Kolejny słaby dodatek do jakże znakomitej gry

Stworzony w 2004 roku przez polskie studio People Can Fly "Painkiller", został bardzo wysoko oceniony przez światowe media, sprzedał się w ilości przekraczającej 300.000 egzemplarzy a nawet
Stworzony w 2004 roku przez polskie studio People Can Fly "Painkiller", został bardzo wysoko oceniony przez światowe media, sprzedał się w ilości przekraczającej 300.000 egzemplarzy a nawet został oficjalną grą Cyberathlete Professional League. Był to wielki sukces rodzimej branży elektronicznej rozrywki. Jak to w przypadku głośnych produkcji bywa, musiał doczekać się również dodatków. Tych było aż pięć, ale niestety nie wszystkie z nich były najwyższej jakości: o ile "Battle Out of Hell" był bardzo dobry, a w "Overdose" dało się grać, czerpiąc przy tym przyjemność, o tyle reszta reprezentowała dość niski poziom. Jak jest z "Redemption"? Niestety podobnie.


"Redemption" jest dodatkiem samodzielnym, a więc do uruchomienia nie potrzebuje podstawki. Bohaterami opowieści są Belial (nasz protagonista w "Overdose") i uratowany przez niego Daniel Garner, przemierzający Czyściec, w celu dotarcia do Ewy - obecnej władczyni piekła. O fabule najlepiej od razu jednak zapomnieć, ponieważ równie dobrze mogłoby jej nie być - jest nieciekawa i prowadzi donikąd: historia urywa się zaraz po walce z bossem, zmuszając graczy do kupna kolejnego (na szczęście ostatniego!) dodatku. Do przodu popychają ją proste, brzydkie filmiki, składające się z przesuwającego się tekstu i artworka, co wygląda po prostu amatorsko. Paskudne menu główne również odstrasza, a sam Belial na ekranie startowym wygląda jakby nosił na twarzy makijaż. Powiedzieć, że pierwsze wrażenia były negatywne, to za mało, a niestety im dalej w las, tym jeszcze gorzej.


Z założenia dodatek jest powrotem do korzeni serii, a więc czeka nas tutaj masakrowanie wszystkiego co tylko się rusza, bez zbędnych elementów przygodowych znanych z "Resurrection". Jest to niewątpliwie plus, gdyż zmiana sposobu prowadzenia rozgrywki w poprzednim dodatku nie była dobrym pomysłem i tylko spowalniała akcję - "Painkiller" zawsze był bezpretensjonalną rzezią i taki powinien pozostać. Podobnie jak we wcześniejszych odsłonach, tak i tu po drodze zdobywamy dusze poległych przeciwników, dzięki którym wzrasta nam ilość punktów życia i raz na jakiś czas zamieniamy się w potężnego demona - nic czego wcześniej nie widzieliśmy. Dzięki wypełnianiu specjalnych założeń (zabicie określonej ilości przeciwników, zdobycie podanej wcześniej liczby dusz, korzystanie tylko z konkretnej broni itp., itd.) zdobywamy karty Czarnego Tarota, nieco ułatwiające nam rozgrywanie następnych etapów - tutaj też więc bez rewolucji. Na pierwszy rzut oka mamy więc starego, poczciwego "Painkillera", w którego przecież grało się znakomicie. Co więc nie wyszło?


Zacznijmy od tego, że studio Eggtooth poszło na skróty w kwestii tworzenia etapów i wykorzystało istniejące już mapy z trybu "Multi" pierwszej gry z serii. Nie mamy więc tutaj tak naprawdę żadnych nowych lokacji, a po prostu areny przekonwertowane do trybu singleplayer. Z uwagi na ich wielkość bardzo często wracamy do odwiedzonych już wcześniej miejsc, nawet po własnych śladach, co sprawia, że gra wydaje się nie mieć żadnego celu. Jasne, bohaterowie pragną zabić władczynię Piekła, ale sposób w jaki to robią już nie ma większego sensu. W poprzednich częściach przynajmniej wyrąbywaliśmy sobie drogę do przodu - tutaj masakrujemy wrogów po to, aby później się cofnąć i znów wybijać jeszcze większą ilość przeciwników. Po pewnym czasie zaczyna to być przeraźliwe nudne, gdyż schemat jest niemal zawsze ten sam: wygrywamy walkę, idziemy dalej, kolejna potyczka, następnie po kilku krokach jeszcze jedna, po czym wracamy i raz jeszcze powtarzamy to wszystko. Ja rozumiem, że mapy są za małe i twórcy chcieli jakoś wydłużyć rozgrywkę, prowadząc nas wszędzie gdzie tylko się da, no ale było dużo prostsze rozwiązanie tego problemu: zrobić po prostu całkowicie nowe miejscówki. Zganić należy też twórców za to, że demony, które spotkamy na swojej drodze nie zawsze są zgodne ze stylistyką danego levelu. Toczymy bój w gotyckiej katedrze z magami, rycerzami i żywymi szkieletami? To na dokładkę wpadną jeszcze żołnierze z I Wojny Światowej - bo czemu nie. Boli również to, że nie stworzono żadnego nowego przeciwnika; wszystko to już widzieliśmy i to kilka razy - nawet walka z bossem to jedno wielkie déjà vu. Ktoś powie "Ok, no ale to miał być tylko mod". W tym momencie polecam sprawdzić "Overdose" - też początkowo "zwykła" fanowska modyfikacja, a później samodzielny dodatek, z nowymi lokacjami, wrogami, bossami i narzędziami zagłady. Nikt więc mi nie powie, że nie można.


