Recenzja serialu

Those About to Die (2024)
Roland Emmerich
Marco Kreuzpaintner

Kciuk w górę, kciuk w dół

Serial Amazonu to trochę guilty pleasure, o ile ta kategoria ma jeszcze w ogóle zastosowanie, typowa lektura do niedzielnego obiadu albo do drzemki po powrocie z pracy.
Kciuk w górę, kciuk w dół
Kinowy ekran stał się najwyraźniej zbyt mały dla Rolanda Emmericha, stąd dziarsko ruszył na podbój tych telewizyjnych, ale nie będzie to w jego wykonaniu żaden blitzkrieg, a raczej napoleoński zimowy marsz. Mowa bowiem o specjaliście od szybkich, spektakularnych i niekoniecznie celnych uderzeń, o sypaczu hollywoodzkiego brokatu, sztukmistrzu, który z rzadka tylko przejawiał artystyczne ambicje, a kiedy już X muza szepnęła mu coś dla żartu na uszko, to on sam ryczał wyłącznie „Pomidor!”. Symptomatyczne jest, że kiedy już przyszło mu kręcić o intrygach starożytnego Rzymu — choć trzeba przyznać Emmerichowi punkty za odwagę, bo wyłożył na szalę swoją kasę, czas i energię i chodził z serialem od drzwi do drzwi — to skorzystał z książki quasi-naukowej, traktującej o chlebie, krwi, spermie i igrzyskach. Ktoś mógłby przy tym powiedzieć, i to bynajmniej niezłośliwie, że to materiał dla niego idealny. Ale jednak blockbustery kręci się inaczej, a seriale to nie, jak próbuje się nas uparcie przekonać, dziesięciogodzinne filmy.



Stąd najlepiej wychodzą tu Emmerichowi sceny akcyjne, spektakularne pojedynki i pościgi, gorzej za to cała reszta, czyli jakieś pozostałe trzy czwarte, gdzie pałacowe intrygi, arenowe intrygi i uliczne intrygi poprzetykano deklamowanymi z emfazą frazami rodem ze szkolnego podręcznika do łaciny. Cóż rzec: nawet i Hopkins pupa, gdy poprzebieranych rzymian kupa. Bo choć próbuje się tutaj stworzyć iluzję spektaklu godnego Circus Maximus, a Emmerich ewidentnie pieniędzy nie żałował, wychodzi z tego wszystkiego raczej karnawałowy bal. Co nie jest tożsame z brakiem frajdy, bynajmniej, bo "Those About to Die" potrafi zainteresować, ba, nawet zaintrygować, ale nawet te najlepsze zrywy to nadal telewizja ze średniej półki. Aż kusi powiedzieć, że taka również jest nam potrzebna, ale jednak mamy epokę ogromnej nadprodukcji treści i nie wystarczy nawet nakręcić serial tylko dobry. Zwłaszcza że nadal można przecież odpalić sobie antyczny "Rzym".



Emmerich — do spółki z producentem i reżyserem Marco Kreuzpaintnerem — rozpościera fabularną togę dość szeroko, chcąc ująć bodaj wszystkie warstwy rzymskiego społeczeństwa, od nizin do samego tronu, za czasu panowania cesarza Wespazjana, już wybierającego się na tamten świat. Casting Anthony’ego Hopkinsa, mimo że ma zastosowanie przede wszystkim marketingowe (żegnamy się z nim dość prędko, a i do tej pory scen ma niewiele), wydaje się oczywisty, bo i rola na upartego jest szekspirowska. Oto bowiem władca stojący u steru świetnie prosperującego imperium, który musi przekazać lejce jednemu z synów, tyle że żaden z nich nie został stworzony do rządzenia, bo jeden jest w gorącej wodzie kąpany, a drugi to ciepłe kluchy.



Owe polityczne przepychanki na szczycie Emmerich kontrapunktuje ciągłym knuciem na samym dole społecznej drabinki, gdzie niewolnicy, gladiatorzy i bukmacherzy związani są gęstą siecią powiązań, od których zależy ich wspólny los. Wszystko to naniesione jest na tło zmagań na arenie, to owe zawody „sportowe” są głównym tematem serialu i nie chodzi wyłącznie o zaprezentowanie kilku spektakularnych scen, gdzie miecze przecinają powietrze tak samo gładko jak skórę, a pędzące po torze rydwany fotografuje się niczym bolidy formuły 1. Jako że igrzyska faktycznie stanowiły istotną część codziennego życia rzymian, tak nie da się ich odseparować od owych knowań, których stawką jest sława, wpływy i pieniądz. Bohaterami tej drugiej odnogi fabularnej, dziejącej się z dala od pałacu, są Tenax (Iwan Rheon z "Gry o tron") i powożący rydwanami Scorpus, którzy działają w komitywie i nie cofają się przed brudnymi zagrywkami.

Oglądając "Those About to Die" można narzekać na niejedno, w tym fabularny schematyzm i wizualne klisze, na brak wyobraźni Emmericha, na zrzynki od większych i lepszych, ale na pewno nie można marudzić na nudę, bo ta gości tutaj rzadko. Serial Amazonu to trochę guilty pleasure, o ile ta kategoria ma jeszcze w ogóle zastosowanie, typowa lektura do niedzielnego obiadu albo do drzemki po powrocie z pracy. Próbuje się tutaj szeregu rozmaitych chwytów i sztuczek mających przykuć naszą uwagę, przez co skupienia brakuje samemu serialowi. Zupełnie jakby kręcono go metodą na chybił-trafił, chciano za dużo i za szybko i nie zmierzono sił na zamiary. Tyle że dzisiaj to niemal gwarancja klęski. Ale dla Emmericha, kolosa na glinianych nogach, to nie pierwszyzna.
1 10
Moja ocena serialu:
5
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?