Boyle trafił w dziesiątkę i dał widowni to, czego potrzebowała. Jeśli zatem potrzebujecie naładować baterie pozytywną energią, nie zwlekajcie i wybierajcie się na "Slumdoga".
"Slumdog. Milioner z ulicy" przybywa w chwale jednego z najważniejszych filmów ubiegłego roku. Co równie istotne, jest to obraz powstały za niewielkie pieniądze, którego dystrybucją na początku nikt nie był tak naprawdę zainteresowany. Teraz jest zaś fenomenem, a cały świat zdaje się być w nim zakochany. Hollywood lubi takie historie i nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby kiedyś powstał o tym film. Sama historia jest dość prosta i naiwna. Młody uczestnik hinduskiej wersji "Milionerów" jest o krok od głównej wygranej. Jednak tuż przed ostatnim pytaniem pada sygnał końca programu. Chłopak zamiast przygotowywać się do następnego odcinka, zostaje aresztowany i brutalnie przesłuchiwany przez policję. Istnieje podejrzenie, że oszukiwał. Jak bowiem dzieciak ze slumsów może znać odpowiedzi na wszystkie pytania? Otóż może, jeśli każde pytanie to rozdział z jego życia. Tak oto poznajemy przeszłość bohatera, chwile radości i wielkiego smutku, ale przede wszystkim historię jego miłości. Pod względem fabuły "Slumdog. Milioner z ulicy" ginie w tłumie przeciętności. Jednak - jak powie wam każdy dobry gawędziarz - sukces historii nie zależy od tego o czym się opowiada, lecz jak się to czyni. I to jest mocna strona obrazu Danny'ego Boyle'a. Reżyser wraz z operatorem Anthonym Dodem Mantle'em i montażystą Chrisem Dickensem stworzyli żywą, dynamiczną, eklektyczną, a przez to całkowicie wyjątkową opowieść filmową. Fantastycznie sfilmowane slumsy Bombaju, ciekawe rozwiązania techniczne, jeśli chodzi o łączenie obrazu cyfrowego z tradycyjnym filmem, innowacyjny montaż i absolutnie bezbłędna ścieżka dźwiękowa sprawiają, że "Slumdog. Milioner z ulicy" żyje własnym życiem. Jest w nim energia, dynamika, radość i smutek. Odwołując się do stylistyki Bollywood, nie jest parodią ani dziwaczną hybrydą, lecz obrazem jak najbardziej unikalnym. Sukces "Slumdog. Milioner z ulicy" jest ważnym znakiem czasu. Być może w innych realiach film przeszedłby bez większego echa, jak to miało miejsce chociażby z "Milionerami" - poprzednią familijną historyjką Boyle'a. Jednak w czasach kryzysu finansowego, kiedy pewny świat staje się coraz bardziej chaotyczny i wrogi, "Slumdog" jest niczym gorejący snop nadziei ogrzewającej skute trwogą dusze. To typowy 'crowd pleaser' zrealizowany ku pokrzepieniu serca. I rzeczywiście krzepi! Historia bohatera, który dzięki swej niezłomności, pozytywnemu nastawieniu i wierze przetrwał trudny okres, wyszedł na prostą i zwyciężył to opowieść, w którą wierzyć chcą miliony, bo skoro jemu się udało to i widzom też może. Boyle trafił w dziesiątkę i dał widowni to, czego potrzebowała. Jeśli zatem potrzebujecie naładować baterie pozytywną energią, nie zwlekajcie i wybierajcie się na "Slumdoga".
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu