PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=155353}

Przygody Sherlocka Holmesa

The Adventures of Sherlock Holmes
1984 - 1985
8,0 3,0 tys. ocen
8,0 10 1 3034
8,0 2 krytyków
Przygody Sherlocka Holmesa
powrót do forum serialu Przygody Sherlocka Holmesa

Głosowanie!!!

ocenił(a) serial na 10

Który odcinek z serii waszym zdaniem jest najciekawszy i dlaczego??
Ja stawiam na <Ostatnią Zagadkę> , pojedynek Holmesa z prof Moriartym to moim zdaniem jeden z bardziej interesujących tematów serii o detektywie, genialnie zagrany i ciekawe zdjęcia.

www.polski-bux.pl/?r=1988michalm link dla zainteresowanych dobrym zarobkiem

asia0123

Zgadzam się z tobą najzupełniej, że bardzo dobrze zrobiła GRANADA niekiedy zmieniając fabułę, by dodać lepiej postać Watsona oraz ukazać go w korzystniejszym świetle. Bo jak słusznie zauważyłaś większość opowieści o Holmesie to po prostu przybycie klientów, ich opowieść zajmująca praktycznie większą część fabuły, a potem pod koniec Holmes rozwiązuje zagadkę. Dlatego wprowadzenie zmian, że Holmes i Watson razem ramię w ramię rozpracowują plan zbrodniarza i przeszkadzają mu jest moim zdaniem genialny. O wiele przyjemniej mi się ogląda np. GARBUSA niż czyta opowiadanie, bo ono ma mało fabuły i film na podstawie takiej opowieści byłby raczej nudny.

Zauważyłem, że w sumie tylko cztery opowiadania nie mają narracji Watsona. W opowiadaniach ŻOŁNIERZ O BLADYM OBLICZU oraz LWA GRZYWA narratorem jest Holmes, a w opowiadaniach KLEJNOT MAZARINA oraz OSTATNI UKŁON narrator jest trzecioosobowy.

Naprawdę mocno żałuję, że GRANADA nie nakręciła wszystkich opowiadań i powieści o Holmesie. Naprawdę. Szczególnie brak mi OSTATNIEGO UKŁONU. Moim zdaniem byłby on genialnym epilogiem do przygód Holmesa. Holmes i Watson po latach znowu się spotykają i łapią niemieckiego szpiega. Widzę już Bretta i Hardwicke'a w tych rolach. Niestety o ile dobrze wiem Brett nie żyje, prawda? Więc realizacja brakujących odcinków jest już niestety niemożliwa. W ogóle wiesz dużo o aktorach z tego serialu. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Biedny Jeremy. Czytałem, że podobno popadł w chorobę psychiczną po śmierci żony. Czy to prawda? Właściwie to jak z nim było? Chorował już, kiedy kręcono ostatnie odcinki?

Granada nakręciła Holmesa w dość słodkim i uroczym stylu teatru telewizji. Nie ma tutaj żadnych efektów specjalnych, a jeśli już, to na niskim poziomie, bo teatr opiera się na grze aktorów. I bardzo dobrze. Dzięki tej teatralności mamy naprawdę wrażenie, że znaleźliśmy się w XIX wiecznej Anglii. Podoba mi się ta teatralna atmosfera. Widziałem nakręcone w ten sposób np. stare OPOWIEŚCI Z NARNII, CZARNĄ ŻMIJĘ, DUMĘ I UPRZEDZENIE oraz samego Herkulesa Poirot (przynajmniej starsze odcinki, bo nowsze już mają tę nowoczesność) i muszę powiedzieć o nich jedno słowo - majstersztyk! Aż przyjemnie się ogląda. O wiele bardziej przyjemnie niż te nowoczesne kicze pełne efektów specjalnych, gdzie np. muszkieterowie latają na statkach z balonem, hrabia Monte Christo jest w więzieniu chłostany do krwi, a Sherlock Holmes to młody dzielny junak mający własne sprawy sercowe. Żałosne. Jak można tak profanować klasykę XIX w? Dlatego jestem zdecydowanie za takimi produkcjami jak GRANADA. One mają w sobie piękno.

Muszę jeszcze powiedzieć, że np. bardzo mi się podoba odcinek BŁĘKITNY KARBUNKUŁ. Na pewno zauważyłaś, że mimika Burke'a w tym odcinku jest niesamowicie genialna. Chyba najlepsza ze wszystkich. Uwielbiam scenę, jak Holmes rozmawia z Watsonem na temat melonika pana H. Bekera i wnioskuje na podstawie melonika, że pan Baker: jest żonaty, w średnim wieku, słabej kondycji, roztropny, ale ostatnio popadł w kłopoty finansowe i ma brak silnej woli, żona przestała go kochać i na pewno nie ma w domu gazu. Reakcja Watsona jest mistrzowska. Kiedy Holmes mówi "żona przestała go kochać" Watson robi dziwną minę, jakby z politowaniem i mówi "Drogi Holmesie". A kiedy Sherlock kończy wykład mówiąc "Wątpię, czy ma w domu gaz" Watson wybucha śmiechem. Potem jeszcze jak pan Baker odwiedza Holmesa i Watsona i odbiera melonik oraz nową gęś Watson żegna go wręczając mu gęś do ręki i jeszcze na pożegnanie go pyta "Czy ma pan w domu gaz?". Baker odpowiada, że nie, na co Watson mówi "Doskonale. Wesołych Świąt". A Baker wychodzi nic nie rozumiejąc. Cudowna scena. Zawsze się na niej śmieję. Podobnie jak rzekoma sprzeczka o rzekomy zakład pomiędzy Holmesem a Watsonem pod straganem sprzedawcy gęsi. Wspaniała scena, Watson jest tu wyrazisty, dowcipny, ma aktorski kunszt. Żałuję, że nie ma tej sceny w opowiadaniu.

Podoba mi się również dialog Holmesa i Watsona zaczynają odcinek TAŃCZĄCE SYLWETKI. Mimika Burke'a również jest tu genialna. A sama wymiana zdań błyskotliwa. Choć rozmowa występuje w opowiadaniu, to śmiem twierdzić, że dopiero Brett oraz Burke nadali jej prawdziwy blask. W ogóle to odcinki z Burke'm moim zdaniem są najlepsze. Hardwicke też daje z siebie wszystko. Jest uroczy, subtelny i dżentelmen, ale jednak brakuje mu mimiki Burke'a. Choć mimo to jako Watson spisał się również genialnie.

Muszę jednak powiedzieć, że Holmes sam w sobie też ma niesamowicie ciekawe nastroje. Podoba mi się np. jak reaguje na widok panny Violet Smith (SAMOTNA CYKLISTKA) albo lekko bawi się włosami panny Violet Hunter (PRZYGODA W COPPER BECHES). Niby jest nieczuły na kobiece piękno, a jednak niektóre kobiety potrafią na nim wywrzeć niesamowite wrażenie. Choć np. panna Mary Morstan ze ZNAKU CZTERECH nie zainteresowała go jako kobieta wcale, co Watson skomentował nazwaniem Holmesa maszyną do napisania pozbawioną uczuć. Pamiętam również w odcinku SZLACHETNIE URODZONY KAWALER mocno przejął się losem żony sir Roberta oraz jej siostry oszpeconej tą łopatką. Widać, że choć próbuje to ukryć ich los mocno go wzruszył. Podoba mi się to. Że mimo swojej suchości w uczuciach potrafi okazać czułość. Jednakże miewał niekiedy chwile, gdy wręczył irytował np. niektórych swoich interesantów wypraszał podchodząc do drzwi i otwierając je dając w ten sposób znać, że już koniec audiencji u wielkiego detektywa. Ta wyniosłość nieco mnie irytuje. Ale cóż... chyba taki był właśnie Holmes. I Brett grał te sceny fenomenalnie.

kronikarz56

Tak, Brett nie żyje, już 17 lat. Wielka strata wśród aktorów, na prawdę. Hardwicke zmarł rok temu, Burke dalej się trzyma ;)
Przez zmiany w wyglądzie Bretta zaczęłam się zastanawiać jaka jest ich przyczyna, szukałam informacji o nim, więc siłą rzeczy dowiedziałam się też trochę o pozostałych aktorach ;) co do Bretta - to bardzo długa i skomplikowana sprawa. Na początku nie chciał w ogóle grać Holmesa - dlatego, że było to już robione tyle razy, że nie widział sensu w robieniu tego poraz kolejny (przed nim było ponad 150 aktorów w filmie i telewizji - nie wspominając o radiu i teatrze!), drugim powodem był fakt, że Holmes go przerażał. Jako czytelnik oczywiście go podziwiał i lubił, ale jako aktor, który miał wejść w psychikę Holmesa bał się (Brett był bardzo wrażliwym człowiekiem). Uważał Holmesa za chłodnego człowieka, który, tak jak to opisywał Watson, cały był mózgiem, nie miał serca, działał jak maszyna. Przerażała go też ta podwójna natura Holmesa - depresje, nagłe przypływy energii, no i oczywiście nałogi. Uważał, że bardziej nadaje się na Watsona (którego zresztą grał w teatrze) - Brett był ciepły, sympatyczny, lubił spędzać czas z innymi ludźmi i cieszyć się życiem. W końcu jednak syn go przekonał, przeczytał jeszcze raz cały kanon i stwierdził 2 rzeczy - po pierwsze są pewne elementy, które może świetnie zagrać i po drugie - było wielu Holmesów, ale nie było jeszcze ani jednego Doyle'owego! - to stało się jego celem - chciał być Holmesem takim, jakim opisał go Doyle i jakim narysował go Paget. Na pierwszym spotkaniu ze scenarzystą wywrócił stół :D po roku powiedział, że albo się scenarzyści zreflektują, albo on odchodzi ;) Jego żona była amerykanką, tam była producentem, mieszkali więc trochę a Anglii, trochę w USA, w trakcie kręcenia Holmesa, oczywiście Brett musiał być w Anglii. W '84 wykryto, że jego żona ma raka, w '85 zmarła. Początkowo Brett starał się niejako siebie oszukać - ma dzieci (jego syn z poprzedniego małżeństwa i jej 2 dzieci z poprzedniego związku), życie toczy się dalej - trzeba jakoś się z tym pogodzić. Ale nie było dobrze - zaczął pić - było to dalekie od alkoholizmu, albo mogło stać się niebezpieczne. Kręcili pierwszą serię "Powrotu SH". Było mu źle - obwiniał Holmesa (którego i tak już wcześniej za bardzo nie lubił) za to, że musiał siedzieć zamknięty w hotelu w Anglii, zamiast być z żoną. Przyjaciele i rodzina zwrócili mu uwagę na duże zmiany w zachowaniu. Jeremy spędził 8 albo 10 tygodni w szpitalu psychiatrycznym i zdiagnozowano u niego obsesję maniakalno-depresyjną. Nie widział celu w robieniu czegokolwiek, a już tym bardziej nie widział celu w graniu Holmesa. Kiedy był w tym szpitalu odwiedził go syn, gdy Brett zobaczył łzy w jego oczach postanowił, że musi stawić temu czoła. (co ciekawe ze szpitala odebrał go Hardwicke, który w tym czasie był jego najlepszym przyjacielem!) Holmes stał się dla niego, niejako, częścią leczenia - musiał stawić czoła Holmesowi, który jakby nie patrzeć, też był przyczyną załamania. Kiedy w '88 wystawiali sztukę "The Secret of Sherlock Holmes", Brett zobaczył jak wiele dzieci uwielbia Holmesa i zaczął patrzyć na niego nieco inaczej, w końcu zaczął się tym cieszyć. Co ciekawe wiele osób uważało, że po załamaniu grał Holmesa nawet lepiej (wiele osób zresztą uważa, ze SH miał obsesję maniakalno-depresyjną). Przez leki z litem, które Brett musiał brać do końca życia, zaczął puchnąć - jego organizm nie radził sobie z odprowadzaniem płynów - miał w sobie za dużo wody, stąd też zmiany w wyglądzie. W '94 podczas "Pamiętników Sherlocka Holmesa" doszły jeszcze inne problemy zdrowotne, w końcu zdecydował, że odchodzi.

Właśnie ten brak efektów specjalnych, o którym piszesz, powoduje, że ten serial tak bardzo mi się podoba. Trudno znaleźć współczesny film, który byłby tak naturalny. Spójrz na scenę walki z Moriartym - owszem SH umiał baritsu, boks, wrestling, ale został zaskoczony - myślał, że Moriarty po prostu do niego strzeli - i walka została przedstawiona w naturalny sposób, walczą może trochę nieudolnie, jak normalni ludzie (podobnie to przedstawiono w rosyjskiej wersji). Teraz Holmes zrobiłby salto nad Moriartym, kopnął go z półobrotu i byłoby po sprawie.

Profanacja klasyki - też mnie to boli. Kto pamięta o czym byli "Trzej muszkieterowie"? Widziałam parę wersji i mam wrażenie, że każda kolejna jest zlepkiem wszystkich poprzednich i nikt już nie pamięta o czym była książka. Tak samo przerabiają "Draculę", tak jak napisałeś, "Hrabiego Monte Christo", a najbardziej, to chyba właśnie Holmesa.

O tak, "Błękitny Karbunkuł" i reakcja Holmesa, kiedy sprzedawca mówi mu, żeby dał pieniądze Watsonowi, bo przecież przegrał zakład :D Albo Watson, który chciał się napić piwa w tej gospodzie, a Holmes stwierdził, że wychodzą i ta mina Burke'a i Holmes mówiący "Na południe, marsz!" :)

Holmes jest tak złożoną postacią, że można rozmawiać o nim przez wiele dni i miesięcy ;) To co podoba mi się w tym serialu, to właśnie ta... hmm... rycerskość, myślę, że to dobre słowo. Kobiety instynktownie wiedzą, że mogą znaleźć w nim wsparcie. Kiedy jakaś kobieta się boi, jest po jakichś traumatycznych przejściach - jak w "Szlachetnie urodzonym kawalerze", czy "Greckim tłumaczu" - przytulają się do niego i on nie ma z tym problemu - obejmuje je, ale kiedy rzucają mu się na szyję z wdzięczności - ewidentnie go to irytuje. Tak samo z podejściem do nich – potrafi być chłodny i niemiły, ale wie, kiedy powinien zachować się inaczej. Pod tym względem Granada idealnie oddała moje wyobrażenie o Holmesie.

asia0123

Dziękuję. Naprawdę nie wiedziałem o Brettcie tego wszystkiego, co właśnie mi opowiedziałaś. Jestem nie tylko pod wrażeniem twojej wiedzy, ale i również pod wrażeniem tego aktora. Nie wiedziałem, że takie okropne przygody go spotkały. To jest straszne. Jak to los potrafi być podły wobec człowieka. Ale masz rację, naprawdę. Jak dotąd przed Brettem nie było Holmesa takiego, jakie stworzył go Conan Doyle. Jemu się udało osiągnąć dokładnie to, co wszyscy inni aktorzy przed nim nie osiągnęli. Choć np. jeśli chodzi o filmy i seriale o Holmesie podoba mi się bardzo angielsko-czesko-polski serial "Sherlock Holmes i doktor Watson", gdzie pokazali przygody, o jakich Doyle nie mówi, ale które mogły się wydarzyć w życiu Holmesa. Genialny serial, uwielbiam go. Również jest zrobiony w formie takiego teatru telewizji. Poza tym plusem serialu jest duża dawka humoru oraz to, że Watson nie jest ukazany jak zwykle go pokazują czyli starszy siwy pan. W tym serialu może mieć około 30-40 lat. Jednak nawet ten Holmes to nie jest ten, którego stworzył Doyle. Ten Holmes z tego serialu jest nieco zbyt grzeczny i zbyt przyjemny w obyciu, mniej enigmatyczny. Choć i tak na swój sposób uroczy. Ale jednak i tak podzielam twoje zdanie - Brett oddał nam takiego Holmesa, jakiego nikt inny nie zdołał nam pokazać.

Profanacja klasyki jest niestety coraz bardziej powszechna. Ubolewam nad tym tak samo mocno jak ty. Praktycznie najwierniejsze obrazy TRZECH MUSZKIETERÓW ukazują wersja amerykańska z 1948, trylogia Richarda Lestera z lat 70 i 80 oraz francuskie wersje z lat 50. Potem im nowsze wersje tym mniej wspólnego miały z książki. Choć wersja Disneya z 1993 jest jedną z moich ukochanych. Co prawda niewiele ma wspólnego z książką, ale jest urocza pod każdym względem i co najważniejsze brak w nich niesamowitych efektów specjalnych, jakie mamy w wersji z 2011 r. Podczas pojedynku d'Artagnana z Rochefortem na katedrze Notre Dame zastanawiałem się, kiedy z pomocą bohaterowi przybędzie Jack Sparrow albo ktoś inny :) HRABIA MONTE CHRISTO również - najpiękniejsza wersja to wersja z Jeanem Maraisem. Obok niej wersja z Luisem Jourdainem. Ostatnią piękną wersją tego filmu zachowującą klimat powieści Dumasa jest wersja z Richardem Chamberlainem, który mimo iż Brytyjczyk, francuskiego bohatera zagrał genialnie.

Podobne zasady co do profanowania dzieł literatury XIX wieku dotyczą również Holmesa. Ciekawy komentarz dałaś na temat pojedynku z Moriartym. Ale coś mi mówi, że właśnie tak by to w dzisiejszych wersjach wyglądało. Najnowszej wersji przygód Holmesa, choć niedawno leciała na TVN, nawet nie oglądałem. Po prostu nie potrafiłem, zwłaszcza po obejrzeniu zwiastuna. Jak zobaczyłem to wszystko zapytałem "Co to k.... jest? To ma być Holmes? Dobre sobie". No i nie obejrzałem. Jedną z nowszych wersji przygód Holmesa jest film "Sherlock Holmes i tajemnica jedwabnej pończochy". Nie wiem, czy widziałaś. Film ciekawy i nawet wciągający. Ale moim zdaniem za mocno przypomina horror. Ma klimat prawdziwego thillera i niekiedy można mieć wrażenie, że Holmes ściga nie mordercę, o którym w filmie mowa, ale samego Kubę Rozpruwacza. Bo morderca jest tak brutalny, że nawet Doyle by czegoś takiego nie ukazał.

Masz rację. Zauważyłem ten wątek z rzucaniem się kobiety na szyję Holmesa w odcinku MORDERSTWO W ABBEY GRANGE, kiedy kapitan Crocker zostaje przez Sherlocka w ramach sądu uniewinniony i detektyw daje zakochanym możliwość na szczęśliwe życie. Wtedy ukochana Crockera rzuca się mu na szyję i wtula się w niego. Holmes reaguje dość zirytowany, ale jednak szacunek do kobiet sprawia, że tego nie robi. Natomiast lady Helenę z SZLACHETNIE URODZONEGO KAWALERA, kiedy cierpi, mocno ją do siebie przytula. Naprawdę dobra uwaga, moja droga. Zauważyłem to także. Ale chyba jednak Holmes docenia kobiety silne i odważne takie jak właśnie lady Helena St. Simon, a nie histeryczne i słabe psychicznie. To w pewnym sensie plus. Bo porządny mężczyzna nie powinien lubić głupich kobiet.

Naprawdę? Brett i Hardwicke przyjaźnili się nawet poza planem? Niesamowite. Szkoda, że Edward już nie żyje. Ostatnio widziałem go w filmie OLIWER TWIST Romana Polańskiego. Nie wiedziałem jednak, że nie żyje.

kronikarz56


Ja również bardzo podziwiam Bretta jako człowieka, w moim odczuciu życie na prawdę nie raz dało mu w kość (w ciągu ostatnich 10 lat najbardziej), jestem pewna, że ja po takich przejściach nie byłabym w stanie być miła dla wszystkich dookoła, a on był zawsze uśmiechnięty i serdeczny. Na przykład podczas "Pamiętników Sherlocka Holmesa" Bretta dopadła potworna astma (ponadto od 16 roku życia miał uszkodzone i słabe serce, a w tym momencie było ono podwójnych rozmiarów, ale oczywiście mniej wydolne niż powinno), było tak źle, że zdarzało się, że na plan przyjeżdżał na wózku, a pomiędzy kręceniem scen korzystał z maski tlenowej. Jedynym komentarzem Jeremy'ego odnośnie jego zdrowia było "But, darlings, the show must go on".
Od czasów college’u najlepszym przyjacielem Bretta był Robert Stephens (który, swoją drogą, też grał kiedyś Holmesa), ale przez ostatnie lata jego życia, to właśnie Hardwicke był jego najbliższym przyjacielem.

Jeśli chodzi o "Trzech muszkieterów", to wystarczy, że są - Atos, Portos, Aramis, D'Artagnan oraz Richelieu i nikogo nie obchodzi jaka będzie fabuła filmu. No i przyjęło się, że odwieczną dewizą muszkieterów było "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", a z tego co pamiętam wymyślił to D'Artagnan ;) Co do najnowszej wersji, to jest to jedna wielka pomyłka i ma się to nijak do książki... no ale jest akcja, są wybuchy, każda postać zachowuje się jak ninja, więc ludziom się podoba. Niedługo wszyscy tak do tego przywykną, że jak za 30 lat ktoś otworzy Dumasa, czy Doyle'a to powie "Ale nuda!".

"Hrabia Monte Christo" to raczej trudna książka do zekranizowania, ale gdyby komuś naprawdę zależało, to można by było zrobić z tego niezły miniserial - bo film musiałby chyba trwać 10h. Wersja z Chamberlainem rzeczywiście była niezła, no ale siłą rzeczy wiele wycięli.

Powiem szczerze, że na drugiej części Holmesa z Downey’em byłam w kinie i uśmiałam się co nie miara… poza tym jest to typowy, współczesny film akcji, i nie wiem po co wcisnęli tam Holmesa… Stephen Fry wygląda świetnie jako Mycroft (jeśli chodzi o wygląd, to naprawdę dobrze pasuje do książkowej postaci i gdyby ktoś pokusił się współcześnie o ekranizację Holmesa, to Fry powinien grać Mycrofta)... Ale tu Mycroft nie jest Mycroftem (paraduje nago po domu), tu właściwie nikt nie jest tym, kim powinien być. Czyżby współcześni twórcy bali się, że nikt nie przyjdzie na ich film, jeśli nie wezmą powszechnie znanych i lubianych bohaterów takich jak właśnie Holmes, czy Muszkieterowie?
Oni nie są już bohaterami, których przygody fascynują czytelnika. Oni stali się marką, świetnym chwytem marketingowym dla twórców filmów, którego ludzie wkrótce będą mieli dość, bo będzie tego za dużo.

Jeśli chodzi o Holmesa to ludzie już chyba przywykli do profanowania i do tego, że książki sobie, a filmy sobie i nikogo to już nie boli. A szkoda, bo czasem, szczególnie te nowe produkcje, naprawdę robią krzywdę Holmesowi. Mamy już nie tylko Holmesa XIX wiecznego ninje z filmów z Downeyem, ale i Holmesa w XXI w. z laptopem i smart fonem – to irytuje mnie dużo bardziej...

W "Abbey Grange" wprost jej nie odpycha, ale stara się jak najszybciej uwolnić z uścisku i ewidentnie odczuwa dyskomfort. Fajnie też przedstawili to w "Mistrzu szantażu", kiedy Agata się do niego przytula i on na początku nie wie jak się zachować, albo jak mówi, żeby ją pocałował, a on na to "Nie wiem jak".
Ale a propos szacunku do kobiet - kiedy w "Błękitnym karbunkule" Ryder prosi Holmesa o to, by pozwolił mu uciec i pada przed nim na kolana na Holmesie nie robi to żadnego wrażenia (wręcz chyba jeszcze bardziej go irytuje), ale kiedy w "Drugiej plamie" kobieta zachowuje się podobnie, Holmes również przyklęka/przysiada na tej kanapce.
No i jeszcze jedna ważna rzecz – choć SH sam nigdy nie kochał ceni to uczucie u innych – chociażby wspomniane przez ciebie "Abbey Grange", gdzie przetestował Crockera i gdy zobaczył, że naprawdę zależy mu na pani Brackenstall, zapewnił go, że policja go nie złapie.

[A co do muszkieterów – w 1966 r. powstała całkiem dobra i nawet wierna adaptacja (choć oczywiście trochę wycięli), w której Brett grał D’Artagnana ;)]

asia0123

Brett grał d'Artagnana? A niech mnie. Musiał być sporo młodszy i na pewno gdybym go zobaczył nie od razu bym go poznał. A niech mnie. Ile jest jeszcze klasycznych wersji tych pięknych książek, które ja jeszcze nie znam. Ale sama widzisz. Kiedyś umieli nakręcić niesamowicie piękne wersje filmowe literatury pięknej. Dzisiaj niestety świat idzie do przodu do tego stopnia, że nowoczesność musi być w każdym miejscu. Nawet w filmie, który dzieje się w dawnych czasach. Cóż... nie powiem, niekiedy taki triki muszkieterów-ninja mogą budzić podziw.... Sam osobiście lubię np. film D'ARTAGNAN, w który bohater walczy ze swoimi wrogami np. uczepiony liny albo na drabinach. Ale jednak nie jest to jeszcze takie typowe robienie z siebie ninja i nawet miło na takie coś popatrzeć. Bo ostatecznie tylko jeden bohater na cały film to robi. Więc jest taki wyjątkowy. Jednakże kiedy robią to już praktycznie wszyscy to aż żal na to patrzeć. Niestety obawiam się, że nasz świat znowocześniał do tego stopnia, że klasyka w jej oryginalnym wykonaniu już wydaje się być czymś dziadziowatym i odpychającym. Mam np. płytę, gdzie kilka utworów muzyki klasycznej przerobiono na utwory jazzowe. To chyba mówi samo za siebie? Efekty specjalne służą przyciągnięciu widzów. Nawet w teatrze czy operze nieraz uwspółcześnia się sztuki, żeby przyciągnąć widzów, bo twórcy wiedzą, że dzisiejsza publika na piękne dawne czasy nie zechce patrzeć. Nawet seriale BBC takie jak DYNASTIA TUDORÓW dzisiaj roją się od nowoczesnych tekstów i są pełne seksu i nagich ciał mających na celu przyciągnięcie uwagi widza. Nie powiem, żeby erotyzm w filmie był czymś złym. Ale dzisiaj chyba film bez erotyki i nagości nie przejdzie i nie zainteresuje nikogo. Przypominam sobie takie stare klasyki jak np. seria filmów o MARKIZIE ANGELICE, gdzie bohaterkę nieraz ukazywano nagą, lecz zawsze co ciekawe, jak np. leży na brzuchu, wskutek czego widać jedynie jej plecy i pupę. No cóż.... W tamtych czasach nawet erotyka zachowywała pewną formę. Dzisiaj panuje jedna zasada - brak zasad. Ubolewam nad tym, bo już do kina nawet nie warto chodzić. Z góry wiadomo, jaki będzie film. Komedia romantyczna - chłam wyciskający łzy, pełen erotycznych scen, nieraz wulgarnych wstawek, głupich kobiet i żałosnych facetów i wymuszony happy end. Przygody - bohaterowie choć żyją w XVII czy XVIII wieku zachowują się jak James Bond i ninja razem wzięci. Dużo zabijana, dużo, seksu, dużo nowoczesnych tekstów i w ogóle. Thiller - zabijanie na ekranie, dużo krwi, bez mocnych nerwów nie oglądać. Horror - trup ściele się gęsto, nie ma ani jednej normalnej, nie psychicznej sceny. Historyczny - nagie panienki niemalże w co drugiej scenie, przystojne ciacha grające historyczne postacie i praktycznie nic nie ma to wspólnego z prawdą. Fantastyka - barbarzyństwo, seks, pokazówka, efekty specjalne. Sf - nawet lepiej się nie wypowiadać.

No i sama widzisz, jak to dzisiaj z tym kinem jest. Dlatego ja osobiście wolę zbierać na DVD stare, dobre filmy z lat przez 2000 r. i mogę po sto razy podziwiać przygody Holmesa z Brettem w roli głównej i za każdym razem jak dziecko się cieszyć, gdy słyszę znaną melodię z czołówki serialu albo setny raz słyszeć dowcipny dialog pomiędzy Holmesem a Watsonem i setny raz się z niego śmiać. A co do np. HRABIEGO MONTE CHRISTO osobiście uważam, że szansę na najlepszą ekranizację mieli ci, co nakręcili 8 odcinkowy serial z Gerardem Depardieu. Niestety spartaczyli robotę dodając to, czego nie i opuszczając wiele tego, co było.

Zauważyłem to, o czym mówisz. Że Holmes, choć sam nie kochał, to jednak doskonale potrafił zrozumieć uczucia innych ludzi. Właśnie wyżej wspomniany przykład w ABBEY GRANGE, ale nie tylko. Zobacz jeszcze odcinek DIABELSKA NOGA. Holmes przecież puszcza zabójcę wolno. I mówi "Nigdy nie kochałem. Ale gdybym kochał, na pewno postąpiłbym tak, jak nasz pogromca lwów". Czyli w pewnym sensie pochwalał czyn zabójstwa w imię zemsty za zbrodnię, jakiej dopuścił się Tregenis. Choć np. Holmes nie każde uczucie pochwalił. Pamiętam w ZABÓJSTWIE NA MOŚCIE nie pochwalił uczuć Neila Gibsona do guwernantki swoich dzieci, choć sądzę, że zrobił to dlatego, iż uważał takie uczucie za kaprys bogatego człowieka, który zawsze musi dostać to, czego chce. A propos przytulania się kobiet do Holmesa przypomniało mi się, jak w PUSTYM DOMU pani Hudson zobaczyła żywego Holmesa i rozpłakała się i wtuliła się w niego, a on radośnie ją objął. Potwierdza to to, co mówiłaś. Że przytulić i oferować pomoc swym rycerskim ramieniem Holmes umiał. Lecz rzucania mu się na szyję już nie. A np. zaciekawiło zakończenie odcinka UMIERAJĄCY DETEKTYW, kiedy Holmes już ujawnił zbrodnię Calvertona Smitha i sprawił, że pani Savage odzyskała swój dom. W ostatniej scenie przecież Holmes i Watson goszczą u pani Savage. Dzieci biegają po ogrodzie. Watson się z nimi bawi, a Holmes leży na leżaku. Córki pani Savage przytula się do Watsona i mówi "Dziękuję, że pomógł pan nam zatrzymać dom". A Watson pokazuje na Holmesa i mówi, że jemu bardziej należą się podziękowania. Wówczas dziewczynka jakoś dziwnie przerażona czy przynajmniej skrępowana podchodzi do Holmesa i podaje mu rączkę. A Holmes jakby ze zdziwieniem zdejmuje rękawiczkę i ściska ją swoją dłonią. Wówczas dopiero dziewczynka się do niego uśmiecha. Zdziwiło mnie mocno zachowanie jej wobec Holmesa. Czyżby Sherlock tak ją przerażał? Czy może po prostu budził respekt połączony z lekkim strachem, jakiego już nie budził dobroduszny i rozkoszny Watson?

A nawiasem mówiąc podoba mi się rola aktora, który wciela się w postać Calvertona Smitha. Czarny charakter z niego jak się patrzy. Widziałem tego aktora w kilku filmach i praktycznie w każdym grał albo łajdaka albo człowieka oschłego i zamkniętego w sobie, który nie umie okazywać uczuć. Pasował więc do tej roli, jaką w mu przygodach Holmesa powierzono. Pasował jak ulał.

kronikarz56

No tak, kiedy tylko główny bohater, ewentualnie on i jego największy przeciwnik, posiadają pewne zdolności, które wybitnie ich wyróżniają, to jeszcze jest to w porządku. Ale kiedy każda postać w filmie zachowuje się jak super bohater, to robi się to nudne.

Nie lubię uwspółcześniania, jakoś mnie to razi. Minione czasy miały swój klimat, pewną magię, XXI wiek tego nie ma i niszczy cały urok. Przez takie właśnie 'dogadzanie' widzom i tworzenie filmów, które z założenia trafić mają do jak najszerszego grona odbiorców widzowie stają się mniej wymagający. Po obejrzeniu 20 filmów nie wymagających myślenia niespecjalnie trudny film stanie się męczący. To 'wychodzenie ludziom na przeciw' powoduje więcej szkód niż pożytku. Oczywiście, lekkie, łatwe i przyjemne filmy są też ważne, każdy potrzebuje się rozerwać i spędzić czas odprężając się, ale trudne i ambitne są równie potrzebne. Jeżeli przyzwyczai się społeczeństwo do pierwszego typu, to drugiego nikt nie będzie chciał oglądać.

Nie wiem po co w ogóle dalej istnieją gatunki filmów. Pierwszy z brzegu film ma elementy akcji, kryminału, dramatu, komedii i romansu oraz, tak jak piszesz, kipi erotyką i prostackimi żartami. Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, tak samo jest z filmami. Nie da się stworzyć filmu, który polubią wszyscy, nie ma co się nawet łudzić, że tak będzie. Powinny więc powstawać różne filmy, trafiające w odmienne gusta, a nie masa zlepków gatunków z nadzieją na jak najliczniejszą widownię.
Wszystko potwornie się teraz upraszcza. Spójrz jak przedstawiano kiedyś czarny charakter - owszem był draniem, owszem umiał zabić lub zlecić morderstwo, ale przy tym wszystkim zachowywał pewną klasę, szanował przeciwnika jeśli ten dorównywał mu poziomem, a jeśli rywal był od niego lepszy, to w pewnym sensie nawet go podziwiał, umiał docenić jego umiejętności, a teraz co? Wszystko opiera się na tym kto więcej przeklina i ile osób zabije, nie ma wzajemnego szacunku, ważne jest kto kogo bardziej pojedzie. Naprawdę martwi mnie kierunek, w którym zmierza współczesna kultura (bo problemem są nie tylko filmy, ale też, chociażby, muzyka).

Ostatnimi czasy tez skłaniam się bardziej ku filmom z ubiegłego wieku. Jest naprawdę co oglądać, z przeróżnych gatunków, w przeróżnym stylu. Odnoszę jednak wrażenie, że coraz trudniej spotkać ludzi, którzy doceniają stare produkcje. Jeżeli jakiś dobry aktor żyje i wciąż gra, jest szansa na to, że ludzie sięgną do starych filmów z nim (chociażby Pacino, czy Hopkins), ale jeśli nie żyje od paru dobrych lat, to mało kto o nim pamięta, a jeszcze mniej osób będzie chciało oglądać stare filmy z nim - niewątpliwie dobrym aktorem był Laurence Olivier, z tego co mi wiadomo, kiedy 20-30 lat temu ktoś wymieniał jego nazwisko praktycznie każdy wiedział o kogo chodzi i mówił, że to świetny aktor, kto dziś pamięta chociażby jego nazwisko? Istnieje w ogóle jakieś dziwne przekonanie, że nie warto oglądać starych filmów, z wyjątkiem tych, które określa się mianem klasyki, bo te każdy ogląda i wypada je lubić.
Istnieje też dziwne przekonanie, że jeśli wyłączysz film po 10 minutach, to znaczy, że jest on beznadziejny i masz prawo do oceniania go, a jeśli przemęczysz się do końca, to nie jest on taki zły, no bo przecież cały obejrzałeś. Istnieją przecież filmy, do których potrzebny jest wstęp, czasem nie jest on porywający, ale jest konieczny. Z kolei w innych przypadkach oglądasz do końca, bo chcesz mieć swoje zdanie o całości, pomimo tego, że od pierwszej minuty Ci się nie podoba. Ale ludzie tego nie rozumieją.

Tak, to zdanie z "Czarciej stopy" bardzo mi się podoba i idealnie pokazuje, że Holmes nie jest tylko maszyną, że nie jest tak naprawdę pozbawiony uczuć. W "Znamienitym kliencie" Holmes wypowiada też dobre zdanie "Nie słynę z gorących uczuć, ale cenię je u innych" (w opowiadaniu tego chyba nie ma).
Jeśli chodzi o "Zabójstwo na moście" wydaje mi się, że chodziło tu nie tyle o pieniądze Gibsona, co o fakt, że Dunbar była raz, że od niego młodsza, a dwa (i to przede wszystkim), pracowała u niego (ponadto miał żonę i dzieci i niewątpliwie stawiał młodą kobietę w bardzo niekomfortowej sytuacji). Zauważ, że kiedy Gibson pyta się Holmesa, czy wini go za to, że był zauroczony guwernantką, detektyw odpowiada "Winiłbym pana za okazanie jej tych uczuć. Była pańską podopieczną". Potem następuje też bardzo dobra wymiana zdań, w której Holmes wyraża swoją dezaprobatę.
Z drugiej jednak strony, jak Holmes coś chce to w ogóle nie dba o ogólnie przyjęte normy społeczne, ale innych się czepia :D Przypomniało mi się jak agresywnie zareagował w "Sprawie tożsamości" kiedy okazało się, że ojczym udawał adoratora swojej pasierbicy, Holmes prawie go pobił. A potem sam zachował się bardzo podobnie w "Charlesie Augustusie Milvertonie".

Ciekawa uwaga jeśli chodzi o tą dziewczynkę, też to zauważyłam. Myślę, że raz budził respekt, a dwa był tak chłodny, że mała wrażliwa dziewczynka po prostu się go bała. Dzieci dużo bardziej wyczuwają nastroje i bariery jakie wyznaczają inni ludzie ;) No i tak jak mówisz, stanowił duży kontrast z Watsonem. Poza tym spójrz - siedzieli w tym ogrodzie, rozmawiali, byli uśmiechnięci, tylko Holmes siedział z boku, z cylindrem na oczach i już pomijając kwestie strachu i respektu, nie wiesz czy podejść i jak się zachować, bo może on się zdrzemnął i nie chce by go budzić, albo skoro wszyscy rozmawiają, a on nie, to może nie ma ochoty udzielać się towarzysko ;)

Też uważam, że aktor grający Smitha w "Umierającym detektywie" był kapitalny, bardzo mi się podobała jego gra aktorska. W ogóle mieli szczęście jeśli chodzi o aktorów - pani Hudson - najgenialniejsza jaką widziałam, wprost idealna; Lestrade - no przecież wygląda jak fretka :D i gra też świetnie; o Mycrofcie już mówiliśmy; Moriarty - bardzo mi się podobał, może trochę stary, ale zagrał dobrze; Stoke Moran - idealnie dobrany do roli, podobnie jak aktor grający Charlesa Augustusa Milvertone'a, itd. :)

asia0123

Dokładnie tak. Ja naprawdę lubię, jak główny bohater i ewentualnie jego wróg mają niesamowite zdolności, które wykorzystują do realizacji swoich celów. Pozostali bohaterowie powinni być nie tyle głupi, co po prostu zwyczajnie posiadający inne talenty, mniejsze od tych, jakie posiada główny bohater, choć równie ważne dla całej akcji naszej opowieści. Kiedy zaś wszyscy bohaterowie mają takie same zdolności wszystko staje się nudne, a główny bohater już tak nie błyszczy jak błyszczeć powinien.

Dokładnie ja uważam tak samo. Stare dobre filmy są zawsze najlepsze. Mają bowiem w sobie ten styl. Dzisiaj już filmy mają za zadanie za wszelką cenę przyciągnąć ku sobie największą ilość widzów. A ich przyciąga ostatnio chyba wszystko, co jest niemoralne i obskurne. Naprawdę aż człowiek zadaje sobie pytanie, do czego zmierza ten świat?

Dokładnie. Ja również zauważyłem, że kiedyś czarny charakter był kimś na poziomie. Wielki człowiekiem o jakiś niesamowitych zdolnościach (bo przecież nawet umiejętność trzymania ludzi w posłuszeństwie wobec siebie to wielka umiejętność) i nienagannych manierach. Nawet sam kapitan Hak z bajki o PIOTRUSIU PANIE jest w każdej skali gentelmanem, a powieść o Piotrusiu Panie powstała w czasach, kiedy powstały przygody Holmesa oraz wielu innych bohaterów. Więc można śmiało powiedzieć, że w XIX wieku panowały maniery i pewne porządne zasady. Zwłaszcza w tworzeniu książek. Zobacz sama - taki autor musiał naprawdę męczyć się, wymyślić dokładną akcję, stworzyć genialnych bohaterów, ukazać wielkie uczucia i wielkie namiętności. Tylko to bowiem sprawiało, że powieść rozsławiła pisarza. A dzisiaj co trzeba, by pisarza czy reżysera rozsławić? Sypanie przekleństwami, ukazywanie nadmiernej erotyki, naturalizm scen brutalności itd. Wszystko, co ja potępiam. Naprawdę żal patrzeć. Dlatego o wiele bardziej kocham książki z XIX wieku. I ewentualnie z początków XX wieku. Bo przynajmniej pisarze byli ludźmi na poziomie. Zaś filmowcy z lat 50, 60, 70 i 80 (ewentualnie jeszcze nieco 90) umieli kręcić filmy z nastawianiem "sztuka dla sztuki". I słusznie zwróciłaś uwagę na czarny charakter. To człowiek wielki pod każdym względem.

Taki Moriarty. Przecież on nie chce od razu zabić Holmesa. On go podziwia, jest pod wrażeniem jego umiejętności. I woli najpierw Sherlockowi dać szansę wycofania się z akcji przeciwko niemu nim zada mu śmiertelny cios, który jednak miał nastąpić w ostateczności. A co do samego pojedynku pomiędzy Holmesem a Moriartym to naprawdę pojedynek gigantów niczym z mitologii greckiej. Lub taki pojedynek wielkich dżentelmenów. Tylko nieco szabel mi brakowało xD. Ale jednak pojedynek ten miał w sobie coś wspaniałego. Nienowoczesnego, nie żałośnie XXI-wiecznego ani nic z tych rzeczy. I rzeczywiście, jak wspominałaś Holmes został zaskoczony. Spodziewał się, że Moriarty wyciągnie broń. A on po prostu rzucił się na niego z pięściami. A przy okazji - Moriarty pozwolił napisać Holmesowi list pożegnalny do Watsona. Który wróg pozwoliłby na takie coś swojemu przeciwnikowi? Widać, że Moriarty to taki porządny czarny charakter, którego cechy charakteru doskonale wymieniłaś. Właśnie tacy byli przestępcy XIX w. Przynajmniej w literaturze.

Zauważyłem właśnie takie skłonności Holmesa do samosądów i oceniania innych ludzi. Niektórych zabójców puszcza wolno (CZARCIA STOPA albo też ABBEY GRANGE), innym swoim przeciwnikom chętnie by spuścił manto czy zepchnął ich ze schodów (CHARLES AUGUSTUS MILVERTON albo też SPRAWA TOŻSAMOŚCI). Podobnie również robi w sprawie BŁĘKITNEGO KARBUNKUŁU, kiedy sprawcę kradzieży, choć ten budził u niego wielki wstręt, puścił go wolno. Pamiętam również komentarz w MORDERSTWIE W ABBEY GRANGE, kiedy Holmes z Watsonem osądza kapitana Crookera i puszcza go wolno. Holmes łatwo powierza sobie rolę Wysokiego Sądu, a Watsonowi rolę Ławy Przysięgłych dodając, że nie widzi nikogo lepszego w tej sprawie. I potem po całej sprawie Watson mówi do Holmesa, że nieco go niepokoi, że Holmes sobie tak łatwo powierzył rolę sądu. Holmes jednak odpowiada z taką łatwością, jakby dla niego takie coś było chlebem powszednim. Nawiasem mówiąc bardzo mi brakuje tego dialogu w opowiadaniu. Podobny tekst również pada w DIABELSKIEJ NODZE. Podobnie również łatwo osądza tytułową bohaterkę DAMY W WOALCE. A może nie tyle osądza, co po prostu zwyczajnie odradza popełnienie samobójstwa kobiecie, której nie zostało nic innego jak tylko nędzna egzystencja. Holmes nie wydaje mi się człowiekiem religijnym, a jednak ostro sprzeciwia się samobójstwu. Pamiętam też, jak w TAJEMNICY DWORU SHOSCOMBE najpierw ocenia intrygę sir Roberta w celu ukrycia śmierci jego siostry, a potem jednak daje mu szansę ukrycia prawdy do czasu wyścigów konnych. I świetne jest zakończenie odcinka, jak Holmes i Watson czytają gazety w sprawie wygranej sir Roberta. Watson mówi coś złośliwego na temat tego, że Holmes pozwolił na oszustwo, a Sherlock pyta go złośliwie "Ile ty wygrałeś na tych wyścigach?".

Dokładnie tak. Aktorzy tego serialu są moim zdaniem genialnie dobrani. Lestreade oraz pani Hudson są doskonali. Pamiętam np. serial SHERLOCK HOLMES I DOKTOR WATSON, gdzie Lestreada grał ten aktor, który grał w tym serialu Suttona. Grał go doskonale, ale jednak jakoś ten aktor mi nie pasował. Bo przecież jak sama zauważyłaś, pisało w dziełach o Holmesie, że inspektor przypominał fretkę. A one nie są grube, lecz chude i żylaste :) Muszę przyznać też, że podobają mi się też niektóre aktorki grające w tym serialu klientki Holmesa np. aktorki, które grają Violet Smith, Violet Hunter czy niedoszłą żonę numer 3 szlachetnie urodzonego kawalera.

kronikarz56

Dokładnie, powinien być wyraźny kontrast, czymś ten główny bohater powinien się wyróżniać, dobrze by było, gdyby nie były to tylko kopniaki z półobrotu, ale też intelekt. Uwielbiam czytać książki, czy oglądać filmy, w które przepełnione są inteligentnymi dialogami. Współcześnie inteligencja w rozmowach ogranicza się do ciętych ripost i sarkazmu, nie powiem, że tego nie lubię, ale nie może być to jedyna forma prowadzenia konwersacji, poza tym coraz częściej przestaje to być inteligentne, a staje się po prostu prostackie i chamskie.

W ciągu roku w kinach pojawiają się chyba średnio 4 filmy, które mają jakieś przesłanie i cała reszta, która nie wnosi sobą nic . Ale skoro jest popyt na takie produkcje, to po co się wysilać? Jedyna nadzieja w tym, że, jak wszystko, i to się ludziom znudzi i zrodzi się w nich potrzeba obejrzenia czegoś bardziej ambitnego :)

Jedno, że czarny charakter trzymał ludzi w posłuszeństwie, a drugie to fakt, że większość z nich czuła przed nim rzeczywiście respekt i procentowo więcej z nich było mu lojalnych, niż ma to miejsce teraz. To jest niezwykła umiejętność, bo współcześnie bardziej ludziom zależy na tym, by inni się ich bali, a nie szanowali.
Fakt, istniały pewne zasady i maniery w pisaniu książek, ale to pewne podobieństwo jeśli chodzi o zachowanie bohaterów brało się też z tego, że w XIX w. ludzie zupełnie inaczej postrzegali świat i siebie nawzajem, a to z powodu całkowicie odmiennej mentalności. Kiedyś panowały pewne zasady, których ludzie przestrzegali, dziś robi się wszystko żeby je obejść. Dawniej wszystko załatwiało się na słowo, teraz wymaga się kilkunastu podpisów. Ludzie nie kłamali, nie tylko ze strachu przed tym, że to się wyda, ale z szacunku do samych siebie, uważali to za coś niegodnego, teraz jeśli jesteś szczery i zawsze dotrzymujesz słowa inni widzą w Tobie naiwniaka, którego można zawsze i łatwo wykorzystać. Spójrz na "Studium w szkarłacie" - Hope powożąc dorożką znalazł w niej klucz do domu, który był mu potrzebny, i co zrobił? Zrobił kopię klucza a oryginał oddał właścicielowi. Kto by się dzisiaj zajmował dorabianiem klucza, skoro ma w ręce oryginał?
Jeśli chodzi o dawnych autorów, na przykład XIX wiecznych, to podziwiam ich za wszechstronną wiedzę - porównania jakich używają i rozmowy prowadzone przez bohaterów na całkowicie odmienne tematy pokazują jak mądry i wykształcony był autor. Muszę przyznać, że czasem czuję się głupio, bo nie mam zielonego pojęcia o czym mówią, ale przynajmniej zmusza mnie to do zastanowienia się nad tym i poszukania jakichś informacji na ten temat.

Bardzo lubię tę wymianę zdań między Holmesem i Moriartym, zarówno w opowiadaniu jak i w serialu (podoba mi się też, że Brettowy Holmes jest ewidentnie przestraszony). I Holmes też szanował Moriartego, inaczej przecież nie określiłby go 'Napoleonem zbrodni' i nie uważałby go za jedynego godnego siebie przeciwnika. To niewątpliwie cecha wielkich ludzi - szczere docenienie umiejętności innych osób, w tym również (a może przede wszystkim) przeciwników.
Jeśli chodzi o samą scenę walki, to na początku nie byłam przekonana co do momentu, w którym Holmes zrzuca Moriartego (to było pokazane dopiero w "Pustym domu"), bo zamiast go po prostu zepchnąć, niejako go podnosi. Ale przecież Holmes opisując tą sytuację mówił Watsonowi, że umie baritsu i japoński wrestling, a ten wrestling, z tego co widziałam, to tak dziwna sztuka walki, że taki chwyt, w tym przypadku, w ogóle mnie nie dziwi. I ten list, o którym piszesz, rzeczywiście, wielka klasa Moriartego.
Swoją drogą, jakie szczęście, że Doyle opisywał przygody Holmesa z punktu widzenia Watsona - dzięki temu mógł go wskrzesić bez naciągania faktów ;)

Właśnie przez te samosądy i własny system moralny wiele osób uważa Holmesa za socjopatę i pewnie mają rację. Ale w większości przypadków trudno się z nim nie zgodzić, z wyjątkiem "Błękitnego karbunkułu" - w ogóle nie podoba mi się to, że go wypuścił, ani nie przemawia do mnie jego argumentacja. No ale to chyba jedyny taki przypadek ;) Założę się, że gdyby w "Studium w szkarłacie" Holmes znał historię Hope’a zanim usłyszała ją policja i jego by wypuścił.
Uwielbiam tą scenę sądzenia Crockera i to jak Watson mówi, po wspomnianym przez Ciebie dialogu, że to właśnie czyni Holmesa wyjątkowym. I ma rację, to też wskazuje na ludzkie uczucia detektywa, pomimo całej tej chłodnej powłoki.

Co do aktorki grającej Violet Smith, to przez cały odcinek miałam wrażenie jakby Watson był nią zauroczony. Zawsze mnie bawi zdziwienie Watsona, kiedy dowiaduje się, że i Carruthers się jej oświadczył i komentarz Holmesa, że mężczyźni mają prawo oświadczać się kobietom xD

asia0123

Ja sam osobiście zajmuje się, na razie jeszcze amatorsko, pisaniem książek, także staram się jak mogę, by akcja była ciekawa i przyjemna, a także by było w niej coś więcej oprócz tylko ciętych ripost i akcji trzymającej w napięciu. By było w niej co nieco refleksji, by czytelnik zastanowił się nad pewnymi sprawami. To w pewnym sensie styl XIX wieku, ale bardzo mi on odpowiada. A przy okazji chyba właśnie pisanie narracji 1 osobowej to chyba główna cecha powieści XIX wieku. Większość z nich, a przynajmniej duża część jest tak właśnie napisana. Najlepszy w tym kierunku jest moim zdaniem DRACULA.

Właśnie. Osobiście żywię taką samą nadzieję, co i ty. Że w końcu i to także znudzi się ludziom, że zapragną czegoś bardziej ambitnego. Aż żal niekiedy ogarnia człowieka, kiedy widzi, jak kiedyś idolem kobiet był taki Daniel Olbryski, a teraz jest nim Robert Pattinson i nastolatek wampir z piękną klatą. Normalnie boli to każdego estetę.

To prawda. W XIX wieku ludzie byli zupełnie inaczej wychowani. Nie wszystko tam było idealne, niektóre sprawy były zbyt sztywne. Widać to np. w kryminałach o Poirot, kiedy główny bohater droczy się ze swoim przyjacielem Hastingsem twierdząc, że jest on zbyt zmanierowany i żyje w epoce wiktoriańskiej, podczas gdy czasy są ostatnio nowoczesne. Ale jednak tamte czasy miały w sobie niezaprzeczalne piękno, a książki miały za zadanie nie tylko dać rozrywkę, ale i pokazać jakieś wzorce postępowania. Stąd nawet sam Moriarty ma w sobie coś z wielkiego eleganta i estety. A przy okazji znasz może bajkę Disneya WIELKI MYSI DETEKTYW? Oparta jest ona na opowiadaniu "Basil z Baker Street". Genialna bajka o mysim Sherlocku Holmesie, Basilu, który wraz ze swym druhem doktorem Dawsonem walczy z profesorem Ratiganem i jego gangiem. Warto zaznaczyć, że nawet w tej bajce profesor wzorowany przecież na Moriartym choć łajdak i morderca, to jednak ma w sobie "To coś", co sprawia, że jego ludzie się go boją i szanują. Sam Moriarty przypomina mi niekiedy nieco granego przez Marlona Brando OJCA CHRZESTNEGO. W końcu tam mafia włoska również ma swoje zasady, a sam boss wydaje się być niezwykłym estetą i człowiekiem na poziomie i z zasadami, czego o jego podwładnych powiedzieć się już nie da. Ale to chyba kolejny typowy dla ukazania porządnego czarnego charakteru kontrast - przywódca esteta, wielki pan, człowiek z manierami i o niezwykłym szacunku do samego siebie, a jego ludzie to prostacy i ludzie dość ciemni, którzy szanują wodza swego za to, że ma on to, czego oni nie mają. A także obowiązkowo się go boją.

Tak, pamiętam ten szczegół ze STUDIUM W SZKARŁACIE. Przy okazji zauważyłem, że w książkach XIX wieku pojawia się często zemsta jako motyw zbrodni. W kwestii zemsty np. HRABIA MONTE CHRISTO jest perełką samą w sobie. A Holmes ma chyba wiele takich opowieści dotyczących zemsty. W końcu mszczą się za zbrodnie wobec nich Hope ze STUDIUM W SZKARŁACIE, albo Crocker z ABBEY GRANGE albo w CZARCIEJ STOPIE. I praktycznie motyw jest zawsze taki sam - zabicie ukochanej kobiety. I zawsze w takich sytuacjach Holmes bez wahania puszcza zbrodniarza wolno. Choć z drugiej strony czy któryś z czytelników miałby mu to mieć za złe? No, jedynie sprawa BŁĘKITNEGO KARBUNKUŁU, jak sama zauważyłaś, nie zdaje się przekonywać nas, że Holmes postąpił słusznie. Tu się zgodzę. Nawet jego motywy w tym kierunku niezbyt są przekonują.

Ale zemsta w sprawach Holmesa nie ma tylko motywów miłosnych. Niekiedy to w ramach zemsty ginie dobry człowiek zabity przez tych złych. Tak się np. dzieje w PIĘCIU PESTKACH POMARAŃCZY, DOLINIE GROZY czy np. w ZNAKU CZTERECH lub też STAŁYM PACJENCIE albo też w EMERYTOWANYM SPRZEDAWCY FARB. Tam mamy typowe mafijne lub tym podobne porachunki. W takich sprawach już Holmes występuje jako bicz Boże na grzeszników. Pamiętam, jak zaangażował się w sprawę pestek, kiedy zginął jego klient. Choć zastanawia nieco fakt, czy zrobił to dlatego, by go pomścić, czy po to, by obronić swoje dobre imię. Że on jako detektyw zawiódł. Choć skłaniam się raczej ku temu drugiemu.

Dokładnie ja to samo zauważyłem. Watson wydawał się ciągle zauroczony jakimiś kobietami, jakie detektywi spotykali na swoje drodze. Chociaż wydaje mi się, że Violet Smiths zrobiła wielkie wrażenie bardziej na Holmesie. Pamiętam jego minę, jaką zrobił, gdy Violet miała czelność przerwać mu jego doświadczenie chemicznego. Patrzył na nią taką miną albo z powodu jej urody albo z powodu jej bezczelności wobec jego zakazu. Wydaje mi się też, że panna Violet Hunter zrobiła swą urodą na Holmesie wrażenie. Pamiętam, jak dotykał jej pięknych włosów. No i ten komentarz, że swojej siostrze by nie pozwolił przyjąć takiej posady.

kronikarz56

Rzeczywiście - narracja pierwszoosobowa była dość powszechna i tak jak piszesz świetnie wypadło to w "Drakuli". Ostatnio czytałam "Nazywam się czerwień", to w prawdzie książka z końcówki lat '90, ale kolejne rozdziały opisywane są punktu widzenia różnych bohaterów, podobnie właśnie jak w "Drakuli", też bardzo fajnie to wyszło.

Jeśli chodzi o współczesnych idolów, to przeraża mnie fakt, że gra aktorska schodzi na dalszy plan. Ważne jest, kto w danym momencie jest na topie, na kogo się miło patrzy i kto ma fajną klatę. Co z tego, że gra przeciętnie albo wręcz słabo? Ważne, że jest przystojny. Nie potrafię tego zrozumieć, aktor ma grać, nie wyglądać, to nie model (oczywiście są takie role, jak chociażby Dorian Gray, gdzie aktor musi być piękny, no ale bez przesady)!
No i nie można przede wszystkim oceniać aktora tylko po jednej roli, a tak się często dzieje. Gdybym, na przykład, po raz pierwszy zobaczyła Bretta w "My Fair Lady", gdzie grał Freddyego Eynsford-Hilla, a nie w tym serialu, to chyba bym na niego w ogóle nie zwróciła uwagi, bo nie było tam zbyt wiele miejsca na wykazanie się zdolnościami aktorskimi, co z tego, że był przystojny.
Poza tym tacy współcześni idole, są na topie góra 5 lat, a przez ten czas grają w każdej nowej 'superprodukcji', to jest potwornie nudne! Wchodzi nowy film do kin, a ja myślę "o nie, znowu on". Oczywiście, jeśli lubię jakiegoś aktora, to chcę zobaczyć go wielu różnych rolach, ale to powinno być rozłożone w czasie, a nie takie wkładanie człowieka do każdego nowego filmu, aż znudzi się widzom. Oprócz tego naprawdę współczuję tym aktorom - liczba prawdziwych fanów jest niewielka w porównaniu do tych sezonowych (kto dziś pamięta o Bradzie Pittcie? kto za 5-10 lat będzie pamiętał o Johnnym Deppie?), którzy oglądają go tylko, gdy jest na topie, a kiedy coś mu raz nie wyjdzie, to mówią, że nigdy go nie lubili.

No tak, te sztywne zasady i konwenanse czasem wprowadzały pewną sztuczność do relacji międzyludzkich, ale przynajmniej człowiek wiedział jak druga osoba się zachowa ;) Fajnie to było przedstawione w "Dobrym żołnierzu" (w prawdzie to był początek XX w.), kiedy to Dowellowie poznali Ashburnhamów, zaprzyjaźnili się, więc razem spędzali czas. Od początku jedni z góry zakładali, że drudzy zjedzą obiad o tej samej godzinie, potrawa będzie taka i taka, a do tego wino takie, a nie inne. Świat był wtedy niewątpliwie prostszy.
Uwielbiam bajki Disney'a, oczywiście starego Disney'a, bo to co się wyrabia teraz, to szkoda gadać. A co do "Wielkiego mysiego detektywa" - ciekawe, że akurat nazwali go Basil, czyżby ukłon w stronę Rathbone'a? ;) Chociaż ten Ratigan, moim zdaniem, ma już mniej klasy niż Moriarty.
No właśnie, to co mnie zawsze fascynowało w mafiach i innych organizacjach/grupach ludzi podlegających czarnym charakterom - panowały tam zasady, często nawet nie spisane, których wszyscy przestrzegali!

Zemsta to rzeczywiście częsty motyw - ludzie byli w stanie poświęcić jej całe życie i dokonać jej w tak niezwykły sposób, jak właśnie Monte Christo, czy nawet Jefferson Hope. I tak jak piszesz, nie można mieć pretensji ani do nich, ani do Holmesa, który wypuszczał im podobnych. Uważam, że taka postać jak Holmes, który działa obok prawa, sam osądza ludzi i sam decyduje co z nimi zrobić jest potrzebna w literaturze (w prawdziwym życiu, mimo wszystko, trudniej byłoby to zaakceptować) - prawo nie przewiduje każdej sytuacji, zasada "oko za oko, ząb za ząb" od dawna już nie istnieje, ale czasem trudno się dziwić osobom, które tak postępują, tym bardziej, kiedy nie kierują się egoizmem.

Wydaje mi się, że w przypadku "Pięciu pestek pomarańczy" głównym powodem było urażenie dumy i ambicji Holmesa, oczywiście obrona dobrego imienia i pomszczenie klienta też nie były bez znaczenia, ale fakt, że nie dostrzegł tego jak poważne jest zagrożenie i to, że, w pewnym stopniu, to przez niego klient umarł miały tu kluczowe znaczenie.

Nie wiem czy Violet Smith zrobiła na nim większe wrażenie, ale na pewno zupełnie inne niż na Watsonie. Watsona zauroczyła po prostu jako kobieta, natomiast Holmes, tak jak piszesz, był zdumiony tym, że ona miała czelność wejść do pokoju i mu przeszkodzić mimo wyraźnego zakazu.
No właśnie Violet Hunter z "Copper Beeches", swojej siostrze by nie pozwolił, jej tak, czyżby to pewna oznaka egoizmu i tego, że sprawa go zaintrygowała i chce zobaczyć jak się ona rozwinie niezależnie od ryzyka? ;)
(Swoją drogą bardzo lubię dialog Holmesa i Watsona zanim przyszła Violet Hunter)

Przypomniało mi się, że w jakimś poście wspominałeś o przerabianiu muzyki klasycznej na jazz. To nic, klasykę się teraz remiksuje, przerabia na techno, natomiast do utworów hip-hopowych bierze się teksty Niemena! Stare dobre piosenki coveruje się tyle razy, że nikt nie pamięta, kto jest ich autorem, a pod oryginałami ludzie piszą "Ale nudy! ", "Po co on to coverował!? ", " Nie ma pojęcia jak to powinno brzmieć!" - patrz "Hallelujah" Cohena. Ta ignorancja jest naprawdę przerażająca.

asia0123

Jestem jak najbardziej za tym, żeby pisać książki w narracji pierwszoosobowej. Naprawdę poznać punkt widzenia danej osoby jest dla mnie czymś niesamowicie interesującym. Dlatego cieszę się, że tylko dwa opowiadania o Holmesie nie mają tej narracji, a inne tak. Bo bez tej narracji one mocno tracą. A przy okazji muszę przyznać, że jednak Watson jest lepszym narratorem niż Holmes. Sherlock jest narratorem opowiadań ŻOŁNIERZ O BLADYM OBLICZU oraz LWIA GRZYWA, ale w obu zaznacza, że dopiero teraz, jak sam zabiera się za opisywanie swoich przygód widzi, jaki to trud i żałuje, że Watson się nie może za to wsiąść. Widać, że doceniał talent przyjaciela, chociaż choćby w PRZYGODZIE W COPPER BECHES kpi sobie ze sposoby, w jaki Watson opowiada ich wspólne przygody. Choć o dziwo, w serialu w tym odcinku na samym jego końcu Holmes, choć na początku kpi ze sposobu pisania Watsona, to na końcu przygody mówi "Nigdy nie wątpiłem w twój talent pisarski". A Watson uśmiechnięty mówi "I dobrze". Przy okazji odcinki GLORIA SCOTT oraz RYTUAŁ MUSCGRAVE'ÓW są wspomnieniami Watsona, owszem... ale jednak w dużej mierze przeważa narracja Holmesa. Bo Watson w nich wspomina przygody, jakie Holmes mu kiedyś opowiedział.

To prawda. Niejednokrotnie wiele spraw wtedy było mocno komplikowanych, zwłaszcza jeśli chodzi o konwenanse. Ale jednak jak tak dobrze się im przyjrzeć, tym czasom, to naprawdę muszę powiedzieć, że miały one w sobie niezaprzeczalne piękno. A przy okazji widziałaś może film DRACULA z Garym Oldmanem? Wersja ta jest genialna. I jest tam scena, jak Dracula chodzi ulicami Londynu. Są one tak dokładnie i pięknie ukazane z zachowaniem stylu epoki wiktoriańskiej, że aż czekałem, kiedy Dracula spotka Sherlocka Holmesa :)

Mnie także, przyznam się, fascynuje to, co wspomniałaś. Mianowicie ten niepisany, lecz powszechnie znany kodeks zasad postępowania w świecie przestępczym, a jeszcze bardziej mafijnym. Na pewno znasz przygody Jamesa Bonda, prawda? Książki, bo filmy już nieco mniej, pokazują największego wroga agenta 007 Blofelda podobnie jak Doyle ukazała Moriarty'ego. Wielki człowiek z manierami, groźny, ale niepozbawiony zasad etyki. A walka Bonda z Blofeldem mocno mi przypomina walkę Holmesa z Moriartym. Wbrew temu, co pokazują w filmach, nie ma w niej bowiem żadnych nowoczesnych supersprzętów. Mamy tu jedynie ostre starcie dwóch ludzi zakończone zwycięstwem jednego z nich. To właśnie lubię i żałuję, że w filmach muszą to zmieniać w ramach tzw. efekciarstwa. I ponownie mówię, szef magii, gangu czy organizacji przestępczej zawsze dla mnie kojarzy się z takim wysokim eleganckim człowiekiem, pełnym manier i inteligencji. Tak, zdecydowanie Ratigan ma wiele cech Moriarty'ego, ale jednak widać, że jest tylko na nim wzorowany. Choćby wściekanie się za nazywanie go "szczurem ściekowym" - sam Moriarty chyba nigdy nie wpadał w gniew. A jeżeli już, to w tym gniewie zachowywał klasę. Ale jednak bajka jest genialna. Kolejny dowód na to, o czym mówimy. To, co stare, jest najlepsze. Zwłaszcza jeśli chodzi o filmy.

Dokładnie. Ten egoizm Holmesa doprowadza człowieka niekiedy do złości. Sherlock naprawdę naraził pannę Violet Hunter, żeby dowiedzieć się, co też państwo Rucastle knują. Choć z drugiej strony gdyby nie to, sprawa nigdy nie zostałaby wykryta. Jeśli chodzi o dialogi Holmesa i Watsona moim ukochanym zawsze zostanie dialog rozpoczynający TAŃCZĄCE SYLWETKI oraz rozpoczynający BŁĘKITNY KARBUNKUŁ. Bardzo mnie zawsze rozbawia też scena, kiedy w PSIE BASKERVILE'ÓW Holmes i Watson oglądają laskę doktora Mortimera i wyciągają na jej podstawie wnioski, Watson oczywiście błędne, jak zawsze xD. uwielbiam też scenę z GRECKIEGO TŁUMACZA, kiedy dwaj bracia Holmes dedukują, kim jest człowiek, którego obserwują. Podobną scenę mamy w odcinku WILLA O TRZECH DASZKACH, kiedy Holmes odwiedza tego człowieka, co posiada słynne plotki. Odbywa z nim podobną rozmowę, choć brak je subtelności i uroku tej rozmowy, jaką odbył on ze swoim bratem :) Uwielbiam też, jak w NAKRAPIANEJ PRZEPASCE Holmes budzi Watsona mówiąc "Ktoś obudził panią Hudson. Ona zemściła się na mnie, a ja na tobie". Albo w CZŁOWIEKU Z BLIZNĄ jak Holmes budzi Watsona, choć ten przespał zaledwie dwie godziny. I potem narzeka w dorożce na swój otępiały umysł i mówi "Zasłużyłem na kopniaka", zaś Watson odpowiada "Powinienem ci go dać" mając na myśli oczywiście to, że należy mu się kopniak za wyrwanie go ze snu o tej porze. :) Albo jak Bradstreet rozmawia z nimi o panu Boonu i mówi "On teraz śpi", co Watson komentuje "Większość ludzi teraz śpi". Doktor nigdy nie był taki marudny i złośliwy wobec Holmesa, więc ten wyjątek mocno bawi xD.

A przy okazji skoro mowa o bajkach wzorowanych na Holmesie przypomina mi się np. odcinek Lonney Tonnes, jak Duffy jako Holmes i Porky jako Watson śledzą rzeźnika ze Schrobshire. Uwielbiam ten odcinek xD. Genialny jest też odcinek specjalny serialu SZMERGIEL, gdzie bohater staje się Ryszlokiem Holmesem i z doktorem Bobsonem ściga Moriarty'ego Dżeda, który skradł naszyjnik kuzynce królowej Wiktorii. Cudowny odcinek. Zawsze się na nim śmieje :) Również ostatnio puszcza reklama leku Holingrip Hot z udziałem Holmesa i Watsona rozbawia mnie zawsze :)

Mówisz, że Brett grał Freda w MY FAIR LADY? Ale mówisz o jakiej wersji tego musicalu? Czy nie aby o tej, co gra w niej Audrey Hubner?

kronikarz56

W przypadku Holmesa narracja pierwszoosobowa, w dodatku z punktu widzenia Watsona jest najlepszym wyjściem z możliwych. Nie ma się poczucia, że fabuła jest naciągana, że nagle wyłania się jakaś kwestia, o której czytelnik nie miał pojęcia i cała sprawa się magicznie sama rozwiązuje. Wiemy tyle ile wie Watson, a Watson wie zdecydowanie mniej niż Holmes, wiemy tylko to, co on zauważył, nie wiemy czego nie dostrzegł, znamy jego przypuszczenia, ale czasem okazują się one mijać z prawdą, choć znając jego tok myślenia wydają się nam jak najbardziej logiczne, nie możemy jednak zarzucić Doyle'owi, że nas 'oszukał', bo wiemy dokładnie tyle co jeden z bohaterów. Gdyby wszystko było opisywane z perspektywy Holmesa byłoby to pewnie nudne.
W ostatniej scenie "Copper Beeches" odnoszę wrażenie, że Holmes jednak ironizuje. Spójrz na jego minę, kiedy Watson kończy czytać, sposób w jaki wypowiada to zdanie z 'pochwałą', no i przede wszystkim - kiedy powiedział Watsonowi ten 'komplement', odwrócił się, a Watson zadowolony i lekko dumny powiedział, że dobrze, że Holmes tak uważa, a wtedy Holmes się uśmiechnął - dość specyficznie ;)
Jeśli chodzi jeszcze o "Wzorzystą wstęgę”, to podoba mi się, że Holmes się boi - widać to po nim, drży mu ręka. We współczesnych filmach nikt niczego się nie boi.

Wiele ciekawych powieści jest właśnie osadzonych w XIX w., te czasy mają swój niepowtarzalny urok, który niewątpliwie tworzą również te konwenanse.
Jeszcze odnośnie tej, swego rodzaju, prostoty i przewidywalności w tamtych czasach - pamiętam jak czytałam "Dolinę Strachu" i Holmes starał się z Watsonem rozszyfrować wiadomość. Zastanawiali się nad tym jaką książkę każdy człowiek ma w swoim domu- stwierdzili, między innymi, że rozkład jazdy Bradshawa i Almanach. Z początku wydało mi się to trochę naciągane, ale potem czytałam "Drakulę" i tam również, ku mojemu zdumieniu pojawiły się te pozycje, więc najwyraźniej, rzeczywiście było to tak powszechne. W dzisiejszych czasach zdecydowanie trudniej byłoby rozwiązać tą zagadkę, bo szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jaka książka może znajdować się współcześnie w każdym domu ;)
Fakt, wersja z Oldmanem jest naprawdę dobra, no i cóż za charakteryzacja! :) I film utrzymany jeszcze w starym stylu, bo teraz to nawet XIX w. przedstawiany jest nowocześnie.

Muszę przyznać, że książek o Bondzie jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Jeśli chodzi o filmy, to przeważnie miło się je ogląda (wszystkich, z resztą, też nie widziałam), ale jakoś specjalnie mnie nie zafascynowały. Muszę się kiedyś zebrać w sobie przeczytać to i obejrzeć, ale to zajmie wiele czasu. ;)

Mnie tam jego egoizm jakoś szczególnie nie razi, ale to pewnie dlatego, że współczesny świat pełen jest chłodnych i egoistycznych fikcyjnych postaci – stało się to nawet w pewnym stopniu modne. Jednakże w XIX w. taki Holmes z pewnością był dużo bardziej kontrowersyjny. Po prostu przesunęły się pewne granice zachowań i przyzwoitości, coś, co szokowało dawniej, teraz nie robi już na nikim wrażenia.
W "Tańczących sylwetkach" fajny jest też motyw z Watsonem, który stara się przeczytać monografię Holmesa o szyfrach tak, aby ten tego nie zauważył (oczywiście Holmes o wszystkim wie, bo zerka kątem oka i uśmiecha się pod nosem). I pod koniec to właśnie Watson wyjaśnia inspektorowi, jak rozwiązali szyfr.
Tak, to oburzenie Watsona w "Człowieku z blizną" również mi się podoba. W ogóle w tym odcinku jest jakiś taki humorzasty - wspominałam już gdzieś o tym ich dialogu w dorożce jak jechali do domu Whitney’a.
Z kolei w "Szalonym profesorze" Watson nie jest zbytnio zadowolony z tego, że Holmes go wezwał. Zawsze mnie bawi moment, kiedy Watson wychodzi i Holmes mówi, że ma nadzieję, iż zobaczą się jutro, Watson trzaska drzwiami, a Holmes robi minę w stylu 'No i o co mu chodzi?', a potem kolejnego dnia mówi, że dobrze, że Watson znów jest sobą.
Osobiście uważam, że takie wstawki z lekkimi sprzeczkami są bardzo dobre - Holmes przecież był niewątpliwie trudnym towarzyszem, a Watson był wrażliwy i, choć był bardzo pobłażliwy, nie wszystko przecież musiało mu się podobać i cierpliwość każdego człowieka ma jakieś granice.

Tak, grał właśnie w tej wersji z Audrey Hepburn. Muszę przyznać, że gdybym nie wiedziała, że on tam gra, to chyba w życiu nie wpadłabym na to, że to Brett. :)

asia0123

Zgadzam się. Bo właśnie tak jest, kiedy Holmes sam opowiada o jakieś przygodzie, w jakie brał udział, to już brakuje mu kunsztu romantyczno-przygodowego, jaki posiada Watson. W końcu opowiadać też trzeba umieć. A Holmes przecież w "Copper Beches" zwraca Watsonowi uwagę, że jego relacje powinny być suche bez dodawania emocji własnych. Dlatego Holmes, kiedy opowiada swoje przygody, tak właśnie je opisuje. Relacje z suchymi faktami. Próbuje to zmienić widząc, że nie tędy droga, ale jednak nie specjalnie mu się to udaje. Co nie zmienia faktu, że "Lwia grzywa" wydaje mi się jedną z najciekawszych zagadek Holmesa. A nawiasem pisanie w narracji pierwszoosobowej wymaga przecież umiejętności wczucia się w rolę bohatera. Nie jest to wbrew pozorom takie łatwe, choć wielu pisarzy próbowało tego i naprawdę osiągało skutek. Doyle zwłaszcza osiągnął to perfekcyjnie. Nieco jednak trudniej np. mężczyźnie pisać książkę w narracji pierwszoosobowej, kiedy narratorką jest kobieta. I vice versa. Przykładowo powieści POSZUKIWACZE SKARBÓW Edith Nesbit czy DYNASTIA MIZIOŁKÓW autorki, której nazwiska nie pamiętam. Kobieta pisze z perspektywy młodego chłopaka powoli wchodzącego w dorosłe życie. Spore wzywanie. A jednak się udało. To dopiero osiągnięcie.

Przy okazji nie wiem, czy zauważyłaś, ale w opowiadaniu "Klejnot Mazarina" narracja jest trzecioosobowa, ale mimo to przez chwilę nagle autor pisze jak zawsze, czyli jako Watson. Ale tylko w jednym zdaniu, bo za chwilę znowu wraca do relacji trzecioosobowej. Czytałem to opowiadanie aż w trzech tłumaczeniach i w każdym to zauważyłem. Czyli to sam autor musiał taki błąd popełnić.

Dokładnie. Wtedy ludzie mieli naprawdę niezwykłe książki w domu. Dzisiaj praktycznie taką książką, jaką ma chyba każdy człowiek, byłaby raczej Biblia, czyli książka, jaką pierwszą zasugerował Watson. Choć nie jest to reguła, bo tacy np. ateiści Pisma Świętego na pewno nie mają. Zauważyłem też, że wtedy ludzie mieli np. w domu książkę telefoniczną czy książkę adresową. Dzisiaj osoba mająca w domu książkę telefoniczną by była uznana za dziwaka. I przy okazji zaciekawiło mnie, że w XIX wieku ludzie lubili prowadzić dzienniki lub pamiętniki. Dzisiaj pamiętnik to zwykle mały notesik, w którym dziewczyna (ewentualnie chłopak) zbiera wpisy od kolegów i koleżanek. A kiedyś to był dowód prawdziwego i dobrego smaku.
Owszem, zgadzam się. W filmie DRACULA z Oldmanem doskonale udaje się odtworzyć urok XIX wieku. Dzisiaj wychodzi to już raczej sztucznie. Najnowszy Holmes jest tego dowodem. A co do książek o Bondzie, polecam ci. Zwłaszcza te, które napisał twórca Bonda, Ian Fleming. Te są najlepsze. Pozostałe to już nie to samo. Bond z książek ma więcej z Holmesa niż z tego agenta 007, jakiego znamy z filmów. Powieściowy Bond rzadko stosuje gadżety, super szybkie bryki z różnymi trikami, nie uwodzi maniakalnie kobiet. Nie - to snob o wielkopańskich manier i nienagannym zachowaniu, umiejętnie łączący fakty i korzystający przede wszystkim z jednego super gadżetu: własnego rozumu i własnej pomysłowości. Wykorzystuje logiczne myślenie, spryt, przebiegłość, broń palną i różne sztuki walki. Dlatego mówię, że bardziej przypomina Holmesa niż Bonda filmowego :)

Dokładnie tak. W "Nakrapianej przepasce" widać wyraźnie, że Holmes się boi. Nie robi tego często w filmach, ale jednak widać, że obecność groźnego węża z Indii niesamowicie go przeraża. A może nie tyle boi się o siebie, co o Watsona, którego przecież nawet nie raczył zawiadomić, jakie niebezpieczeństwo mu grozi. W ogóle Holmes ma w zwyczaju nic nikomu nie mówić. Normalnie by to mogło na niego sprowadzić tylko nieszczęście, ale on o dziwo wychodzi obronną ręką z wszelkich opresji albo sam, albo w ostatniej chwili ktoś mu przybiegnie na pomoc.
Dokładnie tak, podobają mi się te drobne utarczki słowne pomiędzy Holmesem a Watsonem. Oczywiście prym w nich wiedzie Sherlock, lecz jednak niekiedy Johnowi także się uda zabłysnąć inteligencją. Podobają mi się również nieobecne w dziełach Doyle'a zabawne kwestie np. w "Królewskim skandalu" Holmes udaje się do swojej pracy, Watson jest głodny i wspominał o obiedzie. Holmes nie ma na to czasu, pędzi bowiem do swej nowej pracy. Przypomina sobie jednak w ostatniej chwili o Watsonie i mówi "Poproszę panią Hudson, by zrobiła ci kanapkę". I wychodzi. A Watson zdumiony patrzy i mówi "Kanapkę?". Albo kiedy w "Błękitnym karbunkule" idą odnaleźć sprzedawcę gęsi i Holmes mówi "Ruszajmy, póki trop jest ciepły" i mijają panią Hudson, która mówi "Za to obiad będzie zimny". Co do tego, że Holmes robi minę typy "O co mu chodzi?" jest tak np. w "Umierającym detektywie", kiedy już jest po wszystkim i Holmes objaśnia Watsonowi sprawę. Zaś pani Hudson oburzona wychodzi mówiąc, że nie miała nigdy gorszego lokatora. A detektyw patrzy się na nią tak, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. Podoba mi się to bardzo.

A przy okazji na pewno wiesz, że sir. Arthur Conan Doyle był masonem, nieprawdaż? Co ciekawe w twórczości o Holmesie mamy kilka nawiązań do loży masońskiej. Przecież w "Dolinie grozy" mamy lożę, która przerodziła się w terroryzujący miejscową ludność gang. Zdziwiło mnie to mocno, skoro sam Doyle był masonem nie powinien ośmieszać masonerii. Sam Doyle chyba to zrozumiał, bo kilkakrotnie w tej powieści pada kwestia, że ta jedna loża jest wyjątkiem, bo pozostałe inne są dobre i szlachetne. Autor mówi to kilka razy, tak jakby tłumaczył się innym masonom niczym małe dziecko. Zauważyłaś? No i przy okazji w opowiadaniach "Liga Rudowłosych" oraz "Przedsiębiorca budowlany z Norwood" klientami Holmesa są wolnomularze. Pierwszego Holmes rozpoznaje jako masona z powodu broszurki z insygniami masonów, a drugiego z powodu zegarka, na którego dewizce są wyryte masońskie symbole.

Normalnie jestem w szoku. Widziałem ten film i nie poznałem naszego kochanego Bretta :) Może dlatego, że to film z lat 60, a serial z 90. Ostatecznie minęło sporo czasu i aktor postarzał się. Pamiętam scenę w MY FAIR LADY, jak Eliza ma próbę generalną na wyścigach. I zachowuje się tak sztucznie i żałośnie, do tego używa słów "załatwić" oraz "chichrać", a Fred z niej się śmieje jednocześnie będąc nią zauroczony. A Eliza go pyta "Z czego się pan chichra?" mówiąc to swoim sztucznym, wielkopańskim tonem. Genialna scena. Audrey jest tu niesamowita. Ale powiem ci, że mam mieszane uczucia do zakończenia tego filmu. Przecież sztuka PIGMALION, na podstawie której powstał ten musical, kończy się tym, że Higgins nie ma zamiaru zmienić stosunku do Elizy, a ta odchodzi oznajmiając, że wychodzi za Freda. I autor wyjawia na końcu, że tak się stało. Natomiast w filmie Higgins pomstuje na Elizę, ale zaczyna rozumieć, ile ona dla niego znaczy. I kiedy wraca do domu nagle ona się w tym domu zjawia. A on śmiejąc się dumnie pyta "Gdzie moje kapcie?", na co ona reaguje śmiechem. I koniec. Dziwne zakończenie. Taki jakby happy end. Ale jednak moim zdaniem niezbyt szczery. Bo pamiętałem zachowanie Higginsa i cóż... moim zdaniem wzniosłe uczucia są mu obce. Wybuch miłości Elizy jest tak egzaltowany, że aż nieszczery. Nie wiem, co twórcy chcieli przez to pokazać. Ale jednak Brett jest cudowny w tym filmie. I do tego śpiewa piękne piosenki.

kronikarz56

Nie zauważyłam tego w "Klejnocie Mazarina", naprawdę ciekawa uwaga! Jesteś bardzo spostrzegawczy :)

Kiedyś ludzie pisali pamiętniki, by móc lepiej zapamiętać to, co się wydarzyło, rozmowy jakie przeprowadzili, a teraz mają nadzieję, że wszystko zapamiętają dzięki kilku zdjęciom, a wszelkie konwersacje na zawsze zapisane będą w archiwach komunikatorów na komputerze.
Z tego co mówisz, to filmy pokazują zupełnie innego Bonda, niż stworzył go Fleming. Czyli mamy tu ten sam problem co z Holmesem - kto by chciał oglądać dżentelmena, skoro można pokazać widzom kobieciarza i maszynę do zabijania.

Może bać się zarówno o siebie jak i o Watsona. Nie wiem dlaczego mu nie powiedział, może chciał by przyjaciel był bardziej opanowany? Masz rację, nawet w opowiadaniach ciągle było podkreślane, że Holmes był w stanie milczeć na temat sprawy jeśli nie był czegoś pewien do końca, albo po prostu miał taki kaprys. Ale właśnie też przez to, że nie mówi wszystkiego Watsonowi czytelnik jest zaskoczony obrotem wydarzeń i pozwala to zbudować napięcie.

Generalnie po obejrzeniu tego serialu można odnieść wrażenie, że Watson nic innego by nie robił tylko jadł, a Mycroft najchętniej przespałby cały dzień :D
W "Nakrapianej przepasce" Holmes mówi do Watsona, że spotkają się na dworcu, jeśli do tej pory skończy jeść śniadanie. W "Zniknięciu młodego lorda" jak chodząc po wrzosowiskach na chwilę usiedli, Watson kilka razy podkreślił, że ewidentnie powinni udać się w kierunku gospody, aż w końcu wstał i powiedział, że idzie coś zjeść - i to rozczarowanie, kiedy posiłek okazał się niedobry. Skoro już mowa o tym odcinku - zawsze mnie bawi jak jadą konno - widać, że Brett umie jeździć, natomiast Hardwicke odbija się jak piłeczka :D Z kolei potem, kiedy zorientowali się o co chodzi z podkowami w jednym ujęciu Hardwicke ewidentnie ma dublera, natomiast Brett chyba nie.

Jeszcze odnośnie subtelnego humoru - w "Nakrapianej przepasce" jeszcze fajne było jak jechali dorożką i Watson wychwalał pannę Stoner, Holmes kazał woźnicy się zatrzymać, wysiadając spytał Watsona o kim ten mówi, przyjaciel powtórzył, że o pannie Stoner i dodał, że to niezwykła osoba, po czym odwrócił się i ją zobaczył - i ten uśmieszek Holmesa :D
Albo w "Człowieku z blizną" na początku pani Hudson mówi Watsonowi, że Holmes zniknął bez śladu, potem Watson wychodzi i mówi, że gdyby jego przyjaciel wrócił, do gospodyni ma mu powiedzieć, że John również zniknął bez śladu.

To rzeczywiście ciekawe z tą masonerią. Tak samo przecież Doyle interesował się spirytystyką, a tu nie ma żadnych nawiązań do tego, a wydawałoby się, że skoro miał takie zainteresowania, to powinien był gdzieś o nich jakoś szerzej wspomnieć.
W ogóle Holmes pod tym względem to jakiś ewenement – nie wypowiada się w ogóle na tematy związane z masonerią, religią, polityką w sumie też nie, tak jakby Doyle omijał wszystko to, co może ograniczyć grono czytelników ze względu na jakieś osobiste przekonania.
No tak, "Pigmalion" skończył się inaczej, poza tym Freddy był przecież biedny jak mysz kościelna, tu tego jednak za bardzo nie widać.
Co do piosenek, to piękne by one były, gdyby to rzeczywiście on śpiewał. Niestety postanowili go zdubbingować, a powód nie został nigdy jasno podany. Sam Brett dopiero w programie "Making of My Fair Lady" wyraził swoje niezadowolenie. Nie mam pojęcia czemu tak późno (czemu przez 30 lat zachowywał się jakby nic się nie stało?) i nie mam pojęcia, czemu nigdzie nie upublicznili jego głosu (bo jakąś piosenkę z oryginalnym głosem Audrey można znaleźć). A najgorsze, że nic mu nie powiedzieli, po prostu zaśpiewał, nagrali to, a potem przyszedł na plan i zobaczył, że jego piosenkę śpiewa Bill Shirley, zachowali się nie w porządku. A Jeremy naprawdę umiał śpiewać i miał świetny głos.

asia0123

Ja zwykle czytam moje ulubione dzieła dokładnie słowo po słowie, żeby za każdym razem wypatrzeć coś nowego, co ostatnim razem mi umknęło albo też w ogóle tego nie zauważyłem. A ten szczegół w KLEJNOCIE MAZARINA zauważyłem o dziwo już za pierwszym czytaniem. W jednym zdaniu widać, że autor mówi coś jakby "powiedział mój przyjaciel" i widać wyraźnie, że jest to część narracji, a nie dialogu. Co oznacza, że Doyle na chwilę się zapomniał i znowu pisał z perspektywy Watsona. No cóż... jak się pisze zwykle jednym stylem i nagle się go zmienia, to zwykle tak bywa. Ale widać Doyle nie czytał tego, co pisał (tak jak Aleksander Dumas) albo czytał tak tylko ogólnikowo.

Dokładnie tak. James Bond to jedna z postaci literatury pięknej, która w filmie zostaje po prostu sprofanowana. Miłośnicy filmów o agencie 007 byliby naprawdę w szoku, jakby zobaczyli Bonda głównie kalkulującego, korzystającego z dzieł własnych rąk, kochającego kobiety naprawdę i mającego wiernych przyjaciół i zaciekłych wrogów. I który nie ma super gadżetów, a jeśli już, to nie wiele. Który np. używa swego moczu jako atramentu sympatycznego albo też wysyła listy w butelce wyrzucone z toalety samolotu. W filmach James korzysta za to z takiej technologii, że aż głowa boli. A stworzony przez Fleminga 007 to taki człowiek, jak i my. Notabene - w powieści (jak i filmie) W TAJNEJ SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ MOŚCI Bond żeni się, ale godzinę po ślubie jego wróg Blofeld zabija mu żonę, co w następnej części powieści sprawia, że Bond popada w depresję, o mało się nawet nie zabija. A potem udaje mu się pomścić jej śmierć. W filmach zaś tylko w kilku tytułach wspominano o żonie Bonda, zaś jej śmierć wydaje się tylko w kilku filmach naprawdę mocno wstrząsnęła bohaterem, ale podnosi się on dość szybko. Nawet za szybko. Zaś zemsta na swoim wrogu Blofeldzie za śmierć żony nie ma takiego naturalizmu w sobie jak w książce. Razi mnie to, bo to tak, jakby obrońca Wielkiej Brytanii był człowiekiem ze stali. A on przecież w zamiarach autora miał być taki, jak wszyscy ludzie. Oczywiście z różnicą tego, co miał i co robił.

Podobnie jest z Holmesem. Najnowsze filmy go zmieniają na nie wiadomo jakiego super bohatera, co nie ma uczuć, ale ma stalowe nerwy i zdolności takie, o jakich ludzie mogą pomarzyć. Wiesz co? Ostatnio przeczytałem, że szykuje się serial o Holmesie, co mieszka w Ameryce z kochanką, a Watson jest.... kobietą. Normalnie złapałem się za głowę, jak to przeczytałem.

Milczenie Holmesa może być uzasadnione tym, że Watson miał aż do samego końca sprawy nic nie wiedzieć, żeby dopiero na samym końcu zdradzić czytelnikowi szczegóły sprawy. Oczywiście Doyle mógłby napisać, że Watson o wszystkim wiedział, ale milczał przed czytelnikami, by było ciekawiej. Ale jednak wydaje się taki chwyt nieco sztuczny. Dlatego też Holmes milczy przed Watsonem aż do samego końca, dzięki czemu sam Watson zdradza na samym końcu również czytelnikowi swoich dzieł prawdę o sprawie.

Czytałem niedawno, że podobno opowiadanie TEKTUROWE PUDEŁKO było zakazane przez cenzurę z powodu wspomnień o seksie przedmałżeńskim. To dziwne, bo jakoś czytam to opowiadanie i ani najmniejszej wzmianki o tym nie ma. Nie wiesz może coś o tej sprawie? A przy okazji na pewno znana ci ze SKANDALU W BOHEMII Irena Adler była prawdopodobnie wzorowana na polskiej aktorce teatralnej Helenie Modrzejewskiej, którą Doyle był oczarowany. Podobno też pierwotnie Alder miała być Polką, ale jednak nie doszło do tego, ponieważ zacieśniały się wtedy związki Wielkiej Brytanii i Francji z Rosją. Więc nie chciano się narażać wielkiej Rosji, zwłaszcza że konflikt na skalę światową był nieunikniony. Podobnie było u Juliusza Verne'a z kapitanem Nemo, który miał być pierwotnie Polakiem, uczestnikiem powstania styczniowego :)

W sumie to prawda z tym jedzeniem Watsona. Praktycznie często Watson zostaje oderwany od śniadania, albo nie może zjeść lub się napić piwa (scena z BŁĘKITNEGO KARBUNKUŁU), bo musi pędzić na akcję z Sherlockiem. Jeśli chodzi o humor, mnie bardzo się podoba scena, jak Holmes w NAKRAPIANEJ PRZEPASCE wygina z powrotem pogrzebacz, który zgiął na pół doktor Royllot. Albo scena kończąca ZNAK CZTERECH, kiedy Watson mówi o pannie Morstan "Bardzo piękna kobieta", a Holmes "Naprawdę? Nie zauważyłem". Albo jak wspominają, że cała ta sprawa była męcząca, Holmes mówi "Ja już jestem zmęczony. Będę wyżęty przez tydzień". :) Lubię również mimikę Holmesa, niekiedy naprawdę ironiczną. Niekiedy np. można odnieść wrażenie, że Holmes nie słucha tego, co się mówi w danej chwili w danym pomieszczeniu, a jednak potem wychodzi na jaw, że wszystko słuchał i dokładnie notował w pamięci. Podoba mi się również, jak Holmes w KRÓLEWSKIM SKANDALU niechcący zdradza się przed Watsonem, że Irena Adler go fascynuje (bo mówi o niej w sposób doniosły, albo wspomina o suwerenie, który zawiesi na łańcuszku), a kiedy Watson próbuje coś bardziej z niego wyciągnąć on szybko zmienia temat rozmowy :)

Dokładnie tak. Brakuje mi jakoś zamiłowania do spirytyzmu Doyle'a w dziełach o Holmesie. Ani jednego odniesienia o przywoływaniu duchów, chociaż PIES BASKERVILE'ÓW przez wielu jest uważany za horror. Albo opowiadania WAMPIRZYCA Z SUSSEX ma w sobie nawiązania do wampiryzmu oraz baśni braci Grimm. Wydaje mi się, że takie dzieła z elementami fantastycznej grozy nie są przypadkiem. Choć żałuję, że GRANADA tak mocno rozwinęła wątek grozy, nawet w odcinkach, w których się ona ani trochę tej grozy nie ma np. spaprany moim zdaniem odcinek SZLACHETNIE URODZONY KAWALER.

A przy okazji na pewno wiesz, bo wyglądasz mi na miłośniczkę literatury przełomu XIX i XX wieku, że powstała francuska seria książek o Arsenie Lupinie, dżentelmenie włamywaczu, który oprócz swojej profesji okradania bogatych rozwiązywał zagadki kryminalne i niósł sprawiedliwość tym, którzy jej nie zaznali. I właśnie w trzech książkach o Lupinie jego wrogiem jest angielski detektyw Herlock Sholmes, mieszkający na Baker Street 221 B. Co ciekawe, wiem, że tym detektywem miał być najpierw Sherlock Holmes, ale po zapoznaniu się z postacią tego detektywa ani Doyle ani fani Holmesa nie zgodzili się na to. Bo Herlock Sholmes to karykatura Holmesa, człowiek o wielkich zdolnościach, ale również o podłym sercu - Sholmes w próbie złapania Lupina nie zawahał się porwać jego niani oraz zamordować żonę. A przecież do tego Sherlock Holmes by się nie posunął.

kronikarz56

Ja akurat czytam Bondy i żeby mnie jakoś bardzo porwały to niestety powiedzieć (napisać) nie mogę. Są tam atrakcyjne, pomysłowe rozwiązania, ale jako całość jest to zupełnie nie filmowe. Dlatego akurat w tym przypadku, żeby te filmy dawało się oglądać producenci - moim zdaniem - słusznie zrobili, że zmienili przebieg tych historyjek. Mamy tu pewne skrajności - w książce Bond, jak dla mnie, jest dość nijaki, ot zwykły urzędnik, który musi radzić sobie w trudnych sytuacjach (co jest poniekąd słuszne, bo agent nie powinien się niczym wyróżniać, a w filmie jest zbyt wyrazisty, każdy go zna, wie co pija, więc jest to absurd kompletny, facet przypomina pogodnego poszukiwacza przygód otoczonego wianuszkiem atrakcyjnych dziewczyn).
Gdyby te książki przeniesiono w skali 1:1 na ekran, to pewno nie dałoby się tego dzisiaj oglądać, najpewniej ludzie patrzyliby na to z jeszcze większym dystansem niż to ma obecnie miejsce w stosunku do filmów, które otrzymały taki kształt jaki możemy oglądać w telewizji czy w kinie.
Tam u Fleminga było mnóstwo fantazji aż nadto przesadzonej (przyjaciel Bonda po bliskim spotkaniu z rekinem ma hak zamiast ręki itd). Jakoś trudno to sobie wyobrazić w filmie. Myślę, że byłoby to odbierane w kategoriach humoru jeszcze większego niż np. w filmach typu Moonraker czy Ośmiorniczka.
Dlatego z jednej strony wizja producentów była dobra, wybitnie filmowa i wiedzieli czego widzom trzeba (wyrazisty bohater, atrakcyjna, dynamiczna fabuła, trochę blichtru itd), a z drugiej strony pozbawili cykl tego naturalizmu, o którym napisałeś. To są niemal dwa odrębne byty - książka i film.
A jak wypadłby Bond na ekranie, gdyby był wierny oryginałowi literackiemu? To już chyba pozostanie na zawsze w sferze wyobraźni.

kronikarz56

A jeszcze co do TEKTUROWEGO PUDEŁKA i cenzury - mnie się wydaje, że kiedyś, bardziej niż teraz, pewne sprawy należało sobie po prostu wyobrażać, dopowiadać. Teraz, gdyby powstała taka powieść po prostu pokazano by seks pozamałżeński, opisano by go. Wtedy była jedynie taka sugestia, bo przecież - dokładnie już opowiadania nie pamiętam - żona zdradziła marynarza z jakimś tam facetem, więc wysnuć z tego można było, że być może kochankowie byli razem w sytuacji intymnej :-) A ponieważ kiedyś panowała większa pruderia, to wystarczyło tylko, że żona zdradza męża.
Ale jak wspomniałem, nie pamiętam dokładnie przebiegu tej historii. Jeśli się nie mylę, kochankowie zostali zgładzeni podczas przejażdżki łódką?

wojteczek

W sumie to też prawda, ale ja osobiście bardziej byłbym za ukazaniem prawdziwego Bonda, tego z powieści Fleminga. I owszem, rzeczywiście Felix Leiter, przyjaciel Bonda, po starciu z rekinem stracił dłoń, zamiast której miał potem hak. Rzeczywiście to dość wesołkowate. Ale jednak bardziej wolę powieściowego Bonda, który jest takim normalnym facetem jak ty czy ja. Który ma przede wszystkim na podorędziu własny rozum. Jedyne, co mi się w filmach o Bondzie podoba, to mianowicie sposób, w jaki ukazano Blofelda. Nieodłączny biały perski kotek jako symbol sił zła. Moim zdaniem to genialne posunięcie, jak i również nie ukazywanie twarzy Blofelda w pierwszych dwóch filmach, w których on się pojawia. Genialny mistrzowski trik.
Hmmm... pewnie masz rację, że właśnie o to chodziło krytykom, którzy uznali TEKTUROWE PUDEŁKO opowiadaniem niemoralnym. Ostatecznie żona zdradza męża. Choć np. mamy takie coś np. w opowiadaniu EMERYTOWANY SPRZEDAWCA FARB, gdzie morderca zabija żonę i kochanka, a ich ciała ukrywa w swoim domu zamurowując je potem.
Dobrze pamiętasz, zginęli zabici podczas przejażdżki łódką - a zabił ich zazdrosny mąż.

kronikarz56


Myślę, że nie tylko oni popełniali takie błędy. A może bawili się z czytelnikami? :D O Watsonie wiemy, ze nazywa się John H. Watson, jednak Mary Morstan mówi do niego James. Więc oczywiście masa ludzi zaczęła zastanawiać się nad tym dlaczego i ktoś doszedł do wniosku, że 'H' to pierwsza litera szkockiego odpowiednika imienia James. Gdzieś ktoś nawet starał się wyjaśnić jak to jest możliwe, że tą samą kulą został postrzelony w nogę i rękę :D

Co do serialu o którym mówisz, to oglądam go, żeby wyrobić sobie opinię, podobnie było z brytyjską wersją.
Wszyscy się tak zachwycali tym "Sherlockiem", że zaczęłam szukać informacji odnośnie tego, co to takiego - Holmes wsadzony w XXI w. (pomysł już sam w sobie wydał mi się poroniony). Potem zobaczyłam aktora, który wygląda co najmniej śmiesznie - na Holmesa trzeba przecież wyglądać, a on zdecydowanie nie wygląda. No ale stwierdziłam, że trzeba najpierw obejrzeć żeby móc się wypowiadać. Od pierwszej minuty miałam ochotę wywalić komputer przez okno (w sumie to nie wiem dlaczego, jeszcze żaden film nie wywołał u mnie tak negatywnych emocji), obejrzałam jednak wszystkie odcinki. Serial sam w sobie zrobiony jest dobrze, ale Holmes, jak dla mnie, z niego żaden. Oczywiście jest cała masa nawiązań do opowiadań, ale jak dla mnie chaotycznych. Trzeba przyznać jednak, że ludziom bardzo się spodobał, przyjęli go entuzjastycznie.... i okrzyknęli prawdziwym i najlepszym Holmesem... Wielu fanów Brettowego Holmesa również go lubi.
Jeśli chodzi o amerykańską wersję - "Elementary" - aktor wygląda już mniej śmiesznie, ale też daleki jest od mojego wyobrażenia o Holmesie. Rzeczywiście Watson jest kobietą, jak na razie nic między nimi nie ma - mieszkają razem, bo na zajmuje się dotrzymywaniem towarzystwa osobom uzależnionym i pilnowaniem ich by nie brały, czy jakoś tak. Muszę powiedzieć, że bardzo ciężko będzie zbudować twórcom taką relację między nimi, aby widzowie uwierzyli, że jest to tylko przyjaźń.
Nic więcej pisać nie będę, żeby nie spoilerować, mi się te wersje nie podobają, ale sam obejrzyj i wyrób sobie opinię ;) może Tobie akurat się spodoba :)

Pierwsze słyszę o sprawie "Tekturowego pudełka". Moim zdaniem prędzej powinni się przyczepić do "Skandalu w Bohemii", bo teoretycznie podobne wnioski można wysnuć, a przecież dochodzi tu kontekst polityczny.

Słyszałam o Irene, ech, jak zwykle ta polityka, a miło by było, gdyby Adler była Polką. Nie mniej jednak wspomniał o tym, że śpiewała w Warszawie ;) Jeśli chodzi o polskie akcenty, to wspomniał również o odkryciu Kopernika, które oczywiście dla Holmesa nie miało żadnego znaczenia oraz w "Studium w szkarłacie" Holmes i Watson wybierali się na koncert Norman Nerudy grającej Chopina. Więc czytelnicy zaczęli zastanawiać się o jaki konkretnie utwór chodziło Holmesowi, powstało kilka różnych teorii, bo jest z tym nie lada problem ;)

Tak, Holmes prostuje pogrzebacz, który jest zgięty inaczej niż, ten, który wygiął Stoke Moran, taka mała wpadka :D
Z tym jego 'niesłuchaniem' to prawda, ale to wszystko było w książkach, choć zupełnie inaczej się to czyta, a zupełnie inaczej widzi się bohatera, który siedzi z zamkniętymi oczami i wydaje się być nieobecny.

"Psa Baskerville'ów" horrorem bym nie nazwała (swoją drogą - ogromny plus dla Granady za świecącego psa, widziałam kilka adaptacji i tylko tu się świecił), "Wampirzycy z hrabstwa Sussex" też, ale w XIX w. luzie pewnie patrzyli na to inaczej.
Za to Granada, tak jak piszesz, rozwinęła wątek grozy, zarówno w "Ostatnim wampirze", "Szlachetnie urodzonym kawalerze", no i trochę też w "Lekarzu i jego pacjencie".
Z kolei w "Psie Baskerville'ów" z Rathbonem odbywa się seans spirytystyczny ;)

Doyle się nie zgodził? A niby tak mało dbał o Holmesa, Amerykanom przecież powiedział, że mogą go zabić, ożenić i zrobić co chcą ;)

asia0123

Dokładnie tak. Z tym postrzałem, jaki Watson otrzymał, zauważyłem od razu, kiedy tylko przeczytałem ZNAK CZTERECH. Tam Watson mówi, że podczas II wojny burskiej dostał postrzał w nogę, a przecież w poprzedniej książce wspominał o postrzale w ramię. I samo imię - John H. Watson, a tu żona mówi do niego James. Jak i również problemy z małżeństwem Watsona (raz jest żonaty, potem znowu nie). Normalnie Doyle był fatalnym ojcem dla Holmesa i Watsona. W ogóle nie dbał o ich życie osobiste :)

Osobiście uważam serial z Brettem za najlepszą ekranizację książek o Holmesie. Podobał mi się również 20 odcinkowy serial "Sherlock Holmes i doktor Watson", w którym wzięło również udział sporo Polaków jako aktorzy i producenci. Naprawdę serial choć nieco tylko bazuje na dziełach o Holmesie, to jednak doskonale ukazuje przygody bohaterów. Do tego Londyn... te mroczne uliczki spowite mgłą.... w sam raz do popełniania zbrodni. Są jak zaproszenie dla zbrodniarzy. Holmes ma tu pełne ręce roboty. Poza tym serial ma charakter teatru telewizji, co sprawia, że jest jeszcze lepszy. Jak i doskonały humor. Można się jedynie czepiać samego Holmesa, który się uśmiecha, jest młody i nieco za grzeczny wobec wszystkich ludzi. Ale jednak ma w sobie to coś. Przynajmniej nie jest nowoczesny.

GRANADA w ogóle fascynuje się w sytuacji grozy. Obejrzyj jej inne produkcje, a zobaczysz, że mam rację. Skoro o mrocznych odcinkach mowa moim zdaniem bardzo mroczy jest np. DIABELSKA NOGA. Same wizje Holmesa po wdychaniu dymu z tej rośliny są straszne. A scena, kiedy bracia Treggenisa postradali zmysły, a potem są wiezieni do szpitala dla wariatów... swoją drogą ja zawsze przewijam te sceny, bo trudno mi na nie spokojnie patrzeć. Mocno podnoszą adrenalinę, nie ma co. Co do PSA BAKERVILE'ÓW ani razu się nie bałem psa, nawet kiedy nie wiedziałem, że on jest tylko zwykłym psem. Co innego ten sen Suttona w LEKARZU I JEGO PACJENCIE albo wizje Holmesa w SZLACHETNIE URODZONYM KAWALERZE. To przyprawia mnie o prawdziwe ciarki. Ale pieska jakoś się nigdy nie bałem xD. I popieram twoje zdanie. Widziałem jedną wersję PSA BASKERVILE'ÓW, gdzie pies nie był nawet wcale mastiffem, tylko jakiś małym, czarnym kudłaczem, do tego jeszcze oślepionym, żeby był bardziej dziki. Normalnie jak ja to zobaczyłem, to normalnie myślałem, że umrę ze śmiechu. Przynajmniej Granada zachowała klasę w tej kwestii.

Polityka w ogóle zawsze była brudna. Ale Holmes nieraz się z nią stykał. Choćby KRÓLEWSKI SKANDAL.... i zgadzam się tutaj, że krytycy bardziej by się mogli tego opowiadania czepiać ze względu na romans głowy rodziny królewskiej z aktorką. Powinno to bardziej szokować niż romans żony marynarza zdradzającej męża. Ale cóż... chyba sprawdza się powiedzenie, że co wolno wojewodzie... :) A wracając do polityki przecież jeszcze Holmes bierze udział w wielkiej polityce w opowiadaniach TRAKTAT MORSKI oraz DRUGA PLAMA.

Wspomniałaś o tym, że Holmesa nie interesowały odkrycia Kopernika. Pamiętam, jak genialnie w powieści STUDIUM W SZKARŁACIE zrobił bilans tego, co umie, a tego, co nie umie. Na czym się zna i na czym się nie zna. I wychodzi z tego, że jest typowym ścisłym umysłem z wysokim uwzględnieniem chemii i matematyki, ale jednak historii, astronomia, religia czy polityka nie obchodzą go nic lub prawie wcale. Pamiętam nawet, jak mówił do Watsona, że nic a nic go nie obchodzi, czy Ziemia kręci się wokół Słońca czy na odwrót, bo na niego nie ma to żadnego wpływu :) Bardzo mi brakuje tej sceny w serialu z Brettem. Jestem pewien, że on zagrałby to fenomenalnie. A przy okazji - znalazłem w necie zdjęcia Bretta i Hardwicke'a, jak grali Holmesa i Watsona. I co ciekawe na kilku z nich Holmes jest ubrany w strój pszczelarza, a Watson mu towarzyszy. Tak jakby zdjęcie z odcinka LWIA GRZYWA, kiedy Holmes siedzi w domku i zajmuje się badaniami nad pszczołami i miodem pszczelim, a Watson go odwiedza. Wszystko piękne, ale jest problem - tego odcinka nie nakręcono. Ciekawi mnie więc, skąd te zdjęcia?

Zauważyłem, że Holmes nie grzeszy zbytnio skromnością, co powoduje w serialu z Brettem sporą dawkę humoru. Podoba mi się jak np. rozpoznaje niedopałki papierosa, rozróżnia popioły z cygar lub odróżnia od siebie ślady opon rowerowych. Zwykle mówi przy tym "Odróżniam ileś gatunków tego czy tamtego" albo mówi, że napisał monografię o tytoniu, o szyfrach lub o czymś innym (nawiasem mówiąc, o czym monografii nie pisał? xD). I nagle pyta swego rozmówcę, czy on tę monografię czytał. A rozmówca na pewno nawet o takim dziele nie wiedział, ale nie chce się z tym zdradzić i jest skonsternowany :) Genialne ujęcie osobowości Holmesa :) Brett jest też genialny, kiedy stosuje słynną pozę Holmesa - czyli siadanie w fotelu, zamykanie oczu i składanie dłoni jak do modlitwy. Prawdziwie wizytówka Brettowego Holmesa. A przy okazji - zainteresowało mnie, że w odcinku ZABÓJSTWO NA MOŚCIE pokazali, że Gibson miał automobil. W opowiadaniu nie ma o tym ani słowa. Ciekawi mnie, czemu miała ta zmiana służyć? Może chodziło o ukazanie, że już wtedy te cuda techniki powstawały? A może na zaprezentowanie bogactwa amerykańskiego króla nafty?

No tak słyszałem właśnie, że w powieściach o Lupinie miał się pojawić Sherlock Holmes, ale jego postać nie spodobała się Doyle'owi i nie wyraził on zgody. A nawet jeśli on sam nie wyraził swojej opinii w tym temacie, to sami miłośnicy Holmesa ostro zaprotestowali. I słusznie, bo trudno mi sobie wyobrazić Sherlocka w roli porywacza i mordercy. Zdecydowanie lepiej, że francuski włamywacz dżentelmen walczy z Herlockiem Sholmesem.

A czy słyszałaś, że Doyle też był detektywem i swego czasu rozwiązał kilka spraw?

kronikarz56

I właśnie dlatego, że nie dbał nie wiem po co w ogóle je tworzył. Żona Watsona jest naprawdę zbędna - jak jest w domu John i tak rozwiązuje sprawy z Homesem, a jak jej na chwilę nie ma - wprowadza się na Baker Street. Holmes nie przeżywał jakiejś depresji z powodu tego, że Watson go 'zostawił', jedynie w "Żołnierzu o bladym obliczu" nazywa to egoizmem, ale Watsonowi nigdy o tym nie mówi. Gdyby przeszedł jakieś załamanie nerwowe, gdyby sabotował ten związek, albo obraził się, gdyby Watson musiał wybierać z kim spędzić czas, gdyby żona robiła mu wymówki, że rozwiązuje sprawy z Holmesem, a nie siedzi w domu może wtedy miałoby to jakiś sens. A tak, to wprowadza to tylko zamieszanie.

Też uważam, że jest to najlepsza i najwierniejsza adaptacja, bo w przypadku niektórych odcinków jest to właściwie ekranizacja. Pomimo tego, że niektóre odcinki bardzo, jak na Granadę, odbiegają od książek to i tak są one im bliższe niż większość innych produkcji. Naprawdę nie rozumiem, czemu nigdy nie powstały ekranizacje takich klasyków jak właśnie Holmes, czy Muszkieterowie. Czy naprawdę ludzie nie chcieliby tego oglądać?

A ja właśnie bardzo lubię "Czatcią stopę" (odcinek). Oczywiście masz rację, te wizje są raczej mroczne, może trochę nawet dziwne - obecność Moriartego tam rozumiem, ale tego zdjęcia młodego chłopca już na przykład nie. Natomiast sam moment kiedy Holmes leży na ziemi, wymachuje rękoma i krzyczy, Watson pochyla się nad nim, a potem w końcu Holmes wraca do rzeczywistości, cieszy się, że widzi przyjaciela, a potem go przeprasza mogę oglądać bez końca - mistrzostwo ze strony Bretta. I oczywiście ten tekst Holmesa na końcu, że gdyby kochał jakąś kobietę, to w podobnej sytuacji postąpiłby tak samo jak Sterndale, który ukazuje ludzką stronę detektywa.

Też żałuję, że nie nakręcili "Studium w szkarłacie". Jedyna namiastka tego zawarta została w przedstawieniu z 1988 r. "The Secret of Sherlock Holmes" właśnie z Brettem i Hardwickiem (którą z resztą napisał Jeremy Paul - jeden ze scenarzystów tego serialu). Nagranie, niestety tylko, audio i parę zdjęć można znaleźć w internecie ;)

To właśnie o dziwo nie miała być "Lwia grzywa", ale chyba nawiązanie do "Ostatniego ukłonu" i tego jak Watson mówi, że Holmes przeszedł na emeryturę i hoduje pszczoły. Gdzieś, kiedyś czytałam, że nakręcili to tak o, żeby było jako jakaś wstawka. Ponoć chcieli to dać na początek "Drugiej plamy" (nie wiem po co oO), ale tego nie wykorzystali. Scena pewnie gdzieś jest nagrana, więc mogliby to upublicznić. Szkoda, że tego nigdzie nie ma, tak samo fajnie byłoby obejrzeć jakieś wpadki z planu, bo na pewno jakieś były... udało mi się jednak znaleźć tylko albo aż jedną.

To prawda, nie grzeszy skromnością, ale z drugiej strony, trudno mu się dziwić. Może czasem robi to trochę na pokaz, ale jednak jest w stanie przyznać, że Mycroft jest od niego lepszy, no i przede wszystkim jest geniuszem, któremu nikt nie dorównuje.

Doyle był detektywem? To pewnie stąd ta lekkość w tworzeniu tych opowiadań, której współcześnie wielu twórcom brakuje ;)

asia0123

Pewnie i masz rację. Dzięki temu w serialu nakręconym przez GRANADĘ nie mamy tak skomplikowanej sytuacji jak w książkach. Chociaż niekiedy dziwić może fakt, że w jednych odcinkach Watson mieszka razem z Holmesem, a w innych osobno. Nawet moją mamę, jak ze mną ten serial oglądała, zdziwiło mocno, kiedy jej powiedziałem, że Holmes i Watson mieszkali w jednym domu. W serialu bowiem nie wynika to jednoznacznie. Praktycznie w jednych odcinkach mieszka, w innych nie. To może nieco kołować xD

Serial ten jest moim zdaniem najwierniejszą adaptacją prozy Doyle'a, że nie wspomnę o tym, iż doskonale oddaje postacie Holmesa i Watsona. Pamiętam, jak byłem mały i zdobyłem kilka opowiadań o Holmesie oraz PSA BASKERVILE'ÓW. Wtedy jeszcze nie spodziewałem się zebrać wszystkich o nim dzieł. Jeszcze wtedy to było szczyt marzeń. I pamiętam, jak czytałem je pierwszy raz. To wrażenie, to zapieranie tchu w piersiach... Przyznam się, że do dzisiaj jak czytam Holmesa, to mam to samo. Jak zaczynam STUDIUM W SZKARŁACIE śmieję się jak dziecko, że spotykam Holmesa i Watsona. A jak czytam OSTATNI UKŁON płaczę, kiedy muszę się z nimi pożegnać i mam ochotę wrócić do początku. Też tak masz? :)

Mnie się podobają najbardziej odcinki, w których jeszcze gra Burke. Jego mimika jest mistrzowska, poza tym fabuła nie jest jeszcze tak mroczna jak w późniejszych odcinkach. Tylko dwa z Burkiem nieco mnie męczą. Mówię tutaj o ZWIĄZKU RUDOWŁOSYCH oraz OSTATNIEJ ZAGADCE. Znaczy ten drugi przejdzie, ale jednak pierwszy chwilami wydaje się być strasznie nudny. Bardzo mało się w nim dzieje.

Mnie też bardzo to dziwi, że nakręcili takie sceny, a potem z nich nagle rezygnują. W wielu filmach tak jest. Kręcą sceny, a potem je wyrzucają, a niekiedy film bardzo mocno na tym traci, bo takie sceny albo wiele wyjaśniały albo po prostu film przez nie był ciekawszy. Widziałaś reżyserską wersję WŁADCY PIERŚCIENI? Polecam, obejrzyj. Sto razy lepsza niż ta oficjalna puszczana w telewizji.

Właśnie. Holmes nie grzeszy skromnością, bo jeśli dobrze pamiętam, dowodził, że zbytnia skromność oraz zbytnie wychwalanie się jest złe. I człowiek powinien umieć odpowiednio ocenić swoje umiejętności. Szkoda tylko, że Doyle tak rzadko pokazywał Mycrofta. Myślę, że współpraca braci Holmes jest niesamowita i daje genialne wyniki. Szkoda, że tak rzadko działali razem.

Owszem, Doyle prywatnie był detektywem. Dwóch ludzi niesłusznie skazanych wybronił od więzienia. Jednego wybronił, który był niesłusznie skazany za zabijanie owiec (pewnie potem zaczerpnął z tego w SREBRNEJ GWIEŹDZIE), ale to było dość proste. Druga sprawa dotyczyła morderstwa i z nią Doyle męczył się kilka lat zanim dowiódł niewinności oskarżonego. Prócz tego Doyle szukał słynnej Agathy Christie, która na kilkanaście dni zaginęła i nikt nie wiedział, gdzie ona jest. Miał też podobno prowadzić sprawę zabójstwa w Polsce, ale zrezygnował, bo mógłby poprzez tropienie zbrodni narazić się carowi, a tego nie chciał. Co do Holmesa, Doyle stworzył go na podstawie swego mistrza, pewnego lekarza, którego poznał na studiach. Imię i nazwisko Sherlocka Holmesa zaś wziął od dwóch swoich znajomych - jeden nosił imię Sherlock, drugi miał nazwisko Holmes.

kronikarz56

No tak, z tym gdzie Watson mieszka, to rzeczywiście trudno się połapać, szczególnie, że zawsze zachowuje się jakby był u siebie :D W "Umierającym detektywie" Pani Hudson po niego idzie, czyli nie mieszka już na Baker Street, chociaż potem cały czas tam siedzi. Na końcu "Greckiego tłumacza" Holmes i Watson rozchodzą się w różne strony, ale znów pomijając to cały czas są razem. Pewnie jakby się temu dokładnie przyjrzeć, to znalazłoby się takich sytuacju dużo więcej.
Swoją drogą w opowiadaniach też ciężko czasem stwierdzić gdzie Watson mieszka.

Muszę przyznać, że pierwsze opowiadanie o Holmesie przeczytałam dopiero w liceum. Cały czas jakoś to za mną chodziło, ale nie mogłam się za to zabrać. Cały kanon przeczytałam tylko 2 razy, ale nie wzbudza we mnie to takich emocji, może gdybym zabrała się za to wcześniej to byłoby odwrotnie ;) Aczkolwiek muszę przyznać, że nie mogę wybaczyć Watsonowi, że prawie w ogóle nie odwiedzał Holmesa, kiedy ten był na emeryturze (jak on tak mógł!?), to mnie będzie boleć chyba za każdym razem, kiedy to będę czytać ;)

Hmmm, też jakoś bardziej podobają mi się odcinki z Burkiem, ale nie wiem dlaczego. Może dlatego, że Brett był wtedy jeszcze w pełni sił. To, że przez leki i choroby zmienił się jego wygląd, tak, że (nie oszukujmy się) nie wyglądał już jak Holmes, to jedno i w sumie nie jest to zbyt istotne. Ale to, że w niektórych odcinkach wygląda naprawdę źle, to drugie. Dużym szokiem były dla mnie te zmiany w jego wyglądzie, kiedy oglądałam ten serial po raz pierwszy, kiedy nie wiedziałam jeszcze co je spowodowało. Natomiast gdy już poznałam ich przyczyny doszłam do wniosku, że mimo wszystko było z nim chyba gorzej niż jego wygląd mógłby na to wskazywać. Choć są takie ujęcia w "Pamiętnikach Sherlocka Holmesa", kiedy, muszę przyznać, robi mi się na prawdę smutno, bo momentami Brett wygląda po prostu jak umierający człowiek.
Aczkolwiek, jeżeli chodzi o serie z Hardwickiem, to też nie brakuje odcinków, które mi się podobają. ;)

Też wolę oglądać wersje reżyserskie niż kinowe (o ile uda mi się je zdobyć). W "Królestwie niebieskim" wersja reżyserska jest dłuższa o około godzinę! Jak można tyle wyciąć? Chyba, że taki mieli zamiar od początku, bo wydaje mi się, że po jakimś czasie i wersję reżyserską puścili w kinach - jeśli tak było, to celem była czysta komercja.

Masz rację, Holmes i Mycroft mogliby częściej współpracować, ale przecież starszy z braci był na to zbyt leniwy :D

Wiem, że przy tworzeniu Holmesa wzorował się na znajomym lekarzu, ale chyba nie była to jedyna postać.
To ciekawe co piszesz o Doyle'u, chyba muszę sie zainteresować jego biografią ;)

asia0123

Właśnie tak. Ja niekiedy sam byłem mocno skołowany, kiedy oglądałem ten serial nim jeszcze zapoznałem się ze wszystkimi dziełami Doyle'a o przygodach Holmesa. Z opowiadań można jeszcze co nieco wywnioskować. Bowiem w PRZYGODACH Watson mówi o wydarzeniach, w jakich brał udział, kiedy się już ożenił. Wyjątkiem tu jest np. NAKRAPIANA PRZEPASKA, gdzie jest mowa o przygodzie z czasów kawalerstwa Watsona. Podobnie się dzieje w PAMIĘTNIKACH kończących się na rzekomej śmierci Holmesa. Potem mamy POWRÓT, gdzie głównie mamy opowieści o przygodach Holmesa po powrocie. Ale są tu takie odcinki jak DRUGA PLAMA, które są wspomnieniami z czasów, kiedy Holmes i Watson dzielili jeszcze mieszkanie. Potem mamy KRONIKI, kiedy to dowiadujemy się, że Watson znowu wprowadza się na jakiś czas na Baker Street (pewnie ponownie owdowiał). I znowu mieszkają razem, aż do czasu, kiedy Watson żeni się po raz trzeci, a Holmes odchodzi na emeryturę. I swoją drogą ja również mam za złe Watsonowi, że w ogóle Holmesa nie odwiedzał. Bardzo dziwne zachowanie jak na przyjaciela. Podobnie z muszkieterami - minęło dwadzieścia lat, aż ponownie się spotkali wszyscy razem. Bardzo dziwne. Ale cóż... taki widocznie był zamysł pisarza.

Otóż przemiana fizyczna Bretta jest naprawdę dokładnie widoczna. Można by pomyśleć, że serial o Holmesie kręcono kilkanaście lat, bo aktor postarzał się niewiarygodnie mocno. Wystarczy zobaczyć, jak wygląda np. w TRAKTACIE MORSKIM, a jak np. w SZLACHETNIE URODZONYM KAWALERZE. W tym pierwszym prawie wcale nie ma zmarszczek. Natomiast w tym drugim widać, że utył (twarz ma o wiele pulchniejszą), do tego pełno zmarszczek i chwilami wydaje się być mało aktywny. Zauważ, że np. w SZLACHETNIE URODZONYM KAWALERZE Holmes często śpi lub leży w łóżku. Mówią, że jest chory, ale z tego, co mówisz o Brettcie wynika, że on sam był również nie najlepszego zdrowia. Nawiasem mówiąc taki odcinek jest dość mocno sprzeczny z opowieściami o Sherlocku. Watson pisał bowiem wyraźnie, że Holmes nigdy nie chorował mimo swego dość niezwykłego trybu życia - Holmes bowiem niekiedy wręcz katował swój organizm. Natomiast odcinki z Hardwickiem takie jak RYTUAŁ MUSGRAVE'ÓW, DIABELSKA NOGA czy SZLACHETNIE URODZONY KAWALER pokazują, że Holmes jedzie się leczyć na płuca i w ogóle podreperować zszargane zdrowie. Co przecież jest nieprawdą, bo Sherlock nie chorował. Coś mi mówi, że skoro dali takie wstawki do filmu to oznacza, że sam Brett chorował.

Owszem, mnie też wiele odcinków, gdzie Hardwicke gra Watsona, mi się podoba. Mają one swój urok, bo Watson grany przez Edwarda to taki typowy XIX wieczny dżentelmen, na którego pomocy zawsze można polegać. Aktor moim zdaniem genialny. Szkoda, że nie żyje. Jednym z najlepszych z nim odcinków to CZŁOWIEK Z BLIZNĄ albo też SZEŚĆ POPIERSI NAPOLEONA.

A przy okazji znalazłem w necie zdjęcie Bretta, jak grał d'Artagnana. Muszę przyznać, że bardzo trudno mi go na nim rozpoznać :)

Koniecznie musisz się zapoznać z biografią Doyle'a. To niezwykle ciekawy człowiek był. Słyszałaś na pewno aferze z wróżkami, w jakiej Doyle brał udział? Słynna sprawa. Dwie pannice (kuzynki) zrobiły sobie zdjęcia z elfami i zarzekały się, że są one prawdziwe. Świat dorosłych podzielił się na tych, co im wierzyli i tych, co nie uwierzyli. Sprawę miał rozsądzić Doyle. Zbadał zdjęcia, ale nie odkrył niczego i uznał je za autentyk. Opublikował nawet artykuł "Elfy sfotografowane". Na swoje szczęście nie żył już, kiedy w latach 90 jedna z tych dziewczyn (już jako staruszka) przyznała, że te zdjęcia to falsyfikat - elfy były wycięte z papieru i przymocowane szpilkami do krzaków. Dziwne, bo na zdjęciach niekiedy szpilki są wyraźnie widoczne, ale nikt nie zwrócił na nie uwagi. Krytycy jedynie zarzucali elfom, że mają fryzury uczesane na najnowszą modę xD. Śmieszne. I Doyle w tej aferze brał udział próbując dowieść, że zjawiska paranormalne istnieją. Niestety nie przyniosło mu to sławy.

kronikarz56

No właśnie, z jednej strony ten bark kontaktu jest dziwny, a z drugiej, mimo wszystko przyjaźń przetrwała i wciąż byli sobie bliscy.

Muszę powiedzieć, że Brett nigdy nie wyglądał tak źle jak w Holmesie, widziałam gdzieś parę zdjęć, nawet z '94 i wyglądał na nich dużo lepiej niż w serialu ;)
W "Szlachetnie urodzonym kawalerze" to chyba wynika to z 'radosnej twórczości' scenarzystów, cały ten film był dziwny i tu chyba akurat nie chodziło o Bretta. W "Rytuale Mysgrave'ów" na pewno nie wynika to ze stanu zdrowia Jeremy'ego, bo wtedy jeszcze było z jego zdrowiem wszystko w porządku (tzn. jego żona już nie żyła, ale dopiero po pierwszej serii "Powrotu Sherlocka Holmesa" poszedł do szpitala).
To nie prawda, że Holmes nie miał żadnych problemów zdrowotnych ;) właśnie w "Czarciej Stopie" pojechali do Kornwalii, by wypocząć i podreperować zdrowie Holmesa Podobnie jest z resztą w "Dziedzicach z Reigate" Watson zastał Holmesa w nienajlepszym stanie.
Natomiast jeśli chodzi o zdrowie Bretta, to generalnie mam wrażenie, że w "Pamiętnikach Sherlocka Holmesa" mniej go pokazują poza Baker Street. Co nie zmienia faktu, że w "Czerwonym Okręgu" chodzi po dachu (choć sprytnie pominęli ujęcia pokazujące jak się tam wdrapuje) i trochę biega, a w "Tekturowym pudełku" raczej dość szybko wchodzi po schodach (a przecież zdarzało się, że na planie korzystał z wózka). Z drugiej jednak strony w "Willi o trzech daszkach" na końcu, kiedy ta kobieta rzuca się na Holmesa, on łapie ją za nadgarstki i odpycha na bok, po czym, jak się przyjrzysz, to zobaczysz, że Brett się podpiera. Wydaje mi się, że żaden sześćdziesięciolatek, nawet o przeciętnym zdrowiu nie musiałby się podeprzeć po czymś takim.

Jeśli chodzi o odcinki z Hardwickiem, to bardzo lubię "Rytuał Musgrave'ów", "Czarcią stopę", "Psa Baskerville'ów", "Znamienitego klienta", "Klejnot Mazarina" i "Tekturowe pudełko", no i w "Pustym domu" Watson fajnie się cieszy, że widzi Holmesa, "Tajemnica dworu Soscombe", "Tragedia w Boscombe Valley", też nie są złe ;)

To prawda, trudno go poznać jako d'Artagnana, tak samo w "Wojnie i pokoju", gdybym nie wiedziała, że Nicolas to on, to pewnie w życiu bym na to nie wpadła. Ale to bardzo dobrze, że jego wygląd się zmieniał, nie lubię aktorów, którzy całe życie wyglądają tak samo.

Tak, rzeczywiście, ta sprawa z elfami obiła mi się o uszy. Spójrz, znów dziwna sprawa - Doyle napisał ten artykuł, żeby świat uwierzył w zjawiska paranormalne, podczas gdy Holmes twardo stąpa po ziemi i raczej w takie rzeczy nie wierzy.

asia0123

To też prawda, że mimo wszystko, mimo tej całej odległości to jednak ich przyjaźń na zawsze przetrwała. Szczególnie płakać ze wzruszenia mi się chce, kiedy Holmes i Watson spotykają się po latach w POŻEGNALNYM UKŁONIE. I mam też nadzieję, że po tym spotkaniu już nie rozstawali się albo przynajmniej często się widywali.

Ano właśnie, rzeczywiście. Zapomniałem o DZIEDZICACH REIGATE, bo tam Holmes praktycznie jest chory. Ma grypę albo coś w tym rodzaju i ledwo się trzyma na nogach. I pamiętam, jak ci tytułowi dziedzice ojciec i syn rzucili się na niego. A Holmes, gdyby był zdrowy, to by sobie z nimi doskonale dał radę, a przynajmniej by trzymał ich na dystans. A tak był po prostu wydawany na ich łaskę i niełaskę. Ale takie narażanie swojego własnego życia jest jakże typowe dla Holmesa. Choćby w CZARCIEJ STOPIE tak mocno się naraził na działanie narkotyku.

Dokładnie tak. Masz rację, widać to wyraźnie choćby też w PSIE BASKERVILE'ÓW. Ja kupowałem serię o Holmesie i PIES był wydany jako pierwszy odcinek. I widziałem, jak staro wygląda Holmes. A potem widziałem pierwszy odcinek I serii serialu czyli TRAKTAT MORSKI i zobaczyłem, że Holmes wydaje się być o wiele młodszy i zdrowszy. Tak jakby minęło kilkanaście lat, a nie tylko kilka. Naprawdę zawsze mnie dziwiło, dlaczego tak jest. Ale jednakże teraz, kiedy ty mi uświadomiłaś, jak ciężkie życie miał Jeremy Brett, to aż mi się płakać chce, kiedy o tym wszystkim pomyślę. Tym większy, moim zdaniem, należy mu się szacunek za to, że dał radę.

A przy okazji, zauważyłaś, że chyba tylko w jednej historii o Holmesie, czyli w ZNAKU CZTERECH jest wzmianka o tym, że Sherlock zażywał narkotyki, a konkretnie kokainę, czasem morfinę. Raz jeszcze w CZŁOWIEKU Z BLIZNĄ Holmes zażył opium, by "nie wyróżniać się". Ale jednak poza tym nigdy więcej nie widać, by zażywał narkotyki. A tymczasem w serialu Holmes robi to niemalże nieustannie. Nie wiem za bardzo, czemu to pokazywali w serialu. Może chcieli pokazać, że Holmes nigdy z tym nałogiem nie zerwał, a może chcieli przypomnieć o tym szczególe?

Ja osobiście uwielbiam odcinek TRAGEDIA W BOSCOMBE VALLEY. Panna Alice taka urocza i szlachetna. Do tego jaka odważna. Lubię również odcinek ZNAKOMITY KLIENT. Żal mi strasznie oszpeconej Kitty, choć o ile dobrze pamiętam, to w opowiadaniu nie ma ani słowa o tym, by Gruner ją oszpecił. Jedynie doprowadził do tego, że nie mogła być już modelką i nie miała szacunku ludzi. Za to więc spotkała go kara w postaci oblania witriolem. Natomiast w filmie pokazali, że on oszpecił Kitty, przez co kara oblania mu twarzy witriolem przez Kitty nabiera większego sensu moralnego, który Holmes (jak to on) popiera. Lubię jeszcze ABBEY GRANGE, zwłaszcza scenę sądzenia kapitana Crockera. Albo UMIERAJĄCY DETEKTYW. No i jeszcze PUSTYM DOM. Zawsze się śmieję, jak Watson mdleje na widok Holmesa xd.

To prawda. Pewnie i masz rację. Ale nawiasem mówiąc jestem bardzo zły na polską telewizję. Takie wspaniałe filmy powstały za granicą, a my dzisiaj nawet nie mamy do nich najmniejszego dostępu. Może jeszcze przez internet i jakie strony. Ale poza tym nic a nic. A tak bym chciał Bretta obejrzeć jako d'Artagnana albo Nicolasa. Żal. Naprawdę żal.

Dokładnie tak. Jakby Holmes zaprzeczał całkowicie światopoglądowi Doyle'a. A słyszałaś może o tym, że Doyle przyjaźnił się z Harrym Houdinim? Niestety ich przyjaźń została zerwana z powodu pewnego seansu spirytystycznego. Harry chciał na nim porozmawiać ze swoją matką. Doyle i jego medium przywołali ją, ale Harry powiedział, że to nie może być jego matka - rzekomy duch pisał do nich kredą po niemiecku, a tego języka jego matka nie znała. Więc Houdini uznał to za oszustwo i posądził Arthura, że ten chciał z niego zakpić. I tak przez swoje zamiłowania Doyle stracił przyjaciela. Smutne.

kronikarz56

Tak, to prawda, że często narażał swoje życie, to wynikało chyba z tego, że kiedy trafiła mu się ciekawa sprawa to nic innego poza jej rozwiązaniem go nie obchodziło. W "Czarciej stopie" narażał nie tylko swoje zdrowie ale i Watsona, w prawdzie za jego zgodą, ale wciąż, wszystko dla wyższego celu. Fajnie też to pokazali we, wspominanym przez Ciebie, serialu "Sherlock Holmes i Doktor Watson", z tego co pamiętam Watson był zszokowany i oburzony faktem, że Holmes używa ich dzbanka (chyba), do eksperymentów chemicznych.

Właśnie nie za bardzo rozumiem tę ideę, którą przyjęto w Polsce wydając tę serię, chodzi mi o kolejność odcinków na płytach. Panuje tam po prostu chaos. Przecież pierwszym odcinkiem był "Skandal w Bohemii", czemu więc zaczynają od "Psa Baskerville'ów", albo "Traktatu morskiego"?
Zgadzam się, kiedy patrzy się na Bretta w "Skandalu w Bohemii", a potem w "Tekturowym pudełku" ma się wrażenie, że minęły wieki! O ile mając 51 lat wyglądał dobrze, o tyle mając 61 wyglądał jakby miał z 10 więcej. Ech, gdyby Granada zabrała się za ten serial z 10 lat wcześniej, no, chociażby 5, to może zekranizowaliby cały kanon… to byłoby wspaniałe.

Wzmianek o narkotykach jest więcej, ale fakt, nie jest to zbytnio wyeksponowane. Watson wspomina w jednym z opowiadań, że stara się wyprowadzić Holmesa z nałogu, ale ma wrażenie, że tylko udało mu się ten nałóg 'uśpić'. Jeśli chodzi o opium w "Człowieku z blizną", to zauważyłam to tylko w serialu, w książce tego nie widziałam ;) Natomiast nie przypominam sobie, żeby Watson opisywał kiedykolwiek zachowanie Holmesa będącego pod wpływem narkotyków, a w "Rytuale Musgrave'ów" widać, że jest mu zdecydowanie za wesoło. Z tym, że o ile książkowy Holmes nigdy jasno nie zerwał z nałogiem, o tyle serialowy to zrobił w "Czarciej stopie" (było to pomysłem Bretta, który dzięki przedstawieniu uświadomił sobie jak wiele dzieci lubi Holmesa i stwierdził, że nie powinno być tak, żeby ktoś, kogo one uważają za superbohatera pokroju Batmana był uzależniony od narkotyków). Na plaży wylewa zawartość fiolki i zakopuje strzykawkę. W późniejszych odcinkach nie widziałam już, by zażywał morfinę albo kokainę. W "Szlachetnie urodzonym kawalerze", kiedy Holmes mówi Watsonowi o swoich koszmarach, Watson pod nieobecność przyjaciela w pokoju otwiera szufladę, by sprawdzić, czy Holmes ma tam kokainę - nic tam jednak nie znajduje (z wyjątkiem strzykawki oO), co go zadowala.

Uważam, ze dobrze zrobili w "Znakomitym kliencie", że pokazali, iż Kitty została oszpecona za pomocą witriolu, bo tak jak piszesz, przez to jej czyn jest bardziej sensowny. Scena sądzenia Crockera jest genialna, a to jak Watson mdleje też mnie bawi - no i ta troska Holmesa ;) Ale Watsonowi w ogóle się nie dziwię - ja bym chyba zeszła na zawał widząc kogoś, kogo od 3 lat uważam za zmarłego.

Zgadzam się, coraz trudniej znaleźć coś dobrego w telewizji, a kiedy już leci, to przeważnie w środku tygodnia o 2 w nocy. Wiem, że od lat '60 do '80 istniało coś takiego jak "BBC Play of the Month" - teatr telewizji, w którym pojawili się kilka razy nie tylko Brett, Charles Gray i Eric Porter, których znamy z tej serii, ale i, na przykład, Anthony Hopkins, czy Maggie Smith oraz wielu innych dobrych, brytyjskich aktorów. Dlaczego nie mogą puścić tego w Polsce?
Jeśli chodzi o Bretta jako Nicholasa, to "Wojnę i pokój" łatwo u nas kupić (w końcu to Hollywood), no ale to nie była duża rola. Natomiast jako d'Artagnana, to możesz obejrzeć go tylko po angielsku na Youtube. Niestety, podobnie jest w przypadku prawie wszystkich filmów z nim :/

Słyszałam tylko, że Doyle publicznie krytykował i ośmieszał demaskowanie mediów przez Houdiniego i dlatego się poróżnili. O tym seansie spirytystycznym nic mi nie wiadomo ;)

asia0123

Pamiętam doskonale ten eksperyment. Ale nawiasem mówiąc nieco mnie dziwi, jak Holmes i Watson to przeżyli, skoro poprzednim ofiarom czarciej stopy wystarczyło kilka wdechów, by nastąpił zgon lub całkowite postradanie zmysłów? Jak oni się z tego ocknęli? Ciągle nie umiem znaleźć na to wszystko odpowiedzi. Holmes i Watson mieli jednak ze sobą bardzo ciekawą relacje. Niczym powiedziałbym dwaj bracie, z czego Watson jako starszy patrzy nieco pobłażliwie na wybryki młodszego Holmesa. Używam tu słowa "wybryki", bo niekiedy zachowanie Sherlocka jest bardzo zwariowane.

Mnie też bardzo to dziwi, czemu właśnie tak wydali ten serial w Polsce. Naprawdę nie umiem tego zrozumieć. Moim zdaniem powinni wydać go dokładnie tak, jak Granada go nakręciła. Chociaż może chcieli przyciągnąć uwagę widzów? W pierwszym numerze były odcinki PIES BASKERVILE'ÓW oraz TRAKTAT MORSKI. Ja kupiłem ten pierwszy numer, ponieważ zwróciłem uwagę na PSA, jako że to najbardziej znana przygoda Holmesa. Przynajmniej w Polsce. Pewnie oni szli tokiem takiego samego myślenia i stąd wydanie serialu w taki, a nie inny sposób.

Ja szczególnie żałuję, że serialu nie kręcono w taki sposób, w jaki są rozłożone opowiadania. Czyli odcinki, które są w zbiorze PRZYGODY powinny być w przygodach, a te, które mamy w POWROCIE w powrocie itd. Ale jak na pewno zauważyłaś sama nie jest tak. I żal, że nie zaczęli od STUDIUM W SZKARŁACIE. Masz rację. Gdyby zaczęli kilka lat wcześniej, zekranizowali by wszystkie odcinki. A tak.... no cóż... zostaje nam tylko żałować, że im się to nie udało.

Owszem, to prawda. Jedynie w ZNAKU CZTERECH Watson mówi o zażywaniu przez Holmesa narkotyków, ale nie mówi w ogóle o tym, jak Sherlock zachowuje się po ich zażyciu. Masz rację, że w RYTUALE jest nieco za wesoły, zwłaszcza, jeśli zażył morfinę. O ile dobrze wiem, efekt po nich jest zgoła odwrotny niż nadmierna wesołość. Ale cóż.... sama scena z CZARCIE STOPY, kiedy Holmes rzuca narkotyk genialna. A nie wiedziałem tego, że to był pomysł Bretta. Naprawdę dużo się przy tobie dowiaduję :)

Panna Kitty Winter ze ZNAKOMITEGO KLIENTA była chyba jedną z niewielu kobiet, które zdobyły szacunek Holmesa nie tylko przez oszpecenie, ale i również dlatego, że miała wielką siłę woli. Jej odwaga i dzielność sprawiają, że miał do niej wielki szacunek :) Jedną z najlepszych scen jest początkowa scena TAJEMNICY BOSCOMBE VALLEY, kiedy Holmes wita Watsona łowiącego ryby. Albo jak w CZŁOWIEKU Z BLIZNĄ Watson narzeka na to, że został wyrwany ze snu przez Holmesa i kiedy oboje pędzą dorożką na komisariat on ciągle narzeka xD. Choć nawiasem mówiąc ja mu się wcale nie dziwię. Uwielbiam też dialog, kiedy Holmes narzeka, że przestępczość w Londynie już zmalała do zera i przez to tacy detektywi jak on nie mają pracy (odcinek PRZEDSIĘBIORCA BUDOWLANY Z NORWOOD). Nawiasem mówiąc w opowiadaniu Sherlock mówi to w kontekście do śmierci Moriarty'ego. Szkoda, że w filmie to zmienili.

Naprawdę aż żal, kiedy to wszystko mi opisujesz. Żal, że nie mam możliwości obejrzenia tego w polskiej telewizji. Naprawdę ja tego nie rozumiem. Superprodukcje to puszczać umieją, a powiedzmy taki stary, dobry teatr telewizji, znane piękne seriale i filmy zrobione nie na efekciarstwo, ale na piękno, to już nie umieją. Przykładowo taka radziecka wersja TRZECH MUSZKIETERÓW. Widziałem na youtube, choć bez tłumaczenia. Piękna. Do tego te piosenki (bo tam leciało kilka pięknych piosenek), zwłaszcza jedna śpiewana kilka razy, która stała się ikoną rozpoznawczą tego serialu. Cudo. Po prostu cudo. A nie leci w telewizji. Zamiast tego mamy muszkieterów ninję i Holmesa karatekę. Żałosne.

Życie Doyle było ogólnie biorąc pełne niesamowitych przygód. Podobno sam Doyle albo też jego mentor, czyli pierwowzór Holmesa, miał rozwiązać zagadkę tożsamości Kuby Rozpruwacza. Ale nie wiedzieć czemu policja zachowała rozwiązanie zagadki dla siebie. Jeśli to prawda, to oznacza, że morderca musiał mieć bardzo wysokie plecy. A nawiasem mówiąc - to przecież w sam raz zagadka dla Holmesa :)

kronikarz56

Watson miał przecież siedzieć przy otwartym oknie, poza tym wiedzieli czego się spodziewać, kiedy Watson poczuł, że narkotyk zaczyna działać i zobaczył, że nie tylko na niego, ale i na przyjaciela również, wyszli z domku. W serialu Holmes mając urojenia wybiega - świeże powietrze też zrobiło swoje. Choć ciekawe, że tu Watson pozostał przy zdrowych zmysłach podczas, gdy Holmes (który powinien być bardziej odporny na działanie narkotyków) leżał w majakach.

Rzeczywiście, ich relacja była dość ciekawa. Są całkowitymi przeciwieństwami, a mimo to rozumiejącymi się i mogącymi na siebie liczyć prawdziwymi przyjaciółmi. To prawda, Watson patrzy pobłażliwie, ale w rzeczywistości niektóre działania Holmesa zdecydowanie mu się nie podobają, ale jako, że jest trochę zdominowany przez silną osobowość przyjaciela nie zawsze ma odwagę powiedzieć wszystko, co na dany temat myśli. Nie mniej jednak uważam, że tak na prawdę to Holmes bardziej potrzebuje Watsona, niż doktor jego. Niby nie potrzebuje ludzi, świetnie radzi sobie sam, jest w pewnym sensie aspołeczny, a jednak Watson zyskał jego przyjaźń i zaufanie. Gdy tylko może idzie po doktora, by wraz z nim rozwiązywać zagadki, w "Przedsiębiorcy budowlanym z Norwood", kiedy wyraźnie napotyka trudności i nie ma pomysłu na rozwiązanie sprawy mówi do Watsona "Czuję, że będę potrzebował dziś twojego towarzystwa i moralnego wsparcia". Holmes potrzebuje kogoś, do kogo może odezwać się, kiedy będzie miał na to ochotę oraz kogoś, kto zrozumie jego długie milczenie i nie będzie mu tego przerywał, kogoś kto będzie zawsze przy nim pomimo jego humorów i ciężkiego charakteru oraz kogoś, kto wyrazi swoją dezaprobatę dla jego poczynań, tak, by poczuł, że zrobił coś niewłaściwego (wymiana spojrzeń pomiędzy Burkiem i Brettem na końcu "Samotnej cyklistki" oraz Hardwickiem i Brettem w "Rytuale", kiedy Watson nie jest zadowolony z tego, że przyjaciel zażywa narkotyk – po prostu wspaniała). A po co tak naprawdę Watsonowi Holmes? ;) Znalazłam gdzieś w internecie cytat ze wspomnianego już przeze mnie przedstawienia "The Secret of Sherlock Holmes", z którym całkowicie się zgadzam - 'Without Watson I would have been dead within two years. A man needs a companion, he cannot sit alone with his silent reproaches and his hurt look. Watson controlled my addiction and our walks, our conversations, the sheer breadth of enthusiasm of his mind on any manner of subjects kept me sane when the black fits were upon me. There never was a better friend and I treated him abominably.' Jaka szkoda, że nie ma całego tekstu w internecie, bo z dostępnego nagrania ciężko cokolwiek zrozumieć, przynajmniej mi, a jest tam z pewnością więcej takich perełek.

