Wyścig o Złotą Palmę trwa, a Michał Walkiewicz przygląda się kolejnym uczestnikom: "Julietcie", czyli długo oczekiwanemu filmowi Pedro Almodóvara, oraz "Personal Shopper", w którym Olivier Assayas znów pracuje z Kristen Stewart.
***
Wiadomość niedostarczona
(recenzja filmu
"Personal Shopper", reż.
Olivier Assayas)
Maureen mieszka w Paryżu, jeździ po ekskluzywnych butikach i robi zakupy dla czołowej celebrytki świata mody, ale wygląda, jakby miała zaraz się przewrócić pod ciężarem okrutnego życia. Nie bez powodu.
Olivier Assayas uwielbia wykorzystywać neurotyczną
Kristen Stewart w rolach opiekunek sławnych i bogatych kobiet (vide
"Sils Maria"), a w
"Personal Shopper" zrzuca na jej barki znacznie więcej. Otóż Maureen jest medium i bezskutecznie próbuje skontaktować się ze swoim zmarłym bratem. Za dnia gania więc po sklepach, a nocą siedzi w zapuszczonej posiadłości, wypatrując znaku z zaświatów. Drzwi trzaskają, woda kapie z kranu, cienie tańczą po suficie, ale pewności nie ma. Zamiast odpowiedzi, pojawiają się kolejne pytania. Ktoś nieznajomy wysyła bohaterce sms-y, drażni się z nią, wciąga w perwersyjną grę. O, losie!
Assayas, choć zwykle kojarzony z tzw. kinem artystycznym, nie należy do twórców, którym gatunek przeszkadza w pracy. Kręcił już kostiumową adaptację
Balzaka, kampowe wariacje na temat filmu noir, thrillery z przewrotką, biografie terrorystów i erotyczne kryminały. Z lepszym i gorszym skutkiem, ale zawsze z autorską sygnaturą. Z pomysłu na perypetie Maureen mogło więc urodzić się kilka filmów. Na przykład metafizyczne kino grozy o potrzebie kontaktu ze światem pozazmysłowym. Albo satyra na tracącą kontakt z duchowym pierwiastkiem, laicyzującą się Europę. Lub opowieść o wychodzeniu z traumy, zastępowaniu żałoby kojącą narracją o wędrówce dusz.
"Personal Shopper" jest każdym z tych filmów po trochu. I nic dziwnego, że żaden nie jest spełniony.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ. ***
Dwie matki (recenzja filmu
"Julieta", reż.
Pedro Almodóvar)
"Julieta" zaczyna się obrazem pofałdowanej sukienki przypominającej kształtem waginę (niektórzy twierdzą, że kurtynę teatralną, więc skierujcie mnie do któregokolwiek z pionierów psychoanalizy). Jednak wbrew pozorom, nie będzie to zmysłowy dramat o zgubnych skutkach pożądania. Później słyszymy złowróżbne dudnienie i niepokojące smyczki. I znów skucha! Nie będzie z tego ani thrillera z czyhającym na bohaterów fatum, ani wielowątkowej historii o zbrodni i karze. To
Almodóvar spokojniejszy i poważniejszy. Rozsmakowany w melodramatycznej opowieści o wybaczaniu i czerpaniu nauki z własnych błędów.
Julieta (
Emma Suarez) opuszcza Madryt. Jest już spakowana, ma wyjechać do Portugalii razem ze swoim facetem (znany z
"Porozmawiaj z nią" Dario Grandinetti) i nie patrzeć przez ramię. Ostatniego dnia spotyka na ulicy dawną przyjaciółkę swojej córki, która informuje ją o spotkaniu z dziewczyną. Sęk w tym, że latorośl Juliety zniknęła bez słowa kilkanaście lat temu, zamieniając życie bohaterki w koszmar. Bohaterka nie zastanawia się dwa razy: rezygnuje z wyjazdu, przeprowadza się do kamienicy, w której wychowała córkę i zaczyna pisać list, który szybko zamienia się w opasłe tomiszcze. Resztę historii poznajemy w retrospekcjach: młoda Julieta (
Adriana Ugarte), w nastroszonych włosach i glamrockowej kurtce, spotyka na swojej drodze żonatego mężczyznę. Rozmowa się klei, lecą iskry, za oknem hasają jelenie. Gdy pod pociąg rzuca się samobójca, wstrząśnięci bohaterowie uprawiają z tego wszystkiego seks w przedziale. Dla nas byłaby to przygoda życia. Dla
Almodóvara – nudny wtorek.
Miejmy to z głowy:
"Julieta" nie jest najlepszym filmem Hiszpana i pewnie z trudem załapałby się do pierwszej dziesiątki. Widać w nim jednak cnotę, którą łatwo przeoczyć w bombastycznych fantazjach czy ekstrawaganckich kryminałach reżysera, mianowicie narracyjną ekonomię.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ.