Recenzja filmu

Pilecki (2015)
Mirosław Krzyszkowski
Marcin Kwaśny
Andrzej Pilecki

Dobre chęci to za mało

„Pilecki” jest jednym z tych obrazów, którymi katuje się dzieci w szkołach.
Przez kilkadziesiąt lat sowieckiej okupacji i zakłamywania historii przez komunistów wiele polskich bohaterów popadło w zapomnienie. Nie ma nic bardziej chwalebnego niż odczarowywanie socjalistycznych kłamstw i popularyzowanie prawdy o wielkich Polakach wśród nowego pokolenia i ludzi średnio zainteresowanych historią. Szczerze żałuję, że nie powstaje więcej filmów takich jak kapitalny „Generał Nil” czy „Jack Strong”. Wstyd natomiast, iż tworzy się takie badziewia jak „Pilecki”.


Rotmistrz Witold Pilecki był patriotą walczącym z zarówno rosyjskim, jak i niemieckim agresorem, poczynając od lat 20. zeszłego wieku, aż do dnia swojej śmierci w 1948 roku. W swojej wojskowej karierze dobrowolnie zgodził się prowadzić działania konspiracyjne w nazistowskim obozie pracy i jako jeden z pierwszych ludzi na świecie przesyłał do zachodniego świata raporty o tym, jak faktycznie wyglądało życie w Auschwitz oraz o nieludzkich okrutnościach popełnianych przez nazistów. Z dzisiejszej perspektywy masowe gazowanie Żydów to oczywisty fakt historyczny, ale bez pracy Pileckiego zbrodniarze o wiele dłużej mogliby uciekać od sprawiedliwości. Twórcy pokazali praktycznie całe dorosłe życie tytułowego bohatera, odwołując się również do współczesnego kontekstu pamięci o nim.

Produkcja to taki do bólu sztampowy film dokumentalny, pod względem formy absolutnie prymitywny. Praktycznie zaledwie dwie mówiące głowy przez większość czasu wspominają, a właściwie recytują wyuczony tekst, co jakiś czas uzupełniony przez, pożal się Boże, "scenki fabularne". Jedynym plusem sekwencji aktorskich jest Marcin Kwaśny, który gra Witolda Pileckiego i o dziwo dostarcza naprawdę godną uwagi kreację na poziomie porządnego filmu fabularnego. Robi w sumie to, co aktor robić powinien, czyli przekazuje informacje o swoim bohaterze nie tylko przez paskudnie napisane dialogi, ale przede wszystkim odpowiednim wyrazem twarzy i mimiką. Jego spojrzenie perfekcyjnie odzwierciedla niezłomność polskiego ducha oraz ponadczasowe ideały, które są ważniejsze niż wygodne życie. Mowa z powstania warszawskiego pięknie pokazuje nastroje i realia tamtej sytuacji. To by było jednak na tyle dobrego. Całą resztę obsady lepiej zastąpić pierwszym lepszym drewnem opałowym, bo aktorzy zostali poprowadzeni po prostu okropnie. Reżyser absolutnie nie miał pojęcia, jak wyciągać z ludzi emocje, co widać po totalnie amatorskim występie Piotra Głowackiego. To po prostu zakrawa na absurd, że jeden z najbardziej utalentowanych polskich aktorów, który błyszczał w takich filmach jak „80 milionów”, „Dziewczyna z szafy” czy „Bogowie”, tutaj wygląda niczym wzięty z ulicy amator, i pozostaje się cieszyć, że na ekranie nie widać go dłużej niż kilka minut.
Prócz tego zainscenizowane sekwencje wprost grzeszą swoją biedną realizacją oraz marną scenografią. Od strony technicznej mamy do czynienia ze standardem amatorskim. Ten film wygląda kiepsko nawet jak na produkcję za te 200 tysięcy złotych, co jak na dokument małą kwotą wcale przecież nie jest. Ktoś się może burzyć, że Polski Instytut Sztuki Filmowej nie dołożył ani złotówki do produkcji, ale przy takim scenariuszu to twórcy powinni się cieszyć, że nie dostali zakazu kręcenia obrazu na tak poważny temat. „Pilecki” opowiada historię w sposób chaotyczny, monotonny i nudny. Pomija sporo szczegółów w kwestii istotnych tematów, jak sposób prowadzenia konspiracji w oświęcimskim obozie i ucieczki z niego. Stosuje charakterystyczne dla produkcji fabularnych skróty, gdy w finale ani słowem nie wspomina, iż Pilecki, wierząc w amnestię, sam poddał się władzom, mimo że wcześniej z powodzeniem im uciekał. No i ostatecznie wykreowany obraz tworzy człowieka, który był bohaterem, bo bohaterski był i tyle. Jedynym dalekosiężnym skutkiem jego działań jest użyczenie nazwiska kilkudziesięciu podstawówkom.

Żeby nie było, wierzę w dobre intencje twórców, ale wiecie, co dobrymi chęciami można wybrukować? Gdzieś w tym wszystkim zabrakło filmowca, który ceniłby zrobienie dobrego filmu ponad sam fakt zrobienia filmu. Najlepiej widać to w przypadku wypowiedzi Adama Cyry, który gada przez dobre pół godziny tekst, który na papierze brzmiałby ładnie, ale w ustach kogoś tak pozbawionego charyzmy oraz emocji przyprawia o myśli samobójcze. Nie można było jeszcze przynajmniej jednego historyka znaleźć? „Pilecki” jest jednym z tych obrazów, którymi katuje się dzieci w szkołach. I tu nie chodzi wcale o to, że film dokumentalny z reguły jest nudny. W żadnym razie. Ten konkretny, tu recenzowany, a właściwie mieszany z błotem film dokumentalny powoduje ciągłe ziewanie i spoglądanie na zegarek.
Po części też dlatego, że tak jak w kiepskich historycznych polskich produkcjach fabularnych typu „Tajemnica Westerplatte” czy „Sierpniowe niebo” zazwyczaj można spotkać przynajmniej trochę scen tak złych, że aż śmiesznych, tak tutaj z racji użycia dokumentalnego stylu nie ma nawet czego wyśmiać. Po drugiej stronie przeraźliwie monologi o okrucieństwach wojny przez obraźliwe wyłożenie na tacy nie wzbudzają za wiele emocji. To trochę tak, jakby ktoś opowiadał "Pianistę" czy "Listę Schindlera", zapominając, że po to w filmie istnieje obraz, żeby nim w mniej lub bardziej dosłowny sposób pokazywać poruszany temat. Przez 80 minut oglądamy ludzi, dla których Pilecki był ważną postacią, którzy bardzo go cenią i chcą oddać mu hołd, ale nie mają pojęcia o tym, co robią. Nic dziwnego, że takiemu zespołowi nie udało się znaleźć poważnego sponsora.

I w tym momencie warto wspomnieć taką ciekawostkę, że przez ostatnie 25 lata powstały 4 inne filmy dokumentalne o Pileckim. Przeciętny kinomaniak pewnie nie kojarzy żadnego z nich. Dlatego też recenzowany obraz również należy uznać za absolutną porażkę. Miał spopularyzować tytułowego bohatera wśród zwykłych ludzi, a powoduje raczej, że człowiek chce jak najszybciej zapomnieć nazwisko Pilecki. Nie pomaga w tym też szeroka dystrybucja przez aż trzy najpopularniejsze w Polsce sieci kinowe. Z racji wspomnianej już marnej jakości technicznej i okropnie przekazanej wartości merytorycznej wydawanie 20 złotych na takie barachło to niezwykle źle spożytkowane pieniądze, które powinny być zwracane po seansie. Mi nikt niestety kasy nie oddał, więc mogę tylko przestrzec innych przed podobną błędną decyzją. Omijać szerokim łukiem.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mimo szczerych chęci, trudno mi uzasadnić fakt powstania "Pileckiego". To naftalinowy, fabularyzowany... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones