Świat zna wiele świetnych duetów aktor - reżyser.
Brando -
Kazan,
Day Lewis -
Sheridan,
Stewart -
Hitchcock. Ale zdecydowanie najbardziej lubię duet
De Niro -
Scorsese. "
Taksówkarz", "
Wściekły Byk", "
Ulice Nędzy" czy "
Chłopcy z Ferajny" - to niektóre ich wspólne dzieła. Jednym z ich trochę zapomnianych jest właśnie "
Przylądek strachu". W 1961 roku reżyser
J. Lee Thompson wraz ze znanymi aktorami
Gregorym Peckiem i
Robertem Mitchumem pokazali światu doskonały thriller, o ciekawym tytule "
Cape Fear". 30 lat później wielki aktor
Robert De Niro namawia swojego przyjaciela, sławnego reżysera, aby nakręcili remake tego filmu. W taki sposób powstała omawiana przeze mnie produkcja. Sam Bowden (
Nick Nolte) jest dobrym adwokatem. W młodości wręcz świetnym. Ma piękną żonę Leigh (
Jessica Lange) i nastoletnią córkę Danielle (
Juliette Lewis). Tymczasem z więzienia, po czternastu latach odsiadki, wychodzi Max Cady (brawurowy
Robert De Niro), były klient Sama. Jedyny cel, jaki mu przyświeca, to zemsta. Zemsta na swoim adwokacie. Czemu się mści? Przecież Sam był jego obrońcą, dlaczego się nie mści na prokuratorze? Tego nie powiem. To ważne szczegóły budujące napięcie. Max z początku zachowuje się bardzo "niewinnie". Teoretycznie nie robi niczego złego. Tyle, że jego postępowanie powoduje, że rodzina Bowdena czuje się zagrożona. Sam i Leigh cały czas się kłócą, wykopują stare brudy, przez co ich córka ma coraz większy mętlik w głowie.
Martin Scorsese świetnie prowadzi ten film. Atmosfera osaczenia jest przytłaczająca, czuć roztrzęsienie bohaterów filmu, ich strach. Kamera jest w ciągłym ruchu. Mówi się, że dobry trener to aktywny trener.
Martin chyba uważa, że to dotyczy też reżyserów. Przypomina mi to trochę styl
Davida Finchera z "
Azylu", czy nawet "
Infiltrację" właśnie
Scorsese. Reżyser nie daje widzowi ani chwili wytchnienia. Wszystko dzieje się błyskawicznie, nie ma czasu na nudę. Tak właśnie powinno się kręcić thrillery. "
Przylądek strachu" można przedstawiać młodym adeptom sztuki filmowej jako wzór kręcenia dreszczowców.
Scorsese podobnie jak
Francis Ford Coppola doskonale potrafi dopasować dźwięk do swoich filmów. Znakomity jest motyw przewodni. Co prawda brzmi tak samo jak w oryginale
Thompsona, ale to nic złego. Dziwię się, czemu nie jest on tak popularny, jak na przykład ten z "
Rocky'ego", który każdy zna. Reszta muzyki jest bardzo dobra. W thrillerach to bardzo ważne, aby muzyka potęgowała klimat filmu. W tym przypadku udało się to w 100%. Większość kinomanów wie, że idolem
Roberta De Niro jest
Marlon Brando. Niektórzy tylko wiedzą, że oprócz
Marlona był nim też
Robert Mitchum.
Robert już wcześniej zmierzył się z legendarną rolą
Brando z "
Ojca Chrzestnego" (obaj dostali za rolę Vita Corleone Oscara), teraz próbuje sił w roli, w której znakomicie sprawdził się
Mitchum. Tym razem dostał tylko nominację do Oscara. Warto powiedzieć o tym, jak przygotowywał się do tej roli
De Niro. Przede wszystkim przemiana fizyczna. W końcu to na niego mówi się aktorski kameleon. Aby realistycznie wypaść w roli psychopaty, Bob wyrobił sobie muskularną sylwetkę. Spędził wiele miesięcy na siłowni, ale efekt jest bardzo dobry. Jeszcze większym poświęceniem było to, co zrobił z zębami. Zapłacił swojemu dentyście bodajże 5 tysięcy dolarów, aby na potrzeby roli zepsuł mu zęby, aby były zniszczone, aby realistycznie to wyglądało. Później dał mu dużo więcej, żeby je przywrócił do normy… W ten sposób
Robert uciął spekulacje, że się wypalił i jego legendarne przygotowania do ról to przeszłość. Gdy kreacja tego wymaga, to Bob robi wszystko, aby tylko uzyskać spodziewany efekt. Ale jak
Robert zagrał w samym filmie? Powiem szczerze, że tak odrażającego typa chyba nie widziałem. Jego bohater odpycha, widz czuje do niego wstręt, a nawet nienawiść. Zadziwiająca jest zmiana głosu w stosunku do jego poprzednich ról. Aby dokładnie oddać osobę Cady'ego
Robert, mówi głosem osoby słabo wykształconej, wyuczonej, ale widać, że nauczył się czytać i dobrze mówić już jako dorosły. Właśnie takie niuanse odróżniają aktora bardzo dobrego, od wybitnego, rolę dobrą, od roli genialnej. Reszta aktorów stoi zdecydowanie w cieniu mistrza.
Nick Nolte zagrał poprawnie, ale
Peck w tej samej kreacji spisał się o niebo lepiej. Szkoda, że
Harrison Ford nie przyjął roli Sama Bowdena. Rewelacyjna jest za to
Juliette Lewis w roli zbuntowanej córki Sama. Rozmowy Maxa i Danielle to chyba najlepsze sceny. Dla fanów wersji z 1961 roku, zatrudniono w tej wersji dwóch antagonistów z tamtego filmu. Ale to tylko ciekawostka. Ich role przy szarżującym
Robercie są ledwo zauważalne. Do tej pory były same zalety. Niestety film nie jest bezbłędny, o czym teraz napiszę. Najbardziej razi scenariusz. Ogólnie jest bardzo dobry, ale powiela błędy wcześniejszego filmu. Nie będę zdradzał szczegółów, ale chodzi mi o Maxa i Lori. Jak ktoś obejrzy film, to od razu będzie wiedział, o co mi chodzi. Przeszkadzała mi też naiwność Danielle. Uzasadniona, ale jak na piętnastolatkę, i to oczytaną, inteligentną, zachowywała się bardzo głupio. No i zakończenie. Takie zwykłe, mało zaskakujące. Emocjonujące, ale mało satysfakcjonujące. Szkoda też, że film poza rolą
De Niro nie wybija się zbytnio w porównaniu z innymi dobrymi thrillerami. Ale ogólnie nie mogę tego filmu i duetu
De Niro -
Scorsese ocenić inaczej niż pozytywnie. Drobne wady nie wpływają negatywnie na odbiór filmu, dzieło
Scorsese trzyma w napięciu do końca. A jak ktoś jest fanem talentu
Roberta De Niro (ja jestem), to będzie zachwycony.