Recenzja filmu

Pewnego razu... w Hollywood (2019)
Quentin Tarantino
Leonardo DiCaprio
Brad Pitt

Kolejna zemsta Tarantino

Nie jest to pewnie film, który zadowoli wszystkich na niego wyczekujących. Sam finał dostarcza wrażeń, ale nie każdego będzie w stanie zaspokoić.
Tarantino uwielbia zemstę w swoich filmach. Czy to tą dosłowną, jak w "Kill Billu", czy tą coraz częściej wykraczającą poza ramy widowiska. To u niego mścili się już Żydzi na nazistach czy czarni niewolnicy na swych białych ciemiężycielach. Czas na rewanż mniej oczywisty, ale dla reżysera zapewne bardziej osobisty. Czas, by Hollywood pomściło Sharon Tate. Niestety dla zniecierpliwionych krwi mam lekkie rozczarowanie. Będzie trzeba na to trochę poczekać, bo amerykański reżyser lubi pogrywać sobie z widzami na najbardziej nieoczywiste sposoby, a i finał zaskoczy wielu okropnie gorzkim jak papierosy Red Apple smakiem zwiastującym koniec pozostawiający jednocześnie niedosyt i zakłopotanie.


Tarantino nadal potrafi zaskakiwać kino maniaków, a największym zaskoczeniem jest tempo "Pewnego razu... w Hollywood". Reżyser potrafi przecież doskonale je kontrolować w swój unikalny sposób, ale chyba nikt nawet po nim nie spodziewał się takiego zwolnienia w "ekranizacji słynnego morderstwa". Jest to jednak zabieg celowy. Udowadnia to fenomenalna scena wśród hippisów na Spahn Ranch, która potrafiła przyśpieszyć akcję, doskonale budując napięcie. Powolne tempo wynika z faktu, że akcenty nie są położone na hippisowską sektę oraz wieńczący film zamach. Wątki te są de facto tłem dla tragikomicznej historii dwójki bohaterów próbujących godnie zakończyć swój hollywoodzki sen. To właśnie jest okazja na ukazanie, a często i wyśmianie krainy snów od tej drugiej strony. Tej, której widz nie zna, ale domyśla się, że nie każdy filmowy mit ma dużo wspólnego z prawdą.

Historia daje sporo momentów na złapanie dłuższego oddechu wyczekiwania oraz pozwala skupić się na realizacyjnej stronie filmu, a ta wypada bardzo dobrze. Ciekawy klimat utrzymywany jest dzięki dobrym zdjęciom wiernego reżyserowi kamerzysty Roberta Richardsona oraz idealnie dobranym utworom na czele z California Dreamin' w wykonaniu José Feliciano. Aktorsko błyszczą aktor Rick Dalton grany przez Leonarda DiCaprio, a jaszcze mocniej postać kaskaderskiego dublera Brada Pitta. Trudno jednak powiedzieć, by Tarantino to samo próbował wyciągnąć z Margot Robbie. W filmie jest, jest zjawiskowa i przekonywająco gra sztuczny uśmiech Sharon Tate. Wypada dobrze, ale nie należy ona jednak do najbardziej złożonych postaci wykreowanych przez amerykańskiego reżysera. Za to dużo lepiej pokazują się młodsze aktorki: Margaret Qualley oraz Julia Butters. Choć polskich wątków w filmie jest dużo, to niestety dla polskich fanów na ekranie za często nie ujrzymy Rafała Zawieruchy. Gdy się już pojawia, to jest on dziwacznie naturalny w kreacji znanego i ekscentrycznego reżysera.


Jest to zdecydowanie jeden z bardziej nieoczywistych i nieprzewidywalnych filmów zdobywcy Złotej Palmy, ale niekoniecznie znajdzie się w gronie tych najlepszych, bo konkurencja jest spora. Tarantino udowadnia jednak, że nie podąża krokiem swojego wykreowanego aktorskiego bohatera i nadal trzyma wysoki poziom. Nie jest to pewnie film, który zadowoli wszystkich na niego wyczekujących. Sam finał dostarcza wrażeń, ale nie każdego będzie w stanie zaspokoić.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Historia jest jak dobre stare kino. Przed twoimi oczami przesuwają się bohaterowie: zwycięzcy i... czytaj więcej
Quentin Tarantino jest w gronie tych nielicznych reżyserów, którym udało się widownię zaskoczyć... czytaj więcej
W każdym roku pojawia się kilka filmowych pereł - najgłośniejszych i najbardziej oczekiwanych przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones