Jestem pod wrażeniem tego serialu i już rozpaczam, że kończy się drugi sezon. Którą z postaci lubicie najbardziej?
Jenny mnie fascynuje, natomiast najbardziej polubiłam Chummy - Boziu, jakie to sympatyczne stworzenie :)
Trochę po czasie piszę, ale obejrzałam już prawie cały 6 sezon i bardzo lubię Barbarę i siostrę Crane, no i Monika Joan jest tez świetna. Uwielbiam też dr Turnera. W ogóle jestem zakochana w serialu!
Serial jest bardzo pokrzepiający, nostalgiczny, słodki i miły. Przy tym pokazuje obyczajowość i kawałek realiów lat 50 w Anglii, ale... mam z tym serialem problem. Jest za słodki. Wszystkie bohaterki bez wyjątku są po prostu: anielsko dobre. Cierpliwe. Nie dzieje się nic poważnego, co by zakłóciło tą sielankę, bo mimo że ktoś ma jakieś przywary, jest burczy czy się rządzi, to w gruncie rzeczy ma złote serce. Nawet demencja siostry Moniki Joan ani razu nie doprowadziła do jakiejś tragedii, choć kilka razy mogła, bo się zapowiadało. Ale anielska siostra finalnie zawsze miała dobry przebłysk, albo robiła to, co powinna. Rozumiem że są to siostry zakonne i pielęgniarki czy położne, ale to samo mamy w licznych bohaterach drugoplanowych.
Nawet jeśli ktoś się zapowiada na "czarny charakter" to finalnie w obliczu tragedii czy narodzin swojego dziecka przegląda na oczy i czyni dobro.
Ogólnie sporo tu naiwności i lukru. Co jest bardzo przyjemne w oglądaniu i krzepiące, ale na dłuższą metę troszkę drażni, bo bohaterki się zlewają w jedno, nie mają wyraźnego rysu, nie interesują jakoś specjalnie, nie rozwijają się, nie ewoluują ich charaktery (im dalej w sezony - bo pierwszy sezon się sam w sobie broni i jest dobry).
Także bardzo fajnie, ale mam wrażenie że wyszedł taki sentymentalny Downton Abbey - czyli morze nostalgii i brytyjskiego hygge.
Główna bohaterka mdła jak tona lukru. Jej mimika i głos są naprawdę nie do strawienia.... Reszta ok, dość wyraziste postacie, dzięki czemu fabuła ma jakieś kolory.