Właśnie obejrzałem pierwszy odcinek nowego sezonu. Specjalnie wstałem równo o 3 w nocy by włączyć HBO i obejrzeć. Odcinek rewelacyjny, jak każdy. Szkoda, ze będzie ich tylko 7, ale podobno ostatnie dwa maja być dłuższe, chociaż tyle. Po prostu serial jest już tak drogi i epicki, ze ich nie stać na więcej, haha!
Co do odcinka to najbardziej podobał mi się początek czyli zabójstwo Freyów. Mega dobre to było!
Może mi ktoś wyjaśnić czemu i jak Ogar widzi w ogniu co się dzieje gdzieś indziej na świecie?
Idę spać, potem jeszcze napiszę co mi się podobało, bo muszę iść do pracy, jednak opłacało się pospać godzinkę mniej, każdy odcinek Gry o Tron to po prostu orgazm dla moich oczu :D
W trzecim odcinku piątego sezonu sugeruje, że jednak coś tam wie :') Wiem, że żałosne rozwiązanie, ale pytanie po co ta postać jeszcze żyje skoro twórcy ją zaorali po całości. Pamiętam jak wszyscy przed bitwą bękartów mówili, że cokolwiek się stanie w tej bitwie zwycięży Littlefinger, bo ma jakiś super przemyślany plan. Ale skoro go nie miał, a teraz miota się po Winterfell, próbując zmanipulować Sansę tekstami typu: to twój przyrodni brat, to myślę, że mogą mu jeszcze wcisnąć ujawnienie Jonowi prawdy, chociaż Bran byłby o wiele logiczniejszym wyborem, przecież to widział i zmierza do Winterfell.
Nic nie sugeruje. Mówi jedynie, że widział Lyannę a Sansa dopowiada dalszy ciąg tej historii. Moim zdaniem to miało tylko na celu zagaić temat widzowi, który nie czyta sagi. Przeciętny widz wciąż myli Rhaegara z ojcem Daenerys, więc co się dziwić. Niektórzy po scenie w wieży z siostrą Neda, myślą, że to jego dziecko z siostrą.
I owszem, tak więc może w praniu okaże się, że jedyną osobą, która jest w stanie faktycznie wygrać jakąś grę jest Jon, właśnie dlatego, że jest bękartem i przez to nie myśli jak standardowy Stark.
Btw. zobaczymy co na temat wspomnianych Umberów i Karstarków będzie miała do powiedzenia Arya :D
"Choć u siebie w sumie też powiesił zdrajców bez mrugnięcia okiem, nawet dziecko w żałobie [...]"
Nocna Straż istniała tylko dzięki dyscyplinie. Slynt musiał zginąć, aby nikomu nie przyszło do głowy kwestionowanie rozkazów. Z kolei zamachowcy faktycznie sięgnęli po władzę i nie były ważne pobudki. Równie dobrze mógł się pojawić następny Karl i zamienić NS w swój gang. W końcu spory procent braci był przestępcami i w posłuszeństwie trzymała ich groźba kary. A co do karania dzieci, to jeszcze w XIX wieku 12 latka powiesiliby za kradzież w Anglii. Kryterium był nie wiek sprawcy, ale wartość łupu.
Co nie zmienia faktu, że była to filozofia stosowana przez Neda i jego przodków, wpajana następnym pokoleniom, wystarczy spojrzeć na pierwszą scenę, gdy poznajemy Neda i jego dzieci, i widzimy lekcję, jaką im daje.
Stracenie dezertera z NS było obowiązkiem lorda Północy. Dlaczego jednak go nie wysłuchał? Inna sprawa, że po 6 seriach wiemy jak trudno było sforsować Mur i zastanawiam się, jak Will znalazł się na Północy. Musiał pokonać pas ziemi nadany przez Starków Nocnej Straży, więc wiele dni maszerował bez zapasów w warunkach tundry.
Co do bezwzględnego podejścia wobec niżej urodzonych, to przecież była podstawa systemu feudalnego. Swojego poddanego szlachcic mógł zabić bez konsekwencji, za cudzego płacił główszczyznę. Bo to nie byli ludzie, tylko żywy inwentarz. Co się dziwić, że sami "dzicy" nazywają siebie wolnymi ludźmi i pewnie są potomkami uciekinierów spod władzy lordów. Bo teren za Murem, to takie westerowskie Dzikie Pola.
Owszem, ale na Północy bardzo poważnie podchodzili do dyscypliny i konsekwentnie, ich władza nie była słodka i milusia. Również z takich powodów, o których piszesz. Bez manipulacji, co się bardziej opłaci, tylko zerojedynkowo. Zdrada = killim. Z zaznaczeniem, że wobec swoich. Stąd takie a nie inne zachowanie lady Stark w minionym odcinku, bo o tym mowa w tym wątku. A Ned nie wysłuchał dezertera, bo nie obchodziło go to. Jako dezerter nie był dla niego podmiotem i tyle.
To nie jest prawda co tutaj piszesz o Północy. Inaczej Boltonowie zostaliby straceni za zdradę Starków i ród już dawno by nie istniał. To Lannisterowie zamordowaliby każdego członka rodu do najmłodszego dziecka jak proponowała Sansa.
Dezerter to zupełnie inna sprawa, po pierwsze to jest prawo Nocnej Straży, że za dezercję jest kara śmierci. Po drugie, jak Ned słusznie stwierdził - dezerter wie, co go czeka, gdy zostanie złapany i nie cofnie się przed niczym, żeby przeżyć.
To co mówił brzmiało jak słowa szaleńca i mało wiarygodna wymówka, sam dezerter zasłużył na swój los za to, że uciekł zamiast ostrzec braci. Po co Nocna Straż w ogóle miałaby istnieć? Przez to dopiero dużo później się dowiedzieli.
Było gdzieś powiedziane wprost w książkach, jaką twardą ręką Starkowie rządzili. W wolnym czasie poszukam odpowiedniego fragmentu.
Dlatego Robb zrobił z Karstakiem, co zrobił, tak był przez Neda wychowany. Sansa także ma swoje starkowe poglądy, Arya zresztą nie będzie lepsza.
Poza tym, gdyby Freyowie zabili wszystkich Starkow do najmłodszego dziecka, nie mieliby teraz problemów z Aryą, jakoś na Lannisterach nikt się nie mści za Reynów (no chyba że faktycznie LF od nich, ale ten to dowala każdemu po równo), tak ze metoda dość może brutalna, ale nie tak głupia.
Przeciez napisałam, że Neda nie obchodziło, co dezerter miał do powiedzenia. A czy słusznie, to polemizowałabym, bo to kolejny przykład na to, że czasem warto być elastycznym.
To dlaczego Boltonowie nie zostali ukarani? Skąd taka litość dla rodu znanego z obdzierania wrogów ze skóry?
Robb nie jest dobrym przykładem, w końcu zapominał o wychowaniu przez Neda, kiedy mu pasowało, robił co chciał. Nie tylko nie poparł Stannisa jak ojciec, ale złamał własne słowo, zdradził sojusznika dla córki wrogów, zapomniał o honorze... i zamordował Karstarka. Ned nie byłby z niego dumny. Podobnie jak ze swoich serialowych córek.
Wszystko zależy od konkretnej sytuacji, Freyowie nie mieli nawet możliwości zabić wszystkich Starków, ani zamiaru. Jon sam powiedział, że nie będzie karał takich ludzi jak Glover, którzy nie mieli ochoty na kolejną wojnę, w dodatku z takimi małymi szansami na zwycięstwo, tylko dlatego, że Starkowie chcą wrócić do domu. Sansa chciała za to ich śmierci, nie biorąc pod uwagę ich osobistych tragedii.
Słusznie, bo po pierwsze jego obowiązkiem było wrócić na Mur i opowiedzieć co widział, inaczej Nocna straż nie ma sensu. Po drugie, każdy dezerter miał jakieś wytłumaczenie. Po trzecie Ned nie miał jak tego sprawdzić, żeby potwierdzić słowa dezertera.
Ned w serialu był surowym lordem przywiązanym do "wartości lordowsko-rycerkich" i dość bezwzględnie egzekwującym prawo OSOBIŚCIE, bez wysługiwania się innymi: zawsze sam wymierza sprawiedliwość, nawet kosztem cierpienia własnego dziecka (po tej scenie w 1 sezonie przestałam oglądać GoT). Ale też nie jest bezduszny, ulitował się nad Cersei i nad Danką. Jego dzieci przejęły bezwzględność (Robb i Arya), lecz także troskę o poddanych co było pokazane kiedy Bran udzielał audiencji jako jedyny Stark w Winterfell.
Problem z dziećmi Neda był taki, że nie zostały w pełni naumiane lordowania. O ile dobrze pamiętam były uczone "ustnie" nie "u kolan ojca i matki", (przykład Sansy żyjącej ideałami) więc im wychodzą babole :D
Nie czynię z Neda świętego (jakby nie było też miał swoje za uszami), ale zawsze traktował swoje lordowanie jako służbę, nawet jak mu była zupełnie nie na rękę i wolałby pewne rzeczy robić inaczej. Ned wiedział, że jakby stał się zbyt pobłażliwy, to Północ rozlałaby mu się w szwach :)
No i mimo wszystko czymś sobie zasłużył na wierność poddanych, prawda? :)
No właśnie Daenerys i Cersei to kolejne przykłady, że Ned umiał okazać litość, zwłaszcza dzieciom swoich ojców, w przypadku Dany i niewinnym przecież bękartom Cersei. Nie ukarałby śmiercią dziecka za coś, co zrobili ich rodzice, na 100% zachowałby się jak Jon. Nie jak Sansa.
Poza tym z tymi rodami jest inna sytuacja, niż rebelia Reynów, czy Boltonów, po której Starkowie darowali rodowi, mimo że mądrzej byłoby zastosować metody Tywina.
Karstarkowie mieli pełne prawo opuścić Robba po tym, jak zabili im głowę rodu i co logiczne - dołączyli do przeciwnika, żeby pomścić ojca.
Umber miał za złe to, że Jon wpuścił Dzikich do Westeros, bez zgody, a nawet poinformowania lordów Północy, którzy od lat mają z nimi problemy. Słysząc, że dzicy to teraz armia Jona, wolał dołączyć do Boltona.
Ale poza tym te rody od tysięcy lat były lojalne Starkom, nie tak jak Boltonowie tylko z obowiązku. Karstarkowie to zresztą rodzina Starków.
No i właśnie OSOBIŚCIE - Sansa już tyle osób chciała skazać na śmierć, ale stchórzyłaby, gdyby sama miała wykonać wyrok, jak prawdziwy człowiek Północy.
Tylko co do Robba się nie zgodzę, że przejął bezwzględność, jest nawet taka scena w serialu, kiedy daruje życie szpiegowi Lannisterów, co nie podoba się innym lordom Północy. Mówi wtedy, że jego ojciec rozumiał, co to łaska. Robb po prostu pod koniec już nie był sobą, totalnie mu odbiło przez to poczucie, że jako król może wszystko. Myślę, że Ned byłby zły na Karstarka, ale nie ściąłby go, zwłaszcza że to zabójstwo krewnych w oczach starych bogów, w których Ned silnie wierzył.
Dodam, że Jon stał się fajną postacią, zwłaszcza jak się zestawi go z Sansą. Ale oczywiście powiesił małego chłopca tylko dlatego, że fani na całym świecie sobie tego życzyli.
Błożesz ty mój, toć podkreślałam, nawet kilka razy, że Ned był surowy tylko u siebie, w sensie wśród swoich ludzi. Inaczej nie miałby tam posłuchu ani autorytetu.
"[Davos]– Nie wiedziałem, że ludzie z północy składali swym drzewom sercom krwawe ofiary.
– Jest bardzo wiele rzeczy, których południowcy nie wiedzą o północy – odparł ser Bartimus."
I nie tylko południowcy, chciałoby się rzec....
Co do Robba i jego bezwględności.
"Robb wstał z tronu. – Greatjonie, zatrzymaj tu lorda Karstarka, dopóki nie wrócę. Pozostałych siedmiu powieś.
Umber opuścił włócznię.
– Nawet zabitych?
– Tak. Nie chcę, żeby tacy jak oni zapaskudzili rzeki mojego wuja. Niech karmią wrony.
Jeden z więźniów padł na kolana.
– Łaski, panie. Nikogo nie zabiłem. Tylko stałem przy drzwiach i patrzyłem, czy nie idą strażnicy.
Robb zastanawiał się chwilę.
– Czy wiedziałeś, co zamierza lord Rickard? Widziałeś, jak wyciągnięto noże? Słyszałeś krzyki, wrzaski, błaganie o litość?
– Tak, ale nie brałem w tym udziału. Ja tylko patrzyłem, przysięgam...
– Lordzie Umber – zdecydował Robb – ten człowiek tylko patrzył. Powieś go ostatniego, żeby popatrzył, jak umierają jego towarzysze."
I znowu ta sama sytuacja - szpieg Lannisterów nie był jego człowiekiem. Karstark przeciwnie i to co zrobił rzuciło hańbę na niego
Pierwszy cytat doskonale znam, bo on był gdzieś w rozdziałach, w których Davos jest u Manderlych z Freyami. Ludzie Północy silnie wierzą w starych bogów i dawniej nawet składali im ofiary, był nawet Stark, król Brandon Ice Eyes, który był niesamowicie okrutny, ale co to ma do tematu?
"ojciec od dawna uczył go jak być dziedzicem spuścizny Starków"
Wiadomo że on niewiele z tych nauk wyciągnął i zaprzeczył wszystkim wartościom, jakie próbował przekazać mu Ned. Robb to był 100% Tully, potwierdza to wiele rzeczy, z wyglądem książkowym na czele.
Północ pamięta, ale chyba nie stawiasz dzieci z tej sceny na równi ze starym Boltonem czy Karstarkiem, tym bardziej, że zbliża się wielka zima, i prawdopodobnie nawet nie dożyją takiego wieku, w którym uświadomią sobie, że Starkowie może zasłużyli na dokonanie zemsty. Tym bardziej, że Karstark i Umber, jak zauważył Jon, polegli w bitwie, na którą sami wyruszyli. Za co tu się mścić? To jest jakaś logika Ellarii Sand.
Ciężko to ocenić, według ciebie by ściął, według mnie nie naraziłby się swoim bogom, zostając zabójcą krewnych. Przede wszystkim co ważniejsze nie dopuściłby do takiej sytuacji, bo miał zupełnie inny plan, który wypaliłby, gdyby pani-Sansa-kocham-ojca-ale-popełnił-głupi-błąd-Stark nie pobiegła do królowej i nie doniosła. Ale to już szczegół. Ale nawet w sytuacji Robba nie dopuściłby do tego, żeby żona wypuściła zakładnika, pewnie odesłałby ją do Winterfell do dzieciaków. Więc Karstark siedziałby spokojnie i czekał na zemstę.
No i co z tymi Boltonami, nadal nie rozumiem, dlaczego wielcy ludzie Północy, twardzi, zimni, nie znający litości, darowali życie ludziom, którzy zdradzili Starków, praktykując przy tym obdzieranie ze skóry? Wręcz zostali drugim największym rodem na Północy.
Co do Dany i dzieci Cersei, chodziło mi o sam fakt, że Ned nie popierał mordowania dzieci za grzechy/zbrodnie ich ojców, nieważne czy to swój.
A to ma do tematu, że północni ludzie cosik inaczej pojmują pewne sprawy, co się na południu nie śniło. Tak więc np. na południu można sobie ratować Cersei czy jej dzieci, ale na Północy to by już nie przeszło. Jest zimno, trzeba przetrwać, nie ma pieszczenia się.
Czy ja wiem, Ned swym honorem żonglował jak chciał, takoż Robb. Ned dla innych miłościwy, a swoich surowy, takoż Robb. Moim zdaniem w nauk ojca wyciągnął bardzo wiele, no może Ned był lepszy w dotrzymywaniu słowa.
A chodziło mi jedynie o to, że dla takiego człowieka Północy jak mu powiesz,że te dzieci nie miały nic wspólnego ze śmiercią jego bliskich odpowiada "Powalił ich Królobójca. Ci dwaj byli z jego rodu. Krew można zmyć tylko krwią."
I tyle. Nieważne, że ktoś był niewinny, nieważne że byl dzieckiem, musiał zginąć.
Tak samo jak Robb ściął Rickarda, który wedle filozofii północnych ludzi jedynie pomścił swych synów, to ludzie Północy nie będą siedzieć z założonymi rękami tylko oczekują od ich potomków reakcji, i to nie reakcji przyjaznych.
I skąd w Tobie tak wielkie przekonanie, że Starkowie mogą ufać Karstarkom i Umberom? Karstark nie poległ w wojnie, na którą sam wyruszył, przeciez nie na polu bitwy, tylko w wyniku decyzji Robba. A nawet gdyby poległ na polu bitwy to wedle ich filozofii nadal mieliby prawo do zemsty, co Rickard dobitnie powiedział.
Poważnie winisz zakochaną nastolatkę (nasiąknięta romantycznymi historiami i marzącą by samej wziąć w takiej udział), że chciała zostać ze swym wybrankiem, a nie dorosłego faceta na stanowisku, że wygadał się Cersei ze swą wiedzą, a i po tym nie miał na tyle rozumu, żeby gnać z zamku czym prędzej tylko jakieś pakowanie urządzał? I o wszystkim powiedział zakochanej nastolatce, po czym do głowy mu nie przyszło, że nie będzie chciała wyjechać, bo nie wpadnie na to, że jej ojciec właśnie postawił na szali jej życie? yyyyy, ooookkkkeeeeyyy
Tak że nie jestem też przekonana, czy zachował się lepiej niż Robb w sprawie Karstarka, czy w ogóle by wziął pod uwagę jego emocje, skoro własnej córki emocji nie widział.
Co do Boltonów, to najwidoczniej byli zbyt silni na to i Starkowie woleli, żeby się ukorzyli i przyjęli ich panowanie, niż dalej babrać się z nimi w konflikt, który trwał już przecież bardzo długo, cena ich pokonania totalnego była widoczni zbyt wysoka. Boltonowie byli niebezpieczni i się nie pieścili z przeciwnikami przecież. Bo takim np. Greystarkom (o nazwisku sugerującym powinowadztwo z panującym rodem) się nie udało i zostali zmieceni z powierzchni ziemi. Łącznie z dziećmi i innymi niewinnymi. Mierzmy jednak siły na zamiary.
Nie wiesz tego, nie kojarzę takiej sytuacji na Północy, co by się Ned musiał z nią zmierzyć, a jedynie chodziło o sprawy Roberta. A postawa Karstarków pokazuje, że wiek nie ma znaczenia czy też to, że dana osoba nie popełniła żadnego grzechu, ważne że krewny dokonał. Tak że nie sądzę, żeby Sansa mówiła jedynie w swoim imieniu, z pewnością niejednemu tam taka myśl przeszła.
Pomysł, który poparła Sansa co ciekawe wyszedł od Yohna Royca, który nie jest człowiekiem Północy.
Na Północy mieszkają różni ludzie. Nie każdy popierałby składanie ofiar, prawo pierwszej nocy i inne rzeczy, które dla kogoś innego są normą. Poza tym temat jest taki, że ludzie Północy okrutnie potraktują tylko swojego fellow Północnego :P Po raz pierwszy spotykam się z taką obserwacją.