Pewnie masz rację - chodziło o przyciągnięcie uwagi. A co do serialu i kolejności odcinków oraz klasyfikowania ich do serii, to nie mam pojęcia co nimi kierowało. Najpierw myślałam, że może chcieli to uporządkować chronologicznie (bo Doyle przecież trochę 'skakał' jeśli chodzi o czas akcji), ale tak nie jest. Mi tez bardzo brakuje "Studium w szkarłacie". Może po prostu chcieli nakręcić tylko serial, dlatego zabrali się wyłącznie za powiadania, dodając na początku "Skandalu w Bohemii" parę zdań ze "Studium w szkarłacie" i "Znaku czterech" celem wprowadzenia. Potem poczuli się chyba pewniej i zabrali się za kręcenie "Znaku czterech" i "Psa Baskerville'ów" (nad "Studium w szkarłacie" musieliby się bardziej pomęczyć, bo jakoś musieliby ich odmłodzić), a potem ta pewność siebie ich zgubiła, bo zaczęli kombinować jak koń pod górkę przy scenariuszach 3 kolejnych filmów. To jedyne uzasadnienie jakie przychodzi mi do głowy.
Cieszy mnie jednak, że trzymali się, słusznego z resztą, założenia, że Holmes nosił tą charakterystyczną czapeczkę tylko na wsi. W prawdzie w "Skandalu w Bohemii" nawiązali do nałogu (o którym Watson tylko wspominał, mówiąc, że Holmes na przemian zażywa narkotyki i rozwiązuje zagadki) i do skrzypiec (o czym nie było mowy w opowiadaniu), ale powstrzymali się od największego stereotypu. Wydaje mi się, że ludzie musieli przeżyć niezły szok, kiedy zobaczyli pierwszy odcinek o słynnym detektywie, w którym ani razu nie pojawiło się to charakterystyczne nakrycie głowy - zamiast tego Holmes nosił cylinder. Swoją drogą uwielbiam tak ubranego Bretta, a już najbardziej podoba mi się jak jest ubrany w "Traktacie morskim", kiedy rozmawiają z Gorotem (szczególnie ten plastron(?)) oraz ten jasno beżowy (?) (moja wiedza odnośnie kolorów jest uboga :/) garnitur (i kapelusz), w którym spędził urocze popołudnie na wsi :D

O narkotykach Watson wspomina jeszcze w "Żółtej twarzy", a w "Zaginionym sportowcu" mówi, że stara się ograniczyć nałóg przyjaciela. W "Rytuale Mugrave'ów" równie dobrze mógł wziąć kokainę. Po jednym i po drugim można chyba mieć lepszy humor.

Z "Człowieka z blizną" mogę bez końca oglądać tą scenę, o której piszesz i humory Watsona i jego 'sceptycyzm', gdy jechali na początku do domu Whitney'a. Natomiast w "Szlachetnie urodzonym kawalerze" Holmes mówi, że żałuje śmierci Moriarty'ego, bo teraz nie ma godnego siebie przeciwnika.

Zawsze mnie to zastanawiało, dlaczego Holmes nie próbował wyśledzić Kuby Rozpruwacza? Naprawdę brakuje mi tego w kanonie, to byłoby ciekawe opowiadanie :)

asia0123

Ano tak, rzeczywiście. Watson był przy oknie no i zdążył zareagować na działanie narkotyku i ocalić siebie oraz przyjaciela. Ale zgadzam się z tobą, że Holmes, który przecież obyty był z narkotykami, nie powinien tak zareagować na działanie czarciej stopy. Choć może organizm reaguje na każdy narkotyk inaczej i skoro jest on nieznany dla organizmu, wówczas nie przyjmuje go jak coś normalnego? Ale cóż... lekarzem nie jestem i powiedzieć coś pewnego na ten temat nie umiem :)

Właśnie. Zauważyłem dokładnie choćby w ŻOŁNIERZU O BLADYM OBLICZU oraz LWIEJ GRZYWIE, kiedy Holmes wyraźnie narzeka na brak Watsona. W serialu z Brettem to lekkie narzekanie na brak przyjaciela widać w odcinku ZŁOTE BINOKLE, choćby komentarz pani Hudson, która dowodzi, iż mimo, że Holmes próbuje doskonale ukryć tęsknotę za przyjacielem, to ona doskonale wie, że brak mu doktora Watsona. Sądzę, że Watson należał do ludzi, którzy muszę mieć jakiś wzorzec, jakiegoś wielkiego człowieka, którego by mogli podziwiać, szanować oraz mieć z niego wzór do naśladowania. A przecież kimś takim był dla Watsona Holmes. To może być odpowiedzią na pytanie, na co Watsonowi był Holmes. Bo dlaczego Holmes potrzebował Watsona już wiemy. Pamiętam nawet, jak w jednym z odcinków (nie pamiętam jednak, w jakim) Watson mówi "Mam wyjść?", na co Holmes odpowiada "Zostań. Bez ciebie czuję się zagubiony". I bynajmniej Sherlock nie ma na ustach tego słynnego ironicznego uśmieszku, co oznacza, że mówi najzupełniej poważnie. W ogóle słynny detektyw był chyba człowiekiem o dość trudnym charakterze, lecz nietrudnym do lubienia. Należało mu po prostu wiele wybaczyć. I Watson umiał to zrobić zawsze wtedy, kiedy trzeba.

Dokładnie tak. Nawet ja zauważyłem to w serialu z Brettem, że Holmes wbrew typowemu sposobowi postrzegania go przez widzów i popkulturę nie nosi swojego słynnego stroju - szarego lub zielonego płaszcza oraz czapki, zaś lupę również używa niezmiernie rzadko. Ten strój nosi tylko, jak sama powiedziałaś, na wsi. W mieście nosi typowy dla angielskiego dżentelmena garnitur, cylinder na głowie oraz laseczkę w ręku. Ja przyznaję, że sam byłem nieco zszokowany, kiedy go takim ujrzałem. Ale jednak po głębszym zapoznaniu się z dziełami Doyle zrozumiałem, że wreszcie ujrzałem prawdziwego Holmesa. To tylko dowodzi, co popkultura robi z prawdziwego bohatera. Dobrze, że Brett stworzył prawdziwego Sherlocka, którego polubiłem dzięki niemu jeszcze bardziej.

Dokładnie tak. Widać wyraźnie, że Holmesowi brakowało już takiego godnego siebie przeciwnika jak profesor Moriarty. Chociaż pułkownik Sebastian Moran, baron Adalbert Gruner czy Charles Augustus Milverton też do ostatnich nie należeli. To jednak brak jakichkolwiek sugestii, by Holmes tak poważał tych wrogów jak właśnie Moriarty'ego.

Hmmmm.... ja też się nad tym zastanawiałem, ale w sumie chyba już znam odpowiedź, dlaczego Holmes nie badał sprawy Kuby Rozpruwacza. Ostatecznie ofiarami tego zabójcy były prostytutki. Żeby dokładniej opisać tego zbrodniarza trzeba by pisać o jego ofiarach. A wątpię, by wiktoriańska Anglia przyjęła by coś tak szokującego w literaturze, która miała być pozbawiona wszelkich podtekstów :)

kronikarz56

Ten tekst pani Hudson jest po prostu mistrzowski i idealny :) Masz rację, pewnie Watson taki był, ale wciąż wydaje mi się, że Holmes bardziej go potrzebował, niż on Holmesa. Chociaż w "Szalonym profesorze" Watson mówi, że stał się jednym z 'nawyków' Holmesa, że detektyw postrzegał go jak skrzypce, czy tytoń, gdy potrzebował kogoś do porozmawiania, kogoś, kto by go stymulował, to wołał Watsona. Czyli może Holmes jednak tylko 'przywykł' do doktora? Był to było dobrze, a gdyby go nie było, to też byłoby w porządku? Hmm, chyba można tak dumać w nieskończoność ;)
Tekst, o którym mówisz - 'Jestem zgubiony bez mojego Boswella' - pochodzi ze "Skandalu w Bohemii". Podobało mi się jeszcze jak potem, kiedy król powiedział, że woli porozmawiać z Holmesem sam na sam, detektyw powiedział 'Albo obaj, albo żaden'- jeśli nie jest to przejaw przyjaźni, to przynajmniej zaufania. No i Watson był mu potrzebny przede wszystkim jako kronikarz - w odcinku "Abbey Grange", kiedy poszli do Southern Cross Line, Holmes przypomina Watsonowi by robił notatki :D
No tak, Holmes był zdecydowanie trudną osobą - fajnie się czyta/ogląda tak zachowującego się człowieka, ale żyć z kimś takim i przyjaźnić się musi być potwornie trudno - trzeba mieć dużo cierpliwości i zrozumienia.

No i jeszcze jedna rzecz, której pozbyli się w serii z Brettem - to fajka określana mianem 'calabash' - ma ją tylko w "Ostatniej zagadce" (w sumie to nie wiem dlaczego). W opowiadaniach wspomniana jest chyba tylko długa fajka z wiśniowego drzewa - 'churchwarden' i mała gliniana (Watson zwraca na to uwagę w "Copper Beeches"). To dziwne, że tak często przedstawiają Holmesa z fajką typu 'calabash' skoro nigdy jej nie palił.

Jeśli chodzi o przeciwników Holmesa, to wydaje mi się, że równie jak Moriartego szanował Irenę Adler - to chyba jedyni jego przeciwnicy, którym nadał przydomki - 'Napoleon zbrodni' i 'Ta Kobieta' (ech, po angielsku 'The woman' ma sens, po polsku brzmi to dziwnie, szkoda, że tak wiele zwrotów traci przy tłumaczeniu).

No tak, masz rację z Kubą Rozpruwaczem, ale mimo wszystko – szkoda :)

Przeglądając ostatnio internet znalazłam jeszcze jeden 'smaczek' z Granady, którego nie zauważyłam oglądając film. Kiedy w "Mistrzu szantażu" Holmes i Watson przechadzają się pod płotem Milvertone'a dochodzą do wniosku, że Charles Augustus zbudował sobie więzienie i nienawidzi ludzi, Holmes pyta się, co mogło do tego doprowadzić, Watson odpowiada, że Milvertone "był samotnym dzieckiem, głodnym uczuć" - mina Bretta jest bezcenna (jak mogło mi to umknąć?!).

asia0123

Dokładnie tak. Holmes miał dość trudny charakter i trzeba przyznać, że ludzi o takich charakterach jednak jest bardzo wiele na tym świecie i sądzę, że im należy wiele wybaczyć. Ostatecznie tacy już są. I prawdę mówiąc po bliższym ich poznaniu trudno ich jednak nie kochać. A nawet Holmes i Watson byli sobie jak bracia. Powiedziałbym nawet, że Watson traktował Holmesa jak młodszego, nieco humorzastego braciszka. Bo trzeba przyznać, że Sherlock bywał dość humorzasty i niekiedy zupełnie niepotrzebnie słownie wyżywał się na doktorze za swoje (w swoim mniemaniu) nieciekawe życie jak choćby w PRZYGODZIE W COPPER BECHES. Poza tym wydaje mi się, że Watsonowi taki ktoś jak Holmes zastępował rodzonego brata, który jak wiemy z powieści ZNAK CZTERECH był zwykłym hazardzistą i obibokiem. O ile dobrze pamiętam przehulał sporą część rodzinnego majątku, przez co doktor musiał służbą wojskową nadrobić straty.

Ale to prawda. Holmes darzył Watsona największym ze wszystkich możliwych zaufaniem. Pamiętam, jak powiedział do któregoś z klientów (Chyba właśnie do króla Bohemii) "Może pan zaufać dyskrecji tego oto dżentelmena". Poza tym komu jak komu, ale właśnie Watsonowi powierza Sherlock swoje najbardziej skrywane sekrety i lęki. Chociaż o dziwo nie dał mu przez 3 lata znać, że żyje i nie zginął w walce z Moriartym. Ale tłumaczył to tym, iż bał się, że powodowany przyjaźnią doktor popełni jakąś niedyskrecję i zdradzi niechcący wrogom miejsce pobytu detektywa. Wydaje się to dość śmieszne, ale biorąc pod uwagę spryt i wyjątkową bezwzględność pułkownika Morana sprawa już wcale nie wydaje się być taka zabawna.

Dokładnie. Nie znam się na fajkach, ale jednak wiem doskonale z wielu ilustracji i rysunek, jak wyglądała (w mniemaniu rysowników) fajka, jaką palił Holmes. A tymczasem w GRANADZIE Holmes pali praktycznie każdą fajkę, tylko nie taką. A wracając jeszcze na chwilę do narkotyków - o ile dobrze wiem fajka wodna zawiera w sobie narkotyk, prawda? A konkretnie to haszysz. Pamiętam początek odcinka ZNAKOMITY KLIENT, kiedy to Holmes i Watson są w tureckiej łaźni. I Holmes pyka fajkę wodną i o dziwo doktor nie robi mu o to żadnych uwag. Co prawda zawsze jak go przyłapał na "ćpaniu" nigdy nic nie mówił, ale mina jego była bardzo wymowna. A tutaj nic. Nieco dziwne.

Ja osobiście do największych wrogów Holmesa zaliczam po profesorze Moriartym pułkownika Sebastiana Morana, barona Adalbera Grunera oraz Charlesa Augustusa Milvertona. Pokonanie ich wymagało od Holmesa niesamowicie wielkiego kunsztu i strategii. A propos Grunera - to zwróć uwagę na pewną scenę. Jak Gruner siedzi i ogląda swój "Notatnik kobiet". I wkleja do niego zdjęcie swojej narzeczonej. Kiedy to robi w kącie gra gramofon i słychać puszczaną na niej arię. Powiem ci, że ta scena jest po prostu mistrzowska. Dlaczego? Dlatego, że sama aria nie jest dziełem przypadku. Jest to aria z opery Mozarta "Don Giovani" - opera opowiadają o losach słynnego, bezdusznego uwodziciela kobiet (Don Juana przerobionego jednak z Francuza na Włocha). Sama aria zaś, która wtedy leci, to aria, w której sługa Don Giovaniego śpiewa jednej z porzuconych podle kochanek swego pana o liście kobiet, jakie jego pan uwiódł i porzucił. Pokazuje jej tę listę mówiąc, że jego pan jest kolekcjonerem kobiet i zapisuje dokładnie każdą uwiedzioną kobietę. O tym właśnie jest ta aria. Więc jej umieszczenie w scenie, kiedy Gruner ogląda swój album, uważam po prostu za genialne posunięcie :)

Przy okazji mam pytanie. Holmes znał japońską sztukę walki. W jednym tłumaczeniu PUSTEGO DOMU Sherlock mówi, że zna barritsu. W innej, że zna judditsu. To w końcu jaką on sztukę walki znał? Bo chyba to nie jest jedna i ta sama?

kronikarz56

No tak, takich ludzi jest wiele, ale łatwiej się wybacza osobom takim jak Holmes - geniuszom, jedynym w swoim rodzaju, trudniej byłoby okazać zrozumienie komuś przeciętnemu.

Co do śmierci - masz rację, mógł dać znać, że żyje. Skoro bał się, że opis śmierci nie będzie przekonujący, to mógł to zrobić potem, jak Watson już to opisał. Doktor był chyba w zbyt dużym szoku i przepełniony zbyt wielką radością, gdy zobaczył Holmesa, by robić mu jakieś większe wymówki, ale niewątpliwie i niezależnie od argumentacji, musiało go to zaboleć. I trudno mu się dziwić. Może Doyle jak i Holmes lubił lekko dramatyzować? - mdlejący Watson to dość niecodzienne - sam powiedział, ze zemdlał chyba pierwszy i zarazem ostatni raz w swoim życiu.

Brett gdzieś tłumaczył, że ta fajka ('calabash') przyjęła się najprawdopodobniej dlatego, że jest praktyczniejsza - ma większą główkę - grając Holmesa, szczególnie w teatrze, aktor nie musiał jej często napełniać, w przeciwieństwie, do tych dwóch, które Holmes rzeczywiście palił.
W fajce wodnej pali się raczej tytoń. Oczywiście są tacy, co dodają haszysz, marihuanę i całą masę innych dziwactw (w XIX w. było to z całą pewnością na porządku dziennym - szczególnie opium), ale mimo wszystko najpowszechniejszy jest po prostu tytoń ;) Poza tym tak jak piszesz, byłoby to dziwne, gdyby tak na oczach Watsona Holmes zażywał narkotyk, nawet w takiej postaci (ponadto ten odcinek kręcili po "Czarciej stopie", gdzie detektyw zerwał z nałogiem). W opowiadaniach tego oczywiście nie widać, ale tu mam wrażenie, że Holmes się tego wstydzi (zwróć uwagę na tą ich wymianę spojrzeń za każdym razem kiedy Watson 'przyłapuje' Holmesa). Moim zdaniem, było mu źle z tym, że popadł w nałóg, który może być niebezpieczny, i którego jego przyjaciel nie pochwala. Dlatego nie wydaje mi się żeby palił tam haszysz, opium, czy coś innego, chociaż z drugiej strony - kto go tam wie? ;)

Ciekawa uwaga z tą arią. Naprawdę jestem pod wrażeniem :) (ja nigdy nie pamiętam tytułów utworów, zawsze mi się wszystko miesza, mogę słuchać czegoś ze sto razy i dalej nie zapamiętać czyje to i jaki ma tytuł :/) Ciekawe ile jeszcze jest takich symbolicznych momentów, które Granada wplotła do tego serialu.
A propos oper, zawsze mnie zastanawia dlaczego Holmes płacze w operze, na końcu "Czerwonego kręgu". Czy to po prostu muzyka tak na niego działa? (bo pod tym względem na pewno był wrażliwy) Udało mi się gdzieś znaleźć informację, że to z "Tristana i Izoldy", więc może to również nawiązanie do sprawy? Choć zakończenia są inne, to jednak w obu przypadkach mamy do czynienia z prawdziwą miłością?

Nie znam się na sztukach walki, ale też nie wydaje mi się, żeby baritsu i jujitsu były jednym i tym samym. Z tego co pamiętam, to w "Pustym domu" Holmes wspomina o baritsu i japońskim wrestlingu, ponadto wspomniane jest w opowiadaniach, że umie jeszcze boks. Natomiast nie przypominam sobie nigdzie wzmianki o jujitsu ;)

asia0123

Dokładnie tak. Niekiedy wydaje się to dość dziwne, nieprawdaż? Tak jakby chciało się powiedzieć, co wolno wojewodzie, to nie tobie... itd xD. Ale na serio tak właśnie jest, że wybitnym jednostkom drobne ich słabości się wybacza. Tym przeciętnym już raczej nie do końca :)

To prawda, Doyle rzeczywiście lubił niekiedy mocno dramatyzować. Stąd właśnie niecodzienny widok - mdlejący Watson. Poza tym zauważ, ile w opowieściach o Holmesie mamy nieszczęśliwych historii miłosnych czy podobnych. W opowiadaniu NOBLIWY KAWALER mamy dziewczynę, której mąż zaginął i odnalazł się w dniu jej ślubu z innym. w GARBUSIE mamy historię człowieka, który podle pozbył się rywala do ręki ukochanej kobiety. w DAMIE W WOALCE mamy nieszczęśliwą kobietę, która jednego dnia straciła jednocześnie i męża i kochanka i twarz i możliwość normalnego życia. w CZARCIEJ STOPIE mamy mężczyznę, który stracił ukochaną zabitą przez własnego brata, przez co jedynym sensem dla jego istnienia jest zemsta. w ZABÓJSTWIE W WILLI WISTERIA mamy kobietę, która próbuje pomścić śmierć zabitego zdradziecko męża. w STARYM SPRZEDAWCY FARB mamy nieszczęśliwą parę zabitą przez zazdrosnego męża.... A choćby sama powieść STUDIUM W SZKARŁACIE - mężczyzna mści się na dwóch mężczyznach, którzy odebrali mu ukochaną i jej ojca - dwie najważniejsze osoby w jego życiu. Dramatyzm pierwsza klasa.

Hmmmm.... pewnie i masz rację, że w tej fajce wodnej raczej narkotyku nie było, a raczej zwyczajnie tytoń. Ale jednak zwróciłem na to szczególną uwagę, bo ostatecznie z Holmesem to nigdy nic nie wiadomo :) Dziękuję za pochwałę względem arii. No cóż.... początkowo nie wiedziałem, z jakiej to opery aż do czasu, gdy ją znalazłem we fragmencie na necie. Potem udało mi się nagrać operę DON GIOVANII lecącą w telewizji. To właściwie film, nie opera, bo nie dzieje się na scenie, ale w plenerze. Jednakże wciąż pozostaje operą, ponieważ zamiast dialogów mamy arie. Wiele oper tak nakręcili i te, które mi się udało, nagrałem. I ledwie usłyszałem arię z DON GIOVANIEGO, kiedy sługa pokazuje zdradzonej kochance listę kochanek swego pana z dokładnie opisanymi cechami charakteru od razu rozpoznałem tę arię, której użyto w tym odcinku Holmesa. Jestem pod wrażeniem pomysłowości twórców. Moim zdaniem genialne posunięcie.

Czemu Holmes płacze na końcu CZERWONEGO KRĘGU? Niestety ja także nie mam pewności. Lecz mnie się wydaje, że powodem do tego była raczej śmierć jego przyjaciela, Włocha, który pracował w operze jako pirotechnik (czy czym się on tam zajmował) i zginął zamordowany przez Czarnego Gorgiano. Gdybym miał stawiać na jakąś możliwość, to wybrałbym właśnie tą, ponieważ ta opera przypomniała mu, że pomagał w jej przygotowaniu jego przyjaciół i niestety podczas próby zginął. Smutne. Chociaż w opowiadaniu chyba tego wątku nie ma. A zaciekawiło mnie coś jeszcze - jak Holmes przedstawia klientom Watsona. Raz mówi "Mój przyjaciel i współpracownik", innym razem "Mój kolega", a jeszcze innym razem "Doktor Watson, który czasami mi pomaga". CZASAMI jest tu raczej kpiną biorąc pod uwagę ilość wspólnie przeżytych przygód. Bardzo mnie ciekawi, czemu Holmes tak robi? Czyżby chciał pokazać swój geniusz? Albo wypominał wtedy Watsonowi, że ostatnio zaniedbał wspólne pracowanie z nim nad sprawami kryminalnymi? Zdecydowanie o wiele lepsze są odcinki, które dzieją się w czasach, gdy Holmes i Watson mieszkali razem :) Pamiętam zejście na śniadanie Watsona w ZABÓJSTWIE NA MOŚCIE. Genialny komentarz detektywa na temat jajek na twardo :) xD.

No właśnie ja mam dwie wersje tłumaczenia PUSTEGO DOMU i w jednej tłumacz pisze barritsu, a w drugiej judditsu. Naprawdę śmieszne. Mogli by się tłumacze zdecydować w końcu, nieprawdaż? A przy okazji zauważyłaś, jak śmiesznie tłumaczone są opowiadania o Holmesie? Mam na myśli tytuły. Jedno opowiadanie u każdego tłumacza ma inny tytuł, często nie mający nic wspólnego z drugim - DIABELSKA NOGA zmieniona CZARCIĄ STOPĘ to pikuś, podobne słowa i nawet podobne. Ale weź taką sprawę z żebrakiem panem Boonem. Opowiadanie o nim nosi takie oto tytuły: CZŁOWIEK Z BLIZNĄ, KRZYWOUSTY, CZŁOWIEK Z WYWINIĘTĄ WARGĄ, TAJEMNICZY ŻEBRAK ZE SWANDOM LANE. Śmieszne, prawda? Jak człowiek nie zna dokładnie dzieł o Holmesie, to takie coś może go zmylić :)

A przy okazji - zauważyłaś, że w DAMIE W WOALCE Watson pisze, że chce przedstawić sprawy, w których Holmes zamiast rozwiązywać zagadki natrafił jedynie na ciekawe historie i doprowadził do ich szczęśliwego końca? I rzeczywiście tak jest - takie coś mamy przykładowo w SKANDALU W BOHEMII, PRZYGODZIE W COPPER BECHES, KCIUKU INŻYNIERA, GRECKIM TŁUMACZU czy kilku innych dziełach. Holmes nie ma tutaj możliwości zimnego kalkulowania i wyciągania wniosków. Jedynie trafia na sprawę, udaje się na miejsce zbrodni i doprowadza do w miarę możliwego happy endu. Nie mamy tutaj zbrodni z nieznanym sprawcą. Wszystko jest właściwie jasne od początku, tylko zastanawiamy się, co teraz robi Holmes. Jednak dziwi mnie nieco ta uwaga Watsona - tak jakby uważał, że Sherlock jest za próżny i pora mu pokazać, że nie zawsze miał okazję się wykazać? :)

kronikarz56

A propos pomysłowości twórców - to ktoś gdzieś zauważył zdjęcie Doyle'a, niestety nie pamiętam który to był odcinek. Było ono dość małe, ale wciąż, kiedy się przyjrzeć, to można było go tam dostrzec. Myślę, że gdyby zabrać się za analizę chociażby obrazków wiszących na Baker Street można by znaleźć wiele nawiązań do przeróżnych rzeczy :D

Tez mi się nie wydaje, żeby śmierć Włocha była opisana w opowiadaniu, nie wiem czemu tu to zawarli i wpędzali biednego Watsona w poczucie winy. Chociaż, jak sam mówiłeś, Granada też lubi dramatyzm ;)
Jeszcze w sprawie "Czerwonego kręgu" - kręcili go już wtedy, kiedy z Brettem było źle, ale chyba polepszyło mu się trochę, bo parę razy nawet podbiegł kilka kroków ;) Dodatkowo wydaje mi się, że Granada sprytnie nakręciła kilka ujęć - kiedy Holmes wychodzi ze strychu i stoi na szafie - samego momentu schodzenia nie widać, po prostu już tam jest, nie pokazano też jak zszedł z tej szafy. Podobnie jak wchodzi na dach, widać, że chce wejść, ale nie ma pokazanego całego momentu podciągnięcia się i wyjścia z włazu, znów, w kolejnym ujęciu po prostu już idzie po dachu. Dość ciekawe rozwiązanie ;)

Przeważnie Holmes mówi o Watsonie "przyjaciel i współpracownik". Z tym "czasem trochę mi pomaga" to też nie jestem pewna o co chodzi. Wydaje mi się, że kiedy nie mieszkali razem Watson nie brał udziału w każdej wyprawie. Nie wiem czy to dlatego, że któryś z nich tego nie chciał? czy może Holmes miał jakieś skrupuły i nie chciał w każdą sprawę mieszać Watsona, który przecież miał swoje życie? czy może dlatego, że wychodził z założenia, że jak Watson będzie chciał to sam do niego przyjdzie? - kto go tam wie. A jako, że ciężko wyłapać moment, kiedy mieszkają razem, a kiedy nie, brzmi to trochę dziwnie. Ale w takim kontekście słowo 'czasem' ma sens.
Ja też wolę momenty kiedy mieszkali razem, poza tym o ile w opowiadaniach Watson miał żony, o tyle tu ich nie miał, po co więc się wyprowadzał? Rozumiem, że po "Ostatniej zagadce" mógł nie chcieć tam zostać, rozumiem, że w "Umierającym detektywie" musiało go nie być na Baker Street, żeby Holmes mógł go 'nabrać' co do stanu swojego zdrowia, ale przecież równie dobrze doktor mógłby po prostu wyjechać na kilka dni.
Z resztą Doyle chyba też trochę sam się w tym wszystkim gubił.

