Treść? Przecież wszytsko jasne...;)...................................................
Trzeba się przywitać na nowym zakończeniu :) Więc, witam, szczególnie Ciebie Mino i życzę Ci powodzenia w LO, no a reszcie dziewczyn dużo wolego czasu i weny, aby szybko przejść przez kolejne 1000 postów :)
Wiadomo . Witaam ;D Mino bierz się do pisania i napisz coś dla nas na saam początek zakończenia 4 ;).
Cześć! Cieszę się że udało ci się otworzyć to zakończenie! Lubię tą tradycję;*
Huuraaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie wiem co napisac.... Może zacznę od tego, że bardzo się cieszę, iż zakończenie 4 powstało i załozyła je Mino.
Moje opowiadanko kiedyś się pojawi... Za rok, może dwa....
A teraz szkoła, szkoła, szkoła...
Kqadzinka/Kinga - WOW!!!!
3 i 4 z mojego ostatniego postu z Z3 nadal aktualne.
Ponieważ treść nie dla wszystkich może być tak jasna jak dla starych użytkowników, proponuję podać motto tego tematu:
"GIRLS JUST WANNA HAVE FUN" ;D
Dziewczyny, napisałam!!
To narazie pierwsza częsc. Brat mi pomagał. Drugą napiszę...... kiedyś.
Dedykacja: dla wszystkich, a szczególnie dla Andzi i Azury.
Szli korytarzem. Inny instytut, inne zasady. A może nie powinni tu przyjeżdżać? Ale przecież ich poproszono… Patrzyli na prowadzącego ich agenta. Zatrzymali się, a on wskazał im kierunek i poszedł. Tłumaczył się, że nie lubi przebywać w towarzystwie tamtejszej załogi. Poszli w skazanym kierunku.
Ujrzeli stół, na którym leżały kości. Obok stało dwoje kłócących się ludzi, a dalej młody mężczyzna, prawdopodobnie w wieku Zacka… Od jakiegoś czasu wszystko się z nim kojarzyło.
- Agent Seeley Booth i Dr. Temperance Brennan. Będziemy razem prowadzić sprawę.
Para natychmiast przestała się kłócić i odwróciła się w ich stronę.
- Można wiedzieć, dlaczego? – zapytała kobieta.
- Jesteście w osłabionym składzie – próbował cos wymyślec Booth.
- Tu chodzi o coś innego – powiedziała – Inaczej by pan nie przybył.
- Chwila – powiedział mężczyzna – Najpierw się przedstawmy. Dr. Freeman Roberson, Dr. Azure Dordei i Darren Heskin. Teraz powiedzcie, kto wam kazał tu przyjechać.
- Powiedzmy, że zostaliśmy o to poproszeni od przyjaciela ofiary – powiedział Booth.
- Co?! Ten drań miał jakiś przyjaciół?!- wrzasnęła Dordei.
- Znała go pani?- zapytała Brennan.
Dordei nie odpowiedziała tylko schyliła głowę.
- Nie zabiłem go. Mam alibi i nie zawaham się go użyć.- powiedział Roberson – Ona też jest niewinna. Możecie podejrzewać, że zleciliśmy jego zabójstwo, ale tak nie było. Nie mamy z tym zabójstwem nic wspólnego.
Booth popatrzył ze zdziwieniem.
- Dlaczego niby mamy Was podejrzewać? Znaliście go?
- Niezupełnie. Czy jedna bójka wystarczy by kogoś poznać?
- Jeżeli się z kimś bijesz, masz powód.
- Miałem.
- Więc…
- Więc, co?
- Co to był za powód?
- Sprowokował mnie i tyle.
- Łatwo pana sprowokować, panie Roberson?
- Nie.
- Booth. – odezwała się Brennan znad kości.
- Tak, Bones?
- Musisz to zobaczyć.
- Muszę?
- Tak, musisz.
Booth podszedł do partnerki.
- O co chodzi? - zapytał.
- Bodison prosił nas o znalezienie sprawcy. – powiedziała półgłosem – Jeżeli ich podejrzewasz, nie daj im tego poznać. Mogą nam pomóc.
Brennan, zbadawszy dokładnie zwłoki, odkryła przyczynę śmierci.
- Ofiara zginęła od rany kłutej klatki piersiowej, która była zadana z dużą siłą, o czym świadczy pęknięte żebrom, co wyklucza kobietę…
- Więc macie dowód, że Azure jest niewinna- przerwał jej Roberson.
- Czy wy jesteście razem? – spytał Seeley.
- Booth! – syknęła Brennan.
- No co, jestem ciekaw. Cały czas udowadnia, że ona nie zabiła Perry’ego.
- Byłe dziewczyny są najczęściej podejrzane – powiedziała Dordei.
- Aha. A obecni partnerzy byłych dziewczyn ofiar są na drugim miejscu.
- Booth! – ponownie syknęła Brennan.
- Biłem się z nim, ale go nie zabiłem. Byłem wtedy w instytucie.
- Sam?
- Z Azure.
- Aha. – na twarzy Bootha pojawił się uśmiech.
- Nic z tych rzeczy. Pracowaliśmy. Nie wiem jak panu, ale mi obecność zwłok przeszkadza w stworzeniu odpowiedniej TEMU atmosfery.
- Czy pan próbuję mnie obrazić?
- Może.
- Panowie – zawołała Brennan.- w żebrze coś jest. To czubek noża.
- Jak to czubek noża? – zapytał Roberson – Przecież sprawdziliśmy szczątki dokładnie.
- Każdemu zdążają się błędy – powiedziała spokojnie Brennan.
- Szlaban na słodycze – powiedział Robrson do załogi.
Booth spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Co? – zapytał, lecz nie dostał odpowiedzi - Czyli trzeba znaleźć resztę noża. Panno Dordei, kto mógł życzyć śmierci Perry’emu?
Azure parsknęła śmiechem.
- Trochę ich było- odpowiedziała – Nie liczę tych których mógł spotkać po naszym rozstaniu.
- Pan Perry aż tak łatwo znajdował wrogów?
- Ten drań pożyczył pieniądze od wielu osób i zniknął. A skoro wrócił pół roku temu, pożyczył jeszcze więcej tam gdzie wyjechał.
- Czyli gdzie?
- Nie mam pojęcia.
- U kogo się zadłużył?
- Niech pan najlepiej wyjmie długopis i notes.
………………………………………………………………………………………………………………
Jechali samochodem.
- To od kogo zaczniemy? – zapytała Brennan.
- Od tego: Ramon Estevez. Był oskarżony o kontakty z kolumbijskim kartelem narkotykowym.
………………………………………………………………………………………………………………..
Booth zadzwonił do drzwi. Wyszedł mężczyzna o latynoskich rysach ubrany w podkoszulek i dżinsy.
-Si?
- Ramon Estevez?
- A kto pyta?
- Agent Seeley Booth, F.B.I.
- Nie znam nikogo o nazwisku Ramon Estevez.
Mężczyzna zamknął drzwi z trzaskiem.
-Panie Estevez! – zawołał Booth. – Proszę otworzyc.
Estevez otworzył drzwi.
- O co chodzi?
- Chcielibyśmy zadać panu kilka pytań.
- On spadł ze schodów, naprawdę.
- Kto?
- Julio, mój ogrodnik. To nie w jego sprawie przyszliście?
- Nie.
- Uff. To czemu pan mnie straszy?
- Nie straszę pana, zresztą po co F.B.I. miałoby się zajmować sprawą pańskiego ogrodnika?
- F.B.I.?
- Tak.
- Przepraszam, zrozumiałem CSI.
Booth popatrzył ze zdziwieniem na Brennan.
- My w innej sprawie.
- Jakiej?
- Czy mówi panu coś nazwisko: Julian Perry?
- Si. Z chęcią uciąłbym mu cojones*.
- Co?
- Cojones. Wie pan... A, nieważne.
Brennan uśmiechnęła się pod nosem.
- Pożyczył pan mu pieniądze?
- Si.
- Ile?
- Powiem tak. Pan tyle zarabia na miesiąc.
- Skąd miał pan tyle pieniędzy?
- Sąd niczego mi nie udowodnił.
- Rozumiem. Kiedy ostatnio pan go widział?
- Parę lat temu, gdy pożyczyłem temu fillo de putana** pieniądze. A co? Znalazł się?
- Nie żyje.
- Pan żartuje?
- Nie, jestem śmiertelnie poważny.
- Pendejo.*** Wywinął mi się.
- Słucham?
- Znaczy… Już mi nie odda pieniędzy. A kiedy zginął?
- Pół roku temu. Został zamordowany.
- Należało mu się.
- Czy był pan w tym czasie w mieście?
- Nie, byłem w Boliwii. W fabry… U mojego wujka Jorge.
- Dziękuję, jeszcze się do pana odezwiemy.
- Do widzenia.
* cojones – hiszp. jądra
** fillo de putana – hiszp. sukinkot
*** pendejo – hiszp. drań
Trzeba się w czwórce przywitać. Siemka :*.
Beatka, wkońcu. Bardzo mi się podoba twoje opowiadanie, a ten cały Ramon Estevez, to jakiś kretyn. O mało a przyznałby się do tego że jest powiązany z narkotykowym rynkiem :)).
Ale dawno mnie tu nie było... Postaram się nadrobić zaległości i dodać niedługo notkę. Beatka, super opowiadanko, czekam na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam :)
Beatko, tak mi wczoraj wierciłaś dziurę w brzuchu, że czytam Twoje dzieło kolejny raz i stwierdzam pisemnie, że podoba mi się ono. Ciąg przyczynowo skutkowy zachowany, postacie prawdopodobne... słowem dobra robota.
Jako osoba czuła wobec szczegółów odnotowuję skrzętnie, że wpadło mi w oko:
- „mam alibi i nie zawaham się go użyć” – to mi przypomina shrekologię smoczycowatą, ale może tylko mi się wydaje;))?
- Kolorytu dodają elementy hiszpańskiego; przypisy są zatem uzasadnione,
- Zabawny jest ten tekst o ogrodniku i szlabanie na słodycze oraz niemożności wyegzekwowania długu.
LG
przeczytawszy po raz kolejny uważniej niż zwykle Twoje dzieło, Beatko, stwierdzam, co następuje:
podpisuję się pod tym, co napisała LG + (z nauczycielskiego obowiązku) odnotowuję pełną poprawność pod względem formy opowiadania z dialogiem, jak również ortograficzną :)
ale, jako wnikliwy czytelnik, muszę zadać dwa pytania:
kim jest Darren Heskin?
kim był Julian Perry?
mam nadzieję, że odpowiedź na nie będzie w kolejnych częściach ;)
czekam na wyjaśnienie zagadki!
pozdrowienia dla brata ;)))
do beatki: podobał mi się ten dialog z Estevezem, fajnie wtrącony hiszpański:)
no dobra dobra wchodzę tu tak po raz ęty w tym tygodniu... coś nam kiepsko idzie!
dodaję więc coś na rozkręcenie:D
Z serii dziwnym moich pomysłów, ten narodził się podczas oglądania... jakiegoś filmu?! już nawet nie pamiętam. ale co tam. trzeba was jakoś rozruszać.
rzecz się nie tyczy mojej niedokończonej historii.
aha, wstęp opiszę "po krótkiemu", bo nie mam pomysłu na rozpisanie go (jak ktoś ma ochotę to śmiało!)
Od pewnego czasu między Brennan a Boothem iskrzyło. Widzieli i czuli to wszyscy. Może miało na to wpływ odejście Zacka, może coś innego- żaden z Zezulców nie miał pomysłu, ale nie zaprzeczali, że im się to nie podoba.
Sama Brennan była zaskoczona swoimi reakcjami na Bootha, tym co czuła, myślała, jak się zachowywała. Nijak szło jej podchodzenie do tego racjonalnie. Tak naprawdę wcale jej to nie szło. I była za to na siebie zła.
Wreszcie Booth odważył się zaprosić ją na kolację. Nie było źle. Druga kolacja. Trzecia. Potem był bal w instytucie, cały wieczór na parkiecie, pierwszy (a raczej drugi) pocałunek...
Angela omal nie zrobiła dziury w suficie, kiedy parę dni później Brennan oznajmiła jej nieco zawstydzona, że spała z Boothem.
Ale wszystko potoczyło się inaczej.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy powoli zapadł zmrok, Brennan jechała do ich ulubionej knajpki, gdzie umówiła się z Boothem. Mordercy nie biorą dni wolnych.
Jak stanęła przed szybą, tak nie mogła się ruszyć.
Booth całował nieznaną jej blondynkę.
Nie byle jak.
Ją tez tak całował.
W jednej chwili czuła, jak wszystko się wali. Wszystko ją przygniotło.
Wsiadła do samochodu i ruszyła do domu.
Tam, nie panując nad sobą, wrzucała do wielkiego plecaka wszystkie rzeczy z szafy. Nie panowała nad sobą. Nie była w stanie.
Kopiąc po drodze to, co leżało na podłodze, podeszła do stolika i chwyciła za telefon.
-Tak, chciałabym zamówić bilet do Gwatemali... na dzisiaj... w jedną stronę... Brennan... dziękuję.
Stała jeszcze przez chwilę nad telefonem, po czym nagle zrzuciła go ze stolika i rozpłakała się.
Są miejsca, które nie zmieniają się przez wieki. Są miejsca, które zmieniają się co pięć minut.
Waszyngton należał do tych drugich. Choć ulice w centrum były takie same jak dwadzieścia lat temu, ktoś, kto był tu po raz pierwszy w życiu i miał do dyspozycji notatnik z pożółkłymi kartkami, mógł się łatwo zgubić.
Brunetka, której włosy sięgały ramion, stała przy przejściu dla pieszych. W jednej ręce trzymała turystyczny plecak, w drugiej owy notatnik, z czerwoną okładką i żółtymi kartkami. Wpatrywała się w jedną ze stron i marszczyła przy tym brwi. Wreszcie jej twarz rozjaśniła się za sprawą uśmiechu, i ruszyła przed siebie, zarzucając plecak na ramię.
Pół godziny później stanęła przed ogromnym budynkiem i westchnęła ciężko. Marsze nie były dla niej żadną trudnością, lecz ten ruch na ulicach uważała za coś okropnego. PO chwili wytchnienia odgarnęła włosy z czoła i ruszyła po schodach na szczyt.
Korytarze zapełnione były przez ludzi w białych fartuchach. Podeszła do recepcji i zadzwoniła dzwoneczkiem.
Kobieta około pięćdziesiątki wyszła zza drzwi.
-Tak?
-Przyszłam do pana Zacka Addy'ego- rzekła brunetka.
-Proszę, niech pani idzie na koniec korytarza. Zaraz go przyprowadzimy.
Brunetka ruszyła więc. Po chwili dogonił ją lekarz, otworzył drzwi i wpuścił do środka.
Po drugiej stronie stołu siedział mężczyzna, lecz jego twarz miała rysy młodzieńca. Włosy opadały mu na twarz, a mimo to bez problemu można było dostrzec jego oczy.
W momencie wejścia brunetki, wyrażały szok i zdziwienie.
Kiedy lekarz zamknął drzwi, brunetka usiadła na krześle.
-Dr Addy?- zapytała niepewnie.
Zack kiwnął głową, nadal nie mogą się pozbyć zaskoczenia.
-Dr...
-Jeszcze nie.
-Wyglądasz...
-I tak- odpowiedziała, wiedząc jakie pytanie chce zadać. Wiedziała też, że on zna odpowiedź, ale musiała to wypowiedzieć. Wyciągnęła z kieszeni małą kartkę, rozwinęła ją i podała Zackowi.
-Znasz ich? Pamiętasz?
Zack kiwnął głową.
-Skąd to masz?
-Wiesz.
-Dlaczego?
-To było złe.
-Cierpiała?
Brunetka zamilkła na chwilę i pociągnęła nosem.
-Łudzę się nadzieją, że nie. Czy oni nadal tam są?
-Tak.
Siedzieli w milczeniu przez jakiś czas i wpatrywali się w siebie.
Musiało upłynąć mnóstwo czasu, go gdy Brunetka podniosła się i pożegnała z Zackiem, za oknem nie było widać już słońca.
Zeszła po schodach i ruszyła przed siebie, co jakiś czas zerkając w notatnik.
Było ciemno, kiedy dotarła pod wielki gmach. Weszła po schodach i już chciała pchnąć drzwi, ale zrezygnowała. Zdjęła plecak, pogrzebała w nim chwilę, i wyciągnęła łańcuszek z kluczami. Potem długo wpatrywała się w każdy z kluczy. Kiedy znalazła odpowiedni, włożyła go do zamka i przekręciła. Drzwi otworzyły się, i Brunetka weszła do środka.
Rozglądała się po całym pomieszczeniu jak po kościele.
Było.
Naprawdę.
Istniało!
Dotarła tam, gdzie chciała dotrzeć, po dobrym kwadransie. Ktoś pochylał się nad stołem i nie zwracał uwagi na nic. Było już późno. Brunetka usłyszała echo rozmowy i chichotu dochodzące gdzieś z dala.
Wyciągnęła z kieszeni plakietkę, przejechała nią przez czujnik, i ruszyła po schodach.
-Przepraszam?- szepnęła, kiedy podeszła do stołu.
Ciemnowłosa kobieta podskoczyła jak oparzona i spojrzała na brunetkę.
-Boże! O co chodzi?- zapytała, przyglądając jej się uważnie.
-Przyszłam w sprawie pracy. Pani Camille Saroyan?
-Tak. Czemu tak późno? Wiesz która jest godzina?
-Nie mogłam wcześniej.
-Niestety, ja mam komplet pracowników.
-Wydaje mi się jednak, że nie- odpowiedziała twardo brunetka.
Cam spojrzała na nią podejrzliwie i wzięła ręce pod boki.
-Jesteś zadziorna.
-I mądra.
-Jakie stanowisko by cię interesowało?
-Antropologia.
Cam przestała się uśmiechać.
-Ile masz lat?
-21.
-Nie masz doktoratu.
-Zaczęłam studia dwa lata temu.
-Dlaczego tu?
-Jesteście najlepsi.
-I tylko dlatego?
-Nie.
-Co o tym sądzisz?- Cam wskazała palcem na szczątki leżące na stole.
-Dwa tygodnie pod wodą, kobieta, biała, od 30 do 35 lat, uraz kręgów szyjnych, złamana ręka w dzieciństwie...- mruczała brunetka, chodząc dookoła stołu.
Cam przyglądała jej się, jakby była w transie. Wydawało jej się, że to żart.
-I chciałabyś...
-Tu pracować.
-Aha. Skąd jesteś?
-Z Gwatemali.
-Bardzo dobrze znasz angielski.
-Mówiłam, że jestem mądra.
-Chodźmy do mnie, w takim razie...- powiedziała Cam, zdejmując fartuch i ruszając do swojego gabinetu.
To tylko deja vu, to tylko deja vu, powtarzała sobie przez całą drogę. Ale ilekroć się obejrzała, brunetka szła za nią.
-Hej, Cam! Mam portret... Sweety?- usłyszały gdzieś za sobą i zatrzymały się obie.
Z dala biegła do nich Angela z kartką w ręku, ale zatrzymała się jakby widziała ducha.
-Ja... o Boże... przepraszam, musiałam cię pomylić- powiedziała speszona, nadal gapiąc się na brunetkę i podając Cam kartkę.
-Nie pomyliła mnie pani- powiedziała brunetka.
Nawet buczenie komputerów było za głośne w tej ciszy.
-Pani Montenegro?
-Ty...
-Jak się nazywasz?- Camille stanęła obok Angeli.
-Christina Temperance Brennan. I szukam tego mężczyzny- odpowiedziała brunetka, wyciągając ku nim tą samą kartkę, którą pokazywała Zackowi i trzymała w ręce przez cała drogę.
Uwielbiam tak namieszać:D
Nie mam zielonego pojęcia o co chodzi, ale diabelnie mi się podoba i jak nie napiszesz szybko dalszego ciągu to chyba mnie coś trafi.
na życzenie zatem:D czuję się zobowiązana wam to wyjaśnić, chociaż tak mi się podoba ta tajemniczość:D
-Brennan?- po dość długiej chwili Camille odważyła się odezwać.
-Tak, Brennan. Tak, wiem, znacie moją matkę. Tak, wiem, pracowała tutaj. Tak, wiem...
-Chwila!- krzyknęła Angela- Moment!
-Co?
-Daj nam chwilę!- Cam wyglądała na wstrząśniętą- Dziecko, 20 lat temu Tempe zniknęła, nikt nie miał pojęcia co się z nią stało, a teraz ty wpadasz sobie jakby nigdy nic, chcesz tu pracować, i... i...
Cam zacięła się, a Christie to wykorzystała.
-Dlatego uwielbiam racjonalizm. Chcecie to usłyszeć w skrócie? Proszę. Ale ja muszę z nim porozmawiać.
-Wiesz, kim on jest?- zapytała Cam.
-Chwila, co z Tempe?- przerwała jej Angela ze strachem.
Christie westchnęła.
-Ja muszę.
-Camille?
-Witam, Seeley.
-Nie nazywaj mnie tak.
-I wzajemnie.
-O co chodzi?
-Jest sprawa.
-Aha.
-Przyjedź.
-O co chodzi?
-To nie jest rozmowa na telefon.
-Powiedz o co chodzi.
-Jakbym wiedziała to bym ci powiedziała! Mówi ci coś nazwisko Brennan?
Pół godziny później Booth niemal wyważył drzwi Instytutu.
-O co cho...- zaczął, wpadając go gabinetu Cam, i zaniemówił.
Nie z powodu Cam.
Nie z powodu Angeli.
Na krześle siedziała młoda brunetka. Ale miała rysy twarzy tak znajome... była kopią JEJ... wyglądała jak ONA...
Ale jak to możliwe???
-To nie będzie miłe- odezwała się Cam.
-Ja... jak...
-Usiądź.
Usiadł.
-Musisz jej pomóc- Angela usiadła obok Bootha.
-Ja... chwila. Moment. Mam deja vu, czy naprawdę ją widzę?
-Jestem Christe.
-Świetnie. Czy ona ma jakiś związek z tym, jak wygląda?
Milczenie.
-Domyśl się- Cam usiadła za biurkiem.
Booth wyglądał jakby zobaczył ducha.
-Kim jesteś?- zapytał wreszcie.
-Córką dr Brennan- powiedziała Christie- i pana.
-Nie miałam o tym pojęcia. Dowiedziałam się przez przypadek. Mieszkałyśmy na wsi w górach. Trudno tam było dotrzeć, a mamie zależało na bezpieczeństwie. Ale wyjechała parę miesięcy temu i zostawiła mnie z Babcią. Potem zadzwoniła i powiedziała że nie jest bezpieczna. Że nie może wrócić. Kazała mi siedzieć w domu. Wtedy Babcia przyniosła mi pudełko z rzeczami, które mama u niej schowała. Znalazłam zdjęcie z instytutu.
-Jak tu trafiłaś?
-Żaden z telefonów nie był aktualny, prócz jednego. Zack Addy mi pomógł.
-Byłaś u Zacka???
-Tak.
Zegar wybił pierwszą, ale nikt się tym nie przejął. Booth chodził w tę i z powrotem po gabinecie. Cam obracała w dłoniach długopis. Angeli trzęsły się ręce. Christie wyglądała na wykończoną odpowiadaniem na pytania.
-Wiesz, co zrobiła Tempe?
-Wyjechała, i nie powiedziała dokąd.
-Wiesz, dlaczego?
-Widziała, jak się całował z jakąś blondynką.
-Powiedziała ci to?
-Nie. Powiedziała Babci. Babcia powiedziała mnie.
-Przez te wszystkie lata...
-Nie mogła! Grozili jej! Raz nawet mnie porwali!
-Porwali cię?- Booth po raz pierwszy spojrzał Christie w oczy.
-Jak miałam pięć lat.
-Proszę... pomóżcie jej! Nie chcę żeby ją zabili!- Christie rozpłakała się.
Booth podszedł do niej i przytulił ją.
Bones, w coś ty się wpakowała, pomyślał. Zniknęła, a teraz się okazuje że mają córkę, że ktoś chce ją zabić...
-Chodź. Musisz się wyspać- powiedział, ocierając jej łzy. Christie spojrzała na niego pytająco.
-Jutro lecimy do Gwatemali- wziął plecak Christie, objął ją ramieniem i ruszyli do drzwi- I wy też- wskazał na Cam i Angelę.
może bóg da, napiszę resztę jeszcze do końca weekendu:D
Przypomina mi się pewien odcinek TXF, pt. Emily (S05E07), w którym Dana Scully dowiaduje się, że ma córkę...
Zaczyna się ciekawie kqadzinko.
Witam. Czytam Wasza scenariusze od dawna, ale dopiero teraz udało mi się zalogować. Może kiedyś też coś wrzucę, kto wie...
piszecie fantastycznie!!!!
Niestety moja droga. Mam jedynie około 20 odcinków - prawie wszystkie moje ulubione (większość z polskim lektorem),a część z napisami... Planowałam skupować, ale jak miałam deficyt budżetowy...
Kgadzinka ! Jak ty wpadłas na taki pomysł ? ;D Jestem zaskoczona i porażona . . . oczywiście pozytywnie xD ;D Czekam na cd ;D
I znowu mnie olali....
Czy ktoś mnie pamięta??
Kqadzinka- WOW! LOL! I parę innych słów!! Doskonale, imponująco, oszałamiająco, porażająco, porywająco, przepięknie, prześlicznie, zachwycająco, zdumiewająco!!!
Czekam na dalsze opowiadanka!!!
Czy na tym wspaniałym forum można dziennie pisac tyle komentarzy ile sie chce? Nie tylko o serialu, opowiadankach, ale też o innych rzeczach(wiadomo jakich)?
Aguś, co powiesz na mały bajzel??
Jutro będę przez 2 godziny, 16-22, zobaczy się.
No to tak, Aguś, kiedy ciąg dalszy? My czekamy, my czekamy, a go nie ma!!!
postaram msie jutro cos napisac w ostatecznosci niedziela bo jutro impreeeza u mnie w domu ;D.
Aa u ciebie kiedy cos nowego??
Nie wiem...
To zależy od weny i brata ;)
No bo wiecie... w szkole się nie układa...
Coraz gorzej z ocenami..
Dyrektorka wyklnęła moją klasę...
O pewnej osobie nie powiem..
A co powiedział wychowawca.... no to po prostu było.... nóż wbity w serce...
Dobranoc!!
Jestem pod duuużym wrażeniem... NIE! Pod pod ogromnym, ogromniastym można powiedzieć kalecząc poprawną polszczyznę ;) Po prostu świetne. Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością ;) Pozdróffffka
Czy na tym wspaniałym forum można dziennie pisac tyle komentarzy ile sie chce? Nie tylko o serialu, opowiadankach, ale też o innych rzeczach(wiadomo jakich)?
Ile razt mam powtarzac to pytanie i ile mam czekac na odpowiedź??
Piszcie!!!!!! Ja tu wariuję i nie ma co mnie uspokoic!!
Bea kotku, ja uważam, że nie ma ograniczeń - poza rozsądkiem. Ale ja tu jestem od Z3, więc stosunkowo od niedawna. Mino jest demiurgiem, więc powinna ogłosić jakieś prawidła. To tyle.
LG
mam wenę i staram się to maksymalnie wykorzystać.
więc część trzecia.
Byli w połowie drogi do mieszkania Bootha. Christie milczała, obserwując ulice, Booth natomiast przyciskał pedał gazu. Milczenie przerwała policyjna syrena, dobiegająca zza samochodu.
-Cholera- mruknął Booth, i zjechał na pobocze.
Wysiadł z samochodu i zaczął się sprzeczać z policjantem. Christie przyglądała się im z niepokojem.
Po chwili Booth zaczął szukać dokumentów na tylnym siedzeniu. W końcu wyciągnął z kieszeni marynarki legitymację FBI, i usiadł zrezygnowany za kierownicą.
-Muszę zawrócić do instytutu, albo do FBI. Zostawiłem gdzieś klucze od mieszkania.
-Nie trzeba- powiedziała Christie i wyciągnęła z kieszeni ten sam łańcuszek, którego użyła przed instytutem. Około dwadzieścia różnej wielkości kluczy brzęknęło cicho.
-Mieszkanie mamy nadal jest puste?
Przez dwadzieścia lat na meblach może się uzbierać gruba warstewka kurzu, ale na tych kurzu nie było. Wszystko było przykryte białymi prześcieradłami, a mieszkanie i tak sprawiało wrażenie, jakby gospodyni opuściła je na czas wakacji.
-Sypialnia Bones jest tam- powiedział Booth, wskazując ręką na ostatnie drzwi w korytarzu- łazienka obok. Gaz odłączony, więc nic nie ugotujemy.
-Nie szkodzi- odpowiedziała Christie, kładąc plecak na podłodze.
-Nie jesteś głodna?- Booth ściągnął prześcieradło z kanapy.
-Nie.
-Nie boisz się ciemności?
-Babcia nie miała prądu.
-Tylko...- zaczął Booth, kiedy Christie ruszyła do sypialni Bones- Dobranoc.
-Dobranoc- odpowiedziała, i zniknęła za drzwiami.
Pokój Bones wydawał jej się znajomy, jakby była tu od zawsze. Nie miała siły na nic, więc ściągnęła prześcieradło z łóżka, położyła się na nim i okryła kocem.
Booth zgasił światło i położył się na kanapie. Nie miał nawet odrobiny wątpliwości, że nie zaśnie. Nie było mowy.
Bones. Bones. Bones.
Wstał, znalazł po omacku pudło, w którym trzymała zdjęcia, podszedł do okna i otworzył je.
Stare wymieszane z młodszymi. Klan Brennanów- kryminalistów, jak ich nazwała Julian, i ich wspólne zdjęcia.
Christie nie rozumiała, co się dzieje. Śniły jej się sceny z życia, ale coś było nie tak. Za każdym razem, kiedy chciała się zbliżyć do matki, ta znikała gdzieś. Urodziny. Szkoła. Podwórko. Raz miała cztery lata, po chwili czternaście. Tempe znikała, a Christie stała w miejscu i wołała ją.
Obudziła się cała mokra. Mimo tego, że owinęła się kocem i miała na sobie kurtkę, zrobiło jej się zimno. Spojrzała na zegarek. Była 03.15.
Wstała, i ciągnąc za sobą koc, ruszyła do kuchni.
Omal nie krzyknęła, widząc Bootha stojącego przy blacie.
-To ja- powiedział, przecierając oczy- nie możesz spać?
Christie pokręciła głową.
Booth przesunął ku niej krzesło.
Christie usiadła.
-Więc... jesteś... moją córką.
-Ta...
-Zawsze o tym wiedziałaś? Nie miej mi za złe, jeżeli jestem nieco zaskoczony.
-Nie mam. Mama powiedziała mi jak miałam 6 lat.
-Wkurzał cię jej znajomy czy coś?
Christie zmierzyła go.
-Mama nie miała nikogo. Mieszkamy w górach.
-To jakim cudem ktoś jej grozi?
Christie westchnęła.
-Nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale na pewno dawno. Mama pracowała dla tamtejszej policji, dwa razy w miesiącu wyjeżdżała do miasta i pomagała przy śledztwach. Pewnego razu, kiedy wróciła, była tak roztrzęsiona, że pokłóciła się z Babcią. Następnego dnia porwano mnie, a mama od tego czasu przestała pracować z policją. Co dwa miesiące wyjeżdżała gdzieś na tydzień.
-Nikt was nie odwiedzał? Bones nie wspominała, że się kogoś boi?
-Nie przy mnie.
W milczeniu obserwowali, jak ciemność ustępuje szarości.
-Pomożesz nam, bo tu przyjechałam, czy...- Christie przerwała, bo Booth odwrócił się do niej.
-Kochałem ją. Kocham do dzisiaj. I zrobię wszystko, żebyście były bezpieczne- powiedział, chwytając rękę Christie.
<3<3<3 O_o
Jesteś genialna i zawsze o tym wiedziałam :). Można się spodziewać jakieś części w nocy?
Lirycznie i nastrojowo. Booth znalazł latorośl i wciela się w rolę maczo. Niejasne jest odrobinkę, co działo się z Bones tyle lat i dlaczego Booth nie miałbladego pojęcia o córce... ale zapewne dowiemy się tego w przyszłości;)
dzięki dziewczyny:D
oczywiście, tajemnicza Babcia i to, w co wplątała się Bones, będzie wyjaśnione:D
część czwarta.
Samolot z Waszyngtonu wylądował w Gwatemali około południa. Słońce dość mocno przygrzewało, nie było mowy o lekkim, choćby, podmuchu wiatru.
Christie była do tego przyzwyczajona. Co innego Booth, Angela i Hodgins. Cam miała do nich dołączyć za trzy dni, ponieważ zatrzymały ją sprawy w instytucie.
-To gdzie teraz?- zapytał Booth, kiedy wyszli z lotniska.
-Muszę dostać się do centrum. Wnuk Babci pracuje w sklepie. Jeżeli zdążymy przed trzecią, zabierze nas.
-Taksówką nie da rady?-zapytał Hodgins.
-W góry? Santa Maria jest 1800 m n.p.m. Oby tylko nie padało, to będziemy tam przed północą.
Przeprawa przez Gwatemalę zajęła im trochę czasu. Booth nie mógł pojąć jak ktoś taki jak Christie może się tak szybko poruszać z ogromnym plecakiem Campusa na plecach.
Znaleźli sklep, kiedy słońce zaczęło się chylić ku ziemi. Wnuk Babci okazał się opalonym, ciemnowłosym młodzieńcem z lekkim zarostem, i, ku niewiadomej radości Bootha, z obrączką na palcu.
Jose załadował torby i plecaki na stary furgon, i po paru minutach ruszyli.
-Babciu?- zawołała Christie, pukając do drewnianych drzwi chatki na szczycie góry. Na stole paliły się świeczki, pod ścianą stał kosz, w którym spały małe kociaki. Drewniana, stara podłoga skrzypiała pod nogami Christie i reszty. Stare i powycierane meble zdawały się zapychać pokój, w którym się znaleźli.
Z drzwi naprzeciw wyszła niska kobieta, w barwnej, długiej spódnicy i czarnym szalu na ramionach. Miała opaloną twarz i liczne zmarszczki, wyglądała stanowczo. Booth poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach.
-Babciu!- krzyknęła Christie i podbiegła do kobiety. Ta uścisnęła ją i zagadnęła po hiszpańsku. Christie odpowiedziała jej, po czym odwróciła się i wskazywała ręką na każdego z nich, przedstawiając Zezulców Babci. Kiedy doszła do Bootha, kobieta powiedziała coś zadziornie, ale Christie założyła ręce na piersi i zrobiła obrażoną minę. Babcia uśmiechnęła się ironicznie i wskazała ręką na krzesła przy stole.
-Babcia mówi, że zostało coś z obiadu.
Kiedy Christie pomogła przynieść kobiecie wielki garnek z zupą i talerze, Booth zaczął wypytywać o Tempe.
-Kto porwał Christie?
Christie przetłumaczyła. Babcia nie czekała długo.
-Mama twierdziła, że to ludzie z okolicy Salvadoru. Policja podejrzewa, że to gang który rozprowadza narkotyki, ale nie mają na nich dowodów. Mama kłóciła się z Babcią, mówiła coś, że zabiją ich, jeżeli teraz wyjedzie.
-Ich, czyli...?
-Babcia nie wie. Wyrwało jej się, i pobiegła do domu.
-Policja cię odbiła?
Babcia szybko odpowiedziała.
-Nie. Oddali mnie po dwóch dniach. Wtedy Mama przestała pracować z policją.
-Gdzie teraz może być? Czy to oni mogli ją zabrać?
Babcia zamyśliła się na krótko.
-Tak. Zanim wyjechała, zakazała mi chodzić po górach. Ci ludzie mają tam swoje miejsca. Babcia podejrzewała, że Mama się zgubiła, ale parę dni później ci ludzie powiedzieli Jose, że nie mamy jej szukać.
-Kiedy to było?
-Dwa miesiące temu.
-Czy Jose ich pamięta?
-Poczta pantoflowa. Jeden powtórzył drugiemu i tak dalej.
Na zewnątrz dzieciaki zaczęły piszczeć, a jakaś kobieta wołała je do domu.
-Chodźmy do domu. Babcia jest zmęczona- powiedziała Christie, wstając i zanosząc talerze do kuchni. Angela pomogła jej, podziękowali za obiad i wyszli na zewnątrz.
Christie ruszyła przed siebie. Mrok już dawno zapadł, tylko w oknach widać było światła. Poprowadziła ich na koniec ścieżki, do chatki przypominającej te, które minęli. Otworzyła drzwi i wymacała ręką kontakt.
-A Babcia nie ma prądu?- zapytał Hodgins, rozglądając się wokoło.
-Babcia nie. Jose go podłączył.
-Kim jest Babcia?- zapytał Booth, doganiając córkę.
-Babcia? Jest najstarszą osobą z wioski. Pomogła Mamie, kiedy tu przyjechała. Nazywa się Maria Fortez, ale wszyscy mówią na nią Babcia- powiedziała Christie.
Tu było podobnie jak w domku Babci. Jednak zdjęcia Tempe i Christie, drobiazgi, które Tempe zabrała ze sobą z Waszyngtonu i stary komputer stojący na biurku pod schodami wskazywał, że nie mieszkają tu kobiety z okolicy.
Kiedy przepakowali plecaki, na zewnątrz robiło się szaro. Christie prowadziła, świecąc latarką na mapę. Obok niej szedł Booth, rozglądając się dookoła. Hodgins musiał stale ich doganiać, nie mógł się oprzeć by nie spojrzeć na każdą roślinkę. Angela została z Babcią.
Chcieli, żeby Tempe znalazła się jak najszybciej, ale żadne z nich nie wierzyło, że będzie ona w pobliżu.
(część nieco nudniejsze ale konieczna)
Dziewczyny, Kinga i Bea-Alexx nie dadzą same rady uciągnąć tego tematu. Ja wiem szkoła, ale bez przesady. Dla przykładu sama daje jednopartową miniaturkę.
P.S Kinga to jest zajebiste :).
Jego twarda klatka robiła jej za poduszkę. Prawą ręką kręciła kółka na lewej piersi Booth`a. Zastanawiała się jak mu to powiedzieć. Postąpiła zbyt pochopnie, ale teraz było już za późno żeby się wycofać.
-Coś się dzieje?- zapytał mężczyzna? Kobieta zdawała się być niezdecydowana. W końcu przełamała się.
-Muszę Ci coś powiedzieć- słowa najwyraźniej zaniepokoiły agenta. Pani doktor wsparła się na łokciach i kontynuowała.
-Wyjeżdżam.
-Co?! Dlaczego?
-Dostałam propozycję wyjazdu do Peru. Przyjęłam ją.
-Na jak długo? Tydzień, miesiąc?
-Trzy miesiące.
-Czyli wyjeżdżasz? Tak po prostu?- oburzył się
-Nie rozumiem
-Nie zapytałaś się mnie o zdanie, podjęłaś decyzję sama.
-Booth nie jestem Twoją własnością i sama decyduje o swoim życiu.
-Tak?- zapytał ironicznie
-Tak- odpowiedziała ostro
-Proszę bardzo- krzyknął wstając i zaczął szukać swoich spodni.
-Proszę- otulona w delikatny szlafrok ruszyła do łazienki i trzasnęła głośno drzwiami. Kompletnie ubrany Booth, trochę na złość Bones, również wyładował swoją złość na Bogu ducha winnych drzwiach.
***
Ostatnie 2 tygodnie w instytucie pod względem pracy były nudne. Żadnych priorytetowych spraw kryminalnych, a ile można badać szkielety ofiar wojny secesyjnej? Problem nudy w pracy istniał jednak problem nudy w czasie pracy nigdy. Jack i Angela intensywnie pracowali nad dokładną znajomością swoich jam ustnych, co w związku przyczynowo-skutkowych prowadziło do zwiększonej aktywności używania swoich strun głosowych przez Cam. Kiedy czasem jeszcze wpadł niby to przypadek Sweets, nie można było mówić o nudzie.
-Angela, prosiłam Cię żebyś szybko zajęła się odtworzeniem tej twarzy.- w odpowiedzi usłyszała tylko odgłos podobny do tego, który wydaje odtykająca ubikacja. Nie doczekując się słownej odpowiedzi Brennan szybko pozostawiła parkę, zaklinając cicho pod nosem.
-Co jej się stało?- zapytała Ange, odprowadzając wzrokiem postać pani Doktor.
-Gdyby nie było mnie tu przez ostanie trzy miesiące, to powiedziałbym że wszystko jest normalnie. Wygląda na to że wróciła stara, dobra Brennan.- myślał głośno Hodgins
-Trzy miesiące?
-Booth!- powiedzieli jednocześnie.
Mój Ty geniuszu- przeczesała ręką włosy ukochanego i powrócili do badania sobie migdałków.
-Jeżeli nie chcecie przeoczyć czegoś ciekawego to lepiej przerwijcie sobie.- powiedziała Camille,
***
Z dala dochodziły dwa podniesione głosy.
-Czyli co? Nie obchodzi Cię moje zdanie? Tak?
-Wiesz że nie o to chodzi, już za późno.
-Tak za późno, masz racje.
-Czyli co? Z nami koniec?
-Koniec? Możliwe? Skoro to ma tak wyglądać.
***
Pochylała się nad stołem, na którym leżał ludzki szkielet. Pochmurny, deszczowy dzień pogarszał jej wystarczająco już zły humor. Zerwała z człowiekiem do którego coś czuła, który rozumiał ją i akceptował taką jak była. Tak przynajmniej myślała. Głowa bolała ją niemiłosiernie, była zmęczona. Zegar na ścianie wskazywał 3.25 w nocy. Pomimo przemożnej chęci położenia się w ciepłym łóżku, Brennan postanowiła że musi chociaż trochę nadrobić pracę w te 3 dni poprzedzające jej wyjazd do Peru. Jednak była już tak zmęczona, że jej praca nie przyniosłaby żadnych pozytywnych efektów. Postanowiła wrócić do domu.