Dla jakich swoich Ned był okrutny? Dla dezertera z Nocnej Straży? I dlaczego Cersei i Dany nie miały być "jego" skoro był namiestnikiem i to do niego należały te decyzje? Wtedy całe królestwo było w jego rękach. Tu chodziło o przyszłość królestwa. Jak widać Daenerys udało się zebrać siły i wrócić po tron czyli Robert miał rację.
Karstark zrobił to w afekcie, i mało kto go bronił. Jedynie uznali, że z wielu względów mądrzej byłoby go trzymać przy życiu. To była reakcja zrozpaczonego ojca na to co odwaliła Catelyn, czym odsunęła go od zemsty na Królobójcy.
Wiem stąd, że ci ludzie Północy daliby się zabić za Starków, tylko chwilowo w nich zwątpili, widząc jakie mają marne szanse przy Boltonie (dzięki Sansie zresztą). Zwłaszcza Umberowie byli jednymi z najbardziej oddanych. Greatjon zginął za Robba. Po drugie nawet nie chodzi o to czy można im ufać, tylko że Karstarkowie i Umberowie nie mają żadnych możliwości dokonania zemsty, nie mają innego wyjścia jak zaakceptować Starków, zresztą te rody zawsze były w dobrych relacjach i najwyższy czas zakoćzyć wojny. Przecież nikt nie tęskni za Boltonami. Poza tym - Jon wie, że nadchodzi zima, a z nią Inni i te rody nie są żadnym zagrożeniem dla Starków. Pewnie nie dożyją końca zimy, a to wtedy dopiero mogliby myśleć o jakiejkolwiek zemście.
Babrali się wystarczająco długo, bo 4 lata oblężenia, które wygrali. Starkowie byli wtedy bardzo silni i raczej nie ma powodu, żeby nie uczynili z Boltonów przykładu, co się dzieje z rodem, gdy buntujesz się przeciwko Starkom.
"Łącznie z dziećmi i innymi niewinnymi"
Skąd to wiesz? W książce jest tylko jedno zdanie o Greystarkach, nie ma nic o mordowaniu dzieci, równie dobrze mogli zginąć w bitwie, nawet nie wiadomo, kto tworzył ten ród, może tak jak Boltonów liczył dwie osoby... Nie naciągaj, bo to na pewno byłoby powszechnie znane, że Starkowie postąpili jak Tywin, Deszcze Castamere to nie byłaby jedyna pieśń.
Myślę, że z Robbem było tak, że on strasznie chciał być jak ojciec, a że ojciec był surowy i osobiście karał za przewinienia, to jak wyszła ta akcja z Karstarkami, to Robb "odstawił ojca". Przy czym Ned nie zdążył go nauczyć niuansów, czym jest duch, a czym litera prawa. Robb chciał być bardziej papieski od papieża - a poza tym to młody człowiek, może jeszcze widział świat czarno-biały.
Podobna była sytuacja z Danką i jej ścięciem Massadora czy jak mu tam. Bardzo głupie, bardzo szkodliwe politycznie, do tego z podwójnymi standardami... a jednak w jakiś pokrętny sposób podobne do działania Robba.
(piszę to ledwo pamiętając wątek Robba, który mnie raczej nudził)
Jona od młodych Starków odróżnia to, że on od zawsze był po stronie słabych, nieuprzywilejowanych. Wychuchane, kochane, wypieszczone młode wilczki późno poznały niesprawiedliwość, zło, przemoc, bycie tym gorszym. Jon był bękartem od zawsze i wychowywał się pod dachem osoby, która go nienawidziła. Dlatego myślę że litość, współczucie i porozumienie z osobami słabymi, wrażliwymi, będącymi na czyjejś łasce przychodzą mu łatwiej.
A co do powieszenia Gnoma Olly'go to mam całe wytłumaczenie zachowania Jona i tę egzekucję uważam za 100% wiarygodną :P
Możliwe że Robb pomyślał, że właśnie tak postąpiłby Ned, nawet nie przyszło mu do głowy, że może w tej konkretnej sytuacji Ned by jednak pomyślał nad konsekwencjami, przecież on też potrafił naginać zasady pod dobro swojej rodziny-choćby wtedy, gdy jako namiestnik nie ukarał Catelyn za złamanie prawa. Tylko z drugiej strony znowu, jeżeli Robb chciał postępować tak jak ojciec, być prawy i honorowy, to dlaczego nie poparł Stannisa tylko Renlyego, który miał większe szanse na zwycięstwo (Neda to nie obchodziło, tylko sprawiedliwość)? Wtedy patrzył na to, co bardziej opłacalne, a nie honorowe.
Dany i Robba bardzo dużo łączy. Faktycznie podobna sytuacja z Massadorem, ale tam też nie podobało mi się "zero litości", tym bardziej, że nic tym nawet nie osiągnęła, a wręcz straciła.
To prawda o Jonie, z kolei Sansa zawsze była arogancka, nie ruszyło jej nawet jak patrzyła na Joffreya okładającego chłopca rzeźnika i chyba tylko przez to, że była ofiarą na jakiś czas zyskała trochę pokory, wydawało się, że zmądrzała, ale teraz od razu zaczęła się panoszyć. Oczywiście nie mówię, że nie ma prawa mieć swojego zdania, czy dyskutować z bratem, ale to dość śmieszne, że nagle jest taka odważna, wszystkich by mordowała za zdrady i jeszcze uważa Cersei za wielkiego przeciwnika, wobec którego Inni, o których nieustannie ględzi Jon są niczym w porównaniu z wielką mściwą królową. I żeby jej nie lekceważyć, chociaż nie ma nawet 1% szansy, że udałoby jej się zaatakować Północ, podczas, gdy inni nadchodzą, ale Jon jest głupi, że nie słucha rad Sansy :D
Nawet nie kojarzę tego faktu z poparciem Renly'go, tak uważnie oglądałam ten wątek :D A czy nie było to jakoś tak, że on to zrobił pod wpływam Cat zmanipulowanej przez LF? A może to było coś innego? Hm.
Dzięki za przypomnienie tej starej Sansy, tym bardziej widać jej regres, o którym pisałam gdzie indziej. Aktualna Sansa to Sansa z 1 sezonu, z podróży do KL!
I w sumie to się wpisuje w jej zachowanie, kto by pomyślał: Sansa jest wyszczekana, odważna kiedy nic jej nie grozi, rzucała tekstami do Roose'a zanim jego syn ją sprowadził na ziemię nocą poślubną, bo myślała, że nic jej nie będzie, a potem ciągle atakowała kogo? Najbardziej żałosną, sponiewieraną istotę w WF czyli Reeka! Bo wiedziała, ze jej nie odda! Kiedy się wreszcie "zemściła" na mężu? Kiedy stały za nią dwie armie. A teraz, kiedy jest bezpieczna znów pyskuje i się mądrzy. Gdzie była ta odwaga, kiedy leżała obolała w lodowatej komnacie po wypełnieniu małżeńskich obowiązków? Nie jest sztuką się szarogęsić, kiedy wiesz, że najwyżej ktoś cię zbeszta.
Tylko co zrobić z całym okresem w KL, czy Sansetka wyniosła z niego tylko "Cersei to moja idolka"???
Baelish zmanipulował ją w sprawie Jaimego, że jeśli go wypuści to odzyska córki, mimo że Arya zaginęła, a Sansa miała nadal wyjść za Joffreya. Ale możliwe, że to Catelyn doradzała sojusz z Renlym, zresztą nie był to zły pomysł, ale niezgodny z tym, w co wierzył Ned, on poparł Stannisa.
Dokładnie mam podobne obserwacje.
Nie wiem nawet, za co może podziwiać Cersei, może nie słyszała o tym, że wszystkie jej dzieci umarły i została bez sojuszników.
"nie ruszyło jej nawet jak patrzyła na Joffreya okładającego chłopca rzeźnika"
No sorry, ale to był książę i mógł sobei okładać kogo chciał, nmogła się tylko cieszyć, że nie okładał jej siostry, bo to ona wtedy zasłużyła.
Zapominasz, że Sansa była z wysokiego rodu, wychowywana na panią wysokiego rodu, gdzie pospólstwo jest własnością panów i nawet nie wolno im krzywo spojrzeć, a co dopiero gdy mówimy o księciu. Ona wtedy była raczej zdegustowana całą sytuacją, w której się znalazła za sprawą siostry i się wstydziła, a Joffowi współczuła, że został upokorzony. Tak została wychowana, że współczuła równym sobie i równiejszym, a nie maluczkim. Co nie różni jej zbytnio od innych arystokratów zresztą. Jedynie Jaime był empatyczny wobec pospólstwa.
"jeszcze uważa Cersei za wielkiego przeciwnika, wobec którego Inni, o których nieustannie ględzi Jon są niczym w porównaniu z wielką mściwą królową."
Cóż, nie ona jedna. Ogólnie rzecz biorąc nikt, kto nie widział Innych czy ich chodzących umarlaków nie czuje aż takiego zagrożenia, a realni namacalni ludzie, których się poznało to jednak inna sprawa.
"ale Jon jest głupi, że nie słucha rad Sansy"
A tego nie rozumiem, że nawet nei wiem jak się odnieść. Sansa się wypowiada jako lady Stark, bo takie jej prawo mieć obawy i je wypowiadać, ale decyzje dotyczące Północy podejmuje Jon jako król (a dzięki Sansie musiał chociaż się wytłumaczyć, co tylko mogło mu wyjść na dobre, jako że mogło być tam więcej osób o podobnym zdaniu, co Sansa i przynajmniej dostali jakieś uzasadnienie; własnie samo decydowanie bez rozmawiania ze swoimi ludzmi i szanowaniu ich obaw doprowadziło go do upadku w Czarnym Zamku)
Inaczej patrzyła, kiedy to ją okładał w sali tronowej. Inaczej wtedy patrzyły też kobiety w tle, widać było współczucie, mimo że Joffrey miał prawo potraktować tak zakładnika, żeby wysłać Robbowi wiadomość. I nie tylko Jaime, Edmure też był empatyczny. Ale Catelyn, czyli starsza wersja Sansy nie. Catelyn, kiedy Edmure pozwolił prostaczkom schować się w zamku, nazwała ich bezużytecznymi mordami do wykarmienia. Sansa była i jest teraz podobnie arogancka.
Nawet nie o chodzi o Innych, ale o zwykłe realia. Sansa mówi, że z Nocnym królem dzieli ich Mur, a z Cersei nic. Jon odpowiada, że jednak tysiące mil, Przesmyk i zima, żadna armia nie dała tutaj rady i nie ma szans na atak ze strony Cersei, Sansa odpowiada "Ty się na tym znasz, ale ja znam Cersei" - no jak tu brać ją na poważnie?
Przypomina mi to sytuację Tyriona, który potrafił potraktować Joffreya jak dzieciaka, pogrążając go na oczach podwładnych, odbierając mu szacunek w ich oczach. To ludzie wybrali Jona na swojego przywódcę, mimo że obok siedziała Sansa, z o wiele lepszym prawem, niż bękart. Każdy inny może mieć swoje zdanie - Sansa, Davos, maester - ale nie można kłócić się z królem publicznie, podkopując jego autorytet.
Do upadku w Czarnym Zamku doprowadziły inne poglądy w sprawie przejścia Dzikich przez Mur. Jon mógłby im setki tysięcy razy wyjaśniać, dlaczego to zrobił (co zresztą robił) i co widział, a oni i tak by ich tam nie chcieli i dokonaliby zamachu. Już nawet nie będę wspominać, jakie to nielogiczne, że Alliser najpierw ich wpuszcza, a później nagle morduje Lorda Dowódcę, i że w książce Jon zrobił braciom coś o wiele gorszego.
Jon: prawdziwym problemem są Inni i ich armia
Sansa: "mówi, że z Nocnym królem dzieli ich Mur"
bodajże Varys: Danka ma smoki
Cersei: malutkie smoki
:D
Sansa: Nauczyłam się od niej wiele XD
Na przykład, że warto ignorować prawdziwego wroga i lepiej skupić się na wymienianiu "zdrajców" na "lojalnych".
Wczoraj z ciekawości obejrzałam tę scenę na jutubie, Cersei lekceważy nie tylko smoki - nazywa Dankę "dzieckiem", lekceważy jej armię, a o jej doradcach wypowiada się z pogardą. Oberyn w tym czasie patrzy się na nią jak na UFO, a Tywin jest cały czas skierowany w stronę Varysa, ignoruje ją i zwraca się tylko do Pająka. Mowa ciała pokazuje wyraźnie co o niej myśli. Tak że taka idolka :D
Ponieważ jutub od razu podsuwa ci inne filmiki z GoT obejrzałam kilka z obrad Małej Rady, parę scen z Tyrionem, Varysem, Oberynem, Tywinem i Babką. Dawno ich nie widziałam i to odświeżenie to był szok dla systemu:
- kurcze, jakie fajne były kiedyś dialogi
- jaka charyzma tych aktorów, a złość młodego Joffa rozsadza ekran :D
- zero dziecinnego fanserwisu i "epickich" lecz głupawych motywów
- statyczne, wizualnie nieciekawe, lecz totalnie odjazdowe sceny w komnatach, ogrodach, namiotach
- Lena niby gra idiotkę, ale robi to rewelacyjnie, są emocje, nie ma tego ciągłego syczenia z kamienną twarzą obecnego od 3 sezonów
PS. Natrafiłam na ciekawą scenę Varysa z Babką:
Babka (o Sansie): to jest bardzo interesująca dziewczyna
Varys: jest?
Babka: no dobra, nie jest, ale ma bardzo interesujące nazwisko
I niestety w tę stronę to poszło: Sansa jest po prostu "tą dziewczyną z nazwiskiem". Wykorzystaną przez Babkę i LF i jak się okazało robiącą wszystko pod ich dyktando. Słynnej Gry nie stwierdzono. Troski o siebie, walki o siebie, swoją godność nie stwierdzono. Szkoda.
Według Cersei największym wrogiem zagrażającym całemu królestwu był karzeł Tyrion :D
Racja, dialogi i charyzma bohaterów były kiedyś mocną stroną tego serialu. Teraz poziom trzyma tylko strona techniczna, i parę postaci, które jednak nie mają szans ze słabym scenariuszem. Na przykład Ogar niestety, jak ktoś zauważył w komentarzach "to ten co przeklina" więc na siłę mu te "cunt" dopisują, gdzie się da. Przez co wyglądało to dość sztucznie.
Co do tych kamiennych twarzy Cersei, Daenerys i teraz Sansy - to jest sposób twórców na pokazanie jak wygląda silna, żądna zemsty kobieta. Ona nie pokazuje emocji, nie uśmiecha się -- chyba że po tym jak dokonała zemsty (patrz Sansa po scenie z psami, Arya u Freyów, Cersei po spaleniu septu).
Olenna miała 100% racji, ja zresztą uważam, że gdyby Sansa nie była Starkiem to nie miałaby tylu fanów z takim zachowaniem. Byłaby wrzucona do jednego worka z irytującymi Oberynkami.
Przy czym bardziej to "Tyrion moim wrogiem, a państwo to ja" :D
Ok, żarty na bok, w kwestii Cersei i Tyriona to jest klasyczny przykład samospełniającej się przepowiedni. Cersei tak bardzo wierzyła, że Tyrion przyniesie jej zgubę, że w końcu te zgubę sobie wyhodowała i to nawet bez udziału Tyriona.
Swoją droga warto się zastanowić jak potoczyłyby się losy Cersei, gdyby nie usłyszała tej przepowiedni o swoich dzieciach, a w książce o braciszku (nie pomnę, czy w serialu też to było).
O, o tzw. "silnych postaciach kobiecych w popkulturze" można książki pisać :)
Ja autentycznie polubiłam Sansę od drugiego sezonu. Ona była właśnie taka.. zwykła. Zwyczajna dziewczyna bez super mocy Danki czy Mel, bez cudowania Cersei, bez zdziczenia Aryi, bez super mózgu :) To była osóbka, która tak jak wielu innych bohaterów GoT próbowała po prostu przetrwać i wybrała swój własny, unikalny sposób. I co było fajne - ona sobie radziła bez pyskowania, bez sztyletów, trucizn, bez magii, bez knucia. Obyło się bez przemocy i podłości. To było w tym czasie tak zupełnie inne od pozostałych bohaterów GoT.
Szkoda, że ostatecznie zrobiono z niej osobę jakich w tym serialu pełno. Osóbkę dwulicową, podłą, zdolną do wszystkiego , która w pewnym momencie musi ubrać ten wredny, ku*ewski uśmieszek.
Dokładnie, poza tym ona nie zrobiła nic, żeby zapobiec tej przepowiedni, chociażby urodzić tylko dwójkę dzieci (bo gdyby chciała więcej, niż trzy to każde czwarte mogłoby umrzeć), a resztę abortować, tak jak abortowała każde dziecko Roberta. To by złamało przepowiednię i serio, to była jedyna rzecz, na jaką miała wpływ.
Zdecydowanie 2 sezon należał do niej.
Umiała dogadać Joffreyowi, ale między wierszami, a nie wprost nazywać go bękartem jak Boltona. W drugim sezonie też właśnie Sansa uratowała ser Dontosa przed śmiercią, wtedy już nie było, że tak jest wychowana, że ma mieć gdzieś wieśniaków. Zyskała empatię, pokorę, a później rady takich ludzi jak Margaery, Shae, czy nawet Ogara. Może jeszcze była głupiutka, bo jednak chciała zaprosić rodzinę na ślub w środku wojny, ale też była na swój sposób silna, np. takiej Aryi nie udałoby się przetrwać w takim środowisku. Może nie należała do moich ulubionych postaci, ale zgadzam się z tym co piszesz. I Sansa powinna być przeciwieństwem Aryi, a teraz nie różnią się za bardzo, miały bardzo podobne sceny zemsty.
"Według Cersei największym wrogiem zagrażającym całemu królestwu był karzeł Tyrion :D"
Biorąc pod uwagę, że zabił Tywina, który był stabilizatorem królestwa i rodu, oraz spoilery, co on zrobi, to nie pomyliła się w ogóle.
"Co do tych kamiennych twarzy Cersei, Daenerys i teraz Sansy - to jest sposób twórców na pokazanie jak wygląda silna, żądna zemsty kobieta."
Zemsta zemstą, ale po takich przeżyciach, jakie mają za sobą, to nie wiem, kto by emocjonalnie nie skamieniał.
"Olenna miała 100% racji,"
Nieinteresująca dziewczyna, a jednak przydała jej się przy jej masterplanie zamordowania króla, co by jej nikr nie podejrzewał. Poza tym w tym świeci nazwisko to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie się posiada, dzięki której ma się takie a nie inne życie i takie a nie inne zainteresowanie widzów/czytelników. Bo mogę odwrócić co piszesz, gdyby Sansa nie byłą Starkiem, to nie zostałaby wysłana do Boltonów, więc nie miała by Cię czym zirytować i generalnie by Ci wisiała
Śmierć Tywina, który w serialu zresztą był w takim wieku, że można było już powoli myśleć o tym, co będzie po jego śmierci, nie oznaczała końca rodu, czy władzy Lannisterów. Gdyby Cersei była chociaż w połowie taka mądra, za jaką się uważała - kontynuowałaby jego politykę.
Na przykład Jaime, Theon, Jon, Davos.
Przydała się w wielu masterplanach, jako pionek, którego każdy wtedy chciał mieć właśnie przez nazwisko. Lubić każdy ma prawo kogo chce, nawet taką Sansę po 5 sezonie, to tylko taka moja obserwacja, że postać z charakterem Sansy nie byłaby lubiana gdyby nie była lubianym z góry Starkiem. Za to przykładowo charyzmatyczny i zabawny Walder Frey ma takie cechy jakie ludzie zwykle lubią, ale to Frey.
Jedyną osobą będącą w stanie udźwignąć ród był Kevan, ale ten książkowy. Dlatego jego los był taki, a nie inny.
Cersei nie miała szans, była świeżo po śmierci syna, więc w takiej sytuacji nie można od niej wymagać racjonalnego zachowania (tak jak od Cat, która również, gdy jej dzieci były zagrożone robiła głupoty). Poza tym miała już na głowie Tyrellów i Wiarę, z którymi bez żadnego zaplecza również nic zrobić nie mogła, no poza wysadzeniem ich wszystkich w powietrze.
Autorytet Tywin zbudował przez wiele lat jako namiestnik królestwa i głowa rodu, która odbudowała go po tym, jak wyglądał po rządach jego ojca. Bez tego nie można kontynuować jego polityki. Nie dla Davosa ani Jaimego dworskie intrygi. Również i Jon jest za szczery i by się pogubił, do tego jest za miękki. Theon za to jest cieniem samego siebie. Za bardzo wybito w nim arogancję i pewność siebie, by był w stanie stanąć na czele państwa.
Tywin mógł spokojnie dożyć wieku nawet jak nie Waldera, to co najmniej Balona, nie był przecież staruszkiem jeszcze. Jego śmierć, przy jego realnej władzy i wpływach, oraz w tamtej sytuacji politycznej, oznaczała koniec rodu. Tym bardziej, że Cersei miała na swojej głowie całe królestwo, a synowie się nie porozmnażali, także Lancel z tego zrezygnował.
Nie wiem, nie zauważyłam jakiejś większej sympatii do Sansy, że o lubieniu nie wspomnę. Ja tam generalnie gardzę rodem Starków, więc jeżeli kogoś lubię, to mimo tego że ma nazwisko Stark :D Co do Freyów to naprawdę nie kumam aż takiej negatywnego stosunku do rodu i nienawiść do każdego, bo to Frey. Tym bardziej, jeżeli chodzi o taką postać jak Walder, który w serialu miał w dodatku rewelacyjną kreację. Chociaż jakieś światełko w tunelu się pojawiło, jako że już kobiety jak się okazuje, nie są aż tak nienawidzone :D Ale jak urodzą chłopców i oni dorosną, to zapewne w oczach gawiedzi byliby do odstrzału. Wygląda na to, że jakby w rodzie zapanowała seksmisja, to byłby do zaakceptowania.
Cersei skupiała się na aktualnych problemach, a nie na smokach, które być może uderzą w przyszłości (jak zresztą ci wszyscy, którzy nie chcieli zabic nastoletniej Dany). Najpierw trzeba dożyć czasów, kiedy te smoki mogą faktycznie byc zagrożeniem.
A co do Muru, to przecież faktycznie on zatrzymywał Innych, więc najpierw z jej punktu widzenia najpierw lepiej ogarnąć to, co na miejscu. Przeciez dopiero co odzyskali zamek. A potem można się wybrać za Mur i walczyć z Innymi.
Tak po prawdzie to Mur padnie z głupoty, nie wiem czemu masz wymagania, że ktoś to powinien przewidzieć. Przypominam, że najmądrzejsi panowie z innych regionow latami ignorowali zagrożenie ze strony Innych, tak że nawet nie bardzo dbali o to, żeby wesprzeć działania Nocnej Straży, jedynie, na co sobie pozwalali, to wysyłanie tam różnych mentów.
Smoki były bardzo aktualnym problemem, lepiej było zapobiec wtedy, niż czekać jak Cersei aż wróg wyląduje z tymi smokami na Smoczej skale. Przecież Tywin w tej wspomnianej scenie stwierdza, że trzeba się nią zająć, i pierwszy krok z tego co pamiętam to było wysłanie listu, przez co Dany wygnała Mormonta za zdradę. Oczywiście Tywin pewnie kontynuowałby, ale wtedy miał na głowie proces Tyriona.
Cersei lekceważy, bo jak można bać się dziewczynki za oceanem, mimo że ma armię, smoki i dwóch doradców z Westeros, co oznacza, że będzie chciała wrócić po tron.
Ignorowali, bo nie wierzyli w innych.
Lepiej nic nie ogarniać na Południu, tylko przygotować się do zimy, bo Cersei nie jest żadnym zagrożeniem, przyjdzie na Północ z armią to skończy podobnie jak Stannis.
Dlatego to Tywin był namiestnikiem królestwa. Cersei nie boi się tego, co daleko, bo skupia na intrygach na dworze. Dlatego nie byłaby dobrym namiestnikiem to oczywiste, ale naprawdę mało kto miał kompetencje na to stanowisko.
Oczywiście, że Inni są prawdziwym zagrożeniem, ale łatwo tak pisać, gdy się siedzi w ciepłym fotelu i nie spotkało się nigdy Cersei osobiście. Sansa też nie bardzo się boi Innych, bo czuje się bezpiecznie za Murem. A nie czuje takiego Muru przed Cersei, nie dziw się, że w jej oczach Cersei jest silniejsza niż Ty ją oceniasz.
Cersei uważa, że miała kompetencje, nawet uważała się za lepszą władczynię od Tywina. W każym razie lekceważenie smoków, kiedy były jeszcze małe (a był to 4 sezon, kiedy już pokazały swoje możliwości, do Westeros doszły wieści o tym co Dany zrobiła w Astaporze) było niesamowicie ignoranckie. Podobnie jak ignorowanie przez Tyriona ręki umarlaka, którą Alliser Thorne przyniósł do stolicy. Krótkowzroczność nie jest pozytywną cechą ani namiestnika, ani królowej, ani Sansy, która pod swoim dachem ma świadka tego, co przyjdzie z zimą.
Historie o Innych były przerażające, gdy opowiadała je Stara Niania, więc co dopiero człowiek, który to WIDZIAŁ.
No wiadomo, że miała przerost formy nad treścią i z tym nie polemizuję.
Co do krótkowzroczności to właśnie tak jak pisałam, nie każdy ma kompetencje na namiestnika. Stąd zamordowanie Tywina uważam za porażkę nie tylko dla rodu, ale też dla królestwa.