Zostawmy jednak same etapy i skupmy się na samym strzelaniu - w końcu jeśli gra się przyjemnie, to można przymknąć oko na "pożyczenie" map z innej produkcji. Niestety "Redemption" męczy i frustruje stopniem trudności - jest to najgorzej zbalansowana gra z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Gra na poziomie łatwym jest tak prosta, że mógłby ją przejść ślepy paralityk i jego punkty życia utrzymałyby się na poziomie 100 punktów, natomiast poziom "normalny" przypomina mi "hardkorowe" tryby z innych gier FPP. Różnica jest wręcz niewiarygodna: "easy" to jak zabranie dziecku lizaka, "normal" to jak próba pobicia w pojedynkę trzydziestu kibiców Legii uzbrojonych w maczety i kije. Dlaczego gra jest taka trudna? Z uwagi na ilość potworów na ekranie. Wrogów jest niekiedy tak dużo, że gdzie byśmy nie strzelili, to kogoś trafimy - nierzadko zdarzają się sytuacje, że przeciwnicy nie mieszczą się w pomieszczeniach, więc wchodzą na siebie czy bohatera, którym sterujemy. Widząc te żywe fale tsunami miałem przed oczami "World War Z" i scenę ucieczki przed hordą bezmyślnych mięsożerców w Jerozolimie - z tym że w "Redemption" nigdzie schować się nie da. Nie pomaga fakt, że amunicji jest tutaj jak na lekarstwo i bardzo często będziemy walczyć z taką "falą" przy pomocy podstawowej broni. Po co dawać graczom dostęp do największej ilości spluw w historii serii, skoro nie ma jak z niej korzystać?! Wątpię czy nawet ze stuprocentową celnością naboi wystarczyłoby na wszystkich wysłanników Ewy, ponieważ już podczas pierwszego większego starcia można wyzbyć się całego zapasu amunicji. Przydałby się patch naprawiający tą sytuację, ponieważ na razie jest to tytuł albo dla niedzielnego gracza, albo dla kogoś o refleksie Neo z "Matrixa". Ja niestety jestem gdzieś pomiędzy: lubię rozgrywkę wymagającą, ale jeszcze nie frustrującą.


"Painkiller: Redemption" to pierwsza gra studia Eggtooth i niestety ten brak doświadczenia wyraźnie widać: brzydkie menu i filmiki, brak oryginalnych map, nie do końca przemyślana rozgrywka, niezbyt umiejętne dopasowanie poziomu trudności, kampania trwająca jakieś 4 godziny... Oczywiście znajdzie się tutaj kilka pozytywów: mocna gitarowa muzyka nie przeszkadza a dwie postacie sprawiają, że mamy dwa razy więcej broni niż w każdym innym dodatku. Szkoda tylko że tak naprawdę nie czujemy, że Daniel i Belial walczą ramię w ramię, gdyż grę przechodzimy to jednym, to drugim - a przecież taka fabuła aż prosi się o co-opa. Cena nie jest może zbyt wygórowana, no ale czy "Redemption" powinien być sprzedawany jako pełnoprawny produkt, czy może lepiej by było, gdyby został (tak jak początkowo planowano) tylko modem? Wydaje mi się, że ta druga opcja byłaby... hmmm, uczciwsza? Jest to produkt albo dla wielkich fanów serii, którzy muszą mieć wszystko co tylko zostało wydane, albo dla tych, co nie mają co robić z pieniędzmi. Mam nadzieję, że kolejna gra rodzimych programistów będzie bardziej dopieszczona i nawet mimo chęci nie będę miał się do czego przyczepić. O ile oczywiście Eggtooth wypuści coś nowego...
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?