Bolesne pobudki, nieustanny pęd, by zdążyć na czas, desperackie próby ułożenia sobie grafiku: brzmi jak opis doświadczenia
Nowych Horyzontów. Film "
Na pełny etat"
Érica Gravela nie jest jednak historią o tym, jak wygrać z systemem rezerwacji we Wrocławiu: to opowieść o życiu rozwiedzionej matki z dwójką dzieci. Utrzymana jednak w konwencji… thrillera. O jednym z najintensywniejszych seansów tegorocznej edycji festiwalu pisze Jakub Popielecki. Przypominamy również recenzję Michała Walkiewicza z innego filmu, który nakłada matrycę gatunkową na kino arthouse’owe: kryminału "
Holy Spider" w reżyserii
Alego Abbasiego.
***
W niedoczasie
recenzja filmu "
Na pełny etat", reż.
Éric Gravel autor: Jakub Popielecki
Czym jest gatunek filmowy? Zazwyczaj – po prostu – zestawem określonych działań i rekwizytów. Pościg, strzelanina, eksplozja, bijatyka? Wiadomo – thriller. Ale gatunek to też strategia narracyjna. Sposób na opowiedzenie historii w taki sposób, by wywołać u widzów konkretną reakcję. W przypadku dreszczowca chodzi oczywiście o dreszcze: strachu, ekscytacji czy zdenerwowania; o efekt siedzenia na tak zwanej "krawędzi fotela". Gatunek to więc rodzaj ramki, przez którą można patrzeć na świat. Soczewki, która wydobywa i podkreśla pewne cechy rzeczywistości. W filmie "
Na pełny etat"
Éric Gravel korzysta z takiej właśnie soczewki, by pokazać nam, że elementy dreszczowca obecne są już w najbanalniejszej codzienności. Nawet kiedy nic akurat nie wybucha ani nikt nie strzela. Życie to niezły thriller.
Zaczyna się od okrutnego alarmu budzika.
Gravel pokazuje nam tydzień z życia Julie (
Laure Calamy), samotnej matki mieszkającej na przedmieściach Paryża z dwójką dzieci. Zmęczona jeszcze zanim otworzy oczy, kobieta dzień w dzień uprawia wyczynową żonglerkę. Wstań, obudź dzieci, nakarm dzieci, ubierz dzieci, odprowadź dzieci, wsiądź w pociąg, dojedź do pracy, pracuj, pracuj, pracuj, wsiądź w pociąg powrotny, dojedź do domu, odbierz dzieci, nakarm dzieci, padnij z wyczerpania i powtórz, powtórz, powtórz. Ciągle w niedoczasie i w zadłużeniu – a to wobec sąsiadki, która zgodzi się posiedzieć z maluchami, a to koleżanki z pracy, która zamieni się na dyżury, a to życzliwego kierowcy, który podwiezie do domu, kiedy pociągi stoją. Były mąż nie odbiera telefonów, pieniądze na koncie się kończą, a praca w obsłudze porządkowej ekskluzywnego hotelu – na czarno i grubo poniżej kwalifikacji – nie daje chwili, by poszukać nowego zajęcia. Trudno obrać kurs na zawodowe spełnienie i życiowe szczęście, kiedy walczysz, by utrzymać się na powierzchni wody.
Gravel inscenizuje to wszystko klasycznie "po francusku": z typowym frankofońskim wyczuciem realizmu, kamerą z ręki i zarysowanym czytelnie społecznym kontekstem.
Laure Calamy jako Julie gra więc najwięcej w zbliżeniach, robiąc coraz mniej przekonującą dobrą minę do coraz gorszej gry, stopniowo przechodząc od nadziei przez desperację do zrezygnowania. "
Na pełny etat" to kino nagich i wstydliwych emocji oraz prawdy wypisanej na ludzkiej twarzy – im dalej w film, tym bardziej zmęczonej. Ktoś powie: "cinema verite", w końcu jesteśmy we Francji. Pulsujące syntezatorowe arpeggia na ścieżce dźwiękowej to już jednak element z innego porządku. Do spółki z montażem, który usiłuje spakować jakby za dużą połać rzeczywistości na zbyt małym metrażu, muzyka wysyła widzowi jasny gatunkowy sygnał: oglądasz thriller. Denerwuj się.
Całą recenzję filmu "Na pełny etat" można przeczytać na karcie filmu TUTAJ. ***
Człowiek pająk z sąsiedztwa
recenzja filmu "
Holy Spider", reż.
Ali Abbasi autor: Michał Walkiewicz
Irańczyk
Ali Abbasi może i lubi spacerować po żyznej glebie kina artystycznego. Może i lubi potrzymać kamerę na statywie, policzyć zmarszczki na czołach bohaterów, a montażystę wysłać na fajrant. Zanim jednak zdążymy powiedzieć "w tym subtelnym kinie kontemplacji najważniejsze są cisza i człowiek", obiegnie nas cztery razy i zdzieli przez głowę obuchem. Tak było w "
Shelley", w której dramat o doświadczeniu imigracji zamieniał się naraz w horrorową jazdę bez trzymanki. Podobnie w "
Granicy", gdzie cezurą oddzielającą kameralną opowieść o społecznym niedopasowaniu od mrocznej baśni był dziki seks pary trolli (nie z internetu, tylko z nordyckiej mitologii). W "
Holy Spider" – thrillerze o seryjnym mordercy kobiet i tropiącej go dziennikarce – jest takich zmyłek na pęczki.
Już sam początek, gdy podglądamy codzienną rutynę pracownicy seksualnej z miasta Meszhed, sugeruje raczej coś na kształt
cinema verite w wydaniu ekstremalnym – zwłaszcza że, jak gdyby nigdy nic,
Abbasi raczy nas naturalistyczną sceną fellatio. Kiedy jednak kobieta zostaje brutalnie uduszona przez swojego klienta, wkraczamy na teren kryminału czarnego jak smoła. Jest przemykający w cieniu potwór, jest depcząca mu po piętach, szlachetna bohaterka Rahimi (
Zar Amir Ebrahimi). Rozpoczyna się gra w kotka i myszkę, a w zasadzie – w myszkę i stado wściekłych kocurów, gdyż Rahimi będzie odbijać się od patriarchatu jak od betonowej ściany. Podstawą tekstu są prawdziwe wydarzenia – casus Saeeda Hanaiego, mordercy szesnastu kobiet, który w 2001 roku stał się ludowym bohaterem ekstremalnych islamistów, po tym jak "oczyścił" święte miasto z brudu i moralnej pleśni.
Abbasi nie czyni z jego tożsamości tajemnicy; w równoległych wątkach podążamy śladami Rahimi oraz Saeeda (
Mehdi Bajestani), statecznego ojca i męża, który za dnia pracuje na rzecz lokalnej społeczności, a po zmroku dusi kobiety w imię Allaha.
W początkowych partiach filmu
Abassi skupia się przede wszystkim na dreptaniu śladami klasyków gatunku, od
Schradera po
Finchera. Opresyjną rzeczywistość wznosi na zaskakująco skromnych fundamentach, ogranicza ją do kilku zamglonych ulic, paru zatęchłych mieszkań i klaustrofobicznego pokoju hotelowego. Nie nazwałbym tego dekonstrukcją konwencji, to raczej jej destylat, ale koniec końców liczy się efekt: Meszhed to komórka pod schodami, do której ktoś upchnął całą zgniliznę świata. Z czasem oczywiście reżyser odsłania karty i skalę swoich ambicji. Rahimi, w dość klasycznym gatunkowym rozdaniu, jest wolnym elektronem, zahartowaną rebeliantką, która wypadła z łask szefów; a już w mniej klasycznym – została zwolniona za odrzucenie awansów jednego z nich. Morderca natomiast okazuje się weteranem wojny z Irakiem, co ma znaczenie w mikroskali (Saeed, który nie dostąpił zaszczytu męczennictwa, żywi do siebie odrazę) oraz w szerszym, politycznym planie (jego służba staje się lewarkiem w rękach obrony). Gdy w drugiej części filmu przenosimy się na salę sądową,
Abbasi bierze na cel cały teokratyczny system i kataloguje wszystkie narzędzia tortur: od spontanicznej, społecznej presji po systemową, wtórną wiktymizację.
Całą recenzję filmu "Holy Spider" można przeczytać na karcie filmu TUTAJ.