Obejrzałem 2 serię, ale odnoszę wrażenie że każdy odcinek to inna bajka, do tego polityczno/egzystencjalna skupiona na pojedynczym bohaterze. Odcinek 9 to naprawdę odważne posunięcie - i powiem szczerze - wykonane bardzo dobrze jak na ten typ i tą formę śpiewaną - ale w świecie Star Trek - niedorzeczną. Oglądałem tą serię w nadziei że następny odcinek wreszcie będzie o Star albo Trek i jak już coś zaczęło się dziać w ostatnim, w środku fabuły - pojawił się napis "to be continued" - to szlag mnie jasny trafił. 10 odcinków, 9 słabych jak na Star Trek scenariuszy, momentami o niczym, nudnych jak flaki z olejem i takie coś na końcu. Czy będę miał siłę za rok przypomnieć sobie co tam się na końcu wydarzyło ? Pewnie tak, bo wszystko co ze Star i Trek - po prostu oglądam - ale niejeden tym rzuci bo takiego podejścia do widza nie pamiętam w tej serii.
Nie jestem fanem Star Treka i ten serial to druga produkcja z uniwersum którą oglądałem. Pierwszą była trylogia z Christopher Pine w roli Kirka, także do innych Star Treków tym bardziej tych klasycznych porównywać nie mogę.
Dla mnie okej, fajnie że się bawili konwencją, ale takie zabawy są lepsze na środek sezonu, a nie po tak luźnym odcinku jak 9 nagle wjeżdżają ciężkie klimaty 10tego. 10ty odcinek miał klimat, miał stawkę, ale miał też butem dopychany dramatyzm co mnie totalnie odrzuciło.
Po pierwsze i najważniejsze cliffhanger to sobie można zrobić z odcinka na odcinek, a nie na koniec sezonu mając w świadomości że kolejny sezon wypuści się za minimum rok jak nie dłużej.
Po drugie wątek siostry Chapel był tak boleśnie i irytująco naaaaaaaaciąąąągaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaanyyy że zgrzytałem zębami. Słowo klucz tego wątku "akurat". Akurat ona jako jedyna była na misji z Cayguą, akurat musiała się teleportować na statek, akurat wtedy zaatakowali Gornowie, akurat ona jedna z całego statku przeżyła, akurat obok jej okna przelatywał Spock. No ludzie! Cytując Scottyego z trylogii to jak trafić jeden pocisk drugim strzelając z zawiązanymi oczami podczas jazdy na koniu. Nie wspomnę już o tym, że świecenie latarką w okno i wyglądanie przez nie z tęsknotą to niezbyt dobry pomysł na ratunek. Dopiero jak Spock przelatywał obok to wpadła na pomysł pójścia po skafander. Naprawdę wcześniej się nie dało go włożyć i polecieć w stronę statku? A i jeszcze jedno: akurat był tam jeden gorn, tak po prostu, bez sensu, bez celu, przyleciał do zbombardowanych wcześniej resztek statku żeby nadać dramatyzmu w tej ostatniej scenie. I cały ten dramatyzm związany z wątkiem siostry Chapel był wciśnięty w ostatnie 10 minut odcinka... No ludzie błagam, kto napisał scenariusz? Może na papierze to wyglądało dobrze, ale wystarczyło zostawić Chapel na planecie razem z resztą i tyle.