***
Nie mógł zasnąć. Zastanawiał się dlaczego nigdy nie umie powstrzymać swoją złość. Był wściekły na nią, ob myślała samolubnie, ale czyt on sam nie myślał samolubnie nie chcąc żeby wyjeżdżała? W tej największej złości, zaraz po kłótni w instytucie zabrał swoje rzeczy z mieszkania Brennan. Teraz żałował tego. Bo gdyby pojechał tam później, kiedy ona była w mieszkaniu, a jego gniew osłabł, może udałoby mu się ja przeprosić. Spojrzał na zegarek. 3.40.
-Pewnie już śpi, normalni ludzie śpią o 4 nad ranem, ale nie, Bones nie jest normalna.- myślał na głos.
-Pojadę tam, chociażby popatrzeć na nią.- zdecydował i wybiegł ze swojego mieszkania, chwytając w biegu klucze.
***
Sama nie wiedziała jakim cudem nie spowodowała wypadku w drodze do domu. Oczy same jej się zamykały. Jednak kiedy weszła do mieszkania, natychmiast przestało jej chcieć się spać. Pierwsze co zauważyła, świecąc światło w kuchni, to brak ulubionego kubka Booth`a, do którego zawsze rano nalewała mu kawy. Wchodząc do sypialny zwróciła uwagę na porządek. Taki panował przed wprowadzeniem się Seeley`a. Położyła się w ubraniu na łóżku i przykryła kocem. Nie mogła zasnąć. Znowu sama.
***
Był już pod drzwiami. Ogarnęły go nagle wątpliwości. Chciał wejść i nie chciał. Zdecydował się jednak wejść. Wyciągną klucze, które wręczyła mu po pierwszym miesiącu ich bliższej znajomości. Teraz powinien je oddać, skoro to ma być koniec. Ale przed tym jeszcze raz, możliwe że ostatni, użyć ich. Wsadził odpowiedni klucz do zamka i powoli przekręcił go, otwierając drzwi.
***
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i charakterystyczny "szuranie" butów o podłogę. To był On.
***
Wszedł. Serce biło mu jak oszalałe. Szedł cicho, nie chciał żeby go usłyszała, jeżeli jest w mieszkaniu.
***
Tak to na pewno On. Nic nie powie, niech on odezwie się pierwszy.
***
Spała. Widział zarys jej ciała przykrytego kocem, w łóżku, w którym przeżyli tyle szczęśliwych chwil. Razem. Teraz jest sama.
***
Stał w drzwiach. Wiedziała to, pomimo że miała zamknięte oczy.
-Powiedz coś do jasnej cholery- złościła się w myślach.
Jakby na zawołanie usłyszała jego głos.
***
-Przepraszam.
Powoli odwrócił się i ruszył do wyjścia.
***
Zaschło jej w ustach, nie mogła nic powiedzieć. Tak bardzo chciała go zatrzymać, ale nie wiedziała jak, chociaż...
***
-Nie wyjadę.
Czyli jednak nie spała.
***
Zatrzymał się. Czyli poskutkowało. Chciała wykorzystać tę chwilę odwagi i miała jeszcze coś do powiedzenia...
***
-Przepraszam.- usłyszał.
Widział jak powoli wstaje z łóżka. Impuls. Chęć. Żądza. Musiał to zrobić
***
Powoli, jakby trochę niepewnie zbliżał się w stronę sypialni. Stanął przed nią jakby prosił o pozwolenie...
Otrzymał je. Delikatnie położyła swoją dłoń na jego policzku. Więcej nie potrzeba mu było.
***
Delikatnie ujął jej twarz w swoje wielkie dłonie i delikatnie pocałował w usta. Oddała. Później już o wiele bardziej namiętnie. Tak jak gdyby nie widzieli siebie od lat i chcieli nacieszyć się chwilą.
>>>
Obydwoje nie mogąc zasnąć wykorzystali tę bezsenną noc do granic możliwości.
***
Przyglądał się jej kiedy spała. Była taka piękna.
***
Budząc się zauważyła parę brązowych oczy, wpatrujących się w nią jak w obrazek.
-Czyli to jednak nie był sen- pomyślała.
-Booth...
***
-Jedź do Peru, ja zaczekam na Ciebie... jeżeli chcesz...- przerwał jej
***
-Kocham Cię- wtuliła się w niego.
>>>
Oboje doskonale wiedzieli co do siebie czują. Oboje wiedzieli również że nie mogą tego zmarnować, bo kolejna szansa może się nie trafić. Chociaż czy dwóch ludzi tak różnych, a tak pasujących do siebie może nie być razem? Ich związek jest jak zegar- stały i pewny, a oni jak tryby tego zegara, jedno nie może żyć bez drugiego...
Dziewczyny ! Zaskoczenie ;O Po prostu super ! nie umiem wyraźic słów którymi chaiłabym opisac wasze opowiadania
Niesamowite...
Piszecie to tak w naturalny sposób że nie mogę się nadziwić, super!
Pozdrawiam;*
Bea-Alex - ciekawie sie zaczyna, ale co dalej? ;P
wm.mk - rozpływałam sie czytając. To jest cudne *_*! dlaczego nie piszesz częściej?
kgadzinka - oszałamiający pomysł ^^ czekam na rozwiniecie ;)
a gdzie reszta Wspaniałych? ;>
rzadko komukolwiek czegokolwiek zazdroszczę, ale Wam, kgadzinko i wm.mk, to tak po prostu ze szczerego serca pozazdrościłam tego, że tworzycie fajne fabuły, macie świetne pomysły i talent pisarski.
Wasze opowiadania są zaskakujące i niesamowicie smakowite.
Gratuluję i poproszę o jeszcze!
PS tym, którzy odebrali mi radochę pisania tutaj, przesyłam małe co nieco: oby wam za to sierść na plecach wyrosła.
piegża czarownica