Jeśli chodzi o tłumaczenie tytułów filmów, czy książek to czasem to naprawdę boli, w przypadku Holmesa jeszcze nie jest tak tragicznie. Z jednej strony jest to zrozumiałe, bo bardzo często coś co ma sens, np. po angielsku w dosłownym przekładzie na język polski brzmi co najmniej dziwnie. Ale z drugiej strony tak jak piszesz - mogliby ustalić jedną wersję albo przynajmniej starać się zachować coś z pierwotnego tytułu ('mistrzostwem' tłumaczenia jest chyba "Szklana pułapka" - w przypadku pierwszego filmu taki tytuł nie razi, ale w kolejnych częściach jest już z nim problem).

Oj, nie we wszystkich przypadkach, gdy Holmes doprowadzał do szczęśliwego zakończenie nie miał okazji popisać się swoimi umiejętnościami - w "Abbey Grange" marynarz był przecież bardzo bystry i sam Holmes powiedział, że prawie dał się nabrać. W "Skandalu w Bohemii" nie doprowadził do szczęśliwego zakończenia. W prawdzie cel został osiągnięty - fotografia nie ujrzała światła dziennego, ale przecież to było niezależne od niego - Irena Adler pokochała innego i za niego wyszła. No i, tak jak piszesz, w tym przypadku to umiejętnościami nie miał się gdzie popisać i jeszcze pokonała go kobieta - cóż to musiał być za cios. Ta sprawa to chyba jego największa porażka :D
Może Watson chciał pokazać, że pomimo, iż Holmes był zawsze racjonalny i chłodny nie był jednak bez serca - w przypadku spraw, w których dopomógł szczęściu. A w pozostałych sprawach, to pewnie masz rację - trzeba pokazać, że nie zawsze wszystko mu wychodzi. Poza tym, to byłoby nudne, gdyby każda sprawa bez większego problemu dała się rozwiązać (może dlatego zginął ten znajomy w "Czerwonym kręgu" - żeby pokazać, że nie zawsze było tak kolorowo?)

asia0123

Zdjęcie Doyle'a? A niech mnie. Muszę obejrzeć wszystkie odcinki jeszcze raz i bardzo dobrze im się przyjrzeć. Może mi się uda dostrzec to zdjęcie. A właśnie. Skoro mówimy o mieszkaniu Holmesa. Zawsze ciekawiło mnie, czemu na ścianie miał on rysunek wodospadu Reinchenbach. Czyżby nawiązanie do pojedynku z Moriartym? Ale jednak Holmes miał ten rysunek o wiele wcześniej niż stoczył ów pojedynek z profesorem. Więc dziwi mnie obecność tego rysunku. Nabiera on nieco sensu w scenach, kiedy ma on ów tajemniczy sen (SZLACHETNIE URODZONY KAWALER) oraz w scenie wizji po wdychaniu oparów czarciej stopy. Ale poza tymi przygodami to ten rysunek nie ma specjalnego odniesienia. Za to rozbawił mnie i ucieszył zarazem wspominany w opowiadaniach turecki pantofel, w którym Holmes trzymał tytoń :)

GRANADA widać bardzo lubi dramatyzm. Przypomnijmy sobie choćby Kitty Winter ze ZNAKOMITEGO KLIENTA. W opowiadaniu nie ma ani słowa o tym, żeby Gruner ochlapał jej piersi witriolem oraz żeby ranił ją w szyję, by ta miała bliznę. Ale również dzięki temu dramatyzmowi lepiej rozumiemy zemstę Kitty poprzez oblanie mu twarzy witriolem. I widząc jego cierpienie, kiedy kwas wypala mu jedno oko i robi blizny na ręce na twarzy myślimy sobie "Dobrze mu tak". Zemsta jest w naszych oczach tym słuszniejsza.

Ale propos zemsty jedno mnie w serialu bardzo mocno zdziwiło. Mam na myśli sprawę w odcinku MISTRZ SZANTAŻU. Zwykle Holmes patrzy dumnie na ludzi, którzy dokonując samosądu pomścili krzywdy swoje i swoich bliskich. A tymczasem zobacz, jak dziwnie reaguje, kiedy lady zabija Milvertona. Samo usunięcie broszki (jedynego dowodu zbrodni) przez Holmesa dowodzi, że nie chciał, żeby kobieta ponosiła za to winę. Ale zobacz. Nagle na końcu odcinka, kiedy Watson zasiada do pisania relacji z tej przygody Sherlock mówi "Nie rób tego. Nie jestem z siebie dumny". Tak jakby chciał zapobiec zabójstwu Milvertona i uważał, że kobieta postąpiła źle. Dziwne, bo jakoś innych ludzi, którzy dokonali podobnej zemsty na równie podłych ludziach jakoś w żaden sposób nie ganił. Bardzo interesujące.

Dokładnie tak. Można się nieźle pogubić w tych odcinkach. Chociaż właściwie Doyle dość dobrze uzasadnił to w zbiorach opowiadań. Wiemy, że PRZYGODY dzieją się w czasach, kiedy Watson mieszkał już osobno z pierwszą, a potem drugą żoną i niektóre tylko opowiadania nawiązują do czasów, kiedy mieszkali razem. Podobnie jest z PAMIĘTNIKAMI. Potem mamy POWRÓT. Watson mieszka osobno, bo ma drugą żonę, ale jednak czasem wraca wspomnieniami do czasów, kiedy mieszkali razem. Natomiast KRONIKI opisują częściowo czasy, kiedy Watson zamieszkał po śmierci drugiej żony z Holmesem, a częściowo wspomnienia z dawniejszych lat. OSTATNI UKŁON zaś to zbieranina opowiadań z różnych czasów obu panów :) Tak przynajmniej ja to próbowałem sobie wyjaśnić sugerując się tym, co napisałem Doyle w przedmowie ostatnich zbiorów opowiadań. A próbowałaś kiedyś ułożyć chronologicznie opowieści o Holmesie? :) Ja próbowałem :) I nawet mi się udało. Ale potem się pogubiłem. Musiałbym spróbować jeszcze raz xD

Z tłumaczeniem dzieł o Holmesie niestety Polska jest mocno do tyłu. Ale nawet tłumaczenie każdego tytułu na tysiąc sposób można im darować. Ale jednego nie jestem w stanie darować. Mianowicie tego, że dopiero od kilku lat Polska ma wreszcie porządne wydanie dzieł o Holmesie - w taki sposób, jaki je wydał autor. Czyli podział na cztery powieści i pięć zbiorów opowiadań. Wcześniej mieliśmy najwyżej wydane powieści, ale najczęściej można było dostać tylko PSA BASKERVILE'ÓW, a także dwa malutkie zbiory opowiadań ZAGADKI SHERLOCKA HOLMESA i PRZYGODY SHERLOCKA HOLMESA, w których były głównie wyrwane z kontekstu opowiadania. Żałosne. Cieszę się, że to się zmieniło.

Właściwie nigdy nie brałem pod uwagi tego, żeby Holmes miał przegrać. Bo ostatecznie sprawa z Ireną Adler zakończyła się sukcesem, chociaż przyczynienie się Holmesa do tego jest raczej znikome. Właściwie dziwiło mnie bardzo, że kiedy Irena zdradziła się, gdzie chowa zdjęcie, Sherlock nie wyjął rewolweru i nie pogroził jej, po czym nie zabrał zdjęcia i wyszedł. Bardzo dziwi mnie, że tak nie zrobił. Był zbyt pewny siebie, co nawiasem mówiąc, go zgubiło. Uwielbiam scenę, jak Irena mówi "Dobranoc, panie Holmes" xD. Nigdy nie myślałem jednak o tej sprawie jako o przegranej Holmesa. Chyba większą porażkę jego zmysłu dedukcji było ZNIKNIĘCIE LADY FRANCES CARFAX, bo tam Holmes mówi wyraźnie "Zawiodłem. Nie zdołałem zapobiec zbrodni". Choć przyznam ci się, że w tym wypadku lepiej jest pokazana ta sprawa w filmie niż w opowiadaniu. W opowiadaniu bowiem złoczyńcy uciekają. W filmie zostają pochwyceni, a nasz Święty Peters dostaje karę, na jaką zasłużył - Watson przestrzelił mu kolano.

kronikarz56

Też zawsze zastanawiał mnie ten obraz… może Holmes chciał tam zawsze pojechać? Trudno powiedzieć.
Też mi się podoba, że zadbali o takie szczegóły, jak turecki pantofel, czy listy przybite nożem do półki nad kominkiem.

Nie wiem dlaczego Holmes powiedział, że są w tej sprawie rzeczy, z których nie jest dumny. Poprzednio mu takie morderstwa nie przeszkadzały, więc w sumie nie wiem dlaczego tym razem miałby mieć jakieś skrupuły. Może stwierdził, że źle zachował się wobec Agaty? Może chciał to inaczej rozegrać? Może jego zdaniem mógł się uporać z Milvertonem wcześniej? Nie mam pojęcia…

W "Przygodach" Watson miał żonę, która zmarła pomiędzy "Ostatnią zagadką" i "Pustym domem" i w "Sprzedawcy budowlanym z Norwood" znów wprowadza się na Baker Street. Kolejna żona wspomniana jest w "Żołnierzu o bladym obliczu" a poza tym to panuje tam chaos. Próbowałam kiedyś mniej więcej ogarnąć jak to było po kolei, ale niestety poległam :D

Pamiętam jak kiedyś wypożyczyłam jakiś zbiór opowiadań o Holmesie - opowiadania były całkowicie pomieszana i generalnie to stałym punktem każdego zbioru, który można było znaleźć w sklepach, czy bibliotekach, był "Pies Baskerville’ów" albo "Znak czterech".

Też mnie zawsze dziwiło dlaczego nie zabrał tego zdjęcia od razu… Pistoletu chyba ze sobą nie miał, a poza tym - owszem bywał niemiły, czasem nawet bardzo, również w stosunku do kobiet, ale jakoś nie umiem wyobrazić sobie Holmesa celującego z pistoletu do kobiety. Może nie wziął tej fotografii dlatego, że chciał tą całą scenę odegrać trochę na pokaz (niejednokrotnie tak się przecież zachowywał - lubił przemawiać mentorskim tonem wyjaśniając jakąś sprawę, i lubił dramatyzować, co z resztą sam przyznał w "Traktacie morskim") - jedno to zwrócić królowi fotografię, ale odebrać ją Irenie na jego oczach i w jej domu, to coś większego - gdyby się udało król byłby pewnie pod ogromnym wrażeniem. Ale ta pewność siebie, tak jak napisałeś, go zgubiła.
Ja z koeli od początku uważałam, że w sprawie Ireny Adler, Holmes poniósł porażkę. Dlatego właśnie moim zdaniem zatrzymał jej fotografię - jako dowód, swego rodzaju, uznania dla niej - bo pokonała go w jego własnej grze.

Zgadzam się z Tobą całkowicie - dobrze, że w serialu dodali to zdanie, w którym Holmes przyznaje się do porażki. Pytanie tylko, czy bolało go to, że kobieta tyle wycierpiała, czy to, że jego zdolności go zawiodły. Wydaje mi się, że zdecydowanie bardziej chodziło mu o to drugie.

asia0123

Mnie te bardzo zastanawiał ten obraz i od razu mi się skojarzył z wodospadem Reichenbach, nad którym doszło do decydującego starcia pomiędzy Holmesem a Moriartym. Turecki pantofel z tytoniem jest genialny - tak jak w książce. Również ukazana w TRAKTACIE MORSKIM ściana z wystrzelonymi literami. Brakuje mi nieco sceny, która co prawda pojawiła się we wspomnieniach, jakie mówił Watsonowi jego kolega w STUDIUM W SZKARŁACIE, ale jednak - mianowicie, jak Holmes w prosektorium bił zwłoki kijem :) Nie wiem czemu, ale Brett pasowałbym mi do tej sceny genialnie.

Sam się naprawdę dziwię tej scenie na końcu MISTRZA SZANTAŻU. Nie umiem tego zrozumieć. Moja mama, która wraz ze mną fascynuje się przygoda Holmesa, stwierdziła, że po prostu Holmes nie mógł pogodzić się z tym, że taka szlachetna kobieta splamiła sobie ręce krwią takiego nędznika jak Milverton. Może właśnie o to chodziło? Chociaż jak poprzednim razem się zdarzały podobne sytuacje nie miał wątpliwości, kogo potępić, a kogo pochwalić. A może znowu mentalność wiktoriańskiej Anglii? Że mężczyźnie zabić kanalie wypada, a wręcz musi, a kobieta powinna być święta i nie powinna brudzić sobie rąk takim nędznikiem? Być może to jest powód.

Wiesz co? Muszę koniecznie następnym razem podczas czytania książek o Holmesie notować sobie tytuł opowiadania i w jakich czasach chronologicznie się dzieje. I czy ma żonę czy też nie :) Tak będzie najlepiej. Notować to sobie wszystko. Polecam i tobie taką metodę. Wtedy z notatkami pójdzie nam łatwiej. Kto wie, może się nam uda? :) xD

Niestety sama widzisz, jak to jest z Holmesem. Nawet czytałem w FOCUSIE HISTORIA artykuł na temat sir. Arthura Conan Doyle i jego życiu. Oraz o tym, że najprawdopodobniej polska aktorka Helena Modrzejewska zainspirowała Doyle'a do stworzenia Ireny Adler :) I w tym artykule autor napisał, że w Polsce nie doczekano się jeszcze porządnego wydania przygód słynnego detektywa, są one u nas traktowane po macoszemu. Na szczęście kilka lat temu to się zmieniło. Obecnie w księgarniach łatwiej znaleźć porządne wydania przygód Holmesa. Na szczęście :) Ale zobacz, ile jeszcze znanych książek światowej sławy pisarzy nie jest wydawanych w Polsce? Albo jak już, to wydawanych głupkowato? Taki Dumas np. Zobacz, ile jego dzieł nie jest jeszcze w Polsce znanych. A niektóre jak np. WICEHRABIA DE BRAGELONNE, TOWARZYSZE JEHUDY oraz BIESIADA WIDM jest tłumaczona na polski w wersji.... skróconej. Sam WICEHRABIA (czyli ostatnia część trylogii o muszkieterach) w najbardziej dostępnym tłumaczeniu na polski jest skrócona o całe 100 stron. Albo i więcej. To po prostu.... kpina. Woła o pomstę o nieba. A taki ZMIERZCH wydają normalnie w tysiącach możliwych egzemplarzy i porządnie umieją tłumaczyć. To jest nawet nie śmieszne, ale godne pożałowania.

A nie wiem, czy widziałaś cztery filmy o Holmesie, w których to Matt Frewer gra Holmesa, a Kenneth Welsh Watsona. Są one ciekawe, choć nie do końca wierne książkom. Jednakże ciekawe. Warte obejrzenie. Są to PIES BASKERVILE'ÓW, KRÓLEWSKI SKANDAL, ZNAK CZTERECH oraz SPRAWA WAMPIRA Z BIAŁEJ KAPLICY. Polecam. Ciekawie grają aktorzy i w ogóle fabuła niezła, choć niekiedy przypomina horrory bardziej niż kryminały. I tam w KRÓLEWSKIM SKANDALU pokazali, że Holmes i Watson przebrali się za kominiarzy i chcieli wyczyścić komin u Ireny Adler. Potem Watson wrzucił świece chyba właśnie w komin, narobił dymu, a Irena szybko wyjęła zdjęcie ze schowka. Wówczas Holmes wyjął rewolwer, ujawnił się i zdjęcie odebrał. Tam to poszło genialnie, ale jednak film wprowadził sporo zamieszania pokazując, że o zdjęcie walczyły obce wywiady chcące ośmieszyć króla Bohemii i też chcieli zabrać Holmesowi to zdjęcie. Ale ta scena, jak Holmes celuje z rewolweru do Adler weszła mi w pamięć. Jednakże zgadzam się z tobą, że to tylko efekt filmowy. Prawdziwy Holmes chyba nie byłby do tego zdolny. Poza tym zgadzam się z tobą - on bardzo lubił się popisywać i robić wszystko teatralnie, czekając na oklaski, choć głośno mówił, że ich nie potrzebuje. Pamiętam, jak Watson mu raz zwrócił o to uwagę, na co Holmes powiedział, że nie uważa skromności za cnotę. I że według niego ukrywanie swoich zdolności oraz zbytnie wynoszenie ich jest przywarą. Należy więc uczciwie oceniać swoje możliwości - pamiętam minę Hardwicke'a w tej scenie. Genialna i bezcenna ona jest. Właśnie tym różnili się Burke i Hardwicke. David był taki bardziej na luzie, zdolny do żartów i drobnych kpin. Edward był bardziej wiktoriański i taki jakby starszy brat, który irytuje się, kiedy jego młodszy braciszek (czyli Holmes) zachowuje się niepoprawnie. Ale oboje tworzą genialnego doktora :)

Przyznam się jednak, że trudno mi polubić lady Frances Carfax z opowiadania ZNIKNIĘCIE LADY FRANCES CARFAX. Jej brat wydał się taki surowy, bezwzględny i w ogóle. Ale tak naprawdę kochał siostrę i denerwowała go jej bezmyślność. Bo prawdę mówiąc była ona bezmyślna. Sama nie miała praktycznie z czego żyć, a poświęcała pieniądze na jakieś dziwne chrześcijańskie misje? Czyżby Doyle chciał w ten sposób ośmieszyć wielmożne damy ze swojej epoki, które tyle dawały pieniędzy na dobroczynne misje za granicą, a jednocześnie lekceważyły biedotę we własnym kraju? Coś mi mówi, że tak. I przy okazji lady Frances dowodzi teorii Holmesa na temat kobiet, jak niektóre potrafią być naiwne. Można by rzecz, że lady Frances dostała to, czego chciała. Że sama się o to prosiła. Choć niewątpliwie, kara od losu, jaka ją spotkała, była stanowczo zbyt surowa. Nic dziwnego, że Holmesa to załamało, że nawet słowa Watsona, iż Frances może wrócić z czasem do zdrowia, nie były w stanie go pocieszyć. A swoją drogą - scena na początku odcinka, jak Holmes bawi się tymi figurkami jest moim zdaniem genialna :)

kronikarz56

Hmmm, może masz rację, może chodziło o to, że kobieta nie powinna mordować, i że źle mu z tym że nie powstrzymał jej, nie tyle ze względu na śmierć Milvertone'a o ile ze względu na to, by nie splamiła sobie rąk.

No cóż, wydaje się to, na czym można zbić pieniądze. Zaczęła się właśnie nowa fala Holmesów, więc stwierdzili, że mozna wydać pełny zbiór. Moim zdaniem współczesne społeczeństwo chce na siłę wszystko to, co popularne i nowoczesne, zapominając o tym co stare i dobre. Mam nadzieję, że to się zmieni.

Z Frewerem widziałam tylko "Psa Baskerville'ów". Zagrał świetnie, tzn. widać, że ma ogromne zdolności, ale za bardzo na Holmesa mi nie pasował. Był moim zdaniem trochę za bardzo podekscytowany kiedy coś tłumaczył, na przykład na początku jak rozmawiali o lasce. Wiem, że Holmes, kiedy się czymś zainteresował tryskał energią i był podekscytowany, ale nie do końca podoba mi się sposób w jaki Frewer to przedstawił.

asia0123

Też mi się właśnie tak wydaje, że chodziło właśnie o to, iż kobieta powinna być czysta i nieskalana pod każdym względem. A propos Doyle'a - miałem możliwość przeczytać jego książkę DUET Z PRZYGODNIE STOSOWANYM CHÓREM o młodym małżeństwie, które próbuje żyć idealnie. Kochają się, ale mają problemy typowo małżeńskie, jednak świetnie sobie z nimi radzą. Ciekawa książka, polecam ci. Doyle daje tutaj prawdziwy kunszt i poczucie humoru.

A propos ciekawi mnie jedno. Mianowicie, że w MISTRZU SZANTAŻU Milverton szantażował młodą dziewczynę, że pokaże narzeczonemu jej listy miłosne, które przed zaręczynami pisała do młodego chłopaka. Ale co ciekawe - jak pisała te listy nie znała narzeczonego. To było przed nim. Więc co w tym takiego zdrożnego? Podobnie było z mężczyznami - nie powinni w ogóle mieć żadnej innej kobiety przez swoim ślubem. Bardzo dziwne, naprawdę dziwne. Właśnie w tej powieści Doyle'a też tak było - że dawna kochanka męża groziła mu, że powie jego żonie o tym, jakie życie on prowadził przed ślubem, choć z nią zerwał przed swoimi zaręczynami i w ogóle. Podobnie jest przecież w SKANDALU W BOHEMII. Naprawdę dziwne - przecież chyba wiadomo, że królowie nie żyli w cnocie. Czemu więc by mieli by mu robić wymówki, że miał kochankę? Dziwny jakoś wtedy był ten świat.

Owszem tak, zgadzam się z tobą. Widziałem niedawno plakat do najnowszej wersji Sherlocka Holmesa. Serial, w którym Watson jest kobietą, o ile dobrze zrozumiałem. I chyba jest unowocześniony podobnie jak najnowsi muszkieterowie. To po prostu..... STRASZNE. Jak tak można profanować dzieło?

Mnie Frewer też nie do końca jako Holmes się podobał, bo aktor grający z nim Watsona był po prostu genialny. Może Frewer jako Holmes nie podobał mi się dlatego, iż zwykle w filmach gra on czarne charaktery. I jego twarz oraz z tym dziwnym uśmiechem wydaje się być właśnie uśmiechem czarnego charakteru.

kronikarz56

Pytanie co było w tych listach, które pisała ;)
Zgadzam się, te czasy były dziwne - z jednej strony każdy robił co chciał, z drugiej strony każdy udawał, że jest idealny.
W przypadku króla mogło chodzić o to, że Irena była przecież śpiewaczką operową, jakby to wyglądało, gdyby wyszło na jaw, że król był z kimś z niższych sfer i w dodatku jeszcze rozmawiali o małżeństwie?

asia0123

Dokładnie tak. Pytanie, co było w tych listach. Sam Milverton określił je mianem "pikantne". Ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić młodziutką lady Evę, jak pisze jakieś erotyczne fantazje w swoich listach. Naprawdę trudno mi sobie jakąś ją w tej roli wyobrazić :)
Cóż..... coś w tym jest. Chociaż jednak należy wsiąść pod uwagę, że Irena nie miała żadnych szans udowodnić królowi Bohemii, że ten obiecał jej małżeństwo. Nie miała tego na piśmie, a w razie czego by to było jego słowo przeciwko jej. Ale jednak chyba to prawda - sam fakt, że on się związał z osobą z tzw. nizin społecznych to byłby hańbiący fakt. Jak powiedział Holmes "Wasza Wysokość był nieostrożny". Bo to zdjęcie było naprawdę poważnym dowodem. Wszystkiemu innemu król mógłby śmiało zaprzeczyć - listy, charakter pisma, pieczęć, nawet papier listowny, mogły zostać skradzione lub podrobione. Ale ze wspólnej fotografii wytłumaczyć się trudniej :)