Dlatego Jon, choć nie ma talentu Starej Niani, to musi o tym opowiadać. I dobrze że tak się stało, że przemówił, choć lepiej gdyby stało się w innych okolicznościach, ale mimo wszystko dobrze.
Ja będę się trzymać zdania, że śmierć Tywina nie oznaczała końca świata. To, co pogrążyło królestwo to rządy Cersei, można się tylko domyślać, że gdyby nie ona, Kevan w miarę rozsądnie kontynuowałby politykę brata, z Olenną w Małej radzie. To na pewno byłoby lepsze dla królestwa, niż najpierw jakiś sojusz z wróblami, a później spalenie septu. Aż dziwne, że nie ma afery, przecież septonowie mają duże znaczenie w Westeros, zwłaszcza gdzie wyznaje się wiarę w Siedmiu.
Tylko to są opowieści o tym, czego Jon naprawdę doświadczył, w przeciwieństwie do Niani.
Większość septonów jak nic była w Sepcie Baelora i wyparowała. Pozostaje opinia mieszkańców KL, którą Cersei ma gdzieś, no chyba że ją krytykują. Poza tym oficjalnie to przecież nie ona zrobiła bum.
Septonowie są w całym Westeros, niektórzy w septach, inni sobie podróżują. W książce septona można spotkać na każdym kroku, a w serialu Ogar przecież spotkał septona Raya.
Nikt nie ma wątpliwości, kto wysadził sept.
Cersei miała mieć proces, nagle giną wszyscy z tym związani, a Cersei zostaje królową Westeros - nie potrzeba geniusza...
Czyli masz na myśli pomówienia jakieś... Równie dobrze król mógł chcieć w ten sposób uratować matkę.
W najnowszym odcinku jedna postać mówi, że Cersei spaliła sept, czyli mamy założyć, że nie ma wątpliwości, jeśli każdy wieśniak to wie. W serialu na tym etapie postacie mają wiedzę widza, np. Arya wie o ciąży Talisy itd. Wszyscy wszystko wiedzą.
A ja pozostanę przy zdaniu, że gdyby Kevan nie okazał się tak małym człowiekiem i nie olał dziedzictwa brata, to historia potoczyłaby się inaczej. Cersei wysadziła sept tylko dlatego, że była przyparta do muru, inaczej nie miała szans z Olenną. To samo zresztą było przyczyną jej sojuszu z Wróblami. Nie miała wsparcia w wujku, to szukała go gdzie indziej.
Z Olenną nie dałoby się kontynuować polityki, bo ona dążyła do pozbycia się Lannisterów u władzy. Gdyby Kevan nie był takim osłem to by skończył jak w książce.
"Tylko to są opowieści o tym, czego Jon naprawdę doświadczył, w przeciwieństwie do Niani."
A to coś zmienia w tym, co napisałam?
Zmienia i to dużo, co innego jak ktoś ci opowiada jakieś miejskie legendy, niż jak ktoś ci mówi, że w jakiejś okolicy grasuje morderca-psychopata, wtedy nie musisz go spotkać, żeby się bać, zwłaszcza jeśli ktoś ci opisze szczegóły.
Kevan chciał pomóc, ale nie w budowaniu imperium Cersei, bez udziału króla, który nawet nie przychodził na spotkania małej rady. Przecież Kevan wiedział, jakim człowiekiem była Cersei, i nie wspierał jej, podobnie jak Tywin uważał, że jest mało inteligentna. Olenna nie chciała pozbyć się Lannisterów, tylko zapewnić Tyrellom pewną pozycję, ona i Tywin wiedzieli jak ważny jest ten sojusz dla dobra królestwa.
Nic nie zmienia tylko potwierdza, że Jon powinien opowiadać o swych przeżyciach co najmniej tyle co Stara Niania swe historie.
Oczywiste jest to, że Olenna dążyła, żeby władzę i kontrolę przejęli Tyrellowie, stąd postawa Kevana była jej na rękę. Cersei miała rację z tym, że Marg z babką manipulują królem, a Kevan miał to gdzieś. Ważniejsze były dla niego prywate animozje a nie dobro rodu i królestwa wnuka swego brata, bardzo to dojrzałe.
(mało tego, Cersei razem z Jaimem chcieli normalnie współpracować w ramach małej rady również i z Tyrellami, po prostu wszyscy tam zachowywali się jak chamy)
Skoro Kevan uważał, że lepiej wyjdzie na współpracy z Olenną niż Cersei to był osłem, co chociażby udowadnia postawa jego postaci książkowej, który jakoś umiał się odnaleźć i zachowywać godnie do pozycji. przejął kontrolę nad Cersei, do tego umniejszał wpływy Tyrellów. Ale nie, ten wolał jakieś prywaty publiczne roztrząsać. Żenujace to było i doprowadziło do obecnej sytuacji. Akurat Cersei (i Jaime) chciała normalnie do niegopodeszli, to on ją z miejsca odrzucił, do tego upokarzając przy okazji przy Olennie.
Musiałby opowiadać cały odcinek. Musimy założyć, że pomiędzy scenami Sansa przychodzi do komnat Jona, albo na odwrót i rozmawiają, bo dziwne by było, gdyby tego nie robili.
Najważniejsze było dla niego królestwo i miał rację wiedząc, że władza Cersei jedynie wszystko popsuje. Postawił wyraźny warunek, że zostanie namiestnikiem, jeżeli Cersei się odsunie.
Cersei lekceważąca smoki bo są jeszcze "bejbi" to był fakap roku. Ewidentnie nigdy nie była w tym zamku, w którym były te pięknie nadpalone i stopione wież (Harrenhal?). Poza tym każdy mały problemik może w każdej chwili urosnąż do dużego problemu, co generalnie można nazwać w przypadku Cersei "story of her life" :)
I z tego co widzę i co jest mówione o Tywinie, to był człowiek, który osiągnął sukces w życiu NIE DOPUSZCZAJĄC do urastania problemów, on je dusił w zarodku. Nawet wojnę z Północą zastopował jednym weselem, przyszłość państwa przypieczętował drugim weselem i wszystko wydawało się na dobrej drodze. I tak jak piszesz miał się zabrać za zduszanie drugiego rosnącego problemu pod postacią Danki i niestety nie zdążył. A teraz tak: do wojny z Północą doprowadziła Cersei pozwalając na egzekucję Neda (ja nie chciałam, nie tak miało być), przyszłość państwa i korzystny sojusz z Tyrelami przekreśliła również ona, a Tywin zginął przez jej parcie do procesu i oskarżenia Tyriona za wszelką cenę (nie przewidziała, że wykorzystanie Shae i Tyrion przyparty do muru może się brzydko zemścić).