Za wcześnie na oceny, ale jedno mi się podoba - koncepcja Grahama, która nawiązuje mocno do "Czerwonego smoka" Harrisa (gdzie mocno eksponowane były jego stany wewnętrzne i empatyczne zdolności) - przeczytałem tę książkę na długo przed słynną ekranizacją "Milczenia owiec". Wydaje się, że to Graham ma być centralną postacią serialu, a nie Lecter. Ciekawe zderzenie - absolutna empatia Grahama kontra zupełna atrofia uczuć Lectera. Na razie Mikkelsen przegrywa nierówny pojedynek z legendą Hopkinsa, ale dajmy mu czas i pamiętajmy, że Hopkins tylko raz zagrał tę rolę genialnie. W innych filmach było już dużo gorzej. Podoba mi się, że nie ma narracji z offu, jak w wielu innych serialach, że scenarzyści pozwalają widzowi myśleć. Jest obiecująco, zobaczymy, co dalej.
Graham podoba mi się bardzo, zwłaszcza, że twórcy robią tutaj lekki ukłon w stronę "Manhuntera" i genialnej kreacji Williama Petersena (loczki, zarost, ogólny image lekkiego luzaka odzieżowego, nie pasującego do FBI). Podoba mi się, że nie poszli w kierunku żal się panie koncepcji Rattnera i nie kazali Willowi latać po radę do Lectera, jakby nie miał własnego mózgu, prowadzą za to relację obu panów w innym kierunku, bardziej równorzędności i swoistego pojedynku umysłów.
No ale tamta wersja była też trochę zanurzona w swoich czasach - stąd taki wizerunek Petersena; prawda, że to niedopasowanie do sztywności FBI jest tu zagrane dobrze. Te relacje zapowiadają się ciekawie; właściwie to jest tu pewne odwrócenie relacji - to Lecter wydaje się być zafascynowany Grahamem...
Myślę, że wizerunek Petersena wynikał nie tylko z tego, kolorowe stroje i nietypowe gajerki, acz utrzymane w konwencjach ówczesnej mody, służyły także podkreśleniu osobowości Willa i jego odmienności, niedopasowania właśnie do sztywnych wymogów FBI. Zwróć uwagę na scenę narady w biurze FBI po przechwyceniu listu Dolarhyde'a do Lectera, wszyscy agenci i pracownicy laboratorium tam obecni są wbici w formalne stroje - szare lub czarne gajery, stonowane krawaty, białe koszule, żadnej krzykliwości. Jedynym, który odstawał odzieżowo, był Will. W serialu używa się stroju podobnie.
Owszem, fascynacja Lectera Willem jest bardzo wyraźna i szalenie mi się to podoba. To otwiera bardzo szerokie pole do popisu dla scenarzystów, pozwalając na ciekawe prowadzenie obu postaci, bez negatywnych skutków. Podoba mi się również pokazanie Lectera jako, owszem, psychopaty, ale nie jakiegoś niemal nadczłowieka, w jakiego ewoluował w późniejszych tomach i filmach cyklu, tylko faceta z ludzkimi słabościami. Zahaczająca prawie o zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne pedanteria (wyraz twarzy Hannibala w momencie, gdy pacjent kładzie zasmarkaną chusteczkę na stół - bezcenne!), to sprawia, że perfekcyjnie dobrane i wyprasowane garnitury, gabinet uporządkowany niczym pudełeczko, czy wielka dbałość Lectera o to, co trafia na jego talerz przestają wyglądać na wyrafinowanie i przejawy dobrego gustu, one wyglądają bardziej na przejaw jakiegoś problemu. Na przykład na potężną potrzebę kontroli u Lectera, tak potężną, że doktor tworzy sobie właściwie swój własny świat, w którym jest władcą absolutnym, decydującym o życiu i śmierci. Stąd być może późniejsza nienawiść Lectera do Willa, bo Graham, który miał być obiektem badania i fascynującą zabawką wyrwał się spod kontroli i sprawił, że Lecter trafił do świata, w którym nie ma kontroli nad niczym, czyli do szpitala psychiatrycznego, będącego w istocie więzieniem.
I, w ramach konkluzji stwierdzę, że skoro twórcy serialu nie poprzestają na stwierdzeniu, że Hannibal jest psychopatą i jest fascynujący, za to skłaniają widza do rozważań nad jego osobowością, to znaczy, że serial zapowiada się bardzo dobrze.