wolności, który porusza tak współcześnie istotne kwestie?
A dlaczego nie? Pewnie, że można tak powiedzieć, lecz nie w ten sposób wpadłem na zrobienie tego filmu. Na początku projektu nie bardzo wiadomo, dlaczego podejmuje się jego realizację. Takich pytań się sobie nie zadaje. Jak już powiedziałem, pociągała mnie wyzywająca i unikalna historia oraz kombinacja chrześcijaństwa i lesbijskiej seksualności. Zainteresowała mnie postać i pytanie, czy można manipulować ludźmi, bez świadomości, że się nimi manipuluje. Poza tym, Jezus zawsze mnie intrygował. Do tego stopnia, że napisałem o nim książkę. Ten film pokazuje moje zainteresowanie religią tak dalece, jak dalece ilustruje moje wątpliwości co do religijnych porządków rzeczy. Wszystko to siedzi mi w głowie od bardzo dawna, choć nigdy nie pomyślałem: "Zrobię teraz film o wolności".